SEVEN

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng














***











     Kuba Rutowski przetarł zaspane powieki i niechętnie, aczkolwiek pośpiesznie, zwlekł się z łóżka.

     Westchnął cicho, gdy nieprzyjemny dźwięk budzika rozniósł się po jego własnym, domowym zaciszu i zakłócił panujący tu zazwyczaj spokój.

      Wszystkiemu winien był wypaczony, stary sprzęt, który mimo jego wielu, nieudolnych prób naprawy, nieustannie i nieznośnie włączał się non stop każdego dnia o nieludzkich godzinach, doprowadzając do szewskich pasji Rutkowskiego i jego, wiecznie zabieganą mamę.

       Koniec końców, naburmuszony chłopak ślamazarnie ruszył w stronę kuchni, znacząco ignorując, szerokie spodnie, które odbiegając swoim rozmiarem, od tego odpowiedniego, prędzej mogły sprawić wrażenie mało wyrafinowanego worka na śmieci, aniżeli zwykłych piżamowych dresów — a tak przyjemniej ubzdurał sobie Krzysiek, który ściskając w ręce, wciąż jeszcze ciepły kubek z kawą na wejściu przywitał brata niesamowicie przytłaczającym spojrzeniem.

Wyjątkowo musiał zostać dzisiaj w domu i, nie wiedzieć czemu, Kubie pomysł ten nie bardzo przypadł do gustu.

       — Nareszcie wstałeś. — rzucił cicho, zerkając nieznacznie na nastolatka, jak zwykle — bez większego wyrazu, można rzecz, że nawet chłodno — Tośka kazał mi cię gdzieś zawieść, ale poradzisz sobie sam, nie? — mruknął ponuro, przysuwając do wciąż zaspanego chłopka, miskę pełną jakiegoś obrzydlistwa — Ja mam jeszcze coś do załatwienia. — dodał po chwili, nieco nieporadnie sięgając po pierwszy lepszy magazyn leżący pomiędzy stosem pełnym makulatury, a pudełkiem zapchanym breloczkami i innymi, cennymi pierdołkami Antoniny.

     — Skoro musisz coś jeszcze zrobić. — bąknął Kuba, niechętnie zerkając w stronę Krzyśka, którego wiecznie rumiane policzki, doskwierały mu dzisiaj aż nadto, a niedojedzoną, małą porcją jedzenia walającą się gdzieś po kątach, ubabrał skrawek swojego rozmemłanego sweterka — co, swoją drogą, bardzo ucieszyło Kubę.

    Krzyśkowa postać charakteryzowała się głównie, nieudolnymi próbami zadbania o swoją osobę, najlepiej w miejscach pełnych i hałaśliwych, gdzie nawet najmniejsza myśl momentalnie zostawała zmiażdżona przez przytłaczającą ją muzykę — ewentualnie odurzenie alkoholowe, bądź stan tak ciężki, że aż niemożliwy do zdefiniowania.

   I chociaż młody student już nie raz i nie dwa na własnej skórze przekonał się, że samotnym można być wszędzie — czy to w swoim własnym domowym zaciszu, czy na piątkowej imprezie u Marioli Grzegorczyk, sącząc jakiegoś potwornego drinka, to myśl, że kiedykolwiek mógłby na tym złym i podłym świecie zostać sam jak palec, zwyczajnie go przytłaczała.

    A, że samotność wzbudzała w nim niemożliwy do opanowania strach, przestrzegał się jej jak ognia.

   Krzysiek sięgnął po swój ulubiony kubek przystawiając go tuż pod sam nos. Ręce nieustannie drgały mu nieznośnie, a mimo to chłopak wciąż zapijał się hektolitrami kawy, które później zagryzał jakimiś owsianymi ciastkami, by chodź na chwile zapomnieć o jego potwornym uzależnieniu od kofeiny — oraz, by inni nie zaprzątali sobie nim głowy.

   — Coś cię trapi? — rzucił cicho i niepewnie przysunął się w stronę brata, pokrzepiająco ściskając jego ramię — Nie jestem może jakiś idealny, ale wiesz. — odchrząknął paskudnie, odruchowo przyciskając twarz w zgięcie swetra — Zawsze możesz na mnie liczyć.

Kuba westchnął cicho, obrzucając brata gniewnym spojrzeniem.

   Naprawdę nie chciał się z nim teraz wykłócać, szczególnie, że w sobotnie poranki, kiedy kompletnie nie miał na nic siły, a nawet złapanie za głupi kubek z herbatą sprawiało mu niemały kłopot. Burknął więc coś tylko gniewnie pod nosem i zdobył się na otaksowanie Krzyśka nieprzyjemny spojrzeniem, chociaż ten z kolei, odpłacił mu się tym samym.

    — Jest okej. — mruknął cicho, a gdy w końcu udało mu się sięgnąć po ciepły napój (swoją drogą nieźle się przy tym natrudził) przycisnął go sobie do ust, chcąc ukryć nieznaczny grymas, wywołany nie tyle co słowami brata, a samą jego obecnością.

Bo niestety, ale braci Rutowskich nie dało nazwać się dobrym rodzeństwem.

Na swój własny, pokraczny sposób byli ze sobą blisko, ale jednoczenie — żadne z nich nie chciało przyznać się do tego drugiego i od wielu lat żyli ze świadomością, że ich relacja praktycznie nie istnieje.

   Ale ani Kuba, ani Krzysiek nie byli gotowi na konfrontacje z własnym strachem i problemami, które z pozoru zapomniane gdzieś w najdalszym zakątku ich umysłu, sponiewierane i praktycznie nie istniejące, tak naprawdę męczyły ich każdego wieczoru, sprawiając, że życie stawało się wieczną udręką i nie pachniały tak jak dawniej — dobrą kawą, a raczej — starym flakonikiem perfum.

Można by rzecz, że przypominało stare, obdarte z luksusowego materiału, tanie spodnie.

   Zdecydowanie na ten moment, niesamowicie nieszczęśliwy Kuba rozejrzał się niedbale po pokoju, do którego chwile temu wpadł jak torpeda omal nie przewracając się o kosz na pranie, które — swoją drogą, miał uprać dzisiaj samodzielnie — i złapał za stare, drewniane drzwiczki od komody pociągając je w swoją stronę z takim impetem, że omal nie wyrwał ich ze wszystkich zawiasów.

     Westchnął ciężko (można by rzec, że nazbyt teatralnie) i uważając by — nie daj Boże — przypadkowo nie pchnąć archaicznych i niegdysiejszych już drzwiczek starej, (przypuszczalnie mahoniowej) szafy, wciąż jeszcze nieco ospale złapał za gruby, upchany na tyle komody sweter oraz pierwszy lepszy szaro-blady podkoszulek z plamą po jakimś tłustym sosie i nieprzyjemną wonią jego starych perfum.

      Zerwał się jeszcze po swoją puchatą kurtkę, sterczącą gdzieś w rogu pokoju, po czym strzepując do tyłu końcówki swoich przydługich włosów niechętnie powłóczył nogami do kuchni, zabrał z niej klucze do frontowych drzwi i narzucając przez ramię swój upchany książkami plecak, wyburczał jakieś ciche pożegnanie w stronę Krzyśka i omal nie wybiegł z własnego domu.

Ciążący na nim chłód własnych czterech ścian zelżał nieco, gdy Rutkowski wpychając ręce do ciepłych kieszeni spodni skręcił w boczną uliczkę i na krótką chwile przestał zaprzątać sobie głowę starszym bratem.

   Nie chciał o nim myśleć, a tym bardziej nie chciał martwić się o jego złe samopoczucie, niemrawy grymas na twarzy i nieustannie drgające dłonie — po prostu nie był wstanie zaakceptować faktu, że Krzysiek stał się dla niego kompletnie obcą osobą i nic nie było w stanie zmusić go do naprawienia ich relacji — swoją drogą i tak już dostatecznie zniszczonej.

    Zły humor ciągnął się za nim aż do momentu wślizgnięcia się przez wielkie drzwi i odnalezienia sali, w której miał przesiedzieć resztę swojej wolnej soboty. Dlatego więc, nie pozostało mu już nic innego jak tylko kląć w głos i z gorliwością poprawiać swój przydługi sweter, z którego znaczna część uczęszczających do kółka nastolatków, podśmiewała się w samotności.

Za każdym więc razem Kuba posyłał w ich stronę ostre spojrzenie i na powrót skupiał całą swoją uwagę na pomiętym ubraniu.

   Znacząco ignorując wszystkich i wszystko co działo się wokół niego, nie spostrzegł nawet, gdy ktoś przypadkiem szturchnął go w ramię i w pośpiechu zaczął go maniakalnie przepraszać.

   — Napewno nic ci nie zrobiłem? — rzucił zakłopotany nastolatek, bąkając co chwile jakieś szybkie przeprosiny, które później zmieniły się w niezrozumiały słowotok i całą swoją natarczywością zaatakowały skołowanego Rutkowskiego — Bardzo przepraszam, jestem ostatnio potwornie roztrzepany! — dodał jeszcze, co chwile posyłając ukradkowe, przepraszające spojrzenie w jego stronę.

  Znerwicowany chłopak był chudy (za chudy jak stwierdził później Kuba), roztrzepany i miał rozwichrzone czarne loki.

     — Słucham? — wydukał w końcu Rutkowski, zerkając na niemal bliskiemu już płaczu chłopaczka, który pociągał niechlujnie nosem mrucząc pod nosem kolejne, ciche przeprosiny — A! Nic się nie stało, naprawdę! Jesteś przecież taki chudy, że kwiatka byś nie urwał, a co dopiero zrobił mi krzywdę. — dodał jeszcze, nim sens wypowiedzianych przez niego słów strzelił w niego jak grom z jasnego nieba — Cholercia, nie tak to miało zabrzmieć.

I faktycznie, to negatywne wybrzmienie jego słów, nie miało na celu jawnie obrazić nastolatka, który nagle groźnie zmarszczył brwi, a nawet skończył żarliwie wyrażać swego rodzaju, skruchę.

    — Bez przesady, z kwiatkiem dałabym sobie jeszcze radę, gorzej by niestety było z inną, znacznie cięższą artylerią. — rzucił lekko, jednak wciąż na tyle niepewnie, by poczerwieniałe (nie wiadomo czy ze złości, czy zwyczajnego wstydu przez popełnioną chwile temu gafę) policzki Kuby, ani trochę nie pobladły — Kajetan jestem i bardzo miło mi cię poznać, gburze!

     Tak więc znerwicowany, chuderlawy Kajetan o brązowych oczętach i poskręcanych włosach w rzeczywistości był bardzo miłym chłopakiem, przy którym Rutowski na chwilę mógł zapomnieć o swoim podłym samopoczuciu, niemiłym bracie i paskudnej rzeczywistości, która każdego dnia przytłaczała go coraz dosadniej, sprawiając, że kolejnego dnia nabierając nawet najmniejszy oddech, nieprzyjemny dreszcz przechodził mu po plecach, a mdła herbata nie była już w stanie sprawić by ten poczuł się odrobine lepiej.

  Właściwie to, chyba po prostu od dłuższego czasu stał w miejscu i, nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli sprawiał, że wszystko wokół niego nabierało szarych, smutnych barw.

I od dawna było już tylko gorzej. Ponieważ, szary kolor pociemniał złowróżbnie i sprawił, że parszywy humor stał się nie do zniesienia, a ludzie źli i wypaczeni z jakiegokolwiek współczucia.

  Dlatego właśnie, dobrze było znaleść sobie w końcu jakąś dobrą duszę, która, będąc na tym świecie potrafiła sprawić by Kuba Rutowski szczerze się uśmiechnął.

...A Olek Majewski nagle zniknął, w niechcianych odmętach, pełnych smutków, wyżaleń i rozczarowań — oraz głupiego, nastoletniego zauroczenia.




























***






























                      Kocham Krzysia i właściwe, jest to kolejny skrzywdzony chłopiec, którego ból i cierpienie nie raz jeszcze spotka, ale na razie, może po prostu cieszmy się jego pierwszym (i zapewniam, że nie ostatnim) pojawieniem się w tej książce!

         Ps; wróciłam, ale nie wiem jak szybko znowu gdzieś zniknę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro