TEN

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng















***













           Kuba palił.

       I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że palić postanowił tuż przed rozpoczęciem swojego anty-nałogowego kółka, a na jego nieszczęście Tośka już pare razy zdążyła się domyśleć, że Jakub swojej obietnicy od dawna nie dotrzymywał.

     Rutowski markotnie wcisnął ręce do kieszeni swojej obszernej kurtki skądinąd zacisnął swoje skostniałe palce na niewielkiej paczuszce pełnej gum do żucia i ostani raz rzucił przelotne spojrzenie w stronę kosza na śmieci, w którym znajdowały się wygniecione i zmiętolone materiałowe chusty, którymi w placówce mógł poszczycić się każdy uczestnik kółka.

         Swoją własną nastolatek zapodział gdzieś w pokoju Krzyśka, kiedy ten uznał, że niebieski kolor bardziej psuje jemu, niż swojemu poprzedniemu właścicielowi i zabrał ją znikomo protestującemu takowemu czynowi, bratu, który gdyby tylko nadarzyłaby się taka sposobność najchętniej wyrzuciłby chustę przez okno.

     Jakub popalał więc w samotności, gdy niespodziewanie chude palce Kajetana pokracznie ścisnęły jego nadgarstek, zmuszając tym samym do (wielce nieumiejętnego) odwrócenia głowy.

        — Gbur, a do tego pali. — zaczął niewesoło Nowakowski, poprawiając świdrujące po czole kosmyki włosów, które nieprzyjemnie opadały mu na oczy — Powinienem to gdzieś zgłosić, nie sądzisz? W gruncie rzeczy oprócz terapii zostają Ci jeszcze inne, mniej kolorowe rozwiązania. — zauważył, podsuwając pod nos nastolatka paczuszkę malin — Może zamiast niszczyć sobie płuca, przekąsisz coś dobrego, panie żółto zęby?

       Rutowski wyjął, wymiętolonego w ustach papierosa, po czym niezgrabnie wrzucił go do pojemnika na śmieci. Westchnął cicho, niemal że cierpiętniczo, po czym zawiesił leżący obok plecak na obydwóch ramionach.

      Kajetan natomiast powlókł nogami pod główne drzwi budynku i zamaszystym ruchem ręki zawołał Jakuba.

      Ten natomiast pokręcił delikatnie głową, poprawił ciążącą mu na ramieniu torbę i potruchtał w stronę najbliższej ławki. 

      To nie tak, że nie chciał już wyleczyć się z nałogu — bo chciał, bardzo chciał i właśnie w tym tkwił problem — bo zawsze, kiedy było lepiej, nagle wracała świadomość, że walka z samym sobą nie ma najmniejszego sensu.

      Bo skoro Kuba Rutowski był słaby, to los zawsze okazywał się bezlitosny i robił wszystko, byleby tylko narobić mu kłopotów.

     Jakub przywykł i ni stąd ni z owąd starał się zaakceptować wszelkie niesnaski i porażki, z którymi przegrywał przez własne słabości.  

     Utkwił swój wzrok w szarawej posadce i nagle zabrakło mu sił na choćby wepchnięcie kolejnego papierosa do ust — zwyczajnie nie miał na to ochoty, a wręcz tkwił w przekonaniu, że kolejnym razem, chociażby na samą myśl o ponownym zapaleniu, zwymiotuje.

     Ale tak się nie stało, nawet kiedy otwierał paczkę pełną papierosów i w wtedy (a szczególnie wtedy), gdy wcisnął sobie jednego między zęby.

       Właściwe to Kuba na (nie)dobrą sprawę nie poczuł niczego. Ani żalu do samego siebie, ani nawet rozgoryczenia — po prostu trwał w bezruch i powoli palił kolejnego już z rzędu papierosa uciekając tym samym od nieprzyjemnych myśli, które odganiał niczym natrętne robactwo, energiczniejszym ruchem dłoni.

           I było mu z tym cholernie źle. Z wiedzą, że jest już tak wypaczony ze wszelkich uczuć, że wszystko jest mu już właściwe obojętnie oraz, że przestał już wierzyć, że kiedykolwiek będzie lepiej.

      Bo Kuba Rutowski krzywdził samego siebie i w rzeczywistości sam nie pojmował dlaczego ten ból na siebie przyjmował. Czemu trudził się jeszcze wśród ludzi, silił się na miły uśmiech, przybierał swobodny wyraz twarzy, kiedy tak naprawdę mógłby ukryć się pod kołdrą w swoim niewielkim pokoiku i najzwyczajniej w świecie snuć się po domu z nietęgą miną.

      Dlaczego nie znalazł u siebie tych pokładów energii, które pozwoliłyby mu na zawsze ściągnąć z siebie ciężar wszystkich masek — i tej przeznaczonej dla brata i tej dla rodziców, przyjaciół oraz dla samego siebie.

     Bo smutne w tym wszystkim było to, że Jakub postanowił ukryć się nawet przed samym sobą i tkwić w tym tak długo, aż wreszcie przestało mu zależeć.

Na wszystkim.






***






Na dobrą sprawę Olek Majewski spędził Święta w bardzo przyjemnym towarzystwie.

Wylał na siebie piwo i tym właśnie wysoce kłopotliwym występkiem wydał na siebie niechciany wyrok.

Musiał wrócić do domu, a tym samym wlec się przez najciemniejsze uliczki jego małej i jednocześnie w całym swoim uroku, nijakiej mieściny z nadzieją, że zanim piwo doszczętnie wsiąknie w jego ulubioną bluzę zdąży on przekroczyć próg swojego miejsca zamieszkania.

Tak się niestety nie stało, natomiast na dobrą sprawę, koniec końców Olek skończył jedynie z zatkanym nosem oraz siostrzaną reprymendą na temat ilości alkoholu, który postanowił w siebie wpakować.

Majewski obudził się dosyć wcześnie. Obolały, zziębnięty i niesamowicie naburmuszony, niechętnie, aczkolwiek pospiesznie zwlekł się z łóżka i sięgnął po wiszącą na krześle bluzę, którą pospiesznie narzucił na swoją piżamę.

    Zazgrzytał zębami i w obawie przed nabawieniem się choróbska znacznie gorszego niż zwykłe przeziębienie, owinął swoją szyje grubym, kraciastym szalem, który, jakimś cudem udało mu się wygrzebać z czeluści szafy.

         I nagle naszła go ochota by zapalić. Owinęła jego umysł i ścisnęła serce, tak nieadekwatnie do chwili, że aż sam Olek, w głównej mierze nie mający problemu ze swoimi wyniszczającym nałogiem, zdecydował się go nagle zignorować i udać się do kuchni w jeszcze gorszym niż poprzednio, humorze.

           Nie przywitał się z Małgorzatą i chociaż, co prawda później przeprosił ją za swój haniebny występek, wciąż nie zmieniło to faktu, że jego siostra zawsze stanowiła wyjątek od paskudnej reguły, a Majewski ani śnił traktować ją z góry.

       Nic więc dziwnego, gdy Gośka odchrząknęła niezadowolona i odkładając swoje kolorowe pisemko na blat stołu zrobiła to jeszcze raz — chrząknęła i rozpoczęła temat szczególnie nieprzyjemny dla jego odbiorcy.

        — Masz teraz czas, żeby mi powiedzieć co ci tam przylega do serducha, tylko bez żadnych oszustw braciszku, dobrze Ci radzę! — zaczęła, prędko zakładając nogę na nogę, by później spojrzeć na znerwicowanego brata, który dzisiaj (wyjątkowo) wyglądał jeszcze mizerniej niż w zwyczaju miał się prezentować.

       — Muszę zapalić, muszę albo zwariuje! — rzucił niespodziewanie Olek, nie starając się już ukryć kłębiących się w nim od dawna emocji. I nie chodziło to już nawet o nałóg, o palenie, ale o zwyczajny problem, który chłopaka już zwyczajnie zaczął przytłaczać — Ale, cholera, nie chcę, nie chcę dzisiaj palić! Ja już sam nie wiem co chcę! Mam już dość udawania, dość bycia tym podłym człowiekiem, który odtrąca wszyskich bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia! Do cholery Gośka, Ja chcę być w końcu sobą! — załkał nagle, wypychając, z wiadomych powodów ściśnięte w pieści dłonie.

        — To przestań wreszcie udawać. 

         Jak mógł przestać? Nie miał do tego ani siły, ani motywacji, ani nawet energii, która popchałaby go do miejsca, w którym tak bardzo chciałby się teraz znaleźć.

        Czuł się samotny, ba — on był samotny, aż w tej samotności zaczął tonąc i płakać z bezsilności. Aż zaczął czuć coś innego poza ciągłym zrezygnowaniem i rozgoryczeniem — bo Olek Majewski chciał być w końcu normalnym nastolatkiem.

        Normalnym, zwyczajnym szarym  człowiekiem, a nie zmorą dla ludzi, którymi się otaczał.

        Bo Olek Majewski chciał po prostu pokochać.

        Tak najzwyczajniej świecie kochać i być kochanym.

         Zapłakał tak gorzko, że aż zdruzgotane serce jego siostry po prostu pękło.

        Pękła ta nieszczęsna bariera, która poróżniała rodzeństwo — zniknęła niechęć i brak współczucia, a kiedy ciepłe ramiona Małgorzaty oplotły się wokół wątłej figury Olka, oboje płakali w swoje ramiona.

        Oboje rozgoryczeni i szczęśliwi, że pomimo całego zła tego świata, wątły promyk nadziei zawsze mogli znaleść w tej drugiej osobie.




























***





































                     Płacze. Po prostu płacze i zostawiam was z tym rozdziałem mając nadzieje, że jego sens został przez was rozszyfrowany.

                         I pozdrawiam was! Trzymajcie się i pamiętajcie, co w życiu jest naprawdę ważne!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro