2. Niemoralna propozycja Daphne Johansson

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Raphael Moore wrócił do gabinetu po popołudniowych wykładach, na blacie biurka czekał na niego list. Schowany w wykonanej z grubego papieru kopercie, opatrzonej imieniem i nazwiskiem rektora wydziału, zdawał się niczym natrętna mucha, która przypominała o swojej obecności za każdym razem, gdy tylko zdołał o niej zapomnieć.

            Nie otworzył listu. Nie musiał. Doskonale wiedział, co stanowiło jego zawartość.

            I właśnie dlatego postanowił przez chwilę z tym zwlekać.

            Pozbył się czarnego płaszcza. Koniec lata w tej części stanów był wyjątkowo ciepły, ale wieczory zaczynały już powoli przybierać nieco jesiennych charakterów.

            Potem podwinął rękawy białej koszuli na wysokość łokci. Nie nosił marynarek. Uważał je za zbędną część garderoby. Ale uwielbiał koszule. Białe, czarne lub bordowe. Mocne i żywe kolory nigdy nie były jego mocną stroną. I tak już zbytnio wyróżniał się wśród innych wykładowców młodym wyglądem. Wiedział, że przypominał bardziej studenta, niż profesora. Ową różnicę w wyglądzie starał się zatuszować okularami w eleganckich, czarnych oprawkach, choć zdawały się one przynosić zupełnie odwrotny efekt.

            Usiadł za biurkiem, przeczesał palcami ciemne włosy i w końcu pozbywając się tych przeklętych okularów, zerknął w stronę rogu biurka. Koperta zdawała się drgnąć, jakby chciała przypomnieć mu o swojej obecności.

            Patrzył na nią przez chwilę. Wnętrze jego gabinetu wypełniała subtelna ciemność. Okno zasłaniały stosy książek, przez co do środka z trudem przebijały się ostatnie promienie słońca. W pomieszczeniu było zimno i pachniało mokrym drewnem. Wszystko zdawało się takie ciche, oprócz tej cholernej koperty.

            Gdy po nią sięgnął, dookoła rozległo się pukanie.

            Raphael spojrzał w stronę drzwi. Przesz wypełniającą je szybę dostrzegł zarys kobiecej sylwetki.

            – Proszę.

            Daphne Johansson pojawiła się w drzwiach gabinetu. Była jedną ze studentek drugiego roku. Zawsze nosiła przy sobie kawę w termicznym kubku i nakładała zbyt dużo różu na okrągłe policzki.

            Raphael zmarszczył brwi.

            – Coś się stało?

            – Chodzi o temat z poprzednich zajęć. Mam pytanie...

            – Dlaczego nie zadałaś go na sali wykładowej? – uciął.

            – Trochę mi wstyd, że tego nie rozumiem. – Uśmiechnęła się słodko, zatrzymując się przed biurkiem. Objęła swój kubek dłońmi i dodała: – W końcu to taki prosty temat, prawda?

            – To nie jest pierwszy raz, kiedy masz z czymś problem, Daphne. Twoje oceny z ostatnich egzaminów nie są...

            – Wiem – wtrąciła, stawiając nagły krok w przód. – Ale chciałabym to zmienić.

            Raphael skinął. Nigdy nie był typem wykładowcy, który dla sprawienia sobie odrobiny satysfakcji robiłby studentom jakiekolwiek problemy.

            – To dopiero twój drugi rok, więc jeżeli teraz zabierzesz się do pracy, masz spore szansę, aby...

            – Właśnie dlatego tutaj przyszłam – dodała. – Chodzi o to, że... Nauka nigdy nie była moją mocną stroną. Rodzice płacą za mieszkanie i zagrozili, że jeżeli moje wyniki się nie polepszą, przestaną to robić. Pomyślałam o jakiś dodatkowych zajęciach...

            – Nie udzielam korepetycji, ale mogę przesłać na twojego maila trochę materiałów, z których będziesz w stanie przygotować się do następnego zaliczenia – Raphael wstał. – Mam też kilka książek, gdybyś była zainteresowana.

            – Byłoby świetnie, ale jak już wspominałam, nauka nie jest moją mocną stroną, więc... – Ton jej głosu uległ zmianie. Stał się cichszy i subtelniejszy. Dziewczyna odstawiła kubek na biurko. – Gdyby istniał jakiś inny sposób, aby zaliczyć egzaminy...

            – Inny sposób? – powtórzył, nie spuszczając z niej wzroku, gdy powoli okrążyła biurko. Poruszała się z gracją godną lwicy, która właśnie upatrzyła ofiarę. – Co masz na myśli?

            – Myślę, że doskonale mnie pan rozumie. – Dotknęła szubkami palców krawędzi biurka. – Po uczelni krąży wiele plotek na pana temat.

            – I zdecydowałaś się w nie uwierzyć?

            – Nie mam zbyt wiele do stracenia. Pan też nie, prawda? Myślę, że oboje moglibyśmy... – Znalazła się bliżej, podchodząc do niego niemal bezszelestnie. – Sporo na tym zyskać. Ja dobre oceny, a pan... – Uniosła szczupłą dłoń. Jeden z jej długich paznokci zdołał zahaczyć o guzik koszuli, zanim Raphael zamknął jej nadgarstek w żelaznym uścisku, nie pozwalając, aby go dotknęła.

            Kiedy nieznacznie się pochylił, poczuł, że zadrżała pod wpływem jego bliskości. Daphne Johansson była jedyną z wielu kobiet, które tak szybko stawały się zupełnie bezbronne. Bezbronne i uległe.

            – Mylisz się – powiedział spokojnie, choć jego głos zdawał się teraz nieco bardziej szorstki. – Masz wiele do stracenia. Powiem ci, co teraz zrobisz, w porządku?

            Dziewczyna przełknęła z trudem.

            – Zabierzesz swoje rzeczy i wyjdziesz, jeżeli nie chcesz, abym jeszcze dzisiaj skreślił cię z listy studentów. Rozumiesz? – Wzmocnił uścisk, sprawiając, że jeszcze bardziej skuliła się w sobie.

            Czego właściwie oczekiwała, przychodząc do niego? Że weźmie ją tutaj, na tym cholernym biurku, a gdy uzna, że spisała się wystarczająco dobrze, wpisze jej lepszą ocenę?

            Zapragnął się uśmiechnąć na tę myśl.

            – Zapytałem, czy rozumiesz.

            – Tak.

            – Tak? – powtórzył. – Gdzie twoja uprzejmość, Daphne?

            – Tak, proszę pana.

            Puścił ją, przez co cofnęła się o chwiejny krok. Nie spojrzała na niego, pośpiesznie zabierając kubek z biurka i poprawiając splątane włosy. Odgłos jej szpilek uderzających o drewnianą podłogę odbił się od ścian, kiedy rzuciła się w stronę wyjścia.

            Raphael odetchnął głęboko, gdy został sam. Na moment zamknął oczy, a kiedy uniósł powieki, jego wzrok znowu odnalazł kopertę. Tym razem chwycił ją i otworzył bez chwili zawahania.


Przykro mi, że nie jestem w stanie spotkać się z tobą osobiście, ale sprawy prywatne zmusiły mnie do wyjazdu z miasta.

Z uwagi na wydarzenia, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich tygodni, szczególnie jako rektor wydziału, nie mogę postąpić inaczej. Wiem, że rozumiesz, iż robię to dla dobra uczelni, ale również dla twojego dobra, Raphaelu.

Jutro rano złożysz na moje biurko wypowiedzenie. Musisz opuścić Filadelfię. Tak będzie lepiej.

Nie zamierzam zostawiać cię bez pomocy, głównie ze względu na naszą długoletnią przyjaźń. Mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo ją cenię.

Jedna z moich dawnych znajomych z czasów studiów jest dyrektorką szkoły w małym miasteczku nieopodal Nowego Orleanu. Od kilku miesięcy szuka nowego nauczyciela. Pozwoliłem sobie polecić jej właśnie ciebie. Wiem, że to nie szczyt twoich marzeń, ale obiecaj mi, że przynajmniej się nad tym zastanowisz.

Oboje przecież doskonale rozumiemy, że po tym, co zaszło, nie możesz tutaj zostać.

Poniżej znajdziesz jej numer telefonu oraz dokładny adres szkoły.


Raphael odłożył list, nie kończąc go czytać. Następnie usiadł przy biurku, otworzył laptopa i wpisał w wyszukiwarkę dwa słowa: ''Lake Hills''.

            Internet nie miał mu do zaoferowania nic prócz kilku zdjęć zarośniętego jeziora, opustoszałych ulic oraz jednej, wyjątkowo marnej wzmianki o tragedii, jaka pod koniec lata nawiedziła to mało, zdawać by się mogło, że nieistniejące miasteczko.

            Notka prasowa składała się z krzykliwego tytułu: ''Uczniowie żegnają tragicznie zmarłą nauczycielkę miejscowego liceum. Okoliczności śmierci kobiety wciąż nie są znane.''

            Żadnych aktualizacji, brak komentarzy, zupełnie jakby ta informacja, podobnie jak całe Lake Hills, nigdy tak naprawdę nie istniało.

            Raphael zamknął laptopa, wrzucił list do kosza i spojrzał w kierunku drzwi, przez które chwilę wcześniej wybiegła Daphne Johansson.

            Z tą jedną kwestią nie mógł się spierać – tutaj, w Filadelfii, nie czekało go już nic dobrego.





J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro