tango rzeź.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//tw murder (brutalnie), nsfw (lekko)

Shot powstał na podstawie utworu "Tango Rzeź" w wykonaniu Małgorzaty Kozłowskiej, którego bardzo łatwo odnajdziecie na YouTubie, ale również na Spotify.

Rozejrzał się z obrzydzeniem po mieszkaniu. Kawalerce. Biel, biel, wszędzie biel, biel uspokaja, biel oznacza niewinność i czystość. Pierdolona biel, wszędzie jak w psychiatryku, gdzie się nie obejrzysz tam cholerna biel. Jeden z jej sześćdziesięciu siedmiu odcieni. Trzeba było chociaż jakieś czerwone dodatki wybrać. Kuchnia większa niż łazienka, dwa talerze, jedna miska, trzy kubki i para z każdego rodzaju sztućców. W lodówce najtańsze piwo jako pamiątka po dawnym lokatorze, żółty ser i puszka czerwonej fasoli. Osiem kurzych jajek ułożonych idealnie w rządeczku na samej górze drzwi, jak żydzi na rozstrzelanie. Pięć pięciolitrowych butelek mineralnej wody, trzy duże paczki czarnej herbaty, zepsuty od początku ekspres do kawy, jeden chleb tostowy, kablówka z siedmioma kanałami i paczka cienkich papierosów na stole jadalnym.

Takie warunki nie zachwycały Sherlocka Holmesa, planującego morderstwo od kilku tygodni. Oczywiście nie miał w planach odbierać swojej ofierze życia w takich niedogodnych warunkach, jednakże musiał przyznać, że byłoby to o niebo łatwiejsze, niżeli chowanie się po jego zatęchłej piwnicy w bloku mieszkalnym. Była godzina piąta czterdzieści, kiedy odpalił papierosa i wziął swoje dzienne dawki leków, zapijając szklanką wody z kranu, krzywiąc się przy tym najmocniej jak tylko potrafił, poprzez dobiegające go odgłosy sąsiadów w intymnej sytuacji za ścianą. Właśnie dlatego wolał całe dnie spędzać na uczelni, nie słysząc nic z wyjątkiem wkurwiających chłopaków z roku. Niestety był jeszcze sierpień i musiał na to poczekać. Przeraził się swoim odbiciem w łazienkowym lustrze, obserwując rosnące cienie pod oczami i szarą cerę, przyznał niechętnie, że ostatnie wielogodzinne plany spędzające mu sen z powiek nie były zbyt korzystne dla jego wyglądu. Czuł się jak garnitur, który wyszedł całkowicie z mody; każdy już o nim zapomniał i każdy preferował już zupełnie inny krój.

Popijając kawę z mlekiem jeszcze raz przeczytał treść kartki, którą ostatnio zostawił mu John: "Sherlocku, obawiam się, że musimy zerwać naszą relację. Nie mogę tak dłużej, mam przecież żonę i dwie córki. Może robię niewłaściwie, ale nie stać mnie w tym momencie na to, aby żyć pod prąd. Nie użalaj się nad sobą, nie byłeś już dla mnie tak ważny". Ponownie wezbrała w nim wściekłość.

— Co on sobie kurwa wyobraża? — wyrażał głośno swoje myśli. — Nikt nie będzie mnie tak traktował, ba, nikt nie ma kurwa prawa mnie tak traktować. Jestem najlepszym studentem w tym pierdolonym przytułku dla jebanych idiotów. Trzeba było wybrać mnie. — Uniósł tylko lewy kącik ust, wysyłając mu wiadomość, w której prosił go o jedno spotkanie, by tylko poczuł się trochę lepiej w jego stanie. Wystarczyło tylko poczekać na jego odpowiedź, którą i tak już doskonale znał; miał go owiniętego wokół palca, nawet mimo tego liściku.

***

— Masz mojego, tymi cienkimi się nie napalisz. — Powiedział mężczyzna, kiedy tylko go zobaczył, z połowicznie spalonym cienkim papierosem w ustach. Sherlock uśmiechnął się kokieteryjnie, nie spoglądając na niego, kiedy przystawiał ogień do ust. — Wiesz, myślałem ostatnio dużo o tym co ci napisałem...

— Och, to nic. Doskonale wiem, że nie miałeś tego na myśli. — Zabrał głos, mówiąc tak miękko jak tylko potrafił. — Twoje córki są mniej więcej w moim wieku, myślę że doskonale sobie poradzą z taką informacją, jeśli miałoby się to wydarzyć kiedykolwiek. Każdy z nas miewa czasem zaćmienia umysłu przez które robi głupie rzeczy. To nic takiego. — Uśmiechnął się delikatnie, wydmuchując dym. John odpowiedział mu tym samym, ale nie wyglądał na takiego pewnego. Był przecież wykładowcą, za takie niemoralne relacje usuwało się problem z placówki. Z kontaktami rodziny Holmes, w tamtym przypadku on byłby problemem. — Rozchmurz się odrobinę, mam dla ciebie małą niespodziankę w mojej piwnicy. — Szepnął z wielkim zadowoleniem. Dostrzegł jak John pomyślał sobie dokładnie to co chciał; dawał się przekonywać studentowi z taką łatwością i naiwnością, że przez chwileczkę zrobiło się Sherlockowi go żal.

Obaj rzucili się na siebie, kiedy tylko Sherlock zamknął za sobą drzwi. John przyszpilił go do betonowej ściany, unosząc jego prawe udo i zakładając sobie na pas. Z jednej strony chciał załatwić całą sprawę szybko, a z drugiej jego perwersyjna i żądna głowa namawiała go na przysłowiowy i dosłowny ostatni akt. Był pewien, że dałby radę się oprzeć, gdyby nie tak silna erekcja w spodniach. Kiedy tylko kochanek wziął go w całości do ust, ten wydobył z gardła wspaniały odgłos iście godny dwudziestopięcioletniego prawiczka, którego penis całe życie czekał na ten moment.

— To będzie szybkie lub bardzo szybkie. — Wydyszał, odchylając głowę do tyłu, a palce prawej dłoni wsuwając we włosy drugiego mężczyzny. — Od ciebie to zależy.

John wybrał opcję, która zdecydowanie bardziej odpowiadała Sherlockowi, biorąc go do ust do samego końca, tak że wargami dotykał jego podbrzusza i przysiągłby, że tak właśnie wygląda niebo, jeśli tylko istnieje. On i tak nie miał do niego trafić; cholera jaka szkoda. Przywiązał go do podestów bez najmniejszych oporów, kiedy tylko skończył; był przekonany, że kochanek liczył na jeszcze większą akcję po tym wstępie, niestety musiał się odrobinę rozczarować. Ale tylko odrobinę, bo w końcu Sherlock miał mieć z tego frajdę.

— Och, kochanie — zaczął zalotnie. — Nie masz bladego pojęcia co z tobą zrobię. — Głos Sherlocka stał się lodowaty, a jego uśmiech przerażał. — Krzykniesz chociaż raz to uderzę cię tak mocno i takim narzędziem, że stracisz przytomność na conajmniej godzinę. Ale jednocześnie wierz mi, że te bezużyteczne, zgrzybiałe i malutkie pomieszczenia są tak dobrze wygłuszone, że nie usłyszy cię nawet obleśny, wiecznie walący sobie konia Bill z jedynki. Innymi słowy: masz przejebane.

Starszy przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła siebie, wodząc wzrokiem po każdym narzędziu jaki tam zastał, a w jego oczach pojawiły się łzy.

— Za co? Za ten list, który ci zostawiłem? — zapytał cicho, patrząc mu prosto w oczy. — Przecież tyle czasu traktowałem cię jak mojego własnego Boga. To nie moja wina, że nie możemy być razem, to nie prawa bytu i doskonale o tym wiesz. — Sherlock uderzył go tylko za te słowa w twarz z całej siły jaką posiadał w swojej dłoni studenta trzeciego roku biologii sądowej.

— Gówno mnie to obchodzi. — Wyszeptał mu przy twarzy tak blisko, że mężczyzna musiał obrócić głowę. — Ale masz rację muszę przyznać. Jak miło, że pamiętasz jak dobrze się bawiliśmy w marcu, kiedy nasze schadzki nie miały końca, a ciała lgnęły do siebie boleśnie w każdej minucie naszej rozłąki. — Kontynuował poetycko. — Jednakże płonną nadzieję pokładałem niestety w twoim lipcowym wyznaniu o naszej wiecznej i jedynej miłości, kiedy to mi się już oświadczysz i będziemy mogli być razem już na zawsze; bez ingerencji moich rodziców czy kuratorium. Ja byłem głupi przyznaję, ale ty jesteś kurwa jednak jeszcze głupszy. Wszyscy na studiach dowiedzą się i tak, dzięki twojemu liścikowi, który mi wspaniałomyślnie zostawiłeś. Twoja żona się dowie, twoje córki się dowiedzą, a ty nie będziesz miał jak się obronić, bo będziesz już martwy. Ależ strata, prawda? Nie myśl, że będę próbował się ukrywać. Skąd; ja się stanę, kurwa, sławny. Student biologii sądowej, zamordował swojego wykładowcę z zimną krwią, to najgorsza zbrodnia Anglii ostatnich lat. — Uśmiechnął się szeroko w trakcie swojego monologu, gestykulując z dumą ostatnie zdanie. — Dokładnie tak będzie brzmiał mój własny nagłówek w gazecie. Wielka szkoda, że nie będziesz mógł tego przeczytać, w końcu to ty mi tak zawsze kibicowałeś. — Westchnął, unosząc wzrok na regał w jego zasięgu. Chwycił młotek szewski, ważąc go w dłoniach od niechcenia i z równie wielką niechęcią zrzucił go prosto na lewe kolano mężczyzny, siedzącego na zimnej, betonowej powierzchni.

John wrzasnął donośnie i przeciągle, niemalże natychmiast wybuchając płaczem. Sherlock nie zapominając tego co mu powiedział jeszcze przed dłuższą chwilą, podniósł ponownie narzędzie, wymierzając nim cios w szczękę starszego. Ten był tym tak zaskoczony, że nie wydał z siebie ani jednego dźwięku; zrobiły to natomiast jego kości. Student będąc troszeczkę pod wrażeniem, uniósł prawie niezauważalnie brwi. Nie chciał wcześniej zakładać pochopnie, że po jednym uderzeniu się rozkręci, ale musiał przyznać; była to przednia zabawa. Możliwość dokładnej obserwacji ekspresji wszystkich poziomów bólu na twarzy Johna dawała mu pewnego rodzaju zadowolenie, dostarczała satysfakcji i sprawiała, że chciał więcej. Więcej bólu, więcej wrzasków, więcej krwi i więcej zmęczenia jakie odczuwał przy kolejnych uderzeniach. Ani razu wcześniej nie odczuwał czegoś takiego; było to dla niego coś zupełnie nowego; poczuł się jakby Bóg wyjął Adamowi żebro i dał mu je do zabawy. Utwierdziło go to tylko w swoim urojeniowym przekonaniu, że w jego rozsierdzeniu było coś religijnego. John Watson miał być jego siódmą ofiarą; jego biblijną i bożą liczbą doskonałą.

— Jesteś liczbą siedem. — Powiedział do niego, wyrywając z jego uda wcześniej wbity tam nóż, dysząc. — Moim dniem wieńczącym Boskie dzieło stworzenia. — Dokończył, przenosząc się z ostrzem na jego twarz. — Zawsze lubiłem sztylety, uważam je za ostrza gustowne. Teraz okazuje się, że noże kuchenne, których normalnie użyłbym do obrania jabłka też świetnie się nadają — skwitował swoją pracę z zadowoleniem, patrząc na Johna z lekkim uśmiechem.

Krew spływała mu z ust i rany po nożu, i kapała na koszulę, którą miał na sobie; głowa stawała się ciężka i nie do utrzymania w pionie, opadała mu na klatkę piersiową. Tracił siły do wrzasków i okazywania jakkolwiek swojego cierpienia, chciał już tylko, aby się skończyło. W głowie na zapętleniu słyszał jedynie swoje myśli, mówiące o tym, że nie tak chciał umierać. Bardzo niegodna śmierć, dla kogoś tak wspaniałego. Bo przecież był wspaniały, słyszał to nieraz od mężczyzny, który właśnie ściągał z regału małą siekierę.

— To siekiera kempingowa. — Zaprezentował mu. — Mój ojciec mi ją pożyczył ostatnio. — Skrzywił się, kiedy spojrzał na Johna, dogorywającego na betonowej podłodze. — Wiem, że nie musiałem tego robić i trochę mi szkoda, bo chyba... — przerwał. — To bez znaczenia, teraz już za późno. Czasami jest za późno, żeby zawrócić. Czasami jedyna decyzja zmienia całe twoje życie i czasem jest to wejście w romans ze swoim studentem, a czasem jest to zabicie człowieka i schowanie jego zwłok w zamrażarce. Każdy z nas jest inny i dlatego nasze społeczeństwo jest takie wspaniałe i zjebane. Było miło. — Ostatnie słowa jakie usłyszał wykładowca John Watson zdawały się być wypowiedziane delikatniej niż cała reszta wypowiedzi. Ostrze weszło gładko w jego klatkę piersiową, niemal od razu pozbawiając go życia, którego tak kurczowo chciał się trzymać jeszcze trochę zanim spotkał się z Sherlockiem Holmesem. Absolutny szał ogarnął studenta, wprawiając go w trans i zaczął uderzać narzędziem zupełnie na oślep.

— Nikt nie będzie mnie traktował jak mój ojciec i matka! Nikt! — wrzeszczał przez łzy, uderzając siekierą raz po raz martwe ciało w szale. Krew lądowała na jego koszuli, szyi, twarzy, uszach, łączyła się z jego ciemnobrązowymi kosmykami włosów, które tak starannie układał. Pokrywała całe jego dłonie i przedramiona, osłonięte niedawno białymi rękawami. Skapywała na lśniące, skórzane, czarne półbuty sprezentowane od ojca na rozpoczęcie drugiego roku studiów, plamiła białe skarpetki wystawiające się na brutalną masakrę za każdym razem, kiedy Sherlock pochylał się, by uderzyć ponownie w zupełnie nieokiełznanym szale. — Nie jestem śmieciem, którego się wyrzuca po zużyciu! — narzędzie wypadło mu ze zmęczonych dłoni, z brzękiem upadając na betonową podłogę piwnicy, a on oparł zakrwawione ręce o kolana szlochając głośno. — A wiesz że taki milczący pociągasz mnie znacznie bardziej? — Szloch przeszedł zaraz w donośny śmiech, a on prostując plecy, wpatrywał się w swoje zakrwawione dłonie i podwinięte rękawy kiedyś nieskazitelnie białej koszuli i rechotał wręcz nieprzerwanie, rozkładając ramiona jak do ukrzyżowania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro