10.12.2016 - Lillehammer

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- pierdol się Cene...

Momentalnie po wypowiedzeniu tych słów usłyszałem w telefonie śmiech swojego młodszego brata.

- trzy dyszki dla mnie – powiedział w końcu, radosnym tonem.

- niedługo przez was nie będę miał na jedzenie.

- zrobimy ci akcję charytatywną. Sms o treści "pomagam" i tak dalej. Na pewno znajdą się ludzie, którzy będą chcieli cię dokarmić.

- świetnie...

- ej, a jak dziś i jutro też wygram to dostanę jeszcze sześćdziesiąt euro?

- nie. Dasz mi w końcu święty spokój, czy jednak będę musiał dokonać morderstwa?

Znów zamiast odpowiedzi usłyszałem jego śmiech, co jeszcze bardziej podniosło mi ciśnienie.

- no dobrze, niech będzie - odparł w końcu - Jeszcze mi tylko powiedz co jest z Domenem i Anze.

- a co, młody już ci się skarżył? - spytałem z drwiną w głosie.

- nie, widziałem zawody.

- to żałuj, że nie widziałeś grupowej analizy. Myślałem, że się pozabijają.

- a o co konkretnie im chodzi?

- Domen zachowuje się jak król świata, a Anze nie daje mu spokoju i na każdym kroku go zaczepia, więc chyba możesz się domyślić, że cały czas są między nimi sprzeczki.

- a ty, jak przykładny starszy kolega nie robisz kompletnie nic, żeby jakoś to załagodzić?

- nie wtrącam się w nie swoje sprawy.

- no tak. - stwierdził Cene, wzdychając - okej, miło się rozmawiało, ale muszę iść na trening. Powodzenia dzisiaj, nie zabij się. I czekam na przelew.

- jasne - rzuciłem od niechcenia, po czym się rozłączyłem. A kilka godzin później już przygotowywaliśmy się do konkursu.

Pierwsza rzecz jaka przychodzi mi na myśl, gdy myślę o tym konkursie w Lillehammer, to fakt, że była niesamowicie duża mgła. Wiem, że wiele osób zastanawiało się, jak Domen poradzi sobie w tych warunkach, ale ja wiedziałem, że da radę. W naszym rodzinnym mieście bardzo często skakaliśmy w podobnych warunkach. Tak naprawdę jedynym utrudnieniem dla nas był fakt, że siedząc na belce, nie widzieliśmy trenera, więc trzeba było uważać, żeby przypadkiem nie przegapić momentu, kiedy mieliśmy pozwolenie na start. Ponownie nie zaczęliśmy jakoś rewelacyjnie. Jaka Hlava w ogóle nie załapał się do konkursu, Dezman znów się nie popisał, to samo Anze, co nie zostało pominięte przez Domena, który musiał skomentować skok Laniska krótkim stwierdzeniem "frajer". Od kilku dni irytowała mnie jego wyniosłość i przesadna pewność siebie, ale nie komentowałem tego. Wiedziałem, że za niedługi czas jego pięć minut się skończy i dostanie lekcję pokory. Poza tym miałem ważniejsze sprawy na głowie niż przejmowanie się nim. Między innymi moją własną dyspozycję, która do najlepszych nie należała. Miałem szczerą nadzieję, że podczas tego konkursu się to zmieni.

Jednak w przeciwieństwie do Domena, nie miałem tej pewności co do swoich skoków. Zwłaszcza, że nie popisałem się ani na treningu, ani podczas serii próbnej. Niestety przeniosło się to również na pierwszą serię konkursu i skoczyłem zaledwie 123,5 metra.

Okej, to nic. Nie przejmuj się. Drugi skok będzie lepszy - pomyślałem i czekałem na skok młodszego brata, będąc zwyczajnie ciekawym, jak sobie poradzi na tej dość trudnej technicznie skoczni.

A poradził sobie doskonale, skacząc 142,5 metra i obejmując pewne prowadzenie. Widząc to, w pierwszej chwili się ucieszyłem. W drugiej naszła mnie myśl, że przecież powinno być odwrotnie, to ja powinienem oddawać takie skoki, ale szybko tę myśl porzuciłem.

Pojawiła się ponownie, kiedy już siedziałem na belce podczas drugiej serii. Nawet się nie łudziłem, że wygram, ale bardzo chciałem skoczyć dalej niż Domen. To pragnienie było silniejsze ode mnie. Wiedziałem, że potrafię i chciałem to wszystkim udowodnić. Jednocześnie nie byłem pewien, czy dam radę i trochę się tego obawiałem. I właśnie ta presja, którą sam sobie narzuciłem, a której w ogóle być nie powinno, spowodowała, że mój drugi skok okazał się jednym moich najsłabszych. Zaledwie 111 metrów, ostatnie miejsce, dziękuję, do widzenia.

Tym razem nie pomyślałem, że to nic. Tym razem cholernie się zestresowałem widząc, że idzie mi coraz gorzej i nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Czułem się kompletnie bezsilny.

Jak tylko zszedłem z zeskoku, poszedłem do naszego domku. Szybko zrozumiałem, że nikogo oprócz mnie tam nie ma i usiadłem na ławce chowając twarz w dłoniach.

Coś jest nie tak... Coś jest ze mną mocno nie w porządku... Przecież to jakaś kpina, nie mogę tak skakać, przecież rok temu byłem najlepszy. Ostatnie miejsce? Co to w ogóle ma znaczyć? To jakiś koszmar, czemu to tak wygląda?

No już, uspokój się. Wdech i wydech. To nic, nic się nie stało. Zdarza się. Następnym razem będzie lepiej.

Nie kurwa, przecież to wstyd. I nie będzie lepiej. Czy to przez ten upadek w Kuusamo? Czy naprawdę jestem aż tak zniszczony psychicznie, żeby taka głupota miała na mnie taki wpływ? Naprawdę jestem aż tak beznadziejny?

Bardzo długo po prostu siedziałem i walczyłem z samym sobą, żeby nie dać się ponieść nerwom. Ciężko było mi zachować spokój w tej sytuacji, a myślenie o tym tylko jeszcze bardziej mnie przytłaczało. Udało mi się od tego wyrwać dopiero kiedy usłyszałem, że przyszła kolej na Domena.

No to zobaczmy jak on sobie poradzi.

Niechętnie wyszedłem na zewnątrz, żeby obserwować skok młodszego brata. Już kiedy siedział na belce wiedziałem, że to będzie udany skok. Miał wszystko to, czego ja nie miałem. Pewność siebie, spokój, brak jakichkolwiek obaw i wątpliwości. Ruszył. Wybił się w idealnym momencie i mimo że trochę nim zachwiało, nie miał większych problemów z utrzymaniem równowagi. Leciał po zwycięstwo.

No już, ląduj. Ląduj do cholery... zaraz, co? Nie! Nie mogę tak myśleć, przecież to mój brat. Jesteśmy rodziną, jesteśmy w jednej reprezentacji. Leć, wygraj to. Pokaż wszystkim, że jesteś najlepszy.

Nie... Ląduj jak najszybciej. Spierdol ten skok.

Wylądował w ładnym stylu na 141 metrze. Jeszcze zanim policzyli mu punkty, było wiadomo, że wygrał. Znów. Gdy tylko zszedł z zeskoku z ogromnym uśmiechem i wyrazem twarzy pełnym szczęścia i zaskoczenia, podszedł do niego Tepes i zaczął się cieszyć razem z nim. Zrobiłem krok w ich stronę, żeby również mu pogratulować, ale zatrzymałem się. Zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie tego zrobić. Nie mogę do niego podejść i z uśmiechem na ustach powiedzieć "brawo, gratuluję, dobrze się spisałeś". Skłamałbym, patrząc mu prosto w oczy.

Widziałem, że szukał mnie wzrokiem. Po chwili znalazł. Przez ułamek sekundy patrzyliśmy na siebie, ale szybko to przerwałem, odwracając się i znów dosłownie uciekając do domku. Oparłem się o ścianę i wziąłem głęboki oddech. Kiedy wygrał w Kuusamo, miałem mieszane uczucia, ze względu na złość na samego siebie. Tym razem czułem się inaczej. Myśląc o jego zwycięstwie, poczułem ukłucie w żołądku.

Co to jest? Zazdrość? Jestem zazdrosny? Przecież to nie powinno tak wyglądać. Powinienem się cieszyć razem z nim. Powinienem podzielać tę radość, przecież właśnie dla takich chwil przez tyle lat wprowadzałem go w ten sport. Co się ze mną dzieje?

To nie powinno tak wyglądać. To ja powinienem tam stać. Ja powinienem się cieszyć, to mi powinni gratulować, nie jemu. Na niego jeszcze przyjdzie pora. Przecież to ja jestem najlepszy. To mnie obawiali się wszyscy rywale, to ze mną nie mieli szans...

Peter, kurwa mać, opanuj się! Opętało cię coś? Nie można być wiecznie na szczycie. Może twój czas już przeminął, może przyszła kolej na niego.

Nie. Jestem lepszy od niego. On po prostu ma szczęście, ale to ja jestem lepszy technicznie. Mam większe doświadczenie. To JA jestem lepszy. I udowodnię to. Jemu i wszystkim, którzy w to wątpią.

W mojej głowie nie pojawiła się już myśl, która zaprzeczyłaby tej ostatniej. Żaden kontrargument. Żadna próba samoopanowania. Tylko ta cholerna zazdrość i niechęć do własnego brata, który przecież niczym nie zawinił, powoli rozchodząca się po całym moim ciele i przejmująca kontrolę nad moim umysłem.

Jako ostatnie, utworzyło się jedno krótkie zdanie, które pojawiło się w mojej głowie równie szybko, jak zniknęło, wypchnięte przez wszystkie negatywne uczucia, które mną zawładnęły.

Cene by na to nie pozwolił.

Ale Cene nie było z nami. A ja nie miałem na tyle silnej woli, żeby podjąć walkę z samym sobą. 


--------------------------------------------------------------------------

Jeeeej, kolejny rozdział za nami! A ja naprawdę złapałam na to wenę! Jest dobrze ^_^

Mam szczerą nadzieję utrzymać tempo i wrzucać dwa rozdziały na tydzień, jeden w  weekend, jeden w środę, zobaczymy czy mi się to uda. 

Zatem ponownie proszę o udostępnianie, komentowanie i gwiazdkowanie (czy jak to się tam na to mówi) :) 

Miłego czytania!

~ Kurolilly


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro