18.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Rachel miała ciepłe, miękkie wargi. Muskała nimi usta Jaspera, mieszając swój oddech z jego. Choć krótki, to pocałunek okazał się wspaniały i gdyby nie to, że leżał, prawdopodobnie nie ustałby w tym szoku na nogach. Nie potrzeba było ani tańczących języków, ani seksualnych podtekstów, by zupełnie niewinna przyjemność wybuchła mu w piersi.

Dziewczyna odsunęła się od niego na kilka centymetrów i wpatrywała mu się w oczy, szukając aprobaty lub potępienia. Uśmiechnął się słabo — na więcej nie było go stać — i teraz to on zainicjował zbliżenie ich ust.

— Jazz — szepnęła Rachel, kiedy się rozłączyli. Usiadł, więc zajęła miejsce obok niego. — Jak się czujesz?

— Chodzi ci o... — Zawahał się. Znów spoważniał. Mimo miłej pobudki, wciąż tkwił po uszy w gównie. — Ten chłopak wciąż jest nieprzytomny, ale podobno z tego wyjdzie.

— Nie o to mi chodzi. — Pokręciła głową. — Chcę wiedzieć, jak ty się czujesz.

Potrzebował chwili, by się zastanowić i zajrzeć w zakamarki własnego umysłu, które chciałby pozostawić w milczącym spokoju. Skrzywdził człowieka. Dał się wmanipulować w chore gierki Wooda, w których stawką było życie dzieciaka. Jak mógł się czuć?

— Jestem zmęczony — zaczął niepewnie. Pokręcił głową. To było niedopowiedzenie roku, jakby powiedział, że druga wojna światowa to tylko małe nieporozumienie dawno temu. Nie potrafił ubrać własnych emocji w słowa, bo od lat tego nie robił. Mimo to chciał spróbować, chciał coś zmienić, bo tylko wtedy będzie mógł pójść dalej i zacząć naprawdę żyć. Zniżył więc głos do szeptu. — Tak cholernie siebie nienawidzę. I to nie tylko przez to, co się wczoraj stało.

Podniósł wzrok na twarz dziewczyny. Wpatrywała się w niego spod długich rzęs, otwierając i zamykając usta, jak ryba wyrzucona z wody. Błagał ją bez słów o to, by zrozumiała, co chciał powiedzieć.

— Jazz, nie wiedziałam... — Pokręciła głową. Oczekiwał, że się od niego odsunie, ale nie zrobiła tego. — Wydawałeś mi się taki wesoły, beztroski...

— No właśnie! — Podniósł głos. Nie powinien mówić tego wszystkiego, nie powinien jej w ten sposób krzywdzić, ale miał dość. — A jaki miałem być? Wszyscy pytają "jak leci", ale nie oczekują prawdy. Masz się uśmiechać i powtarzać, że wszystko jest świetnie, nawet kiedy w środku umierasz i masz dość życia, lecz brak odwagi i strach przed skrzywdzeniem bliskich nie pozwala ci z tym nic zrobić. — Przerwał. Jego pierś unosiła się i opadała, gdy oddychał ciężko, jak po wysiłku. — Chyba powiedziałem już za dużo. — Milczała, więc to on zwiększył dystans. Wstał i sięgnął po swój portfel, telefon i klucze, które leżały na stole. — Myślę, że powinienem wrócić do siebie.

— Jasper, poczekaj! — Rachel wyrwała się ze stuporu. Ruszyła za nim, zatrzymując go w przedpokoju.

— Zwrócę ci rzeczy twojego faceta, kiedy tylko je upiorę, nie bój się — mruknął, nie patrząc jej w oczy. Żałował każdego wypowiedzianego słowa, którym zniszczył rodzącą się między nimi relację, a jednocześnie cieszył się, że powiedział to wszystko na głos. Myśli to jedno, ale zwerbalizowanie ich pozwoliło mu uświadomić sobie pewne rzeczy.

— Mam gdzieś te rzeczy. — Pomimo że była znacznie drobniejsza, złapała go za przedramiona i przytrzymała, zmuszając, by na nią spojrzał. — Wiem, że takie gadanie w niczym nie pomoże, ale jesteś fantastycznym facetem. Nie ma dla mnie znaczenia, czy żartujesz, czy masz podły nastrój, chciałabym po prostu, żebyś był sobą. I nie chcę, żebyś miał wyrzuty sumienia przez to, co wczoraj zrobiłeś, bo postąpiłeś słusznie.

— Bzdura — parsknął, ale natychmiast go uciszyła.

— I jeżeli mamy się dalej spotykać, chcę, żebyś mi obiecał, że znów postąpisz tak samo.

Pokręcił głową z niedowierzaniem. Zaprowadziła go znów do salonu, ale żadne z nich nie usiadło. On spacerował nerwowo od stolika kawowego do telewizora, ona tymczasem stanęła w drzwiach balkonu, wpatrując się w drzewa, moknące od mżawki w zapadającym mroku.

— Chcę się zaangażować, ale boję się, że cię stracę — głos jej drżał. Cała drżała. Przyznanie się do tego najwidoczniej kosztowało ją sporo energii. — Straciłam już kogoś, właściwie dwie osoby, i nie chciałabym przeżywać tego bólu na nowo.

Przystanął. Popatrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy i uświadomił sobie, że nie tylko on skrywa demony, z którymi musi sobie radzić.

— Kogo straciłaś? — zapytał cicho.

— Kiedy miałam dziewięć lat, moja mama zmarła na raka. Zostałam z tatą. Było nam ciężko, ale z czasem się z tym pogodziliśmy. Dziesięć lat później... — Przełknęła ślinę, wyraźnie powstrzymując się od płaczu. — Dziesięć lat później poznałam Ethana.

Kilka ważnych elementów wskoczyło na swoje miejsce. Jasper rozejrzał się wokół – jakiż był głupi, że wcześniej tego nie dostrzegł. Która dziewczyna trzymałaby zdjęcia faceta w widocznym miejscu po rozstaniu? Chyba, że nie było żadnego rozstania, jeśli nie liczyć tego na zawsze.

— Gdy go poznałam, już był chory, chociaż ja dowiedziałam się o tym później. Byliśmy ze sobą niecały rok, kiedy zmarł, a mnie wydawało się, że razem z nim straciłam część siebie — mówiła, a jej spojrzenie stało się mgliste. Umysłem nie znajdowała się tu i teraz, lecz błądziła po wspomnieniach. — Korzystałam z pomocy psychologa i nie wstydzę się tego — podsumowała z nagłą hardością w głosie. — Ty też powinieneś o tym pomyśleć.

Zbliżył się do niej. Teraz to on zamknął ją w ramionach. Zaplótł dłonie na jej plecach i przez chwilę kołysał się w takt niesłyszalnej muzyki. Po chwili wahania pocałował ją w czubek głowy.

— Jesteś taka dzielna — wyszeptał. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię spotkałem. I że nie uprzedziłaś się do mnie dlatego, że broniłem swojego ojca.

To była kolejna kwestia, która sprawiał, że Jasper nie miał o sobie najlepszego zdania. Moment, gdy oskarżono jego tatę o gwałt, był chwilą, w której całkowicie runął świat młodego Pratta i jego mamy. Wszystko zadrżało w posadach – przyjaźnie, renoma rodziny, policyjna kariera. Ze starych znajomych pozostał mu właściwie tylko James, ale kontakt ograniczały jego podróże w związku z karierą wojskową. Jazz nie mógł się z tym pogodzić i wypierał ze swojej świadomości okropne rzeczy, jakie robił jego ojciec. Naprawdę był wtedy przekonany, że jego podopieczne wymyśliły całą intrygę, by zniszczyć dyrektora.

Jasper zrozumiał, jak bardzo się mylił, dopiero gdy zobaczył niepodważalne dowody. Teraz na samą myśl o tym, co wygadywał na sali sądowej, robiło mu się głupio. Tym bardziej, że miał przed sobą dziewczynę, która stała po drugiej stronie barykady.

— Nie jesteś odpowiedzialny za to, co robił twój ojciec. Nie ponosisz też winy za to, że Wood podpuścił tego chłopaczka. Cieszę się, że myślałeś wtedy o swoim bezpieczeństwie, i mam nadzieję, że dalej będziesz to robił.

— Nie wiem jeszcze, czy chcę wracać do tej roboty, kiedy mnie odwieszą — westchnął Jazz.

— To twoja decyzja. — Przygryzła wargę, jakby biła się z myślami. — Wiem, że nie jesteś w nastroju, żeby iść na randkę, więc pomyślałam, że możemy sobie zrobić randkę w domu.

Uśmiechnął się mimo wzruszenia, które ściskało go w gardle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro