Rozdział 9⭐

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Landon*16 czerwca

Przyglądałem się zbrojowni jak jeszcze nigdy w życiu. Zauważałem najmniejsze plamy i odpryski na farbie, ale nic poza tym. Przecież nie było tu śladu po broni.

Warto było żebym zaczął znów w tym grać? Co jeśli Ci, których widziałem na cmentarzu dwa dni temu, wcale jednak nie knują wobec miasta? Tylko załatwiają interesy? Może źle usłyszałem, może mam omamy, może...

NIE! Nie jestem szalony! Dobrze widziałem facetów z tatuażem węża układającego się w klepsydrę na szyi!

Zdecydowanie nie jestem bohaterem i nie będę ratować Warwick przed niebezpiecznymi typkami, ale nazywam się Landon Carson i jednak coś we mnie zostało z gangstera.

*

Z baraku zabrałem Glock'a, Mosberg'a i Berettę. Wszystkie z napełnionymi magazynkami. Piękne, czyste, błyszczące i zabójcze.

Wsiadłem razem z bronią do samochodu, położyłem je na wycieraczce pasażera i ruszyłem z baraków w stronę domu. Musiałem tam dotrzeć najszybciej jak się da, dopóki nie stchórzyłem.

Jednak jakieś dwa kilometry przed wjazdem na moją posesję, dziewczyna idąca w jej kierunku, odwróciła się do mnie przodem. Zaczęła machać uśmiechnięta, ciesząc się jak głupia na mój widok, a ja? Ja wkurwiony zwolniłem.

–Nie odbierałeś– powiedziała uśmiechnięta El, gdy otworzyłem lekko szybę. Były przyciemniane i przez tą szparę nie mogła zobaczyć arsenału. Na szczęście.

–Byłem bardzo zajęty. W zasadzie to jestem nadal, więc..

–Oh, okej, więc tylko popatrzę– upierała się. Szarpnęła za klamkę od drzwi, które nadal były zamknięte i znów obdarzyła mnie nierozumiałym wzrokiem. –Landon? Wszystko okej?

–Tak, okej, ale naprawdę jestem zajęty–skłamałem, zastanawiając się czy dobrze robię.

–Okej. To ja przebiegnę się do domu, a napisze wieczorem, okej?– zapytała nadal uśmiechnięta.

Poczułem jak coś zabolało mnie w środku. El stara się pomagać mi na każdym kroku, wprowadziła w moje życie uśmiech, światło, ŻYCIE. A ja? Ja planowałem tak po prostu to zniszczyć? Wrócić do nielegalnego życia? Zepsuć to, na co pracowałem latami? Zawieść nie tylko ją, chłopaków, ale i Tessę patrzącą z góry?

–Uważaj jak będziesz jechał, Landon. Jesteś trochę rozkojarzony, zadzwoń do mnie wieczorem–powiedziała znów mierząc mnie wzrokiem. –Do później, Lan.

–El?–szepnąłem gasząc samochód. Odblokowałem drzwi i zamknąłem okno, kładąc ręce na kierownicy jak przesłuchiwany. –Otwórz proszę drzwi– szepnąłem niepewnie.

Może będzie wściekła, ba! Napewno będzie. Będzie zawiedziona i powie jak mocno kłamałem mówiąc, że biznes jest skończony. Dlatego, gdy Elosie otworzyła drzwi i wbiła wzrok w leżący na siedzeniu arsenał, nie mogłem na nią patrzeć.

Nie mogłem patrzeć, jak ją cholera zawiodłem.

–Po co ci to, Landon?–szepnęła.

Uderzyłem mocno w kierownicę, ale zaraz wysiadłem, żeby nie wyżywać się na aucie. Jednak uderzyłem w jego oponę nogą, raz, drugi, trzeci i czwarty. I piąty na oślep. Aż palce stopy zaczęły boleć mnie od twardej felgi i oparłem ręce na dachu auta.

–Jestem pieprzonym słabakiem– warknąłem ukrywając twarz w łokciach.– Nie umiem nawet dotrzymać słowa danemu samemu sobie! Niczego nie umiem dotrzymać! Doprowadzić do końca!

–Landon...

–Na co mi to było?! –krzyczałem odwracając się teraz do Elosie.– Zacząłem ten biznes tak cholernie szczęśliwy, nie wiedząc, że on spierdoli mi całe życie! Na co mi to było, El?!

–Landon, proszę, spójrz na mnie– szepnęła. Jej głos w porównaniu z moim był ledwo slyszalny, ale słyszałem ją. Słyszałem tylko ignorowałem. – Landon, posłuchaj. Nie możesz cofnąć tego co było i jestem pewna, że nie zmieniłbyś ani jednego dnia z tamtego życia. Nie potoczyło się ono tak jak byś chciał, ale powiedz... Czy byłeś szczęśliwy? Pracując w tym gangu, itd. Czy byłeś szczęśliwy?

–Chyba byłem– szepnąłem.

–Jak się czułeś?

–Jak skurwiel– prychnąłem przyznając rację. –Ale byłem... Mistrzem. Wszyscy się mnie bali, miałem masę zleceń, dobrych przyjaciół, za którymi skoczyłbym w ogień, pozycję, szacunek innych grup.

–A jak czujesz się teraz?

–Jak skurwiel– powtórzyłem. –Jak skurwiel, który nie dość, że odebrał życie żonie, to odebrał je samemu sobie i swoim przyjaciołom, każąc im schować broń do pudeł, po jej śmierci– czułem jak serce waliło mi jak nieokiełznane. Emocje mieszały się niechcianie.

–Wyobraź sobie teraz, że trzymasz w ręku broń. Że musisz podjąć decyzję nad jakąś misją, którą podejmowałeś zawsze. I zastanów się czy dobrze czułbyś się trzymając ją... Nie wiem... Przed kimś?

–Nie wiem– szepnąłem. –Nie umiem sobie tego wyobrazić, El. Nie wiem nawet czy chcę.

–I widzisz, Landon–uśmiechnęła się do mnie. Podniosłem na nią wzrok.– Kiedyś robiłeś to, bo to pewnie lubiłeś, adrenalina czy coś. Nie wiem. Ale teraz, chciałbyś to robić, bo to jedyna rzecz, która ci przypomina o niej. O twojej Żonie, o winie... Chcesz cierpieć.

–Nikt nie chce cierpieć, El–szepnąłem, czując jak do moich oczu napływają łzy. –Ale ja MUSZĘ. Muszę, bo zmusiłem do cierpienia tak wiele ludzi... Moją rodzinę, rodzinę każdego z chłopaków, którzy ze mną pracowali. Zmusiłem do tego Tessę, jej rodzinę i przyjaciół. Zmusiłem do tego wszystkich pieprzonych ludzi, którym groziłem! Których okradałem z pieniędzy i z broni! Zmusiałem do tego ludzi, którym kogoś zabiłem!

–I chcesz znów zabijać? Chcesz znów handlować? –przerwała mi. Elosie starła łzy z moich policzków i zatrzymała tam dłonie. – To, że będziesz cierpiał do końca życia, nie odkupi twoich win za ani jeden twój występek. A to, że będziesz szczęśliwy, naprawi twoje życie i sprawi, że będziesz postrzegał wiele spraw inaczej.

Elosie cofnęła się ode mnie, ale nadal wbijaliśmy w siebie spojrzenia.

–Masz całe życie do przeżycia, Landon. I musisz też przeżyć je za Tessę –szepnęła. Potem odwróciła się na pięcie i ruszyła do miejsca z którego przyszła. Gdy znikała już na dróżce prowadzącej do głównej drogi, nie mogłem jej pozwolić tak odejść.

–El! –krzyknąłem. –Wsiądźmy do auta.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i zawróciła. Wsiedliśmy do auta i ruszyłem w ciszy. Zatrzymałem się pod domem, wysiadłem od razu i ruszyłem do drzwi. Zanim je otworzyłem, upewniłem się, że Elosie jest za mną.

–El? –szepnąłem.

–Hm?

–Masz mnie za wariata?

Odwróciłem się do niej, stała jednak dużo bliżej niż myślałem i poczułem się skrępowany.

–Nie–zaśmiała się. –Mam cię za psychopatę.

Zanim mogłem się odezwać dziewczyna objęła moj brzuch i wtuliła policzek w moją klatkę piersiową.

–Nie jesteś psychopatą, Landon– szepnęła. –Jesteś tylko zraniony. Ale wszystkie rany się goją. Prędzej czy później.

–A jak nigdy się nie zagoją?

–Zagoją się. Musisz tylko dać sobie czas, Landon. Zaufaj mi.

Ufałem.

Cholera, ufałem jej. Więc zacisnąłem ręce wokół drobnej dziewczyny i przytuliłem policzek do jej głowy, jak akurat było mi wygodnie.

*

Weszliśmy do domu po paru minutach błogiej ciszy. Nie przywitałem się nawet z chłopakami, tylko trzymając Elosie za łokieć, pociągnąłem ją na górę. Zatrzasnąłem drzwi od swojego pokoju cicho na klucz i położyłem się na łóżku.

–Nie tak wyobrażałam sobie twój pokój.

–A jak? Myślałaś, że będą tu wisieć głowy moich ofiar? –zaśmiałem się.

–Myślałam, że będzie straszniej– zaśmiała się.

Ona oglądała obrazki, regały, książki i wszystko inne, gdy ja wahałem się nad zadaniem tak banalnie prostego pytania.

–Przyjdziesz do mnie? – szepnąłem w końcu. Elosie zostawiła egzemplarz '300 sposobów na wielkie bum' i odwróciła się do mnie. Zdjęła swoje buty i położyła się obok mnie.

–Mogę?–szepnąłem kolejny raz unosząc rękę wyżej. Dziewczyna sama złapała moją dłoń, przełożyła rękę pod swoją głowę, ułożyła się wygodnie na mojej piersi i założyła moją rękę na siebie, łącząc moją lewą dłoń z jej prawą dłonią na jej ramieniu.

Zamknęła oczy. Było jej przyjemnie.

Więc ja również zamknąłem oczy. Z Elosie od samego początku było mi dobrze.

*

Obudziłem się... Obudziłem się? Zasnęliśmy?

W każdym razie obudziłem się, kiedy głowa Elosie stoczyła się z mojej piersi. Uśmiechnąłem się widząc ją taką spokojną. Do chwili aż nerwowo zaczęła się poruszać. Spanikowałem. Nie chciałem żeby się teraz obudziła i zobaczyła, że się na nią gapię, więc prawą dłonią zacząłem dotykać jej ręki. W górę i w dół. Elosie uspokoiła się, odwróciła na prawy bok i założyła swoją nogę pomiędzy moje.

Sparaliżowało mnie na kilka sekund. Ale tylko na kilka. Gdy dotknąłem uda dziewczyny i przejechałem dłonią w jego górę aż do biodra, cały stres minął. Zatrzymałem swoją rękę na boku Elosie i zwrócony twarzą do niej, z naszymi splątanymi nogami, znów zasnąłem.

A spało mi się nadzwyczaj dobrze...

*17czerwca

–Landon...

Rozglądałem się we śnie za wołającą mnie Tess.

–Landon...

Ale jej nigdzie nie było. Było tak ciemno i zimno, a jej nigdzie nie było. Była gdzieś daleko stąd, sama.

–Cholera. Landon. Ej.

Otworzyłem oczy szeroko kiedy łapiąc szturchającą mnie postać mocno w pasie i rzuciłem ją na łóżko obok siebie, wisząc nad nią z rękoma przyciśniętymi do jej nadgarstków nad głową.

Studiowałem jej oczy, gdy już zrozumiałem, że to ona i zjechałem wzrokiem na jej różowe usta. Były lekko rozchylone, zamarły w zdziwieniu po moim ataku, ale raczej im on nie przeszkadzał. Również nie przeszkadzał on reszcie ciała dziewczyny, bo leżała pode mną w bezruchu. Poluźniłem ucisk na nadgarstkach dziewczyny i odsunąłem twarz od jej twarzy.

–Przepraszam– szepnąłem schodząc z niej.

–Nie szkodzi –szepnęła i odchrząknęła. –Chciałam.. Chciałam cię tylko obudzić, bo już po dziewiątej.

–Oh. Przepraszam, że zająłem Ci noc– szepnąłem czując się z tym teraz głupio.

–Nie gadaj głupot, Landon. Umówmy się na coś, okej?– spojrzałem uśmiechnięty na tajemniczą minę dziewczyny. Usiadłem wygodniej na łóżku i kiwnąłem głową. –Jak będziemy się nawzajem potrzebować, to żadne z nas nie będzie czuło się z tym głupio. Okej?

Słowa Elosie podniosły mnie na duchu. Uśmiechnąłem się na samą myśl, że jestem dla Elosie kimś takim jak ona dla mnie. Jakąś formą ratunku.

–Zgoda.

–Więc teraz przytul mnie mocno, Landon, bo muszę wracać do domu. A to jak przeprawa przez szwadron żołnierzy– zaśmiała się przewracając oczami.

–Co? Twoi rodzice są surowi? – zapytałem.

–Jezu, nawet nie wiesz jak– zaśmiała się, zanim się ode mnie odsunęła.– Jesteśmy pod telefonem, Lan.

–Pod telefonem –powtórzyłem po niej, zanim dziewczyna zniknęła.

*Elosie

Przedarcie się przez dom aby dotrzeć na górę do swojego pokoju, było jak ominięcie pułapek ustawionych przez Chack'a Norris'a- nie dało rady.

Więc nic dziwnego gdy około dziewiątej gdy przechodziłam wąski korytarz, w salonie ktoś odchrząknął.

–Nie śpicie już?– zapytałam, jak gdyby nigdy nic. Mama z tatą spojrzeli na mnie z politowaniem.

–To kolejny raz w tym tygodniu, Elosie. Miarka niedługo zapełni się wodą.

–Mamo, nie wiem o czym mówisz. Byłam tylko na dworze z samego rana, bo nie mogłam spać–skłamałam, dobrze wiedząc, że nic to nie da.

–To ma coś wspólnego z tym chłopakiem, który był wtedy w twojej szafie, tak?– zapytała mama z poważną miną.

–Jakim chłopakiem w szafie?!

–Uspokój się, Henry..

–Candice! Dość! Kolejną rzecz przede mną zatajasz! –krzyknął przerywając mamie. Ich kłótnia teraz toczyła się tylko pomiędzy nimi. –To też moja córka! Zapominasz!? Mam dość!

–Elosie nie powinna słuchać naszych krzyków. Powinna dostać reprymendę i iść do pokoju. Elosie, zrób to– zwróciła się do mnie. – I żebym więcej tego chłopaka nie widziała, rozumiemy się?

Nic nie odpowiadając odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Ale po chwili zamarłam.

–Wiecie co? –mówiłam odwracając się. – Landon poświęcił mi tyle czasu w ciągu tego tygodnia, co wy w ciągu roku– parsknęłam. –Ale to nawet nie o to chodzi. Chodzi o to, że on mnie potrzebuje. Potrafię mu pomóc, przemówić do niego– przerwałam widząc zdziwione twarze rodziców.

–Ile już tak się z nim spotykasz za naszymi plecami, co? Szacunek do rodziców zgubiłaś gdzie po drodze? – warknął tata. Mama położyła rękę na jego ramieniu, dając mu znak, że przesadza.

–Jakiś czas– odpowiedziałam wymijająco. –I to najlepsze chwilę w moim życiu, wiesz? Uratowałam komuś życie, wiesz jakie to uczucie, czuć się cholernie dobrze? Cholernie komuś potrzebna? –zapytałam, wcale nie oczekując odpowiedzi. –Ja już wiem. Dzięki niemu. I nie zmienicie tego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro