2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Kiedy Jasper śpiewał albo grał, cały świat mógł dla niego nie istnieć. Liczyło się tylko to, co właśnie robił. Nie pamiętał ani o problemach rodzinnych czy zawodowych, ani o tych dobrych rzeczach, jak piękna nieznajoma, którą postanowił zdobyć.

   Dlatego dopiero podczas pięciominutowej przerwy między kolejnymi utworami poszukał jej wzrokiem w tłumie. Choć ludzi było sporo, wprawne oko policjanta szybko wychwyciło Rachel. Nie zajmowała już leżaka; stała na uboczu, pod sporą wierzbą płaczącą. Tym razem uczucia malowały się wyraźnie na jej twarzy. Właściwie jedno uczucie. Strach.

   — Zaraz wracam. Zacznijcie beze mnie — rzucił Pratt, wciskając mikrofon w dłoń zaskoczonego Jamesa. Nie patrzył jednak na kolegów z zespołu, lecz oceniał sytuację.

   — No, chodź ze mną, chyba nie jesteś lesbą. — Jasper znalazł się na tyle blisko, by wyłowić słowa, które niezbyt wysoki, ale za to umięśniony brunet wypowiadał do Rachel, szarpiąc ją za ramię. — Nie bój się, ja sprawię, żebyś znów lubiła facetów — kontynuował facet z lubieżnym uśmiechem.

   — Siemasz, Wood, kopę lat. — Jasper uśmiechnął się sztucznie, stając u boku dziewczyny. — Widzę, że nie zmieniłeś swoich przyzwyczajeń.

   — Ja tylko zaczynam podryw. Ty też powinieneś spróbować, Pratt. Może wyjąłbyś w końcu ten kij z dupy i rozejrzał się za prawdziwą robotą — odparł hardo napastnik, jednak puścił dziewczynę i cofnął się o krok. Rachel potarła przedramię w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą zaciskały się jego palce. To wywołało w Jasperze falę wściekłości.

   — Ona jest ze mną — warknął. — Chodź, kwiatuszku.

   Rachel nie była głupia i w lot pojęła sugestię. Zbliżyła się do Pratta, obejmując go teatralnie w pasie. On za to narzucił rękę na jej szyję i przelotnie cmoknął znajdujący się najbliżej, poskręcany kosmyk jej włosów.  Z przyjemnością wciągnął w nozdrza zapach jaśminu, który zdawał się otaczać ją całą.

   Zostawili za sobą śmierdzącego alkoholem mężczyznę i przeszli kilkanaście metrów, starając się wmieszać się w tłum.

   — Dziękuję — mruknęła Rachel, odsuwając się od Jaspera. — To jakiś twój znajomy?

   — Można powiedzieć, że... podopieczny. — Skrzywił się z niesmakiem, po czym postanowił wyjaśnić. — Jestem policjantem, zatrzymywałem go kilka razy. On i jego koledzy potrafią napsuć krwi.

   Rachel rozejrzała się wokół z przestrachem. Potarła dłonią swoją szyję, aż jej palce nie natrafiły na wisiorek, wieńczący cienki, złoty łańcuszek na jej szyi. Jasper nie mógł dojrzeć pod ramoneską, co tam miała z obstawiał jednak katolicki krzyżyk, bo dziewczyna wyraźnie czerpała z niego spokój. Odetchnęła i uśmiechnęła się niepewnie.

   — Właściwie, miałam właśnie wracać do domu.

   — Zawiozę cię — zaproponował natychmiast. Zbyt pośpiesznie. — Nic nie piłem, nie martw się.

   — Nie trzeba. Właściwie, mieszkam po drugiej stronie Queens Park, wrócę piechotą. — Znów chwyciła wisiorek, obróciła go w palcach i schowała pod koszulką.

   — Tym bardziej nie powinnaś wracać sama — nalegał, choć intuicja podpowiadała mu, że nachalność nie jest zbyt dobrym sposobem na podryw. Postanowił jednak nie słuchać swojej intuicji, w końcu musiało z nią by się coś nie tak, skoro miał trzydzieści trzy lata i wciąż nie był w stałym związku.

   — Podobno dajesz właśnie koncert. Zaczęli bez ciebie — zaprotestowała ostatni raz, wskazując na scenę. W odpowiedzi wzruszył ramionami.

   — Świetnie im idzie. Poradzą sobie beze mnie.

   W końcu poddała się i ruszyła aleją. Uśmiechnąwszy się w duchu, Jasper poszedł za nią. Dopiero gdy wyszli na mniej zatłoczoną, boczną aleję, zrównał się z nią i postanowił zagadać.

   — To prawda, że jesteś... — zawahał się. Rachel przystanęła i przekrzywiła głowę. — Ta tęczowa koszulka, to, co mówił Wood...

   — Czy ty właśnie próbujesz się dowiedzieć, czy jestem lesbijką? — Zamrugała kilkukrotnie, a później parsknęła urywanym śmiechem. 

   — Co w tym takiego zabawnego? — zapytał zaskoczony Pratt. Uśmiech Rachel zmienił się w nieco smutniejszy, jakby odtwarzała w głowie wspomnienia.

   — Cóż, sześć lat temu zasugerowałam to samo facetowi, z którym się później związałam — mruknęła cicho, już całkiem poważna. Jasper miał wrażenie, że mówiła do siebie, nie do niego.

   — Dalej z nim jesteś? — zapytał, nim ugryzł się w język. Taki właśnie był: co w głowie, to na języku. Refleksja przychodziła, kiedy słowa już od dawna wisiały w powietrzu.

   Rachel pokręciła tylko głową. Przyspieszyła kroku, jakby nie chciała, by widział jej wyraz twarzy. Właściwie, nie miał nic przeciwko tak długo, jak długo mógł bezkarnie podziwiać jej tyłek w opiętych spodniach.

   Odgłosy koncertu były tak odległe, że wydawały się pochodzić z innego świata. Zmrok zapadł już na dobre, a drogę, którą szli, oświetlał jedynie nikły blask latarni. W takich warunkach każde drzewo, krzak czy cień wyglądały podejrzanie i Jazz cieszył się, że wymusił na dziewczynie swoje towarzystwo. Inaczej pewnie umierałaby ze strachu, szczególnie po tym, co ją spotkało chwilę wcześniej. Niewykluczone też, że Wood nie poddałby się tak łatwo, a tutaj już nikt by Rachel nie obronił.

   Przeszli przez kutą bramę i znalezli się na jednej z bocznych uliczek, otaczających park. Green wciąż szła przodem, ale obejrzała się, czy mężczyzna podąża za nią. Musiał przyznać, że sprawiła tym jego męskiemu ego niemałą satysfakcję. 

   Dziewczyna skręciła do jednego z niskich, ładnie utrzymanych bloków. Był to jeden z tych budynków pomalowanych w pastelowe, geometryczne wzory, w środku których znajdowały się zupełnie czysty korytarz i winda. Bezdomni nie mieli wstępu do środka, ponieważ by otworzyć drzwi na klatkę, należało podać kod. Rachel wklepała go za szybko, by Jasper zdążył go zapamiętać, i otworzyła drzwi. Schodami wbiegła na trzecie piętro, zatrzymała się dopiero przed mieszkaniem ze złotą dziewiątką.

   — Jeszcze raz dziękuję, Jazz. — Kiedy wymówiła jego ksywkę, poczuł, że przepadł.

   — Mam nadzieję, że udało mi się udowodnić, że nie jestem taki jak mój ojciec — rzekł cicho. Obrazy, na które napatrzył się podczas rozprawy, już po swoich zeznaniach, przetaczały mu się boleśnie przez głowę i przyprawiały o mdłości.

   — Nic nie musisz udowadniać — odparła, zaskoczona. — Winy twojego ojca nie są twoimi winami, nie odpowiadasz za nie.

   Trochę jednak odpowiadał, w końcu bronił ojca tak wściekle i ślepo. Nie powiedział tego jednak na głos. Postanowił pominąć temat i przykryć go swoją wesołością.

   — Nie zaprosisz mnie? — Wskazał brodą na drzwi, które dziewczyna zdążyła już lekko uchylić.

   — Nie tym razem, Jazz. Do zobaczenia. — Wślizgnęła się do mieszkania i zatrzasnęła za sobą drzwi, tak, że ledwie zdążył zobaczyć tapetę w przedpokoju. Stał przez chwilę oszołomiony, wsłuchując się w zgrzyt zamka po drugiej stronie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro