Rozdział 18⭐

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Landon

Zamknąłem za sobą drzwi, gdy wszedłem do pokoju, który przeznaczyliśmy dla Alaric'a. Chłopak siedział przerażony na łóżku, wpatrując się w tylko jedną ścianę, ciągle.

–Hej– odezwałem się, by zwrócić na siebie jego uwagę. On jednak nic, nie zareagował chociażby mrugnięciem.– Wiem, że pierwszy dzień nowego otoczenia może cię trochę przytłoczyć, ale posłuchaj mnie teraz uważnie– zacząłem. Usiadłem na krześle naprzeciwko chłopaka, postanowiłem nie urządzać niepotrzebnych ceregieli, powiedzieć prosto z mostu. –Nie chcę mieć kłopotów, jasne? –zmierzyłem go wzrokiem. –Jeśli Ty je masz, musisz mi o nich powiedzieć jak najszybciej. Alaric? Ric, ty mnie słyszysz w ogóle?

Wydawało mi się, że moje słowa odbijają się od ściany, jakbym mówił je właśnie do niej, a nie do nastolatka obok.

–Posłuchaj, kurwa– westchnąłem masując bolące skronie. Tyle myśli przewijało się przez mój umysł, że widziałem niemal jak moja głowa paruje. –Mam tu przyjaciół, dziewczynę. Rodzinę, rozumiesz? Pomogę Ci, ale nie mogę narazić ani jednej osoby z nich–Alaric dalej milczał, choć teraz jego wzrok już utkwiony był we mnie. –Pomóż mi sobie pomóc, Alaric –szepnąłem mierząc go wzrokiem ostatni raz zanim dodałem :–Albo będę musiał cię stąd wyrzucić.

–Ci ludzie... Nie wiem kim są– szepnął. –Jeden z nich ma na imię Jaden, drugi chyba Calum.

–Nie wiesz dlaczego cię szukali?– zapytałem.

–Wiem –szepnął znowu. Rozejrzał się dookoła jakby ktoś miał nas właśnie podsłuchiwać i machnął ręką do mnie bym się zbliżyć. Zrobiłem to więc, chłopak dotykał aż ustami mojego ucha, gdy szeptał : –Zajmują się handlem ludźmi. Słyszałem, że wpływowy gość wpłacił za mnie kilkanaście tysięcy.

I chuj.

Pętla się zatacza.

Już w to kiedyś grałem.

W pamięci stanął mi klub ze striptizem. Kalifornia. Eva. Ben Lemarck. Drugi Lemarck. I to od czego tak bardzo się bronię.

Brakło mi tlenu. Poczułem jakby nagle pomieszczenie zrobiło się malutkie.

–Przyjdę do ciebie...–szepnąłem wstając –za moment.

Uciekłem z pokoju w którym umieszczony był Alaric. Nie mogłem tam trwać. Nie mogłem zatopić się we wspomnieniach i.. I.. I myśleć o tym jak rozdrażniłem Lemarcka. Jak naraziłem na niebezpieczeństwo każdego z moich bliskich. Jak skazałem na śmierć dziewczynę, której kurwa nie obroniłem, a miałem! Którą obiecałem obronić! Której nie obronił nawet zamykany schron.

Którą zabiłem.

–Landon?

Obróciłem głowę w stronę nachodzącego mnie głosu, niczym przerażony kotek w obliczu wściekłego buldoga.

–Zostaw mnie samego, El– powiedziałem jej.

–Lan..

–Powiedziałem, kurwa, zostaw mnie!! –wrzasnąłem, dużo głośniej niż miałem to w planach. Mocno odrzuciłem rękę Elosie ode mnie, powodując jej zachwianie, ale jak przystało na samolubnego dupka, którym przecież byłem, nie przejąłem się tym.

Bo przecież nim byłem. Miałem gdzieś, że Tessa może zginąć, dałem jej wejść do swojego życia. Miałem ją gdzieś, gdy pomagałem Evie i jak ten ostatni debil, zamknąłem ją w schronie, zamiast zostawić przy sobie.

Ale... Czy przy mnie byłaby bezpieczna? Czy kiedykolwiek była przy mnie bezpieczna?

I tak samo samolubnym dupkiem jestem dziś. Ba! Jestem nawet większym samolubnym dupkiem, bo mając w głowie obraz tego co ściągnąłem na Tessę, teraz jeszcze nie zdołam obronić Elosie przed handlarzem jebanymi
ludźmi!

–Nie zamykaj się przede mną– szepnęła dziewczyna, która najwyraźniej nie ruszyła się z miejsca o krok. Spojrzałem na nią, ale mój wzrok już nie miał w sobie gniewu... Miał tylko smutek. Patrzyłem w jej zarówno smutne, przestraszone oczy i nie mogłem poradzić na to, że znałem tylko jedno rozwiązanie by to zmienić.

–Powinienem nigdy się przed tobą nie otworzyć, El –szepnąłem. Wzrok dziewczyny złamał się, myśląc pewnie o tym, o czym ja myślałem jeszcze przed sekundą. –Byłabyś ciągle bezpieczna, nie miała na głowie psychopatycznego gangstera na emeryturze i jego mroku – prychnąłem kręcąc głową. Zakryłem twarz dłońmi, zaczęło mnie to przerastać, dziś umiałem się do tego przyznać.

Szkoda, że lata temu było mi to tak ciężko zrozumieć.

–Jeśli nie miałabym na głowie ciebie, miałabym na głowie psychopatycznych rodziców z niepoczytalnością i moje życie zakrawałoby na rzut w jebaną otchłań załamania, Landon– prychnęła. –Więc nic co z tobą przeżyję, nie równa się katuszom jakie przeżywałabym w domu –jej wzrok mierzył mnie łagodnie, ciepło, zupełnie przeciwnie do tematu jej słów. –Samotność. Ciągłe potępienie. Nienawiść. Ciągle oczekiwania i słowa pogardy i zawiedzenia– spoglądałem na nią nie rozumiejąc. Jak ktoś taki jak ona może stać i przypodobywać się mi? Jak ktoś taki ona, może trwać przy takim człowieku jak ja? –Czas spędzony z tobą, Landon, był najlepszym co mnie spotkało w życiu i nigdy nie poczułam się w niebezpieczeństwie. Zawsze będę bezpieczna, jeśli będziesz obok.

–Tessa też tak mówiła, El–szepnąłem, wiedząc, że to jedyna deska ratunku, by Elosie zrozumiała to co mówię. –Ja też jej tak mówiłem, ale wszystko to było tylko... Fałszowaniem rzeczywistości. Nigdy nie umiałem jej obronić– prychnąłem przypominając sobie wszystko co miało miejsce, gdy byłem z Tessą. –Spotkało ją tyle gówna przeze mnie, a ja za każdym razem wmawiałem sobie, że dam radę ją obronić. I znam siebie, wiem, że kiedy zacznie mi na tobie zależeć, nie będę mógł już odejść, wmawiając sobie to samo, że cię obronię– spojrzałem znów w oczy Elosie załamany. –I historia znów skończy się tak samo. Do trzech razy sztuka, prawda? –prychnąłem.

–Nie mogę odpowiedzieć ci na to zbyt wiele, bo wiele nie wiem. I nie będę naciskać żebyś mówił, ale nie pozbędziesz się mnie tylko dlatego, że boisz się straty. Można kogoś stracić każdego dnia, Landon –szepnęła. –A zyskać już nie jest tak łatwo. Ty mnie zyskałeś, nie pozwól byśmy to zmarnowali.

–Chcesz czegoś posłuchać?– zapytałem pewnie, wiedząc, że to jedyny sposób, by dziewczyna odeszła. A wręcz uciekła z wrzaskiem.

Złapałem jej rękę i zaprowadziłem do sypialni, rozumiejąc, że przecież kłócimy się na ten pojebany temat na korytarzu. Zamknąłem za nami drzwi od mojej sypialni, naszej sypialni i stanąłem pod oknem. Musiałem poważnie zastanowić się, czy na pewno chcę jej to wszystko powiedzieć, czy chcę by odeszła.

Ale jeśli to jedyny sposób, by nie była martwa...

–Historię poznania Tessy już znasz– zacząłem. –Jednak nie byłem jedynym kogo poznała w tamtym okresie. Kilka dni zajęło mojemu wrogowi znalezenie jej, El. Minął może tydzień, kiedy ją dostał –prychnąłem. – Tydzień. Nawet mi na niej zbytnio wtedy nie zależało! Ale wiedziałem, że może zginąć za to, że mi pomogła, że była dobra –wspomnienie tego dnia stało się żywe. Jakby DeNero żył...–Była jego celem od początku, wykorzystał ją żeby dostać się do mnie. Zranił ją żeby zranić mnie. Kontrolował mnie przez nią. A na koniec... Wiesz jakie to uczucie, gdy robisz w chuj dużo złych rzeczy i za nie nie płacisz?–szepnąłem, znów na nią spoglądając. –To tak jakby uchodziło ci to na sucho, cieszysz się! Ale kiedy DeNero zabił się pistoletem, który ułożył w ręce Tessy, moja żona została oskarżona o morderstwo.

Elosie wciągnęła cicho powietrze, otworzyła szerzej oczy.

–Nie mówisz serio–szepnęła.– Oskarżyli ją o morderstwo gościa, który ją porwał? Który.. Zabił się sam, tak? Przecież byłeś tam! Widziałeś to!

–Byłem gangsterem, Elosie– przewróciłem oczami. –Gangsterem w środku gangsterkich porachunków, Tessa była tylko pionkiem.

–I co? Czemu to zrobił? Czemu nie zabił ciebie? –prychnęła.

–Oh, dobrze słyszeć w twoim głosie rozczarowanie– przewróciłem oczami.–Nie chciał mnie zabić, w świecie w którym żyłem, zabicie kogoś to raczej zbyt mała kara. Pozbawinie go kogoś kogo kocha, to dopiero kara idealna. I to właśnie chciał zrobić mi.

–Dlaczego więc nie zabił Tessy?– szepnęła marszcząc brwii. –Co mogłoby być gorszą karą dla ciebie niż śmierć kogoś kogo kochasz? I... Ah. Rozumiem–po chwili uniosła na mnie wzrok. –Chciał żeby Tessa poszła do więzienia, tak?

–Żebym się obwiniał– dodałem szeptem. –Żebym się nienawidził i pluł sobie w brodę, że zapłaciła za coś, co ja zrobiłem. I tak też się stało, tylko z dużo gorszym skutkiem. I widzisz... Tessa zawsze mówiła, że dopóki mnie ma, jest bezpieczna, nic jej nie grozi. Ale prawda była taka...– przerwałem, by sam przygotować się na to, co zrozumiałem zbyt późno.– Tylko ja jej zagrażałem. Tylko ja i to co wprowadziłem w jej życie, więc... Co jeśli to kiedyś wróci, co? Co jeśli, ktoś kogo dawno temu skrzywdziłem, albo czyją dumę uraziłem, nagle wróci, by wyrównać ze mną rachunki? –zapytałem. Elosie od razu otworzyła usta, by odpowiedzieć pewnie jakąś wygadaną anegdotkę, ale nie mogłem już tego słuchać.

Wmawiałem sobie, że mam prawo na szczęście. Że po tym co mnie spotkało, mam prawo jeszcze się zakochać i poczuć kochany. Ale prawda jest taka, że prawo do tego straciłem dawno i to nie w momencie śmierci Tessy, tylko lata przed nią.

Gdybym wtedy to zrozumiał, Tessa pewnie teraz by studiowała albo pracowała w czymś co szczerze by kochała. Żyłaby.

–Tak bardzo jak pokazałaś mi szczęście...–szepnąłem, czując jak łzy kłują mnie w oczach–tak bardzo jak zależy mi na tobie, tak bardzo wiem, że nasza znajomość od początku była spisana na straty. Szkoda tylko, że zauważyłem to tak późno.

–Mogę teraz ja coś powiedzieć? – zapytała. Zmierzyła mnie wzrokiem i starła kciukami łzy z mojej twarzy, zanim złapała ją mocno. –Tessa trwała przy tobie, za każdym tym razem, gdy było gorąco. A wiesz dlaczego to robiła? To, że cię kochała, było tylko połową powodu. Trwała u twojego boku, bo jesteś wspaniałym mężczyzną, Landon –podniosła lekko głos. Jej oczy błyszczały od łez, które znów chciały się wydostać, ale nie pozwalała im na to niemrugając.– Przetrwała przy tobie tyle czasu, pokazując ci, że masz w sobie dobre cechy. Że możesz mieć ludzi, na których ci zależy i że ci ludzie nie są spisani na straty. Trwała przy tobie, bo tego potrzebowałeś. Jestem pewna, że odganiałeś ją od siebie, jak mnie, prawda?

–Prawda– szepnąłem, dobrze pamiętając rozmowę w jej pokoju.

–I nie posłuchała, prawda?

–Prawda.

–To tak jak ja–uśmiechnęła się. Elosie grała swoją twarzą w jakąś grę, zmieniła uśmiech w poważną minę i na odwrót co parę zdań. –Nie robię tego, by się do niej przypodobnić, ja... Po prostu odkąd cię poznałam, moje życie jest lepsze. Lepsze, ażeby nie powiedzieć idealne! Śmieję się, uśmiecham, jestem szczęśliwa i czuję twoje ciepło, Landon... –dziewczyna teraz już zwyczajnie płakała, gdy marszczyłem nos na ten widok. –I może nie jestem Tessą, nikt nią nie będzie, ale będę jak ona, nie zostawię cię. Choćbyś odganiał mnie kijem, wmawiając sobie, że mnie nie potrzebujesz, że będzie mi z tobą źle, że to dla mnie niebezpieczne i wymyślisz setki innych wymówek. Ja. Nie. Odejdę.

–Nie wiesz co mówisz, Elosie– szepnąłem, trzymając jej rękę, którą mnie złapała. –Sprawy się pozmieniały. Nie żyję teraz nielegalnym życiem, jak z Tessą, ale jego konsekwencje dalej będą mnie nawiedzać. Spotkam wroga sprzed lat, spotkam glinę, który chciał wsadzić mnie do pudła, spotkam kogoś kto mnie kiedyś zranił i to wszystko wróci. Wiesz czemu, El? Bo zapragnę zemsty –obleciałem wzrokiem twarz dziewczyny, by poznać jej emocje, ale kryła je dość dobrze. Nie umiałem odczytać ani jednej, prócz tej już słabnącej, kryjącej się w małych łzach, które zostały po jej monologu. –Z tego się nie wychodzi, Elosie. Już zawsze będę kojarzony ze światem nocy i strzałów i już zawsze będę wiedział, że lepiej kogoś zabić niż zostać zabitym.

Głucha cisza przez kilka sekund dała mi odpowiedź. Skinąłem głową w eter, rozumiejąc, że wygrałem sam ze sobą.

Odgoniłem od siebie Elosie. Wyperswadowałem jej że mam rację, zmusiłem ją by odeszła. Chociaż, że przecież kurwa tego nie chciałem. Bo nie chciałem, prawda?

Oczywiście, że tego, kurwa, nie chciałem. Ale w moim życiu priorytetem jest to co trzeba zrobić, a nie to czego się chcę.

–Znajdę ci dom, El. Zapłacę rachunki i wszystkie twoje potrzeby, jeśli nie chcesz wrócić do rodziców. Zostawię cię teraz– szepnąłem, gdy dziewczyna zbyt długo się nie odzywała.

–Tak nisko mnie cenisz, Landon? Myślisz, że rzuciłeś mi pogadanką o konsekwencjach bycia z tobą i co? I już? Odejdę? Pozbyłeś się mnie?– prychnęła. –Jeśli mnie nie chcesz to powiedz, ale musisz namęczyć się bardziej bym odeszła.

–Nigdy nie powiedziałem, że cię nie chcę –szepnąłem. Dziewczyna od razu zrobiła krok w moją stronę.

–Więc nie odganiaj mnie od siebie. Daj mi przy sobie zostać.

–To nie jest dla ciebie dobre– westchnąłem, czując jak ta rozmowa odbija mi się na psychice. –Nie chcę tego żałować. Nie chcę żałować, że pozwoliłem Ci się zbliżyć, a potem cierpieć, że cię zraniłem.

–Więc... –zaczęła zbliżając się do mnie mocniej. Ręce Elosie opadły na moje ramiona. –Przyjmijmy, że każesz mi odejść, ale ja nie słucham. Przyjmijmy, że zostaję tu wbrew twojej woli.

–Jesteś szalona– szepnąłem. –Szalona w stylu wariatki, nie w tym pozytywnym.

–Może–zaśmiała się zarzucając ręce na moje ramiona. –A może czuję potrzebę bycia blisko ciebie? To przecież nie szaleństwo.

–Nie –prychnąłem. –To zakrawa na samobójstwo.

–Popełnimy kiedyś samobójstwo razem, dobra? Żeby nie umierać osobno. Żeby już nigdy nie być osobno, Landon, co ty na to? –Elosie wyciągnęła do mnie małego palca i spojrzałem na niego z rozbawieniem.

–Jesteś w pełni świadoma tego co mówisz? Czy przeprowadzić najpierw psychotesty, bo gadasz jak wariatka? –
zaśmiałem się, ale nie zwlekałem z przyłożeniem swojego palca do jej.– Przyrzekam, że całym sobą nigdy nie pozwolę, by coś Ci się stało. Choćbym miał umrzeć, Elosie.

–Przyrzekam, że umrzemy razem, Landon. Starzy, no może nie tacy starzy, spełnieni i razem. Za dłuuugi, dłuuuugi czas.

–Tak długo chcesz mnie męczyć?– zaśmiałem się.

–Skorzystam z tego, że już ktoś mnie chciał. Druga okazja może się nie trafić– roześmiała się na dobre, zanim zagiąłem nasze palce i złączyłem usta.

Czy to była przysięga? Jakaś przysięga pokroju małżeńskiej? Czy.. Czy Elosie naprawdę chce zostać ze mną do końca życia? Chce umrzeć ze mną? Zestarzeć się? Przeżyć życie?

I to wszystko mam od dziewczyny, którą znam miesiąc czasu?

"Dziękuję, Tess.''- szepnąłem w myślach, ściskając ciało El w swoich ramionach.-'' To najlepsze co mogłaś mi dać''.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro