[01] 𝐨𝐡, 𝐢𝐦 𝐬𝐨𝐫𝐫𝐲

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jego głowa poruszała się w rytm piosenki, która aktualnie leciała mu w słuchawkach, z jakiejś losowej playlisty. Dłonie miał schowane w kieszeniach, swoich szarych, wytartych jeans'ów. Poprawił swoją granatową kurtkę, którą May kazała mu założyć przed wyjściem do szkoły - przecież było chłodno. Spuścił wzrok na swoje stare Conversy, których materiał był już z lekka przemoczony. Jakby nie mogli zrobić jakiegoś oddzielnego przejścia. Powiedział sobie w myślach. Chodzenie środkiem boiska szkolnego, aby dostać się do budynku, było jedyną drogą. Jedyną i jednocześnie najgorszą. Nie starczyłoby mu palców u obu rąk, gdyby chciał zliczyć, ile razy dostał piłką w głowę. Oczywiście zawsze tłumaczyli się, że po prostu go nie widzieli. Ale Peter nie był na tyle głupi, żeby w to uwierzyć. W końcu przechodził tędy dzień w dzień, więc myślał, że trzeba by było być kompletnym idiotą, aby robić to przypadkowo. Choć po jego znajomych z liceum można by spodziewać się wszystkiego.

— Sory Parker!. — krzyk David'a Baker'a, rozniósł się w powietrzu. Podniósł głowę, czując jak twarda powierzchnia piłki, zderza się z jego twarzą. Dotknął swojego nosa, gdy poczuł przy nim coś mokrego. Spojrzał na opuszek swojego palca widząc na nim krew. Nie odkrzyknął mu już nawet czegoś w stylu "jest spoko!". Darował to sobie, po co zwrócić na siebie uwagę jeszcze raz. Wystarczy mu już rozwalony nos, którym i tak zbytnio się nie przejął. W końcu, gdy po nocy lata w trykotach i walczy z przestępcami, dorzucając do tego swoje jakże tandetne ,sarkastyczne wypowiedzi, także dostaje po twarzy.

Tymczasem ona pędziła przez śliską trawę szkolnego boiska, aby nie spóźnić się na pierwszą lekcję u Pani Cage. Z którą powiedzmy, że i tak już miała na pieńku. Jeśli opuściła by u nauczycielki kolejną godzinę lekcyjną, musiałaby pisać poprawkę semestralną. A to nie uśmiechało się ani jej, ani jej rodzicom. Zarzuciła dłonią swoje kasztanowe włosy w tył, aby nie wpadały jej do oczu. W swoich ramionach ledwo udało jej się utrzymać fioletową teczkę z notatkami. Do tego nie pomagało to, że miała na sobie kraciastą spódniczkę, która co chwila podciągała się co raz to wyżej. Ale tylko ona, dobrze komponowała się z czarnym swetrem i żółtym płaszczem, który miała na sobie. I nie to, że była tak zwaną "szkolną paniusią". Sally Dale, była przemiłą dziewczyną o zielonych oczach. Była po prostu trochę zakręcona i nierozgarnięta. Trochę bardzo.

Peter jęknął, gdy coś - lub raczej ktoś, zderzył się z nim. Miał ochotę teraz nakrzyczeć na tą osobę, jakby to ona była winna, że nastolatek stoi na środku boiska i nie ma najmniejszego zamiaru ruszyć się ze swojego miejsca. Jednak za nim zrealizuje swój plan, złapał ową osobę.

Teczka kasztanowłosej upadła na ziemię, gdy brunet chwytał, poprawka - łapał ją w swoje ramiona. Jej ciało zostało przyciśnięte do jego, gdy owinął swoję ramię ciasno wokół jej pleców. Odbiła się lekko od niego, gdy przyciągnął ją do siebie. Przynajmniej tak uczyła go May. Może dziewczyna nie była pokroju Liz Allan, żeby trzymał ją tak blisko siebie, ale cóż, mus to mus. Skoro tak wypadało zrobić, to tak trzeba. Mrugnęła kilka razy, zdezorientowana całą sytuacją. Zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła bardzo blisko siebie twarz chłopaka, z którego nosa leciała krew. Brunet przewrócił oczami, na minę dziewczyny. Puścić ją już czy nie? Wydaje się, że jest z nią wszystko w porządku.

— Boże, przepraszam!. — powiedziała do nieznajomego chłopaka, wyrywając się z jego uścisku. Zrobił krok w tył, na gwałtowne zachowanie dziewczyny. — Zaraz się spóźnię.

Schyliła się, przytrzymując swoją spódniczkę dłonią i sięgnęła po swoją teczkę, która wylądowała na ziemi przy ich zderzeniu. Wypuściła z usta drżący oddech, poprawiając swoją ciemno zieloną torbę na ramieniu, po czym znowu niemalże biegiem ruszyła w stronę szkoły - a raczej do jej wejścia.

Stał oszołomiony i zdezorientowany, całą tą zaistniałą sytuacją. Mogła przynajmniej powiedzieć "dziękuję, że mnie złapałeś" albo "przepraszam, nie chciałam na Ciebie wpaść". Ale nie, po co. To był przecież Peter Parker, szkolny frajer, na którego wołają "Penis Parker". Minęła chwila za nim się z tego otrząsnął i ruszył przed siebie, aby jak dziewczyna wejść do szkoły. Otwierając drzwi liceum Midtown, wciąż masował swój nos, który miał nadzieję, że nie wygląda tak źle. Przecisnął się przez grupki uczniów, aby dotrzeć do swojej szafeczki. Wyjął z niej dwa zeszyty, które po prostu wrzucił do swojego plecaka, nawet nie przejmując się tym czy się pogniotą, czy też nie.

— Cześć Peter. — usłyszał głos Ned'a za sobą, gdy zamykał swoją szafeczkę. Odwrócił się w jego stronę, chcąc jak zwykle wykonać ich przywitanie, czyli jakieś ruchy dłoni, które wymyślili, gdy mieli po dziesięć lat. — Ou, stary! Musisz iść koniecznie do pielęgniarki. —  powiedział, widząc poharatowany nos swojego przyjaciela.

— Dzięki za radę Ned. — mruknął, przewracając oczami, za nim ruszyli w stronę klasy, w której aktualnie mieli mieć lekcje.

Ten dzień zaczął się cudownie.

A/N
przepraszam za błędy!
rozdział ma w sumie 780 słów bez notki.

mam nadzieję, że miło się czytało!
buziaki xx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro