Drugie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Promienie nowego dnia przedzierały się w postaci ciepłej smugi przez przesmyk grubych, welurowych zasłon, padając na moje plecy. Obserwowałam je chwilę na ścianie, składając w całość elementy dzisiejszego snu.

Widziałam las. Zdawałoby się, że był środek dnia, ale wkoło panowała szarówka. Siedziałam w jamie utworzonej z ziemi i korzeni drzew. Wachlarz ciemnozielonych, gęsto utkanych igiełek zdawał się pełnić funkcję prowizorycznego parawanu. Ktoś cały czas krzyczał moje imię. Męski głos z czasem stawał się nie tylko bardziej ochrypnięty, ale i głośniejszy. Czułam się bezpieczna z myślą, że nikt nie znajdzie tak skrzętnie przygotowanej przez matkę naturę kryjówki. Ciało już miał opanować spokój, kiedy ten sam, surowy głos zbliżył się do mego ucha, mówiąc:

– I tak nic nie znajdziesz.

Biorąc prysznic, próbowałam doszukać się wytłumaczenia dla tego, co wytworzył mózg podczas snu. Jeżeli facetowi chodziło o wydawnictwo dla moich opowiadań, którego rozpaczliwie poszukiwałam prawie całe lato w Warszawie, nie były to dobre wieści.

Kilka lat temu odnalazłam swoją pasję w pisaniu. Po przeczytaniu wielu wspaniałych książek z błyskotliwymi bohaterami i pełnymi cudów światami, zapragnęłam stworzyć miejsce, w którym byłoby choć trochę nadziei. W domu nie czekało na mnie nic dobrego – wiecznie pijany, awanturujący się ojciec i matka, nie będąca w stanie ani go powstrzymać, ani zostawić. Nie chciałam w tym uczestniczyć i wtedy moją jedyną, prawdziwą ucieczką stały się historie, które zaczęłam tworzyć. Wymyślałam światy, w których byłam szczęśliwa, z ludźmi, których nigdy nie poznałam. Choć sytuacja w domu nieraz wymagała mojej interwencji, większość czasu spędzałam za drzwiami pokoju. Właśnie w tych światach. Bezpieczna.

Przez pozostałe dni tygodnia myślałam o tym, co wyznali mi Krzysiek i Ata. Spędzaliśmy wspólnie czas między zajęciami oraz po, jednak nie poruszaliśmy więcej tego tematu. Może uznali, że niepotrzebnie mnie o tym informowali? Pomimo to, historia siostry bliźniaczki pozostawała interesująca i kłębiła się gdzieś z tyłu rozkojarzonej głowy.

Ubrana w bieliznę, stanęłam przed szafą. Jej drzwi opornie przesuwały się po szynach, przez co musiałam je wręcz pchnąć. Wzięłam się pod boki, nie mając pojęcia o modzie panującej w księgarni. Pewnie nawet nie istniała.

– Szykuj się, słońce! Dzisiaj pierwszy dzień w nowej pracy! – Klara wysunęła głowę zza drzwi mojego pokoju. Jej krótkie, orzechowe włosy, ledwo zasłaniające uszy, były jeszcze w nieładzie poranka. Piwne oczy tętniły życiem, mimo dość wczesnej pory sobotniego dnia.

Owa filigranowa piękność z uśmiechem uzbrojonym w dwa rzędy prostych, białych zębów była moją współlokatorką. Wprowadziłam się do niej na początku lipca, akurat gdy jej były chłopak opuszczał mieszkanie. Swoją drogą – straszny z niego chujek.

– Po co ludzie kupują książki w sobotę? – Przewróciłam oczami, po czym zajęłam się przeszukiwaniem szuflady w celu znalezienia spodni, które nie byłyby poszarpane.

– Po to, by studenci dzienni mieli za co żyć. No już, załóż coś wygodnego! To, że masz pięć minut do pracy nie oznacza, że nie możesz się do niej spóźnić, a uwierz mi: Jacek nie toleruje spóźnień.

Jak dobrze, że nie dość, że była moją współlokatorką, to jeszcze miałyśmy pracować razem. Co prawda dzisiaj miała wolne, ale zamierzałyśmy możliwie jak najgęściej obsadzić swoje grafiki wspólnymi zmianami.

Wsunęłam jasne dżinsy na swój krągły, o jeden rozmiar za duży tyłek, podczas gdy Klara wyciągnęła z szafy grafitowy t–shirt z charakterystyczną czachą Misfits. Kiedy pokrywałam rzęsy kruczoczarnym tuszem, przygotowała dla mnie jedzenie do pracy. Była najukochańszą osóbką, jaką poznałam w życiu, a znałyśmy się dopiero trzy miesiące. Jej troskliwe gesty sprawiały, że czułam się przy niej jak żonka. Zresztą, w klubie zawsze udawałyśmy parę, by żaden facet do nas nie podbijał – ona straciła kompletnie wiarę w mężczyzn, a ja nie miałam ochoty na nawiązywanie nic nieznaczących znajomości. I choć to wszystko było żartem lub koleżeńskim wyrazem sympatii, wyczuwałam w niej tęsknotę za czyjąś bliskością i dbaniem o tę drugą osobę. W takich momentach jak ten, zaczynało mi być żal, że abym mogła ją w ogóle poznać, ona musiała przeżyć bolesne rozstanie po dwóch latach związku. Ale co to za związek, skoro gościu idzie w melanż i wraca po tygodniu, nie pamiętając czyje majtki znajdują się w jego kieszeni?

Medycyna, kochani. To się dzieje z człowiekiem, który usuwa z mózgu miejsce przeznaczone dla rozsądku, by zmieściło się tam więcej artykułów naukowych. I weź tu uwierz w porządnego faceta.

– I pamiętaj: jak wrócisz, świętujemy! – Wskazała palcem w moją stronę, mrużąc przy tym oczy. – Odpierdolę ci taki make up, że będziemy musiały dać występ, żeby się od nas odczepili!

Wybuchnęłyśmy śmiechem. Klara uwielbiała makijaż – od piekielnie kobiecych looków glamour rodem z MET Gali po artystyczne, kolorowe odcięcia na powiece, okraszone brokatem i błyszczącymi kryształkami. Była prawdziwą sroką i artystką, oczywiście. Dawała temu wyraz podczas każdego kolejnego zaliczenia na uczelni, gdzie studiowała wizaż i charakteryzację.

– Wracaj do łóżka, wariatko. – Popukałam się w czoło, sugerując jej problemy z głową. Kopnęła mnie w tyłek i zamknęła za mną drzwi.

Zeszłam po schodach z trzeciego piętra starego, klimatycznego bloku z lat sześćdziesiątych. Księgarnia znajdowała się tuż za rogiem; zmierzając w jej stronę minęłam genialną pizzerię i sklep monopolowy – dwie rzeczy, bez których nie wyobrażałam sobie mojej studenckiej egzystencji. Wzdłuż chodnika każdego dnia parkowały równolegle samochody, pozostawiając pieszym tylko wąski przesmyk do przejścia. Cały proceder miały rekompensować nieśmiało pnące się w górę zielone klomby, rysujące się gdzieś w oddali. Przystanek autobusowy, znajdujący się czterysta metrów od mojego mieszkania, obsługiwany był przez naszą ulubioną nocną linię N44, pamiętającą wyczerpujące powroty z klubu.

Witajcie w Warszawie.

Pokonałam róg, oddzielający zasięg wzroku od nowego miejsca pracy. Klara wolała tę przytulną księgarnię od makijażowych wysepek w centrach handlowych, więc nie mogło być źle. W dodatku, gdzie znaleźć inspiracje do nowych opowiadań, jak nie w miejscu, w którym półki i stoiska uginają się od książek? To będzie dobry dzień.

Otworzyłam drzwi, a nad głową zadźwięczał mi dzwoneczek. Wydało mi się to nawet urocze. W środku nie dostrzegłam żadnego klienta, za to za ladą stał Jacek – właściciel księgarni i jednocześnie mój przełożony. Słysząc czyjeś nadejście, oderwał wzrok od książki, którą trzymał w dłoniach. Guziki jego koszuli wspinały się ku górze, rozstępując jej poły nisko pod kołnierzykiem i ukazując kawałek owłosionego torsu. Dzisiaj wydawał się być zdecydowanie mniej oficjalny niż podczas rozmowy o pracę.

– Cześć. – Popatrzyłam na niego, lekko się uśmiechając. Klara wspominała, że zostały mu dwa lata do czterdziestki. Mimo tego był szczupłym i zadbanym mężczyzną. Brązowe włosy jeszcze nie zostały oszronione siwizną. Dałabym mu osiem lat mniej.

– Cześć, Sonia. – Pokazał swój szeroki uśmiech. – Jak samopoczucie?

– Dobrze, jestem gotowa na pierwszy dzień w pracy – powiedziałam z gotowością w głosie. – A twoje?

– A dziękuję, w porządku. Jestem gotowy na pierwszy dzień szkolenia – mówiąc to, sięgnął pod ladę, wyjmując z niej czerwony fartuszek. Na materiale błysnęła miedziano–srebrna plakietka, na której udało mi się dostrzec moje imię. To miłe, że zadbał o tak drobny szczegół. – Postaram się nie zasypać cię wszystkimi szczegółami już pierwszego dnia. W razie, gdyby było tego za dużo, daj mi znać, okej?

– Nie ma sprawy. – Przejęłam od niego wspomniany kitelek i przełożyłam od razu przez głowę. Miałam rację: moda w księgarni nie istnieje, ale przynajmniej czerwony kolor idealnie kontrastował z turkusem moich włosów.

***

– Był taki miły! – wypowiedziałam z trudem, lokując kawałki pizzy po bokach policzków. Siedziałam w pokoju Klary, naprzeciwko jej niebotycznych rozmiarów toaletki, zajmującej całą przestrzeń pod oknem. Zerkałam co chwilę w lustro obudowane misternie rzeźbionym drewnem, kiedy moja osobista make up artist robiła mi makijaż na wspólne wyjście. Zwykle na imprezy lubiłam nosić czarne, kocie kreski i podkreślać usta czerwonym, półprzezroczystym błyszczykiem. Aktualnie na moich powiekach iskrzył się srebrny brokat, przydymiony czernią w zewnętrznych kącikach oczu. Choć makijaż nie był jeszcze skończony, to musiałam przyznać, że już na tym etapie bardzo mi się podobał.

– Bo się nie spóźniłaś. – Klara przerwała na chwilę konturowanie moich policzków, posyłając mi znaczące spojrzenie. – Kiedyś komplementował mój makijaż, teraz tylko patrzy z dezaprobatą i głęboko wzdycha. Ignorant – prychnęła, na co obie się zaśmiałyśmy.

– Żaden z niego Wojciech Inglot. – Wzruszyłam delikatnie ramionami i przełknęłam ostatni kawałek pizzy. – Jakie mi zrobisz usta?

– Zależy, kim chcesz dzisiaj być. – Brunetka zrobiła się nagle dziwnie tajemnicza. Popatrzyłam na nią pytająco, wiedząc, że zazwyczaj to wystarczy, by zachęcić ją do odarcia z sekretów. Kiedy się ekscytowała, nie potrafiła długo czegoś ukrywać.

– A jakie są moje opcje? – Porozumiewałyśmy się właśnie w lustrze, gdy zobaczyłam jak schyla się do leżącej nieopodal frędzlowanej torebki. Wyprostowała się, stojąc za mną i patrząc na mnie w odbiciu. Nachyliła się nad moim prawym ramieniem.

– Córka bogatego maklera, która uciekła z wystawnego przyjęcia, by poimprezować w rytmach popu... – Wykonała zabawny gest ręką, ukazując w niej beżową, płynną pomadkę. Po chwili ją schowała, widząc moją niepewną minę, i wyjęła coś z kieszeni. – Lub – teraz nachylała się nad moim lewym ramieniem – gwiazda rocka po kłótni z menedżerem dotyczącej jej wizerunku, chcąca się n a p r a w d ę zabawić.

W lustrzanym odbiciu dostrzegłam, jak trzyma czarną, matową pomadkę i... dwie pigułki w samarce. Na twarzy malował jej się szeroki uśmiech. Wyjęłam z jej dłoni przezroczystą folijkę, przyglądając się zawartości. Myślałam, że upalimy się przed wyjściem jak zwykle.

– Co to dokładnie jest? – Przygryzłam wargę z niepewnością. Nie próbowałam niczego innego poza trawą. Po zabawnych obrazkach wytłoczonych na kolorowych tabletkach mogłam się tylko domyśleć, że to ecstasy.

– Ta dama ma wiele imion, ze względu na swoje imprezowe usposobienie, ale moim ulubionym jest zdecydowanie Molly.

Mieszkałam z nią od trzech miesięcy, widziałam wszystkie jej głupie pomysły i nadal wierzyłam w to, że posiada jakieś resztki normalności.

– To najlepsza przyjaciółka każdej dobrej imprezy. Sooonia, baw się dzisiaj ze mną! – Obróciła mnie na stołku w swoją stronę, łapiąc delikatnie za przedramię. Jej neonowe, różowe kreski wyglądałyby drapieżnie z czarnymi, matowymi ustami. Podobnie jak moje brokatowe smokey. – Bądźmy dzisiaj gwiazdami rocka.

Zamknęłam oczy i westchnęłam głęboko. Nie wierzyłam, że to robię, ale każdy szanowany pisarz miał na swoim koncie choć jedno doświadczenie o wątpliwej stronie moralnej.

– Jesteś pieprznięta. – Spojrzałam na nią zdegustowana, obracając pigułki pod palcami. Wyraz jej twarzy zdecydowanie zbladł. – Każesz mi wybierać pomiędzy ufoludkiem a motylkiem!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro