3. Papieros i pierwsza lekcja sztuk pięknych

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zegarek wiszący nad wejściem do gabinetu dyrektor Jeffrey wskazywał dwunastą, gdy Lucrecia Maren usiadła na jednym z trzech plastikowych krzeseł tuż obok drzwi i położyła zielony plecak na swoich kolanach.

            W Lake Hills High obowiązywały mundurki. Rada szkoły zdecydowała, że dzięki temu zdołają uniknąć prześladowań biedniejszych uczniów, jakby takowe kiedykolwiek miały miejsce. To miasteczko było na tyle małe, że każdy znał każdego i rozsądniej było nie ściągać na siebie kłopotów.

            Lucrecia miała na sobie właśnie taki mundurek – składał się ze spódniczki przed kolano w odcieniu smutnej i ponurej szarości, białych zakolanówek, białej koszuli (ta, którą ubrała w ten poniedziałek była nieco zbyt wygnieciona, ale przed wyjściem do szkoły nie miała czasu, aby się tym zająć) oraz bordowego, wąskiego krawatu. Na nogi ubrała czarne conversy, z których logo sprało się już w zeszłe wakacje. Długie, jasne włosy podczas wf–u na drugiej spięła w wysoki kucyk. Nie zdążyła ich rozczesać, bo chwilę przed dzwonkiem została wezwana do gabinetu dyrektorki.

            W szkolnej hierarchii plasowała się gdzieś pośrodku. Nie była typem uczennicy, która sprawiała kłopoty, jak ognia unikała samorządu szkolnego i charytatywnych zbiórek na rzecz miejskiego domu starości. Jej oceny nie były ani złe, ani przesadnie dobre. Z niektórych przedmiotów szło jej lepiej, z innych – gorzej.

            Miała niewielu przyjaciół, a jej głównym celem było przetrwanie ostatniego roku szkoły średniej, a nie dostanie się do drużyny cheerleaderek czy zaliczenia wszystkich imprez w każdy piątek.

            Była zbyt zwyczajna, aby mógł istnieć powód, dla którego właśnie siedziała w szkolnym sekretariacie, który oddzielał gabinet dyrektorki od korytarza i krzątający się po nim uczniów.

            Lucrecia bez trudu domyśliła się, że chodziło o jej mamę, ale zanim zdołała bardziej tę myśl rozwinąć, drzwi gabinetu stanęły otworem, a dyrektor Jeffrey zaprosiła ją do środka szerokim, wyćwiczonym uśmiechem.

            Mary Jeffrey była czterdziestoletnią kobietą o nienaturalnie szerokich biodrach, krótkich, czarnych włosach i zamiłowaniu do damskich garniturów. Jej gabinet natomiast okazał się niespodziewanie przytulny – na ciężkim biurku stało zdjęcie starego owczarka niemieckiego, który nie widział na jedno oko, doniczka z kolorowym kwiatem i kubek z herbatą pachnącą malinami.

            Lucrecia próbowała przypomnieć sobie, jak wyglądało to miejsce, gdy miała okazję odwiedzić je ostatnim razem – w pierwszej klasie, kiedy na szkolnej stołówce pokłóciła się z Carą. W przypływie złości wylała na przyjaciółkę mleko truskawkowe. Teraz nie pamiętała, o jaką głupotę tak właściwie wtedy się pokłóciły.

            – Usiądź, moja droga. – Dyrektor Maren opadła na skórzany fotel.

            Lucrecia zajęła miejsce po drugiej stronie biurka – na niewygodnym krześle.

Przynajmniej nie było plastikowe, pomyślała. 

– To Chuck. – Dyrektorka wskazała zdjęcie w ramce.

Lucy nieznacznie się uśmiechnęła i powiedziała:

– Zaraz skończy się przerwa, nie chciałabym spóźnić się na następną lekcję...

– Rzeczywiście. – Kobieta machnęła dłonią, potem oparła łokcie na biurku i wciąż się uśmiechając, dodała: – Nie wezwałam cię tutaj, aby rozmawiać o moim psie. – Krótki śmiech dla rozładowania atmosfery. – Chodzi o panią Grey.

Lucrecia poruszyła się niespokojnie na wzmiankę o nauczycielce. O byłej nauczycielce.

– Jako dyrektorka muszę dbać o dobro uczniów i wolałabym, aby żadne niepotrzebne plotki nie krążyły po szkole. Lepiej nie wzbudzać paniki, prawda?

– Nie rozumiem, jaki to ma związek ze mną.

Kolejny życzliwy śmiech.

– Twoja mama jest naszym szeryfem, Lucrecio. Zapewne wspomina ci o swojej pracy...

Lucrecia zapragnęła zaprzeczyć. Mama nigdy z nią o tym nie rozmawiała. Postanowiła jednak milczeć.

– Byłabym wdzięczna, gdybyś nie rozmawiała o tym ze swoimi kolegami, szczególnie, że sprawa wciąż nie została wyjaśniona. Rozumiesz, co mam na myśli, prawda?

– Tak.

Dyrektorka klasnęła w dłonie i gwałtownie wstała.

– Cieszę się.

Lucrecia również się podniosła, kurczowo zaciskając dłonie na swoim plecaku.

– Mogę już wracać na lekcje?

– Oczywiście.

Kolejny śmiech.

Dziewczyna przerzuciła plecak przez ramię, aby następnie odwrócić się i pośpiesznie opuścić gabinet. Gdy wyszła na zatłoczony korytarz i już miała ruszyć w kierunku schodów, w połowie drogi objęło ją silne, męskie ramię, a do nozdrzy wdarł się znajomy zapach dezodorantu.

            Jej głupie, naiwne serce zabiło mocniej.

            – Jak było na dywaniku u dyrektorki, Maren?

            Wyswobodziła się z objęć Josha Thompsona, weszła na pierwszy stopień, aby upewnić się, że rumieńce zdążą zniknąć z jej policzków i dopiero wtedy na niego spojrzała.

            Musiał właśnie skończyć trening, bo wciąż miał na sobie bordowe spodenki i szarą bluzę z logiem koszykarskiej drużyny Lake Hills High. Jasne, lekko kręcone włosy wciąż były mokre po szybkim prysznicu. Na jego idealnej twarzy pojawił się ten piękny, czarujący uśmiech, na widok którego serce Lucrecii boleśnie się ścisnęło.

            Świadomość, że on nigdy nie spojrzy na nią tak, jak ona patrzyła na niego, była cholernie bolesna.

            – Cara powiedziała mi, że zostałaś wezwana na dywanik – wyjaśnił. – Zawsze miałem cię za grzeczną i ułożoną dziewczynkę, Lu.

            – To nic takiego, chodziło o moją mamę. – Wzruszyła ramionami. – Śpieszę się na lekcje.

            Zatrzymał ją, delikatnie chwytając jej łokieć, gdy zaczęła się obracać. Lucrecia zamarła, a przez jej ciało przetoczył się nagły dreszcz. Musiała nabrać głęboki wdech, zanim odważyła się ponownie na niego spojrzeć.

            – Szukałem cię przez całą przerwę, nie możesz tak po prostu mi uciec. – Cofnął dłoń, a ona złapała się na głupiej myśli, że tak bardzo pragnęła, aby znów jej dotknął.

            – Szukałeś mnie? – Poprawiła plecak, który zsunął się z jej ramienia. – Coś się stało?

            – Potrzebuję przyjacielskiej przysługi.

            Przyjacielskiej.

            – Dlaczego nie poprosisz kogoś z drużyny?

            – Bo żaden z nich nie jest dziewczyną. Nie znają się na randkach i wszystkich tych romantycznych pierdołach. Więc pomożesz mi? Chodzi o Mirandę.

            Lucrecia zapragnęła się skrzywić na dźwięk tego imienia. Mogła jednak tylko zmusić się do uśmiechu.

            – Jasne. O co chodzi?

            – W najbliższy weekend mamy pierwszą rocznicę. Chciałem przygotować coś wyjątkowego.

            – Kino?

            – Odpada.

            – Więc może... – Zamyśliła się.

            – Znasz się na tym, Lu. Sama jesteś dziewczyną.

            Która nigdy nie była na randce, dopowiedziała w myślach.

            – Gdybyśmy to byli my... – dodał. – Co sprawiłoby, że byłabyś szczęśliwa?

            Lucrecia uniosła wzrok i odwzajemniła jego spojrzenie, czując jak ten nieznośny ciężar znowu zakrada się do jej serca.

            Każdej nocy wyobrażała sobie, że to byli właśnie oni, ale Josh nie mógł o tym wiedzieć. Od zawsze widział w niej tylko przyjaciółkę z tej samej ulicy.

            – Piknik – odpowiedziała.

            – Piknik?

            – Tak.

            – Czy to nie jest zbyt... zwyczajne?

            – Jeżeli tylko trochę się postarasz, to będzie najpiękniejszy dzień w jej życiu – zapewniła.

            Josh się uśmiechnął, pochylił się i szybko ją przytulił, nie mając pojęcia, że ten nic nieznaczący gest, roztrzaskał obolałe serce Lucrecii.

            – Dzięki. Jesteś najlepsza, Lu.

            – Nie ma sprawy.

            Odprowadziła go wzrokiem, kiedy wbiegł na piętro, zostawiając ją na schodach w towarzystwie tego uporczywego bólu, który nie chciał odejść. Stała tak dłużej niż ktokolwiek uznałby to za normalne, dopóki jeden ze śpieszących się uczniów nie trącił ją ramieniem.

            Gdzieś w tle rozbrzmiał dzwonek. Szum trampek o szkolne linoleum stopniowo ucichł. Po chwili stała już zupełnie sama na pierwszym stopniu betonowych schodów.

            Cofnęła się o krok, nabrała w płuca urywany wdech i popchnęła dwuskrzydłowe drzwi, wychodząc na szkolny dziedziniec. Oparła plecy o zimną ścianę, czując, że jej oddech zaczynał stawać się coraz szybszy.

            Kątem oka, jak przez mgłę dostrzegła stojącą w oddali postać. Ktoś palił papierosa w szczelinie pomiędzy budynkiem szkoły a salą sportową. Było to jedyne miejsce, którego nie kontrolowali nauczyciele.

            Uścisk wezbrał na sile. 

            – Nie – szepnęła, zaciskając palce na materiale krawata. Poluźniła go, wciąż czując uścisk dookoła gardła i płuc. – Nie teraz – jęknęła, zamykając oczy.

            Próbowała przypomnieć sobie, co mówiła jej doktor Rose – Musisz skupić się na oddychaniu, Lucrecio. Znajdź coś, co pomoże ci oddychać.

            Zaczęła dławić się własnym oddechem, zupełnie jakby ktoś wepchnąć pięść do jej gardła i uściskiem miażdżył płuca.

            Chwyciła się ściany, odnajdując ją na oślep i jakimś cudem zdołała dotrzeć do zaułka.

            Obraz przed jej oczami kompletnie się rozmazał, więc wypowiedziała te słowa, mogąc mieć jedynie nadzieję, że cień, który widziała, był człowiekiem, a nie jednym z drzew, jakie rosły na dziedzińcu.

            – Mogę jednego?

            Dłuższa chwila ciszy, potem odgłos kroków.

            Zdołała się wyprostować, kiedy poczuła mocny zapach męskich perfum. Może trafiła na jednego z kolegów Josha z drużyny?

            Wyciągnęła przed siebie drżącą dłoń i niemal odetchnęła z ulgą, gdy poczuła w niej ciężar papierosa.

            Trzask zapalniczki. Potem gorzki dym wypełniający jej usta. Skupiła się na oddychaniu, pośpiesznie zaciągając się papierosem.

            Liczyła sekundy. Dotarła do dziesięciu, zanim poczuła się nieco lepiej. Oddech zwolnił, a obraz przed oczami przestał przypominać jedno z dzieł Van Gogha.

            – Dziękuję – szepnęła, powoli się prostując.

            Uniosła nieśpiesznie wzrok i zamarła, napotykając spojrzenie nieznajomego. Nie był jednym z kolegów Josha. Nie wyglądał nawet jak uczeń jej szkoły. Był starszy, choć nie mógł mieć więcej niż trzydziestu lat. Może był jednym ze studentów, którzy każdego roku spędzali tutaj kilka miesięcy, aby odbyć staż?

            Jego twarz, o mocnych rysach i wysokich kościach policzkowych, znajdowała się niebezpiecznie blisko jej twarzy, gdy chwilę wcześniej pochylił się, aby odpalić jej papierosa.

            Nie to jednak sprawiło, że Lucrecia nagle nie potrafiła otrząsnąć się z zaskoczenia.

            To jego oczy na moment odebrały jej mowę. Jedno z nich było idealnie niebieskie, drugie natomiast – tak brązowe, że niemal czarne.

            – Wszystko w porządku? – zapytał głosem tak aksamitnym, że dziewczyna kątem oka zerknęła na papierosa w swoich palcach. Cholera, naćpała się?

            Dopiero wtedy poczuła, że miała mokre policzki.

            Cofnęła się o pośpieszny krok, wpadając na ścianę. Rękawem koszuli wytarła łzy i odpowiedziała drżącym głosem:

            – Tak. Po prostu trochę się zdenerwowałam. To nic takiego.

            Choć odwróciła wzrok, wiedziała, że on wciąż na nią patrzył. Czuła na sobie ciężar jego spojrzenia.

            – Trzymaj.

            Spojrzała na niego niepewnie i dostrzegła, że wyciągnął butelkę wody ze swojej czarnej torby. Miała chwilę, aby lepiej mu się przyjrzeć. Był wysoki. Znacznie wyższy od niej, czy nawet od Josha. Miał na sobie czarne garniturowe spodnie i białą koszulę, której rękawy podwinął na wysokość łokci.

            Jego ciemne włosy, poruszane lekkim wiatrem włosy, muskały skronie i czoło.

            Był przystojny, choć w jego wyglądzie i postawie kryło się coś niepokojącego. Coś, co sprawiało, że Lucrecia cofnęła się o kolejny krok.

            Niepewnie wzięła jednak butelkę, uważając, aby przez przypadek nie dotknąć dłoni mężczyzny. Kątem oka powiodła po żyłach, jakie odznaczyły się pod jego skórą. W jednej z rąk wciąż trzymał zapalonego papierosa.

            – Powinnaś się napić – powiedział.

            – Tak, chyba tak...

            Nieznajomy przechylił głowę w bok i przyjrzał jej się uważnie.

            – Nie jesteś za młoda na papierosy?

            Lucrecia bezgłośnie poruszyła ustami i w końcu wydusiła z siebie:

            – Ja...

            Zamilkła, gdy mężczyzna pochylił się i zgarnął jej plecak z ziemi. Podał go jej, dodając:

            – Uznajmy, że ty o nic mnie nie poprosiłaś, a ja niczego ci nie dałem, w porządku?

            Skinęła, odbierając od niego swoje rzeczy. Starała się nie patrzeć w jego oczy, ale to one patrzyły prosto na nią.

            – Muszę już wracać...

            – Tak – zgodził się. – Pamiętaj o wodzie.

            Zmusiła się do uśmiechu, unosząc w dłoni butelkę.

            – Jasne. Dziękuję.

            Potem odwróciła się pośpiesznie i zniknęła za rogiem budynku. Wpadła do szkoły tymi samymi drzwiami, dzięki którym się z niej wydostała. Na schodach dostrzegła Carę, która na jej widok przyśpieszyła kroku.

            – Szukam cię od końca przerwy! Myślałam, że coś się stało. Gdzie byłaś?

            – Na zewnątrz. – Obejrzała się za siebie. – Rozmawiałam z... Nie wiem, z kim.

            – Opowiesz mi wszystko na lunchu, jasne? – Cara chwyciła ją pod ramię i pociągnęła w kierunku schodów. – Pani Darwood powiedziała, że jeżeli cię nie znajdę i nie przyprowadzę do sali, obie będziemy musiały zostać po lekcjach. Nie przeżyję, jeżeli trafimy do kozy, a ona posadzi nas w pierwszej ławce i opowiadając o historii Chin będzie pluć na nasze zeszyty. Paliłaś?

            Lucy pokręciła głową.

            – Nie.

            – Trzymaj się z daleka od palarni. Jeżeli twoja mama wyczuje od ciebie papierosy, znowu dostaniesz szlaban, a wiesz, że impreza u Calleba tym razem nie może nas ominąć.

            Lucrecia i Cara dotarły na lekcje historii, szczęśliwie unikając zostania w szkole po zajęciach. Usiadły w jednej z ostatnich ławek przy oknie i przez kolejne pół godziny udawały, że to, o czym mówiła nauczycielka, naprawdę ich interesuje.

            Pani Darwood była specyficzna i choć gdzieś w jej zimnym sercu kryła się jakaś marna odrobina życzliwości, brała do odpowiedzi każdego, kto choć na moment oderwał wzrok od tablicy.

            Po historii Cara zaciągnęła Lucy na stołówkę, która była nieustannie bijącym sercem Lake Hills High.

            – Okej, więc... – Cara nie próbowała ukryć ekscytacji, jednocześnie mieszając drewnianą łyżeczką w swoim jogurcie.          

            Siedziały przy jednym z okrągłych stolików nieopodal wejścia.

            – Josh złapał mnie na przerwie. Oczywiście szukał ciebie. – Zrobiła przerwę, aby wepchnąć sobie jogurt do ust. – Naprawdę się przejął, gdy powiedziałam mu, że zostałaś wezwana do dyrektorki. Właśnie... co Jeffrey od ciebie chciała?

            – Chodziło o moją mamę i panią Grey. Zakazała mi rozmawiać o tym z kimkolwiek ze szkoły, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona.

            – To irytujące, że dyrekcja wciąż traktuje nas jak dzieci. Okej, nie możemy jeszcze legalnie kupić alkoholu, ale udawania, że jedna z nauczycielem wcale nie została znaleziona martwa w swoim mieszkaniu, w niczym nie pomaga.

            Cara miała rację. Od początku tego roku wszyscy wydawali się zdenerwowani, a brak jakichkolwiek informacji, jedynie to zdenerwowanie potęgował.

            – A co z Joshem? Czego chciał?

            Lucrecia spojrzała na swoją tackę z jedzeniem. Nagle pizza nie wydawała się tak apetyczna jak chwilę wcześniej.

            – Potrzebował pomocy. Szykuje coś niezwykłego dla Mirandy na ich pierwszą rocznicę. Zapytał mnie, bo przecież jestem jego przyjaciółką z sąsiedztwa.

            – Lu...

            – W porządku. To nic takiego. – Wzruszyła ramionami. – Okej, to boli, ale przecież nie mogę mieć mu niczego za złe, skoro nigdy nie powiedziałam mu, że jestem w nim zakochana od siedmiu lat.

            – Musi być naprawdę ślepy, skoro tego nie widzi. – Cara odłożyła jogurt. – Chcesz wyjść gdzieś po szkole?

            Lucy wiedziała, że przyjaciółka chciała zrobić cokolwiek, aby przestała myśleć o Joshu.

            – Nie dzisiaj. Muszę napisać referat na angielski.

            – Musimy oddać go dopiero za dwa tygodnie.

            – Wiem, ale jeżeli znowu złapię złą ocenę, czeka mnie kolejna edukacyjna rozmowa z moją mamą pod tytułem: ''Jeżeli nie dostaniesz się na dobre studia, skończysz jak ja.''

            – Praca w policji chyba nie jest taka zła, co?

            – Pewnie nie, ale każdy argument wydaje jej się dobry, jeżeli w grę wchodzi moja przyszłość.

            – Przykro mi, Lu.

            Lucrecia nie wiedziała, czy Cara mówiła o Joshu, jej mamie, o przyszłości, czy referacie z angielskiego.

            Sięgnęła do plecaka, aby wyjąć z niego podręcznik do biologii i właśnie wtedy dostrzegła na jego dnie butelkę wody.

            – Car?

            – Hm?

            – Chyba w tym roku znowu przysłali do naszej szkoły studentów.

            – Skąd wiesz?

            – Widziałam jednego z nich. A przynajmniej tak mi się wydaję... 

            – Był przystojny? – wtrąciła, po czym westchnęła z rozmarzeniem. – Wciąż pamiętam Adriena.

            – To ten student akademii sportowej, który w zeszłym roku prowadził u nas zajęcia z siatkówki?

            – Mhm.

            – Ten, z którym po lekcjach obściskiwałaś się w szatni?

            – Nie obściskiwałam się z nim – ściszyła głos. – Po prostu potrzebowałam, aby wyjaśnił mi kilka... siatkarskich technik.

            – Nie przypominam sobie, aby gra w siatkówkę polegała na wpychaniu komuś języka do gardła...

            – Lu! – Cara pochyliła się nad stolikiem i uderzyła ją w ramię.

            Lucrecia zaśmiała się i wykorzystując okazję, ukradła przyjaciółce jogurt.

            Reszta lunchu minęła im na rozmowie o planach, jakie snuły na najbliższy weekend. W kinie mieli zagrać ostatnią część Avengersów, a Lucrecia od podstawówki miała bzika na punkcie Roberta Downey Jr. i nie mogła przepuścić okazji, aby zobaczyć go na dużym ekranie. Na dodatek spędzenie kolejnego samotnego weekendu w domu, raczej nie napawało jej dobrym nastrojem.

            Jej mama pracowała w każdy weekend i większość świąt. Pracowała praktycznie zawsze. Dlatego Lucy spędzała znaczną cześć wolnego czasu z Carą. Była w jej domu nawet w ostatnie święta.

            Po lunchu, gdy wspólnie z tłumem uczniów opuściły stołówkę, Cara wciąż dojadała resztki drugiego jogurtu, nie potrafiąc przestać przy tym mówisz:

            – Mam nadzieję, że nowa nauczycielka sztuk pięknych będzie milsza niż pani Grey.

            – Car, ona nie żyje.

            – No i?

            – Nie wiesz, że nie mówi się źle o zmarłych?

            Cara wzruszyła ramionami i pozbyła się pustego opakowania po jogurcie i łyżeczki.

            – Dlaczego nie? Skoro nie żyje, nie może mnie usłyszeć, prawda?

            Przeszły obok gabloty z pucharami i osiągnięciami szkoły, kierując się do sali szesnastej. Znajdowała się na samym końcu korytarza, jakby zapomniana i nikomu niepotrzebna.

            W drugiej klasie każdy z uczniów musiał wybrać przynajmniej dwa przedmioty dodatkowe z sześciu możliwych: basen, nauki przyrodnicze, wolontariat w miejskim domu spokojnej starości, udział w samorządzie szkolnym, chór lub nauka o sztukach pięknych.

            Lucrecia wybrała ostatnią z wszystkich możliwości, a Cara, nie chcąc być sama, poszła jej śladem.

            Dotychczas tego przedmiotu uczyła pani Grey, a po jej śmierci lekcje zostały na jakiś czas zawieszone. W ostatnim tygodniu do uczniów dotarła jednak informacja, że szkole udało się znaleźć nową nauczycielkę.

            Te zajęcia miały być pierwszymi od blisko miesiąca.

            Lucrecia i Cara weszły do niemal pustej sali (większość uczniów wybierała basen i wolontariat) i zajęły jedną z ostatnich ławek. Wiszący nad wejściem zegar wskazywał czwartą popołudniu, więc obie dziewczyny zaczynały już czuć znużenie i zmęczenie.

            Dzwonek obwieścił koniec przerwy. Dookoła rozbrzmiał szum ławek i pisk krzeseł.

            Lucy opadła na krzesło i wyjrzała za okno. Pierwsi uczniowie zaczęli już opuszczać szkołę.

            – Może w niedziele skoczymy do baru pomóc mojej mamie? Jakiś dzieciak organizuje tam urodziny.

            – Jasne.

            Lucrecia uwielbiała panią Pierce, a jej bar mleczny serwował najlepsze koktajle owocowe w całym miasteczku.

            Trzask drzwi sprawił, że w sali zaległa gwałtowna cisza, którą po ułamku sekundy przerwał szept Cary:

            – Matko...

            Lucy oderwała spojrzenie od okna.

            – Hm?

            – Nasza nowa nauczycielka jest... cholernie przystojna.

            Lucrecia poderwała głowę i zamarła, dostrzegając męską sylwetkę przy tablicy. Nowy nauczyciel stał tyłem i napisał kredą swoje imię oraz nazwisko: Raphael Moore.

            Kiedy się odwrócił i powiódł wzrokiem po sali, z gardła Lucy wyrwało się przekleństwo:

            – Cholera.

            Raphael Moore, podobnie jak reszta uczniów, skupił na niej uwagę. Uniósł ciemną brew, rozpoznając w niej tę samą dziewczynę, która dwie godziny wcześniej poprosiła go o papierosa.





J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro