23.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A co mi tam, przez weekend nie mam czasu na dodawanie rozdziałów, więc wrzucam jeszcze jeden. Jeśli komuś zrobiło się smutno przy poprzednim, to ten dokłada do pieca 😁


Rachel miała prosty wybór: mogła przepłakać cały weekend albo znaleźć sobie zajęcie. Postawiła na tę drugą opcję. Zaczęła od zaplanowania wycieczki z Vince'em. Poprosiła chłopaka, by przysłał jej adres dziadków SMS-em i wprowadziła go do nawigacji, przeglądając, jaka konkretnie trasa ich czeka. Zatankowała swoją Micrę do pełna, a skoro była już poza domem, postanowiła zajechać do taty. To był błąd.

Bart Green zawsze potrafił doskonale rozgryźć jej emocje. Kiedy więc otworzył drzwi w czerwonym, zbyt małym na niego fartuszku, od razu zapytał:

— Kłopoty w raju?

Rachel kilka dni wcześniej opowiadała mu o przystojnym policjancie, z którym zaczęła się spotykać. Ba, nawet szczegółowo streściła mu historię, jak Jazz strzelił do nastolatka i jakie piekło rozpętało się później. O pobiciu jednak nie miał pojęcia, o Jennie też nie. Dziewczyna zamierzała to właśnie naprawić, gdyż ojciec od zawsze był jej powiernikiem. Choć ostatnimi czasy starała się nie zrzucać na niego swoich problemów — robiła to przez całe życie, odkąd jej mama zmarła na raka — to w takich chwilach, jak ta, zwyczajnie go potrzebowała.

Bez słów wpadła mu w ramiona. Tata otoczył ją rękoma, jakby wciąż była jego małą córeczką, bojącą się potwora pod łóżkiem. Zresztą, od tego czasu niewiele się zmieniło, tylko obiekt jej lęków był zupełnie inny.

— Jak się ma Ann?

— Biega po mieście jak szalona i organizuje wesele — odparł z pobłażaniem. Przyszła macocha Rachel była od niej ledwie piętnaście lat starsza i pełna energii, a przy tym niewiarygodnie sympatyczna.

— A ty zostałeś kurem domowym? — Dziewczyna uniosła brew, spoglądając na damski fartuch, poplamiony mąką. Ojciec wzruszył ramionami, poprowadził ją do kuchni i zrobił jej ulubioną herbatę. Uwielbiała siedzieć przy stole w mieszkaniu, w którym się wychowała, o patrzeć na swojego tatę, krzątającego się przy garnkach. Tak bardzo przypominało jej to najlepsze lata, kiedy mama jeszcze żyła.

— Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że zostałem wrobiony. Ann zaprosiła na wieczór kilka przyjaciółek i obiecała domowe ciasto, zapomniała tylko wspomnieć, że to ja mam je upiec.

Rachel parsknęła śmiechem. To tak bardzo pasowało do jej macochy, która pięknie malowała, śpiewała i tańczyła, ale w kuchni okazywała się totalnym beztalenciem, potrafiącym przypalić nawet wodę. Nagle w kieszeni poczuła wibracje, zwiastujące nadchodzącą wiadomość. Zastanawiała się, czy spojrzeć na ekran smartfona, uznając, że z pewnością Jasper próbował nakłonić ją do powrotu. Po namyśle postanowiła się upewnić.

"Zatrzymali akcję, wzięli ją na podtrzymanie. Podają sterydy. Trzymaj kciuki" — pisał James. Wypuściła z ulgą powietrze i od razu wysłała wiadomość do Tamary i Hope.

A potem streściła wszystko ojcu.

***

Codziennie dzwoniła lub pisała do Jamesa z pytaniem o zdrowie Jenny. Codziennie otrzymywała bardzo podobną wiadomość. W przypadku jej przyjaciółki brak wieści oznaczał jednak dobre wieści, gdyż akcja porodowa się uspokoiła, a każdy dzień podawania sterydów zwiększał szanse dziecka nie tylko na przeżycie, ale też na sprawność w przyszłości. Mimo że Jenna nie miała już skurczy, do końca ciąży musiała leżeć plackiem w szpitalnym łóżku i już teraz wiadomo było, że jej dziecko urodzi się jako wcześniak.

Jedyne, co trzymało Rachel przy zdrowych zmysłach, to codzienna rutyna. Śniadanie, praca, zakupy, sprzątanie, gotowanie, odprężająca kąpiel, sen, śniadanie... Gdyby powiedziała, że w tym czasie nie myślała w ogóle o Jasperze, nos urósłby jej tak bardzo, że najpewniej wybiłaby nim okno. Mimo smutku, który czaił się gdzieś w jej wnętrzu, dla podopiecznych cały czas miała w zanadrzu uśmiech.

Lata żałoby nauczyły ją, jak uśmiechać się pomimo smutku.

Bywały jednak momenty, które szczerze ją cieszyły, tak jak wtedy, gdy w czwartek rano wyruszyła z Vince'em do Leeds. Nic nie było w stanie zepsuć jej entuzjazmu, nawet roboty drogowe i korki, które wydłużyły podróż o ponad godzinę. Konieczność wypełniania stosu dokumentów i wyrobienia darmowych nadgodzin doczekały się wynagrodzenia w postaci szerokiego uśmiechu zarówno Sandersa, jak i jego dziadków, uroczych emerytów, zamieszkujących parter skromnego bloku na cichym osiedlu w pobliżu parku.

Z dobrymi chwilami jest jednak pewien problem — kiedyś się skończą, pozostawiając po sobie dobre wspomnienia, ale i pustkę. O ile podróż do Leeds minęła jej na rozmowach z podopiecznym, o tyle powrót w zapadającej ciemności był trudniejszy. Wykończony Vince spał na siedzeniu pasażera, radio grało cicho, a ona pogrążyła się w myślach.

W jej głowie zażarcie walczyły ze sobą dwa obozy.

Jeden podpowiadał jej, że postąpiła jak suka. Skrzywdziła Jaspera, który najwyraźniej miał już za sobą przejścia, o których nie chciał mówić, a które odcisnęły na nim bolesne piętno. Ten głos przypominał jej, jak serce biło jej mocniej, gdy spoglądała na przystojnego policjanta i jakie miał miękkie, ciepłe wargi, kiedy się pocałowali. Rugał ją też za zamykanie się w swojej skorupie twierdząc, że na dłuższą metę tak się nie da żyć. Nie mogła pozostać przez resztę życia w tym samym miejscu. Wystarczy, że była nieszczęśliwa przez sześć lat.

Drugi brzmiał znacznie rozsądniej. Szeptał, że miłość oznacza cierpienie. Że każdy związek kiedyś się kończy i przynosi ból. Mówił o rzeczach, które tak dobrze znała, dlatego brzmiał bardzo przekonująco.

Oba obozy miały rację, jak więc miała zdecydować, którego głosu posłuchać?

— Hej, Vince. — Łagodnie potrząsnęła ramieniem podopiecznego. Nie miała serca go budzić, ale właśnie zaparkowali pod jego domem. Chłopak zamrugał i otworzył oczy, spoglądając na nią z uśmiechem, pod wpływem którego i ona się rozpogodziła. — Koniec podróży. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze to powtórzymy.

— Dzięki. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy — odparł i poprawił się na siedzeniu, czekając, aż dziewczyna przyniesie z bagażnika jego wózek. — Jesteś super, Rachel.

— Daj spokój, tylko wykonuję swoją pracę — zaoponowała, zakładając włosy za ucho.

— Nieprawda. — Pokręcił zdecydowanie głową. — Przychodziło tu mnóstwo opiekunek z fundacji, lepszych i gorszych, ale w żadnej... — Zamilkł. Dziewczyna doskonale wiedziała, co chce powiedzieć i rozpaczliwie chciała to zatrzymać. Ale nawet, gdyby jej się to udało, słowa lub ich brak nie zmienią stanu faktycznego. — W żadnej się nie zakochałem — dokończył.

Rachel wpatrywała się w niego ze zgrozą. Traktowała Vince'a serdecznie, ale raczej jak młodszego brata. Zastanawiała się, czy nie ma w tym w jej winy, czy za bardzo się nie spoufalała, czy nie wysyłała mu sprzecznych sygnałów. Była przerażona tym, co usłyszała — jakby nie dość zgryzoty miała przez relację z Jasperem, to nałożyła się na to jeszcze jedna, może nawet trudniejsza.

— Nie martw się, wiem, że to związek, który nie ma szans na powodzenie. — Najwyraźniej próbował ją uspokoić. — Zasługujesz na kogoś lepszego, kogoś zdrowego.

— Vince, to nie tak... — Zaprzeczyła słabo. Przerwał jej ze smutnym uśmiechem.

— Nie baw się w uprzejmości, może jestem niepełnosprawny, ale nie głupi. Uwielbiam cię i nie chcę cię tak skrzywdzić. Żałuję, że ci o tym powiedziałem, ale już wystarczająco długo dusiłem to w sobie.

Zatrzepotała rzęsami, przeganiając płacz. Patrzyła w jego sympatyczną twarz, w smutne oczy, zapadnięte policzki, w ciało, które odmawiało mu posłuszeństwa, zamykając bystry umysł w ciasnej skorupie, nad którą nie miał żadnej władzy.

Odprowadziła go do domu i upewniła się, że znalazł się w łóżku. Dopiero gdy wsiadła do samochodu, pozwoliła sobie na prawdziwy płacz. Zalała się łzami, szlochała rozpaczliwie, ledwo łapiąc oddech. Kiedy udało jej się uspokoić, spojrzała w lusterko i ujrzała zaczerwienioną twarz śmiertelnie przerażonej kobiety.

Los zrobił jej okrutnego psikusa: nie chciała skrzywdzić nikogo, a wyglądało na to, że skrzywdziła dwóch mężczyzn.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro