ELEVEN

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng










***








Okazało się, że Ola znalazła sobie dziewczynę.

Aleksandra ściskał Aleksandrę za rękę i używała określeń, których Jakub Rutowskich nie znał i wcale zapoznać się z nimi nie chciał.

I mimo, iż serce ściskało go za każdym razem, kiedy widział świeżo co upieczoną parkę dwóch Aleksander to naprawdę cieszył się, że ta pozytywnie trzepnięta Olka wreszcie znalazła sobie osobę, godną miana dziewczyny.

Ucieszył się więc, kiedy okazało się, że obie dziewczęta dogadują się ze sobą znakomicie, a ich pełnoprawny związek nie opiera się wyłącznie na oklepanych miłostkach.

Bo Jakub za gestami przeznaczonymi wyłącznie dla par i mniejszych parek nie przepadał.

Wiedział, że zdania na ten temat bywalcy różne i ba — z ciężkim sercem to akceptował — jednak, w jego osobistym mniemaniu miłość nie wiązała się jedynie z czułymi gestami, soczystymi pocałunkami, czy nawet tymi mniej śmielszymi — miłość była relacją dziwaczną, delikatną, opartą na zaufaniu i cierpliwości, nie była wymuszona, ani na pokaz — miłości była i temu Rutowski nie mógł zaprzeczyć.

Oddychała, uśmiechała się, płakała i umierała, a jednak dla nastolatka była czymś nieosiągalnym i chociaż ten wmawiał sobie, że problem ten tkwi w jego orientacji, to była to nieprawda — bo problemem nie był tutaj Kuba, a Jakub — ten zamknięty w sobie chłopak, któremu dawno temu życie ukradło uśmiech.

Tak więc nie było już Kuby, był Jakub — i to właśnie ten Jakub często płakał.

Tak zwyczajnie, bez powodu, gdy wylewając swoje smutki, dopadły go gorzkie żale, a łkanie w poduszkę nic w tej kwestii nie zmieniło.

Bo Rutkowski był smutny, a smutek ten postawił przelać w gorączkowe, mniejsze smuteczki i masę problemów, kreowanych przez swoje własne przygnębienie.

A Jakub Rutkowski zdecydowanie bywał przygnębiony.

A jednak teraz, gdy niezgrabnie ściskał swój papierowy kubek w dłoni, marząc o jakiś cieplejszych ubraniach, czuł się lepiej, aniżeli dzień ten miałby spędzić w samotności, bez żadnej wesołej duszy przy sercu — a takowe bliskie mu duszyczki miał aż dwie, a ponieważ właśnie te dwie Aleksandry skore były do rozmowy, ten przynajmniej nie miał możliwość, aby zepsuć sobie chwile, jakąś nieprzyjemną myślą, czy ponurym spojrzeniem na świat.

Tak więc spędził swoje późne już popołudnie, sącząc herbatę, parząc się nią w język, wysłuchując się przy tym w rozmowę obu Aleksander — i sęk w tym, że Jakubowi bardzo się to spotkanie podobało — nie mówiąc już nawet o jego znośnym samopoczuciu, nastolatek czuł się po prostu dobrze.

Dotąd nieznane mu ciepło owładnęło jego duszę i niczym stalowy pręt zasiało w nim nutkę niepokoju, pozostawiając po sobie delikatny niesmak, spowodowany zupełnie nowym, enigmatycznym dla Niego uczuciem.

Bo mimo całej tej otoczki, Kuba był tylko zwykłym, zagubionym dzieciakiem, którego pchało w stronę nowość. Ukradkowe ciekawskie spojrzenia, za wszelką cenę przez niego maskowane, których, w pewnym sensie nie dało się pokonać, po pewnym czasie zaczęły nawracać, niczym prężne choróbsko, na pierwszy rzut oka niekojarzące się z niczym przyjemnym — jednak, choróbsko to paskudne nie było, a przynajmniej tak zdawało się ludziom, którymi Jakub Rutowskich zaczął się otaczać.

I było dobrze, niezaprzeczalnie właściwe, co pan Rutkowski przyjął z nadzwyczajnym w świecie — spokojem.

Bo skoro nic innego nie przychodziło mu do głowy, postanowił, że ten ostatni raz ukryje się pod swoją maską.



***



Grzesiek, bo tak na imię miał przedstawiciel, oraz główny prowadzący kółka dla mentalnie niemoralnych niepełnoletnich, zacisnął swoje skostniałe palce na klamce od drzwi i huknął nimi na przywitanie.

Uśmiechnął się miło, po czym niedelikatnie szurnął pierwszym lepszym krzesłem, przysuwając je w swoją stronę.

Kuba na mniemane postępki zmrużył nieprzychylnie oczy, a w głąb kieszeni swojej puchowej kurtki wepchnął, nie wiedzieć czemu, zaciśnięte w pięści, dłonie.

Coś niemal zżerało go od środka, niczym wstępne robactwo, pełzało mu po duszy, więc ten wykrzywił tylko swoje kąciki ust, w mało wyrafinowany sposób, a później pomrugał oczami i zatrzymał swój wzrok na zjełczałej szafce, nerwowo drapiąc się po lewej brwi.

Kuba się stresował.

Jakby jakieś silne ramię oplotło jego tułów i wywierając na nim presję zmusiło do zerknięcia w stronę nienagannie prezentującego się Grześka.

I nie wiedzieć czemu, Jakub poczuł się znacznie lepiej, kiedy to zrobił — bo z grześkowych oczu można było wyczytać niechęć do tego miejsca, a Kuba unikał go jak ognia, więc na jedno im wychodziło.

Więc, i Grzesiek i Kuba nie lubili tego samego miejsca i na dobrą sprawę to sprawiło, że oboje chcieli w nim zostać, chociażby by po to, by ze swoich ukradkowych spojrzeń wyczytać inne, łączące ich cechy.

Kółko samo w sobie nie porwało Rutowskiego na tyle, aby ten z zainteresowaniem słuchał to co student ma do powiedzenia, ani nie dało mu mentalnej siły aby stawić czoła swoim problemom — właściwe to takowa lekcja znudziło go na tyle, iż zaczął lękać się, czy aby napewno dojrzał na tyle, by móc skrupulatnie otaczać się własnymi problemami.

Nie chciał się do tego przyznać, ale sam Jakub wolałby już zostać zatwardziałym problem, aniżeli zwykłą, szarą bruzdą wałkującą te same zwroty, co każda inna szara bruzda.

Ale, chcąc nie chcąc w tym momencie łatka takowej, nijakiej bruzdy przyległa do niego, niczym rzep do psiego ogona.

Jakub poprawił się na wyjątkowo niewygodnym krześle, po czym z cichym stęknięciem stanął na wysokości zadania i kilka minut przed końcem zajęć odważył się coś cicho wybełkotać.

— Dlaczego warto przestać palić? — rzucił bardzo bezpośrednio, wybałuszając w przedziwny sposób oczy i w równie nietypowo marszcząc brwi.

Część ich niewielkiego zbiorowiska (czyli nastolatków, którzy postanowili w jakiś sposób zmobilizować się do rzucenia swojego nałogu) wlepiła w Kubę swoje ciekawskie spojrzenia, natomiast Grzesiek uśmiechnął się miło i, jakby tylko na to czekał, ożywił się nieznacznie i zaczął mówić:

— Palenie jest czymś w rodzaju klatki, Jakubie. Nałóg podstępem zamyka cię w takiej klatce i nakleja ci łatkę marionetki. Kiedy palimy jesteśmy w pełni przeświadczeni, że robimy to z własnej nieprzymuszonej woli, ale to nieprawda. To właśnie te sidła powodują, że tak myślimy, że żyjemy z przekonaniem o naszym własnym wyborze. Palenie jest naszą klatką, natomiast walka którą podejmujemy, kluczem, który umożliwia nam samodzielnie kontrolować decyzje przez nas podjęte. Tym właśnie jest dla ludzi nałóg, konsekwencje z nim związane i wartość jaką wiąże za sobą jego zerwanie.

Jakub skinął głową i w milczeniu przesiedział resztę zajęć. Grzegorz natomiast poprosił go, aby w miarę możliwości ten został na chwile, kiedy już wszyscy rozejdą się w swoje strony.

A, że Rutkowski nic do stracenia nie miał, postanowił, że odczeka jeszcze chwile i dowie się, czym panu studentowi zawinił.

Rozejrzał się więc niechlujnie po pomieszczeniu, wychylając głowę przez szparę w drzwiach, a gdy upewnił się, że naokoło nie ma już żadnej, nieprzychylnej mu duszy, zwrócił się do bazgrolącego coś po zmiętolonej kartce papieru, Grześka.

— Prosił Pan, abym na chwile został. — zaczął nieco niepewnie, a gdy dalsze słowa jakoby uwięzły mu w gardle, kiwnął tylko delikatnie głową i jakby, nieco niecierpliwszym ruchem ręki, zachęcił swojego rozmówcę do odpowiedzi.

— No tak! — ożywił się nieznacznie, unosząc swoje kąciki ust ku górze — Chciałem ci tylko oznajmić, że już wiem skąd ta twoja niechęć do rzucenia nałogu. — odchrząknął brzydko, po czym z nieco już większą werwą kontynuował — Wiem, że dla wielu jest to ciężkie, tak nagle się od czegoś odciąć i ba, zdaje sobie sprawę, że ludzie często po prostu z takiej walki rezygnują. Ale nie mogłem zrozumieć, dlaczego ty nawet nie spróbowałeś stawić temu czoła! Jest przecież jeszcze tyle rzeczy, których mógłbyś spróbować, a uzależnienie Ci takie okazje odbiera! — tu zarzucił końcówki swoich pokręconych włosów do tyłu, ponownie odchrząkując w rękaw swetra — Raczej nikomu tego nie mówię, ale sam prowadzę podobną walkę, tyle, że moja jest niestety niemożliwa do wygrania. Ale wracając, czy brak Ci w życiu akceptacji Jakubie?

Rutkowski zaklął. Zacisnął zęby i zgniótł leżącą na ziemi kartkę papieru.

I chociaż sam nie poczuł najmniejszego ukłucia, to jego kruche serce mi świadkiem, że papier zapłakał — i grześkowa depresja również.

A Jakub utknął w jakimś najczarniejszym dole i płakał razem z podłym choróbskiem, złamanym sercem i zgniecionym urywkiem starej karki z listem miłosnym jakiegoś naiwnego dzieciaka.

Szkoda, bo był naprawdę piękny.














































***




































Jeszcze tylko jeden rozdział.
Bardzo, różniący się od pozostałych — a jednak wciąż, chyba taki sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro