SIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng










***








Świat zdaniem Olka Majewskiego był niesamowicie niesprawiedliwy.

Nie tylko ze względu na potworną zawieruchę, która nawiedziła jego zdruzgotaną osobę z samego rana, gdy ten wyściubił nos ze swojego przytulnego gniazdka i ruszył na podbój do pobliskiego sklepu, a również jego (jak zwykle zresztą) parszywy humor.

Ubrany więc jak na największą, tegoroczną pluchę, opatulony w szalik naciągnięty aż pod sam nos wyszedł na werandę i momentalnie przeklął się za swój durnowaty pomysł.

I chociaż marzył w tej chwili o natychmiastowym i jak najprędszym powrocie do pokoju, gdzie spokojnie mógłby zaszyć się pod swoim kocem i spędzić tam resztę dnia, wychodząc najwyżej do kuchni po kakao, zszedł ostrożnie po oblodzonych schodkach i uprzednio wpychając skostniałe już ręce do kieszeni swojej puchowej kurtki (w której, swoją drogą potrafił się jedynie porządnie przetoczyć) przeszedł na drugą stronę ulicy omal nie przewracając się o niewielką, usypaną ze śniegu zaspę.

Chwile potem zaczął niesamowicie kląć, a twarz zarumieniła się od potwornego zimna — nałogowy palacz przetarł więc policzki i znacznie spochmurniał wpadając z jednego nieszczęsnego dołka, w drugi znacznie gorszy od poprzedniego.

Na domiar złego śnieg prószył dzisiaj wyjątkowo nieznośnie i gdyby nie fakt, że miasto wyglądało przez to naprawdę urokliwie, Olek prawdodpobnie rzucił by się prosto pod koła pierwszego lepszego samochodu.

Bąknął jednak tylko gniewnie pod nosem i przyspieszył nieco kroku chcąc jak najszybciej znaleźć się w bardziej przyjaznym mu miejscu. Mimo wszystko, czasem zerkał z rozmarzeniem po udekorowanych licznymi świecidełkami domkach, których on sam niestety mógł jedynie pozazdrościć — chłopak niestety mógł poszczycić się jedynie nieco pozaginaną, sztuczną choineczką, spoczywającą na stoliku w jego małej, rodzinnej jadalni, która — swoją drogą — każdego roku jedynie traciła swoje sterczące we wszystkie strony igiełki i dawny, niepowtarzalny urok.

Majewski z nieco nieobecnym spojrzeniem, nie krył swojej ulgi, gdy wielki, świecący szyld, przyozdobiony w migoczące (jak na pierwszy rzut oka wydawało się Olkowi) gwiazdki po skręceniu w jedną z kolejnych uliczek odrazu rzucił mu się w oczy.

Gdy w końcu znalazł się w środku pośpiesznie zdjął swój wielgachny szal i, prawdę mówiąc, równie szybko znowu przyozdobił nim swoją zmarzniętą szyje.

Przeleciał więc szybkim i niedbałym spojrzeniem po półkach, wyłapując nim płatki, po które zasuwał tutaj w pocie czoła, oraz niewielki kubełek lodów, który postanowił kupić na wypadek, gdyby poprzednie zostały już dawno pochłonięte przez jego starszą siostrę, lub — w najgorszym przypadku — matkę, która w całym tym świątecznym chaosie znowu rozpoczęła swoje wieczorne podjadanie, przez które chłopak tracił resztkę swojej cierpliwości i chowanego po kątach jedzenia.

W nadziei, że na wszystko wystarczy mu pieniędzy, ruszył pośpiesznie w stronę kasy krzywiąc się nieznacznie na widok straszliwe długiej kolejki, pełnej zmęczonych długimi godzinami spędzonymi w pracy, ludźmi.

  Stanął więc na samym, szarym końcu ze zdenerwowaniem stukając podeszwą buta o ubłocone kafelki, niesamowicie drażniąc tym stojących przed nim innych klientów.

  — Olek, hej! — ni stąd ni z owąd zaatakował go nieco, stłumiony przez grając w tle muzyczkę, niepewny głos, a potem potężny uścisk na ramieniu, na który zareagował zduszonym krzykiem i zwróceniem na siebie niepotrzebnej uwagi — Wybacz! To był impuls. — mruknął przepraszająco Kuba Rutowski, ledwo utrzymujący ciężki jak cholera koszyk, wypełniony po brzegi jedzeniem — Tośka kazał mi pójść na zakupy. — dodał nieporadnie, widząc jak Majewski ciekawsko wpatruje się w tony konserwowych puszek i płynów do naczyń usytuowanych na szycie, tej wielkiej góry jedzenia — Nie wiedziałem który zapach lubi najbardziej, więc wziąłem wszystkie.

    — Chyba ten w fioletowym opakowaniu będzie najlepszy. — rzucił po chwili potwornie krępującej ciszy, z którą od dłuższego czasu miał do czynienia na ich ostatnich przyjacielskich wypadach — Moja mama go używa. — sprostował, odchrząkując nieco bardziej skrępowany i zdołowany niż zazwyczaj.

    — Chyba, masz racje. — mruknął cicho Kuba i rzucając jakieś szybkie „cześć" w stronę przyjaciela, zniknął pomiędzy półkami i stosami niewypakowanych pudeł.

    Przy okazji zostawiajac Olka Majewskiego jeszcze bardziej zagubionego, ze swoimi zawiłymi i niesamowicie skomplikowanymi myślami.





***



Olek zaklął paskudnie łapiąc za ścierkę, którą chwile temu w napadzie szału rzucił na blat stołu i narobił przy tym sporego chaosu.

A raczej, kompletnego nieporządku.

Małgorzata, zwana częściej Gośką, podśmiewała się z niego w swoim domowych zaciszu i, ślamazarnie przewracała następne strony jakiegoś kolorowego magazynu, który w minionym tygodniu przyniosła jej jedna, zadaniem Olka, kompletnie roztargniona koleżanka.

— Jeśli musisz się na czymś wyżyć, to lepiej nie rob tego w kuchni, bo narobisz tylko bałaganu. — rzuciła niespiesznie, uśmiechnięta od ucha ucha — A potem znowu matka zamiast na ciebie, wścieknie się na mnie. — dodała nieco pretensjonalnie, jednak coś w jej głosie było na tyle miłe, że Majewski nie wziął do siebie tych kilku, siostrzanych słów.

Burknął już tylko nieco mniej gniewnie pod nosem i zaprzestał rzucania we wszystkie strony, Bogu ducha winną ścierką, na którą zerknął raz zanim nie położył jej na blacie w kuchni i leniwie się od niego odsunął.

— No, zuch chłopak. — skwitowała dziewczyna. Olek westchnął cicho, a zaraz po nim również i Gośka, która chcąc jakoś podnieś chłopaka na duchu postanowiła odrzucić na bok jego, jak zwykle, parszywy humor — Weź coś do jedzenia i chodź tu, młody. — mruknęła w końcu, z niemym niezadowoleniem zamykając niedokończone czasopismo, które postanowiła nadrobić dopiero, gdy nieciekawe zachowanie brata chodź trochę by się polepszyło. Gdy Olek, po krótkiej chwili, nieco jednak niechętnie, z miską pełną słodkości, usiadł na skraju kanapy z nieodgadnionym spojrzeniem przyglądając się starszej siostrze, ta wiedziała, że nie tak łatwo będzie do niego jakoś dotrzeć — Jeśli coś cię dręczy to wiesz, zawsze możesz ze mną pogadać.

Olek skrzywił się nieznacznie, kręcąc z poirytowaniem głową, po czym szybko i niedbale rzucił, że jest w porządku mimo, że w tym przypadku nawet on nie potrafił w to do końca uwierzyć.

A może nie chciał?

Bądź co bądź, Gośka nie była głupa i, niestety dla Olka, ale połapała się w jego mało udanym kłamstwie, które później, przez naprawdę długi czas ciągnęło się za nim w nieskończoność.

„Jest w porządku".

Ale nie było wcale w porządku, było wręcz — nie w porządku i przez krótką chwile Majewski chciał nawet gorzko zapłakać i pożalić się siostrze — tylko z czego?

Chłopak naprawdę nie miał powodów do złego samopoczucia, nie wliczając w to, oczywiście braku laku i pustego pudełka po papierosach, które od dawna ciągnęło się za nim jak nieszczęsna fala zwiastująca jakąś nadchodzącą potworność.

— Jest okej, naprawdę. — bąknął po chwili i zdobył się nawet na mały uśmiech, który bądź co bądź lekko podniósł zdruzgotaną na duchu starszą siostrę.

A raczej to Olek chciał jakoś poprawić jej złe samopoczucie.

Bo przecież wywołane przez niego samego, jak wszystko inne z czym do tej pory miał do czynienia.

Był tym nieszczęsnym magnesem przyciągającym całe zło tego świata.

Oraz, największą anomalnie na świecie, czyli Kubę Rutkowskiego.





***



    — Kuba! Jak miło cię widzieć!

    Ola Dębicka zamachnęła się swoją brązową teczką, później, równie energicznie, poprawiając swobodnie opadające na oczy, pojedyczne pasemka jej bardzo jasnych włosów.

  Uśmiechnęła się naprawdę miło, tak że Kubę dopadły jakieś potworne wyrzuty sumienia i również posłał w jej stronę nieco nieporadny, aczkolwiek szczery uśmiech.

    — Tak, ciebie też. — burknął cichutko, podchodząc do dziewczyny, która niezrażona jego słabym głosem i miernym wyglądem wepchnęła mu do ręki coś słodkiego, sama swoje jedzenie przechowując w nieco zsuniętym na ramię, plecaku — Dzięki.

    Olka wzruszyła ramionami posyłając mu krótkie, jednak ciepłe spojrzenie, po czym
narzuciła szybszego tępa i wpadła niczym torpeda do kawiarni uprzednio zsuwając czapkę z głowy.

Minął tydzień od ich ostatniego spotkania, a dziewczyna jakimś nieznanym Rutowskiemu sposobem, znalazła go na jakimś portalu społecznościowym i umówiła z nim, ot tak na herbatę.

Z początku Kuba bał się przyjąć do wiadomości, że praktycznie nieznana mu dziewczyna zaproponowała mu zwykle spotkanie i nawet przez chwile chciał się zwyczajnie na owe spotkanie nie zgodzić, jednak — po wielu nużących wywodach Tośki na temat jego izolacji od społeczeństwa (które swoją drogą, zakończyły się spektakularną kłótnią) zgodził się spotkać z praktycznie nieznaną mu dziewczyną.

   Opatulony w gruby szal i kilka warstw ubrań, które po wejściu w głąb niewielkiej kawiarenki zaczęły nieco mu doskwierać, westchnął cicho, gdy uśmiechnięta od ucha do ucha Ola, z rumianymi od zimna policzkami usiadła w miejscu najbardziej oblężonym przez innych, wciąż zmarzniętych ludzi.

   W końcu czego można się było spodziewać po zimie, która w tym roku szczególnie doskwierała mieszkańcom tego maleńkiego miasteczka.

    Kuba usiadł naprzeciwko nastolatki zerkając na jej wiecznie rozpromienioną twarz i, mimo wielkiego dołka w jakim ostatnio się znajdował, nie potrafił się nie uśmiechnąć.

       — Bardzo lubię to miejsce. — wypaliła nagle Dębicka, zdejmując z ramienia swoją wypchaną torbę, by zaraz rzucić ją niedbale koło siebie — Mają tu pyszną herbatę — rzuciła, patrząc jak Rutkowski nieco nieporadnie złapał za menu i z zakłopotaniem zmarszczył brwi — I ciasta. — napomknęła jeszcze, z równie wielkim entuzjazmem jak to miała w zwyczaju.

Kuba skinął na to jedynie głową i poszedł zamówić dwie (jak się później okazało) identyczne herbaty i jedno ciastko dla Aleksandry.

Żałował jednak, że sam nie skusił się na jedno, gdyż w całym tym dzisiejszym stresie i pośpiechu, zapomniał, nie tyle co śniadania, a własnej głowy.

Gdy wrócił z powrotem do stolika, o który Ola niespokojnie stukała paznokciami, zerknął na dziewczynę, której bardzo jasne włosy, nieco chaotycznie opadające jej na twarz i te nieszczęsne pojedyczne kosmyki wyplątane z niedbale ułożonej fryzury nie zmieniły zdania na jej temat — co jak co, ale panna Dębicka była niesamowicie urodziwa.

— Proszę. — mruknął, siląc się na miły uśmiech, po czym zajmując miejsce naprzeciwko znajomej, podmuchał chwile w swój, zdecydowanie za ciepły napój, starając się nieco wyluzować — Chciałaś może o czymś porozmawiać? — bąknął w końcu, nieco nieporadnie, jednak wciąż na tyle miło, by nie zrazić tym do siebie dziewczyny.

— Niekoniecznie. — odpowiedziała, trzymając w dłoni kubek z herbatą, którą niespiesznie sączyła. Kuba kiwnął delikatnie głową, ze zdruzgotaniem stwierdzając, że jest albo najgorszym rozmówcą, albo człowiekiem jaki miał okazje stąpać po tym świecie — Albo, wiesz co. Właściwe to tak, muszę się komuś porządnie wygadać. — rzuciła po chwili nazbyt niezręcznej ciszy, która targnęła się na dobre samopoczucie Rutowskiego — Ostatnio trochę posprzeczałam się z przyjaciółką.

I wyżaliła mu się, spędzając długie godziny w przytulnej kawiarence z chłopkiem, którego prawie nie znała — popijając herbatę, żartując i będąc sobą — chociaż na chwile.



















***






















Mam nadzieje, że rozdział się spodobał!

Chciałbym wszystkim życzyć miłych i spokojnie spędzonych Świąt Wielkanocnych!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro