Rozdział 23⭐

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Landon*11 lipiec

Nasz pierwszy dzień w Melbourne postanowiliśmy zużyć na obeznanie się w okolicy, znalezienie banku, wypłacenie pieniędzy z kont i znalezienie sklepów kolejno żywnościowych, chemicznych jak i z ubraniami.

Dlatego podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja, Elosie i Austin zajęliśmy się zakupami (wiadomo, w końcu w naszej grupie jest baba), a Zayn, Harry i Niall sferą finansów. Głównym zadaniem na dziś jednak było rozpracowanie kto zrobił nalot na nasz dom, wysłanie tam jednego z naszych ludzi, by ocenił szkody, itd. Ale to wszystko w tajemnicy przed Elosie.

I najpierw zakupy! Zrobiliśmy ich naprawdę dużo, mimo, że dom prócz żywności i akcesoriów higieny był całkowicie wyposażony.

–Żałuję tylko, że nie ma tu moich garnków –usłyszałem. Nie miałam odwagi, by odwrócić się do Elosie i zapytać czy dobrze usłyszałem. Czy ona tęskniła za garnkami? Spojrzałem na Austin'a obładowanego torbami i równie zdziwienionego co ja. Ale też postanowił się nie odzywać.

Gdy dotarliśmy do domu, byliśmy w nim przed drugą grupą chłopców. Zdążyliśmy nawet rozpakować zakupy, zanim Zayn, Harry i Niall wtoczyli się do domu. Mieli ze sobą torby, duże torby.

–Wyciągnąłem wszystko – odezwał się Niall. Podniosłem z podłogi torbę, by zobaczyć czy stało się to co myślę, ale tak. Spojrzałem w kolejną i w kolejną, ale tylko utwierdzałem się, że mam rację.

Niall wypłacił całe dwieście tysięcy dolarów!

–Opróżniłeś całe konto. Jedno z czterech – zaśmiałem się kręcąc głową. Gdzie my ukryjemy takie pieniądze? Wystarczy rutynowa kontrola policji, znalezienie tych pieniędzy i jest po nas.– Musimy je schować gdzieś. Bardzo dobrze. Gdzie nikomu nie przyjdzie do głowy ich szukać.

Zastanowiłem się głęboko. Nie znałem dobrze tego domu, w końcu nigdy w nim nie mieszkałem, a zaledwie byłem parę razy, by upewnić się, że jest gotowy na takie sytuacje, jak nastała teraz. Ale to był zwykły obchód, sprawdzałem czy nikt się nie włamał, choć alarm był ciągle załączony, czy nikt sobie tego domu nie przywłaszczył. Nie mam pojęcia czy w podłodze jest sejf albo czy w piwnicy znajdę dziurę w ścianie.

–Musimy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. Coś na klucz albo.. Coś niewidocznego – szepnęła Elosie. Zaczęła z zainteresowaniem rozglądać się po pokoju, jednak w salonie na moje oko nie warto było chować takiej sumy pieniędzy. –Coś czego nie widać gdy się tu jest i jest ukryte. Może coś pustego? Panele? Może ramy od okien? Albooo... Wiem! –krzyknęła uradowana, odwracając się do nas jakby conajmnije odkryła plan ratowania świata. –Kto wpadnie na pomysł rozszarpania kanapy, by znaleźć tam miliony?

–W sumie – zaśmiałem się –To ja bym wpadł na taki od razu.

Elosie oburzona spojrzała na mnie i na resztę chłopców, którzy zaczęli się śmiać równo ze mną.

–El, posłuchaj. – zacząłem podchodząc do niej. – Te dwieście tysięcy dolarów to wszystko co mamy. A spójrz na to, że uciekliśmy z domu przez nalot ludzi, których po pierwsze nie znamy, po drugie nie wiemy czego chcą, po trzecie nie wiemy na pewno czy nas nie śledzili i po czwarte nie wiemy czy nas nie znajdą. Potrzebujemy kryjówki dla tych pieniędzy tak dobrą, że banalną, taką o której oni nawet przez sekundę nie pomyślą – uśmiechnąłem się. – Zarazem, musi to być takie miejsce, by łatwo można było je otworzyć, w razie gdybyśmy mieli znów uciekać. Bo wiesz, że to możliwe?– skinęła głową. – Więc zamiast ukryć naszą fortunę w kanapie, ukryjemy ją w takim miejscu, z którego bez nich się nie ruszymy.

–Czyli jakie to miejsce?

–Zawsze wpadniesz na plan, a dzielisz się nim z nami tylko gdy musisz – prychnął zdenerwowany Niall.

–Pomyślcie, gdziekolwiek pojedziemy, pieniędze będą z nami.

–Zrobimy sobie z nich ubrania? – zaśmiał się Harry. Prychnąłem głośno na samą myśl o bokserkach ze studolarówek.

–Wypchamy nimi siedzenia w autach – powiedziałem to tak, jakby to była najoczywistsza myśl na świecie, chociaż każdy patrzył na mnie niepewnie. – Przecież to świetny pomysł! Gdy będziemy uciekać, nie będziemy musieli ich pakować! Nie mamy na razie nic innego! Więc to nasza szansa.

–Nadal pozostaje fakt, że mamy do ustalenia, kto z bandytów zrobił nalot na nasz dom – Zayn przewrócił oczami. – Gdy będziemy wyrywać watę z foteli i wciskać tam studolarówki możemy się w sumie nad tym zastanowić.

–Bandyci. O nas też tak myślałeś? – zaśmiał się Harry. – Przynajmniej nie nazywaj ich tak, gdy nas znajdą. Bandyci nie lubią być nazywani bandytami.

–Wiesz to z własnego doświadczenia? – Elosie prychnęła zanim moja ręka złapała ją za dłoń i pociągnęła w stronę auta.

Jeśli mieliśmy uchronić się przed bandytami szukającymi drugich bandytów musieliśmy dobrze się przygotować.

Szkoda tylko, że jeszcze nie wiedzieliśmy, na co się szykujemy.

*

Pierwszy dzień w Melbourne dobiegał właśnie końca. Słońce już niedługo całkowicie schowa się za horyzont, a mnie coraz bardziej zżerała panika. Oczywiście ukrywałem to przed Elosie, zadawałaby masę pytań, na które nie znam i tak odpowiedzi. A co dadzą jej słowa "Nie wiem kto nam zagraża", "Nie wiem jak się bronić", "Nie wiem co mam o tym myśleć"? Raczej nic dobrego.

Elosie była właśnie pod prysznicem, wszyscy pożegnaliśmy się na noc chwilę temu, zaraz po tym jak zrobiliśmy obchód domu. Myślałem ciągle o jednym: kto napadł na nasz dom?

Może to ktoś z dawnych wrogów? Korzysta z okazji, że nie jesteśmy w biznesie. Albo może to zupełnie ktoś nowy?! Chciał wykraść dane i wszystko co nazbieraliśmy przez lata, by być najlepszym!? Ugh nie wiem. Żadna teoria nie zdawała u mnie egzaminu. Wszystkie wydawały mi się... Płytkie.

Przypomniało mi się nawet, jak ta suka wykradła nam dane. Jak zaniosła wszystko do Lemarck'a. Jak nie tylko straciliśmy całkiem pokaźny kawałek dokumentacji, ale i wiele innych spraw. Konflikt z Lemarck'iem był moim największym błędem. I będę go żałował długo. Okropnie długo.

Obudziłem się z myśli, kiedy drzwi od łazienki zamontowanej w pokoju trzasnęły. Elosie swoimi bosymi stopami, odziana jedynie w ręcznik, wycierała mokre włosy w drugi ręcznik i szła spokojnie do miejsca gdzie zostawiła swoje ciuchy. Dlaczego zakrywała się ręcznikiem jeśli miała na sobie bieliznę?

–O czym myślisz? –zapytała mnie, ubierając na siebie koszulkę, którą kupiła sobie dziś. Każdy pozwolił sobie na kilka koszulek, tygodniowy zestaw bielizny i dwie czy trzy pary spodni. Dużo więcej wydaliśmy na jedzenie, w końcu było nas wielu, oraz na chemię i akcesoria do higieny.

–O tym kto chce zginąć, gdy go złapię – zaśmiałem się machając ręką by do mnie przyszła. Elosie usiadła na moich kolanach obejmując moje ramiona swoimi i wpatrzyła się we mnie smutno.

–Znam cię – szepnęła.– Obwiniasz się.

–Cóż. Jeśli jest tu czyjaś wina to moja. Jestem mentorem dla tych chłopaków, byłem nim od zawsze. Polegali na mnie długie lata i nagle, kiedy już nie mamy nic wspólnego z tym gangsterskim szajsem, ktoś robi na nas nalot – prychnąłem. Niedorzeczne. – Po co? Po dane? Wszystko jest spalone. Po broń? Niech biorą, tylko niech zostawią kartkę, że się podobała. Chyba że...

–Przyszli po was– dokończyła. Ściągając usta w cienką linię, skinąłem głową. – Nie wiemy tego. Nie wiemy nawet kim oni są. A może to była pomyłka?

–El – zaśmiałem się szczerze – oni nie zapukali do drzwi, pytając czy tu mieszkają Evans'i. Oni się włamali do domu, wcześniej robiąc obchód i obserwując nas z samochodu. To było zaplanowane conajmniej od kilku dni. Jak nie więcej.

–Skąd to wiesz? – przestraszyła się. Od razu ton jej głosu zmienił się na szept. – Obserwowali nas? Widziałeś ich?

–Nie widziałem, El, ale wiem jak takie grupy działają. Logiczne, że jeśli chcą napaść na dom, wybiorą taki moment, gdy właścicieli nie ma w środku. Jeśli chcą znać nasze kroki, będą nas obserwować. Jeśli chcą nas, najdą nas– wyrecytowałem.

Gdy zaczynaliśmy pracę w biznesie, mieliśmy taką mantrę. Była ona przeznaczona dla nas, na nasz użytek, teraz jednak musiałem obrócić ją przeciwko nam...

–Myślisz, że nas śledzili? – szepnęła znów. Cóż, nie mogłem jej powiedzieć, że to jest właśnie to co myślę i napewno nie mogłem dodać do tego myśli, że być może obserwują nas teraz.

–Nie śledzili nas. Nikt za nami nie jechał– uśmiechnąłem się. Machnąłem ręką by dziewczyna zbliżyła się do mnie i przytuliłem do siebie jej drobne ciało. W może to ja wtuliłem się do niej? Tak, to byłoby dużo logiczniejsze. –Cieszę się, że tu ze mną jesteś. Mimo że okoliczności są dość ponure.

–Cieszę się, że Ty się cieszysz, że tu jestem – szepnęła. Nie mogłem nie prychnąć na zawiłość jej zdania. Odsunąłem ją kilka centymetrów od siebie i swoją dłonią poprawiłem kosmyk jej włosów nachodzący na twarz. Twarz, którą teraz wnikliwie studiowałem.

Elosie była piękna. Była naturalnie piękna. Jej figury pozazdrości jej nie jedna kobieta. Mało tego, jej charakter jest idealny! Jest ostra, ale i delikatna, jest czuła, ale i potrafi się wyłączyć, gdy ktoś na te uczucia nie zasługuje, jest pomocna, zazwyczaj miła i Bóg mi świadkiem, że podoba mi się cała. Irytowała mnie zazwyczaj mało, dość rzadko budziła we mnie nerwy, chociaż umiała. Wzbudziła we mnie chyba wszystkie możliwe emocje odkąd ją poznałem!

A teraz? Teraz cholernie się o nią bałem. To nie był taki strach, jaki czujesz przed egzaminem dorosłości albo kolacją u dziewczyny. Nie. To był głęboki strach, który przewiercał mnie do kości. Co jeśli nie uda mi się jej obronić? Co jeśli nie dam rady jej przy sobie utrzymać?

Co jeśli mi ją odbiorą?

–Nie pozwolę, by coś Ci się stało – szepnąłem, niepostrzeżenie zbliżając się do niej. Elosie jednak tego pragnęła, zanim jeszcze zdążyłem coś zrobić, czułem już jej dłoń na swojej szyi. – Wierzysz mi, gdy to mówię?

–Wierzę we wszystko co mówisz, Landon – szepnęła. Moje serce powiększyło się dziesięć razy! Ba! Sto razy! – Jesteś takim dobrym człowiekiem, że żałuję, że spotyka cię w ogóle coś złego. Wiele bym oddała, żebyś odnalazł w życiu szczęście.

Spiąłem się. Spojrzałem w oczy Elosie, która wpatrywała się w moje już od kilku sekund i nie umiałem się nie uśmiechnąć. Była idealna. Była idealna, wiedziała, że ja nie byłem, a mimo to dla niej byłem.

–Z tobą mam to szczęście – szepnąłem, zanim mój kciuk delikatnie musnął jej dolną wargę. – Nie musisz mi nic dawać, bym był szczęśliwy. Tylko nie znikaj, El.

–Nigdy – uśmiechnęła się, przekrzywiając swoją głowę lekko w lewo.

–Czy to obietnica? –szepnąłem uśmiechając się zawadiacko. Choć dziewczyna nie zdążyła mi odpowiedzieć słownie, jej pocałunek był idealną odpowiedzią. Nie ja całowałem ją, to ona całowała mnie. I robiła to... Z uczuciem, z pasją, z czułością. Pieściła swoimi palcami miejsce w którym moja szczęka łączy się z szyją i nie przestawała. A ja nie chciałem żeby przestała.

Elosie zdecydowanie była moim lekarstwem. Moją opoką. Moją potrzebą i pragnieniem.

Okazało się, że dziewczyna, która zamierzała uratować mi życie, tam na ulicach Warwick, gdy pędziłem samochodem nie chcąc robić sobie krzywdy, uratowała moje życie na kompletnie innym poziomie.

Uczuciowym.

Myślowym.

Egzystencjalnym.

I zdecydowanie tym pozaziemskim. Bo z nią czułem się, jakbym był wysoko na niebie. Jakby moje problemy znikały, gdy tylko jest obok. A jest obok zawsze, prawda?

–Jesteś idealna, wiesz? – szepnąłem, gdy dziewczyna ciężko dysząc przyłożyła swoje czoło do mojego.

–Ktoś tam kiedyś wspomniał.

Jej śmiech wypełnił pokój i nie mogłem uwierzyć, że to powiedziała! Ale taka właśnie była, była sobą. Była idealna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro