Rozdział 20⭐

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Landon *9lipiec

Całą noc przegadałem z Austin'em, na zmianę trzymając Elosie na kolanach i odkładając ją do łóżka.

Przez to, ranek okazał się dla niej ciężki, przez dokuczliwy ból pleców.

Kilka razy w nocy sprawdzałem co z milczącym i tylko ciągle siedzącym w swoim pokoju Alaric'iem zastanawiając się co z nim zrobić. Chłopak wyglądał na zastraszonego i kompletnie przerażonego. Tylko co miałem zrobić, żeby jakoś temu zaprzestać? Był przecież bezpieczny, z nami nie groziło mu już nic, mężczyźni o których mówił nawet się do niego nie zbliżą, ale on nie chciał w to wierzyć. Cóż, nie zmuszę go...

Poruszyłem z Austinem w nocy wszystkie tematy jakie tylko zdążyliśmy. Daliśmy sobie też po mordzie przez wzgląd na stare czasy. Ja jemu, bo odszedł w najmniej odpowiednim momencie, gdy go potrzebowałem, gdy fajnie byłoby mieć brata i przez to, że udawał martwego przez lata. On mi za to, że go zostawiłem i prawie naprawdę umarł.

Nie uniknąłem pytań o sytuację z wczoraj, więc powiedziałem mu co wiem. Czyli wiem tylko tyle, że byli ludzie, był tatuaż węża i była skrzynia. Ah, no i nie zapominajmy, że usłyszałem 'Jak się trzymasz?' jakieś pięć razy. Spoko w sumie.

Nie mogło też zabraknąć jego ciętego języka, za którego dostał mocnego kuksańca. Po pytaniu 'Dlaczego ta suka mieszka w waszym domu?' nie zamierzałem, by wypowiedział je jeszcze choćby raz w kierunku Elosie.

Dziś, gdy już wszystko wiedział, wszystko rozumiał, wydawało się, że nadawał z Elosie na tych samych falach.

–Polubiła go od razu–zauważył Zayn.– Coś innego niż z nami.

–Masz na myśli, co innego niż z nami, że was nie lubiła od początku czy co innego niż z nami, że my Austin'a nie lubiliśmy od początku? –zaśmiałem się, wiedząc dobrze, co ma na myśli.

–Nie mogliśmy go lubić za drugim pierwszym razem, Landon–prychnął. –Nie zapomniałem co zrobił. I ty też nie powinieneś.

–Nie zapomniałem–szepnąłem.– Ale wybaczyłem. Choć to niedorzeczne, nie chcę stracić ich oboje, a Liam'a już nigdy nie odzyskam. Nie odzyska żadne z nas–spojrzałem w oczy Zayn'a i zobaczyłem w nich ból. Ciężko było przypominać sobie tamten okres, ale było i minęło. Liam'a nic nie wskrzesi, zostanie w naszych sercach i albumach i nasze dzieci poznają go z naszych historii, jako bohatera, który trzymał nas razem.

–Kim jest Liam?

Odwróciłem głowę w stronę nagłego głosu. Uderzyłem przez to swoim nosem o nos nachylającej się nade mną Elosie i oboje jęknęliśmy.

–Ostrzegaj, gdy jesteś tak blisko– parsknąłem pół żartem pół serio.

–Ostatnio nie narzekałeś–odgryzła się odpychając mnie rękoma tak, że poleciałem do przodu.

–Lubie ją!!–usłyszeliśmy krzyk z pomieszczenia obok. Oh tak, zdecydowanie to był Austin, tylko on mógł być tak dziecinny.

–Więc? Liam to jakiś wasz kolega?– zapytała znów.

Spojrzała teraz na Zayn'a jakby oczekiwała natychmiastowej odpowiedzi, ale na jej buzi gościł uśmiech. Zawsze była taka pogodna, ciepła, że nawet, gdy cię do czegoś próbowała zmusić, robiła to grzecznie.

–Liam był naszym przyjacielem– szepnąłem. –Teraz leży obok Tessy, bo.. Zginął przypadkiem. Ale opowiem Ci kiedy indziej.

–Dobrze–szepnęła.

–Muszę pogadać z Austin'em. Zajmij się chwilę sobą– dodałem. Pocałowałem dziewczynę w czoło, choć w sumie sam nie wiem czemu to zrobiłem. Widząc, że jednak dziewczynie to wcale nie przeszkadzało, zakodowałem by robić to częściej.

–To twoja dziewczyna?– usłyszałem, gdy skierowany byłem w stronę Austin'a.

–Tak–szepnąłem. –Chyba tak. Nie wiem, zresztą. Narazie to nie ważne, ważne, że wróciłeś.

Wziąłem brata w objęcia. Mógłbym być teraz dupkiem, wypomnieć mu ile razy włamał mi się na chatę, że zabił małego Philip'a, że szantażował Jake'a i Jacob'a, że zabił Kate, chociaż jej akurat nie było mi szkoda, zdradzieckiej kurwy. Oh, mógłbym tak wymienić długo, ale po co? Po co mam zwężać sobie listę osób, na których mi zależy, gdy dopiero zaczęła się ona poszerzać?

–Dobrze cię widzieć–powiedziałem, gdy chłopak puścił mnie z mało męskiego uścisku. –Ale przejdźmy do konkretów. Tatuaż węża na szyi, podejrzewam, że to gang, ale nie wiem, może handlują tylko bronią. Nie mam pojęcia, wiem zaledwie tyle, że pod cmenatrzem zostawili tego sporo, wyjęli z auta i po prostu schowali za krzakami. Oh, no i ten chłopak, który nic nie mówi i nie pokazuje znaków życia od rana.

–Cóż, najwyraźniej to sprawa dla Warwick Police– zacytował laskę z filmu o policji. Nic bardziej żenującego nie mogło się wydarzyć. Nie no mogło.

–Mogłeś jeszcze unieść rękę wysoko, tak jak superbohaterzy w bajkach– prychnąłem.

–To sprawa dla Warwick Police!– powtórzył, robiąc przy tym pozę bohatera.

–Mówi to Gangster z Warwick!– dodałem, takim samym tonem jak on.

–Kiedy stałeś się dobry, Landon? I taki sztywny? –prychnął. –Chyba przegapiłem ten moment.

–Cóż, dużo się zmieniło od momentu, gdy zwiałeś daleko stąd, gdy moją żonę zabito.

–Raczej myślałem o tym, że dużo się zmieniło od czasu gdy w ogóle opuściłem Warwick –poprawił mnie. Zmierzyłem chłopaka wzrokiem trochę zbyt ostro niż chciałem.– Landon... Nie chciałem, żeby wyglądało to tak, że cię zostawiam, ale ja... Miałeś obok siebie chłopaków, miałeś wsparcie, a ja nie mogłem udawać świetnego brata, gdy to ja pierwszy położyłem cegłę na ścianie śmierci Tessy...

–Co ty pieprzysz?– zdziwiłem się. Austin westchnął odwracając się do mnie tyłem i wziął w rękę pierwszą lepszą rzecz, która mu w nie wpadła.– Austin, dlaczego uważasz, że to twoja wina?

–Bo jest moja. I nie mów, że nigdy tego nie analizowałeś–prychnął.

Nigdy nie zastanawiałem się nad krokami, które doprowadziły do śmierci Tessy. Kto normalny robi coś takiego? Dlaczego więc Austin coś takiego robił?

Oh, no tak. On zdecydowanie jest czymś innym niż 'normalny'. Był zdolny nawet porwać własną matkę, więc...

–Zmusiłem cię byś jechał ze mną do Kalifornii, Landon. Pamiętasz?– zapytał, odwracając się do mnie przodem. Jego mina wyrażała teraz, że nie bardzo chciał mówić to co mówi. –Poszliśmy do klubu, załatwić interesy, zobaczyłeś Evę, jesteś dobry, chciałeś jej pomóc i przeznaczyłeś na sukę kupę forsy. Przez to zabiłeś Lemarck'a numer jeden, przez to pokazał się u ciebie Lemarck numer dwa i przez to Tessa zginęła–wyjaśnił. – Zginęła przez to, że zmusiłem cię byś wyjechał do Kalifornii. Dlatego uważam, że przyłożyłem cegiełkę do śmierci twojej żony, o ile nie postawiłem całej ściany, Landon.

Nigdy w ten sposób o tym nie myślałem. Nigdy nie połączyłem śmierci Tessy z powrotem Austin'a, bo najprościej w świecie, nie widziałem nawet zarysu by to zrobić, a teraz... Teraz, gdy o tym myślę, okazuje się, że wszystko co przed chwilą powiedział chłopak, ma naprawdę głęboki sens.

Gdyby Austin nie wrócił, Tessa nigdy by nie zginęła.
Gdyby Austin nie wrócił, nadal nie miałbym brata, męczyłyby mnie wyrzuty sumienia, złe duchy i sny jak widzę zakrwawionego chłopaka, uciekając od niego, jak pieprzony tchórz.

–To już nie ma znaczenia, bracie– szepnąłem. Posłałem w stronę mężczyzny uśmiech, bo chyba zbyt długo zastanawiałem się nad odpowiedzią. –Nie mam Ci niczego za złe, zapomniałem o tym co było, jesteśmy rodziną. Pogodziłem się ze śmiercią Tessy, jeśli bym tego nie zrobił, już dawno leżałbym obok niej. A ty... Wróciłeś do mnie, o co często prosiłem kogoś na górze i choć... Stało się to nie do końca w takich okolicznościach jakich bym chciał, nie mam prawa obwiniać cię o śmierć Tessy, Austin–złapałem bark chłopaka swoją ręką i spojrzałem w jego oczy. Nie często to robiłem, nie często miałem w ogóle do czynienia ze swoim bratem w ciągu ostatnich kilkunastu lat, ale teraz nie mogę tego zmarnować. Moja rodzina nie może się pomniejszyć już o ani jedną osobę. –Tessa na pewno też nie uważa, żeby było to twoja wina.

–Gdyby tu była pewnie dała by mi jeszcze ciasto i powiedziała, że cieszy się, że jestem z wami– prychnął chłopak.

–Tak. Pewnie tak.

Elosie zdążyła zniknąć w czasie naszych słownych potyczek, więc teraz musieliśmy zwołać na naradę każdego z tego domu. Ale najpierw przejdę się do Alarica.

–Cześć, stary–uśmiechnąłem się. Chłopak podniósł na mnie wzrok, ale jego twarz była tak ponura, że aż się go bałem. –Posłuchaj, potrzebujesz czegoś? Może mam do kogoś zadzwonić? Zawieźć cię? Do rodziny czy coś?

–Nie znam numerów–odpowiedział.– Miałem wszystko w komórce, ale jej nie mam. Może... Może odwiózłbyś mnie.

–Jasne. Znasz adres?

–Znam drogę– odpowiedział.

Okej. Zacząłem być podejrzliwy. Znał drogę do swojego domu, ale nie znał adresu. Nie miał też telefonu i nie znał numerów telefonów do kogokolwiek ze swojej rodziny. Albo mam paranoję lub skrzywienie zawodowe albo coś tu zaczyna śmierdzieć.

–Okej, więc wsiadaj do auta–dodałem, chcąc zabrzmieć miło. Chłopak wstał jak żołnierz, poszedł do drzwi i wyprostowany jak bela zszedł po schodach. –Nic mnie już nie zdziwi– szepnąłem do siebie i zamknąłem drzwi za sobą. Zszedłem na dół.

–Austin? –zawołałem. Brat zjawił się przy mnie w parę sekund. –Jadę odwieźć Alaric'a bezpiecznie do domu. Pilnuj sytuacji proszę, gdyby coś się działo, mam nadzieję, że nie skasowałeś mojego numeru.

–Skasowałem –zażartował.– Ale znam na pamięć. Nie martw się.

Albo nie żartował?

Pokręciłem głową i wyszedłem z Alaric'iem z domu. Pokazałem mu jak wciskać guzik by wsiąść do auta, bo nie jechaliśmy moim tylko pierwszym z brzegu i wyjechaliśmy na drogę. Po paru "w lewo", "w prawo", "dalej", "jedź wolniej" byliśmy na miejscu. Przyznam... Że nawet jazda z narzekającą Elosie nie jest tak męcząca.

Co jednak dalej?

Dalej okazało się, że dom chłopaka, to nie normalny marmurowy domek z ogródkiem czy podwórkiem. Okazało się, że jego domem nie był nawet dom.

–To tu mieszkasz? –dopytałem.

–Tak. Dzięki za podwózkę i.. W ogóle– powiedział mi odpinając pasy. –Nie mam jak zapłacić ci za paliwo, ale mogę Ci obiecać, że więcej mnie nie zobaczysz.

–Spokojnie, młody–uśmiechnąłem się.–Dam sobie radę, bez twojej kasy, ale może ty potrzebujesz pomocy, co? Napewno wiesz co robisz wracając? Nie wyglądało na to, byś był bezpieczny.

–Wiem co robię. Narazie–i tyle go widziałem.

*

–Zbrojownia! Teraz! –krzyknąłem i wolnym krokiem udałem się z Austin'em we wskazane miejsce.

–Stoi tu tak nie używana? –Austin od razu zaczął brać w łapy każdy pistolet. –Wiesz ile miałbyś kasy, gdybyś to sprzedał?

–Ale nie miałbym arsenału– zaśmiałem się i ręką opuściłem lufę pistoletu, którym zaczął bawić się Austin. –To kosztowało pół miliona, debilu, nie baw się tym jak lalką– warknąłem, gdy chłopak zaczął przymierzać się do stojaka na karabin ze wspomnianą maszyną na wierzchu.

–Dawno nie słyszałem tego dźwięku. Myślałem, że blefujesz.

Obróciłem głowę w stronę Niall'a, który roześmiany wszedł do zbrojowni, a za nim Harry i Zayn. Kogoś brakowało.

–Gdzie El?– zapytałem.

–Nie wiedziała czy powinna i została na górze.

–Pójdę po nią–westchnąłem na samą myśl, że znów muszę włazić po tych przeklętych schodach i wspiąłem się na samą górę. –El?! –krzyknąłem próbując ją zlokalizować. –Elosie!?

–Góra! –odkrzyknęła, gdy moje serce już zaczęło pracować zbyt szybko. Odetchnąłem z ulgą i wbiegłem do sypialni.

–Czemu nie zeszłaś z chłopakami?– zapytałem wpadając tam. Elosie siedziała na łóżku z telefonem w ręce i wyglądała jakby zobaczyła ducha. – Co jest, El?

–Czekałam tylko na to –prychnęła podając mi telefon.

–Ogłoszenie? –zapytałem wczytując się. –Lista osób zaginionych!? Co jest kurwa!?

–To nie wszystko–Elosie wyrwała telefon z moich rąk by przewinąć artykuł na następną stronę. Podała mi go znów. – Przeszli samych siebie.

–List gończy?–wybuchnąłem śmiechem. –Co proszę, kurwa!? Nie dość, że zgłosili cię na policji jako zaginioną, to jeszcze powiedzieli, że cię porwałem i podali mój rysopis. Masz rodzinę z piekła rodem.

–To nie śmieszne, Landon! –krzyknęła wyrywając z rąk swój telefon. Wstała i nerwowo zaczęła przechadzać się po pokoju w tę i z powrotem. –Zgłosili mnie na policję, jest twój rysopis, policja cię zna i napewno już ustalili twoje dane i wszystko potrzebne. Już tu jadą na sto procent! –krzyczała spanikowana.

–I co z tego? Przecież nie porwałem cię, jesteś tu z własnej woli i Twoi rodzice widzieli, że wyszłaś z domu dobrowolnie. Nie miałaś lufy przy skroni– przewróciłem oczami. – Policja też uwierzy o ile w ogóle się tu zjawią.

–Oj zjawią się napewno–jęknęła Elosie zakrywając twarz rękoma. –Nie znasz taty. Jeśli czegoś chce, zrobi dosłownie wszystko, by to dostać. Będę musiała do nich wrócić.

Zapłakana dziewczyna schowała głowę w stronę ściany stojąc do mnie tyłem. Cichy szloch uderzył we mnie dużo mocniej niż powinien i ścisnęło mi się serce. Jacy rodzice robią coś takiemu własnemu dziecku!?

–Nie płacz, skarbie– szepnąłem wsuwając się pomiędzy nią a ścianę.– Jeśli nie chcesz wrócić do domu, to nie wrócisz. I ja ci w tym pomogę, przysięgam. Okej? Sprawa z policją przejdzie szybko, zeznasz, że nic nie dzieje się wbrew twojej woli i koniec. Nie będą mieli podstaw by mnie aresztować.

–Aresztować cię?! – wrzasnęła.

–No tak. Skoro wysłali za mną list gończy, muszą mnie chcieć aresztować–zaśmiałem się myśląc jak niewinna jest ta dziewczyna. –Ale nie zrobią tego, bo ja cię nie porwałem, ty nie jesteś zaginiona, a twoich rodziców posądzą o fałszywe składanie zeznań i niepotrzebne wszczynanie śledztwa.

–Mój boże– jęknęła znów zakrywając twarz. –Jebany kwas. Przepraszam, Landon, że jest z nimi tyle problemu. Może po prostu wrócę do domu i...

–Ej–przerwałem jej. Ukucnąłem obok dziewczyny i złapałem jej zapłakaną twarz w dłonie. –Nic się nie stało, posądzano mnie o dużo gorsze rzeczy–zaśmiałem się, by rozweselić sytuację, a gdy kąciki Elosie ruszyły w górę, wiedziałem, że się udało.– Odprawimy ich z kwitkiem, a jeśli chcesz możemy nawet wyciągnąć od nich niezłe odszkodowanie, za nasze zszargane nerwy, niepotrzebne najście i niestosownie postawione zarzuty.

–Skąd to wiesz?

–Oh, skarbie–prychnąłem.– Zadawałem się z policją przez lata, musiałem wiedzieć jak grać by wygrać.

*

Zupełnie tak jak o to założyłem się z chłopakami, po piętnastej do naszych drzwi zapukało dwóch funkcjonariuszy policji. Jak na złość, jednego z nich bardzo dobrze znałem. Will Benson, brat Mark'a Benson'a, funkcjonariusza, który zginął na podłodze kuchni w domu Tessy.

–Masz prawo zachować milczenie, dopóki nie zostaniesz poproszony o mowę–usłyszałem jako pierwsze.

–Znam to, Benson. Nie zachowuj się jakby to była moja pierwsza wizyta policji–wszedłem mu w słowo. – Wejdź, załatwmy to tutaj.

–Muszę pana zabrać na komendę, Panie Carson. Proszę nie robić problemów i udać się za mną do radiowozu.

–Posłuchaj mnie–zaśmiałem się i wzrokiem omiotłem salon, w którym znajdują się aktualnie wszyscy. –Czy ona wygląda jakby była wieziona, porwana albo potrzebowała pomocy?

Elosie stała oparta o kanapę z uśmiechem, najwyraźniej zaczęła ją śmieszyć ta sytuacja. Odbiła się od kanapy i oparła ramię o siedzącym przed nią Niall'u.

–Bardzo mi przykro, że moi rodzice Państwa tu fatygowali, ale nikt tu nie został porwany i nie jest przetrzymywany wbrew woli– wyjaśniła. –To moi przyjaciele, a z racji, że wyprowadziłam się z domu moich rodziców, którzy mną rządzili i wykorzystywali mnie, nie mogli znieść smaku porażki i sięgnęli po radykalne kroki. Jak widać.

–Twierdzicie, że wezwanie było fałszywe?

–My to wiemy–odparłem. –Gdzie podpisać? –sięgnąłem po długopis leżący na meblościance i kliknąłem by wysunąć wkład.

–Jest Pani pewna? –zmierzył wzrokiem Elosie.

–Tak!–jęknęła zirytowana. –Ja też z chęcią podpiszę. I mam prośbę, niech mi Pan powie, czy za nieuzasadnione
wezwania policji są jakieś kary?

–El– jęknąłem.

–Cicho, Landon. Są czy nie ma?

–Są. Ale tylko jeśli zgłoszenie spełnia podane tam wymogi–wyjaśnij policjant wyraźnie nie rozumiejąc.

–Czy to zgłoszenie spełnia te wymogi?

–Elosie. Nie–warknąłem głośniej. Przecież nie chciała tego zrobić.

–Spełnia. Powinienem wypisać mandat. Czy sugeruje mi Pani bym wystawił go Pani rodzicom?

–Jestem pewna, że jeszcze nie raz zamieszają policję w nasze konflikty. Może jeśli ubędzie im trochę z portfeli zrozumieją, że nie jestem misiem do postawienia na półce.

Funkcjonariusz skinął głową. Pożegnał się z nami mrucząc przeprosiny i zamknąłem za nim drzwi.

–Nie wierzę, że się do tego posunęli. Chociaż, jakby się tak zastanowić to wierzę, od zawsze byli ostro pokręceni.

–Dziwisz im się, El? Zadajesz się z gangsterem. A właściwie to ich grupą!–zaśmiałem się. – Na miejscu twojego ojca, przyjechałbym tu, zapakował cię do bagażnika i wywiózł na Syberię, byś tylko była daleko ode mnie.

–Oh, więc dobrze, że jesteś sobą a nie moim ojcem– przewróciła oczami.–
Nie będziesz mnie namawiać bym była daleko.

Elosie przysunęła się do mnie z szerokim uśmiechem na ustach, położyłem dłonie na jej biodrach by utrzymać ją w bezpiecznej odległości. Jednak nie długo, bo dziewczyna nachyliła się mocno w moją stronę zamykając oczy i rozszerzając pulchne, duże usta. Jakby błagała mnie o ten pocałunek. Zwolniłem więc blokadę w łokciach i pozwoliłem by dziewczyna złączyła swoje usta z moimi.

Czułem się nieziemsko, gdy muskała mnie językiem. Czułem się jakbym latał, gdy zaciskała dłoń na moim karku, a drugą ściskała lekko moją szczękę. Elosie była tak władcza, wiedziała jak całować mocno i zdecydowanie, a mi zdecydowanie się to podobało. Gdy lekko przygryzła moją dolną wargę, syknąłem jej w usta.

–Uważaj–szepnęła odsuwając się ode mnie. –Może Ci się stać krzywda.

–Doprawdy? –uniosłem wysoko brew, by nie roześmiać się w twarz i przytuliłem ją do siebie. –A czy to nie przypadkiem ja ci to ostatnio mówiłem?

–Cóż, chyba żadne z nas nie boi się ryzyka, Landon. Dlatego, tak do siebie pasujemy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro