30.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Tego wieczoru prezerwatywy na nic się nie zdały. Nie znaczyło to wcale, że Rachel i Jasper nie nacieszyli się swoją bliskością — wręcz przeciwnie, pół nocy spędzili na kanapie, przytulając się, popijając wino i rozmawiając. Tym razem nie obnażyli przed sobą ciał, lecz serca, dzieląc się najbardziej intymnymi emocjami. 

    Dziewczyna podzieliła się ze szczegółami historią znajomości z Ethanem i płakała w tors Jazza, opowiadając, jak jej poprzedni ukochany odchodził powoli, z dnia na dzień. W zamian on, zapatrzony bezmyślnie w ekran, streścił jej dokładnie sprawę swojego ojca.

   Kiedy Rachel poczuła, że jej powieki robią się ciężkie i zamykają się wraz z każdym wypowiedzianym przez jej gościa słowem, on nie obraził się, że przestała go słuchać. Choć wszystko docierało do niej, jakby zajmowała cudze ciało, z którym nie do końca się połączyła, czuła wyraźnie, że wziął ją na ręce i przytulił do twardego, ciepłego torsu, by przenieść ją do łóżka.

   Ostatnim wysiłkiem otworzyła oczy, spoglądając na jego leniwy uśmiech i błyszczące w świetle nocnej lampki źrenice. Nawet mimo nikłego oświetlenia, wyraźnie widziała kurze łapki, które wyżłobiły siateczkę dróg w kierunku jego skroni. 

Jazz był oszałamiająco przystojny, zwłaszcza, gdy się uśmiechał.

   — Dziękuję — wychrypiała. Dochodziła druga w nocy, więc Rachel już dawno zdążyła wziąć prysznic i przebrać się w piżamę. Również Jasper po raz kolejny skorzystał z ubrań Ethana, notując jednocześnie w głowie, by przed kolejną nocą spędzoną w mieszkaniu Green jednak przywieźć sobie swoje.

   — Zrobiłem to też trochę dla siebie. — Jazz zaśmiał się cicho. — Nie wiem, czy przeżyłbym kolejną wspólną noc na twojej kanapie.

Wstał i ruszył w kierunku drzwi. Rachel powstrzymała opadające powieki jeszcze na chwilę.

   — Hej, połóż się przy mnie — poprosiła. Nie musiała mu dwa razy powtarzać. Odwrócił się gwałtownie i już po chwili poczuła, jak oplótł ją swoim ciałem. Nawet przez dres i koszulkę jego mięśnie wyraźnie się odznaczały. Objął ją ramionami tak rozpaczliwie, jakby bał się, że mu ucieknie, tymczasem ona nie miała zamiaru się ruszyć. Było jej cholernie dobrze, tak ciepło i bezpiecznie, że nim jeszcze zdążył się dobrze ułożyć, ona zapadła w sen.

   Rachel obudziła się, wciąż otoczona męskimi ramionami. Przez jedną, krótką chwilę miała wrażenie, że ciało otulające jej plecy i pośladki należy do Ethana, jednak było zbyt duże i zbyt silne, by w to uwierzyć. Kiedy jeszcze zajmowali we dwoje tę sypialnię, Ethan ważył mniej od niej, jego kończyny były wręcz karykaturalnie kościste, a jedyne twarde elementy klatki piersiowej stanowiły żebra. Jasper tymczasem odznaczał się znacznie większą tężyzną, którą nie tylko było widać, ale i namacalnie czuć.

   Wciąż senna, odwróciła się i odruchowo położyła dłonie na jego twarzy. Zamruczał cicho przez sen, ale jej nieprzemyślane ruchy go nie zbudziły. Oddychał miarowo, mając oblicze tak spokojne, jakby wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi.

   Nagle ciszę przerwał dzwonek telefonu, a właściwie przeraźliwy sygnał Messengera, oznajmiający przychodzące połączenie wideo. Rachel zerwała się na równe nogi, porzucając resztki nadziei, że uda jej się wyjść, nim dźwięk obudzi Jaspera. Zmarszczyła brwi, widząc na ekranie awatar Jamesa i zastanawiając się, czego mężczyzna może chcieć o tak wczesnej porze. Odbierając, zerknęła na górną belkę, by sprawdzić godzinę — dochodziła dziesiąta. Jak to możliwe, że tak długo spali?

   — Cześć, laleczko! Widzę, że udało ci się odebrać zamówienie. — Border wyszczerzył zęby w uśmiechu. — I to chyba nawet z niezłym efektem.

   — Mam nadzieję, że wybaczycie nam tę małą intrygę — wtrąciła się Jenna. — Ale widzę, że było warto.

   — Wiedziałam, że musiałaś maczać w tym palce — westchnęła Rachel, aż zamarła. Rozejrzała się po kadrze, jednak kamera nie obejmowała Jaspera, który właśnie siadał rozespany na łóżku, ani niczego innego, co wskazywałoby na jego obecność. — Skąd wiecie, że było warto?

   — Bo odebrałaś jego telefon — znów odezwał się James, rechocząc. Dziewczyna poczuła, jak jej policzki błyskawicznie pokryły się czerwienią. Odrzuciła telefon, jakby był on jadowitym wężem, dostrzegając jednocześnie, że rzeczywiście jego ekran był mniejszy, a obudowa znacznie starsza i bardziej zużyta, niż w jej smartfonie. Jak bardzo musiała być zamroczona, że wcześniej tego nie zauważyła?

   Zerknęła z ukosa na Jaspera, który nie wyglądał na zagniwewanego — ba, najwyraźniej doskonale się bawił. Podchwytując jej spojrzenie, posłał jej pokrzepiający uśmiech. Chwycił swoją własność i przewrócił oczyma.

   — Wszystkie bazy zaliczone? — zapytał Border. Zawtórował mu chichot żony i dziwne popiskiwanie w tle. Jazz zmroził go wzrokiem, jednak nie był w stanie pozbyć się tryumfującego uśmiechu z własnych warg. — W każdym razie, pytamy, czy odebraliście nasz leżaczek, bo mały Ethan jutro wraca do Crewe i wkrótce będzie go potrzebował.

   Rachel dostrzegła, że towarzyszący jej chłopak zerknął na nią niepewnie, jakby się zastanawiał, jaką reakcję wywoła w niej imię nowo narodzonego chłopca. Była już jednak na to przygotowana, prawdę mówiąc, przyzwyczaiła się do tej myśli, na ile to tylko możliwe w ciągu doby. Nie miała zamiaru się więcej rozklejać przy dziecku przyjaciół.

   — Idę do łazienki, a wy sobie pogadajcie — oznajmiła i wyszła, wciąż nieco rozespana, a do tego cholernie zawstydzona, że tak bezmyślnie odebrała połączenie wideo z nie swojej komórki. A gdyby to była matka Jaspera, na przykład? Albo jego szef?!

   Znacznie lepiej poczuła się po prysznicu i przebraniu się w bojówki oraz ulubiony T-shirt z tęczowym motywem. Choć w łazience spędziła najwyżej pięć minut, gdy wyszła, Jasper czekał już na nią w kuchni, opierając się o blat, a jego telefon leżał bezczynnie na stoliku.

   — Przepraszam, nie odebrałam twojej komórki celowo — zapewniła. Pod strumieniem orzeźwiającej, chłodnej wody zdała sobie sprawę, że ta drobna wpadka nie była tak drobna, jak mogło się wydawać. Z jego perspektywy pewnie wyglądało to tak, jakby go sprawdzała, a tymczasem chciała mu przecież pokazać, że ma do niego stuprocentowe zaufanie. — Nie chciałam...

   — Wiem — przerwał jej, oderwał się od blatu i stanął tak blisko, że czuła jego ciepło na skórze. Gdy nieśmiało podniosła wzrok, zobaczyła szelmowski uśmiech. — Nie posądzam cię o zazdrość, choć bardzo by mi to pochlebiało. Chodź tu.

   Wyciągnął ramiona, w które skwapliwie się schowała. Oparła głowę o jego klatkę piersiową, moszcząc się na niej tak długo, aż usłyszała poszukiwany przez siebie dźwięk: mocne, miarowe bicie serca. Westchnęła z zadowoleniem, kiedy jego usta oparły się o czubek jej głowy.

   — Łaskoczesz. — Zmarszczył nos i odsunął sobie jej roztrzepane w nieładzie włosy z twarzy. Odsunął się nieznacznie, pozostawiając po sobie chłód i pustkę, którą miała ochotę natychmiast zapełnić, kryjąc się znów w jego objęciach. — Chciałem zrobić nam śniadanie, ale uznałem, że dość już się rządziłem w twojej kuchni i wypadałoby zapytać cię o zdanie.

   — Możesz się częstować wszystkim, na co masz ochotę, ale racja; to ja cię zaprosiłam i to ja powinnam gotować. Problem w tym, że umiem upichcić ledwie kilka dań na krzyż.

   Przez chwilę milczał, przyglądając się uważnie twarzy dziewczyny, aż zaczęła się zastanawiać, czy coś na niej ma. Wtedy przesunął łagodnie dłonią po jej policzku, muskając kciukiem usta i brew, aż wreszcie założył jej kosmyk włosów za ucho. Dopiero wtedy odważyła się nabrać powietrza, wcześniej podświadomie zaprzestała oddychania, by go nie spłoszyć i nie zdmuchnąć tej chwili, jakby była ona ulotna jak dotyk piórka.

   — No to wygląda na to, że mamy ze sobą coś wspólnego. — Puścił jej oko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro