Co się dzieje gdy Cene straci cierpliwość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- nie tak, no co ty robisz? - pytałem z zażenowaniem.

Te słowa pojawiały się codziennie, przy każdym treningu. Jednak nie szło tak łatwo, jak sądziłem, a najgorzej było przy ćwiczeniach na równowagę. Domen tracił cierpliwość do mnie, ja do niego, zaczynaliśmy się kłócić i tak to wyglądało przez kolejne kilka dni. Oprócz tego moim kolejnym, małym zmartwieniem było znikające w zastraszającym tempie mleko z naszej lodówki. Było to o tyle zastanawiające, że Cene nie pije mleka, a nam z Domenem zdarzało się to nie częściej niż raz na dwa, trzy dni. Zagadka rozwiązała się sama, kiedy pewnego wieczoru usłyszałem, że coś dobija się do drzwi wejściowych. Bez większego namysłu je otworzyłem i zanim zdążyłem się zorientować co się dzieje, coś małego przemknęło obok mojej nogi i pobiegło prosto do salonu, gdzie siedzieli moi bracia. Z lekką konsternacją poszedłem do nich i zobaczyłem, że to coś było niewielkim, czarno białym kotem, który już siedział Domenowi na kolanach. Zaskoczenie Cene jasno dało mi do zrozumienia, że nie miał z tym nic wspólnego.

- no, to już przynajmniej wiadomo co się dzieje z naszym mlekiem.

- nie wiem o czym mówisz. - stwierdził Domen z zakłopotaniem.

- jasne. Jak długo go dokarmiasz? - spytałem, podchodząc do niego i przyglądając się trochę zabiedzonemu zwierzakowi, który wydawał się być niemniej zaskoczony całą sytuacją.

- od kilku dni. - przyznał niechętnie - spójrz na niego, to na pewno przybłęda, a jest zimno.

- to nie jest przybłęda, pewnie mieszka gdzieś w tej wsi, po prostu się szlaja na okrągło i dlatego tak wygląda.

- nie, bo wtedy wracałby do domu, a cały czas kręci się po okolicy. - twierdził uparcie Domen.

- ma rację, ja też go widziałem już pierwszego dnia - dodał Cene.

Rzuciłem mu poirytowane spojrzenie, za to że kolejny raz kwestionował moje zdanie. Już wiedziałem co za chwilę usłyszę z ust Domena.

- przygarnijmy go! - rzucił nagle mój najmłodszy brat, pełen entuzjazmu i z rosnącą radością w oczach.

- nie. Nie ma opcji. - odparłem stanowczo. - może zostać na noc, a jutro znajdziemy jakiegoś weterynarza i niech on się nim zajmie.

- dlaczego?

- bo i tak go nie weźmiemy do domu, a za chwilę się do niego wszyscy przywiążemy i będzie problem.

- a niby dlaczego nie możemy go wziąć do domu? - spytał Cene, wciąż trzymając stronę Domena.

- ponieważ... - zawahałem się, zdając sobie sprawę, że nie znajdę żadnego sensownego argumentu - Cene, ja wiem, że ty byś przygarnął każde napotkane zwierzę, nie ważne czy byłby to kot, pies, koń, czy alpaka, ale za to trzeba wziąć odpowiedzialność i się tym zajmować, a wbrew pozorom mamy co robić i kot nie jest nam do niczego potrzebny.

- wytoczyłeś chujowy argument, Cene się zgadza, więc kot zostaje. - stwierdził Domen, po czym wziął kota i poszedł do kuchni, żeby dać mu coś do jedzenia.

No i przegrałem. Pierdolona demokracja. - pomyślałem, patrząc pretensjonalnie na zadowolonego Cene.

- jeżeli chcesz zapytać, czy doczekasz się dnia, w którym stanę po twojej stronie, to odpowiedź brzmi nie. - powiedział z radosnym uśmiechem.

- w porządku. Żyję z pełną świadomością tego, że gdybym wisiał nad przepaścią, a obok mnie wisiałaby siatka mandarynek i musiałbyś dokonać wyboru kogo uratować, to bez chwili wahania rzuciłbyś się po mandarynki. - stwierdziłem z rezygnacją i odpuściłem temat. Spojrzałem jeszcze na Domena, który już siedział na podłodze i obserwował swoje nowe zwierzątko, które czymś się zajadało i zrozumiałem, że kot nie tylko zostanie z nami do końca wyjazdu, ale również wróci z nami do Kranju i pewnie zostanie na długo, a ja nie mam nic do gadania.

Parę dni później, podczas kolejnego treningu znowu traciłem cierpliwość do Domena, który za cholerę nie był w stanie ustać na huśtawce, bo albo się za bardzo odchylił do tyłu, albo do przodu, albo krzywo stanął, albo popełnił jeszcze jakiś inny błąd, który mu to uniemożliwiał. Nie mając siły, ani ochoty tłumaczyć mu co dokładnie robi źle i jak ma to robić poprawnie, ani tym bardziej kolejny raz się z nim kłócić, spojrzałem z rezygnacją na Cene, który stał obok i z lekkim zmartwieniem się temu przyglądał.

- możesz mu to wytłumaczyć, zanim mnie chuj strzeli? - spytałem.

- mogę. - odparł spokojnie - a ty zrób sobie przerwę i wróć jak się uspokoisz.

- bardzo chętnie.

Ochoczo wyszedłem na górę, zostawiając ich samych i poszedłem do swojego pokoju, żeby poczytać książkę. Po kilkunastu minutach jednak poczułem, że robię się głodny, więc szybko dorwałem w kuchni banana i zjadłem go, siedząc w salonie i oglądając telewizję. Później przyszedł kot, który bardzo szybko się zadomowił i został przez nas oryginalnie ochrzczony jako "kot", i zaczął się do mnie łasić i miauczeć, więc chwilę się nim zajmowałem, po czym dotarło do mnie, że prawdopodobnie po prostu jest głodny. Wstałem, przekopałem kuchnię w poszukiwaniu karmy, którą Domen wręcz nakazał mi kupić, dałem mu i wróciłem na kanapę. Po tych pół godziny kompletnego odmóżdżania się, kiedy wszystkie nerwy już ze mnie zeszły, z powrotem poszedłem do piwnicy, żeby zobaczyć jak moi bracia sobie radzą. Spodziewałem się zobaczyć albo postępy w treningu Domena, albo jego i Cene robiących sobie przerwę, dlatego byłem ogromnie zaskoczony, kiedy zobaczyłem, że Młody wciąż stoi przed tą nieszczęsną huśtawką, a Cene zaczyna podnosić na niego głos. Byłem w takim szoku, że nawet się nie odezwałem, po prostu usiadłem na schodach i niezauważony obserwowałem całą sytuację. Widok Cene zdenerwowanego na kogoś innego niż ja, był tak niesamowicie rzadki, że aż byłem ciekawy co z tego wyniknie.

- daj spokój Cene, nie możesz mi odpuścić? - spytał Domen już mocno sfrustrowany i zmęczony tym wszystkim.

- nie. To jest podstawa, więc przestań narzekać i rób to jeszcze raz. Będziesz tu siedział, dopóki ci się nie uda. – odparł Cene, dziwnie władczym i wrogim tonem głosu, który swoją drogą, kompletnie do niego nie pasował.

- ale nie jestem w stanie tego zrobić! – krzyknął Domen – Nie umiem, nie dam rady, po prostu nie mogę! Po cholerę mam to robić na siłę?!

- bo jesteśmy tu od sześciu dni, a ty nie zrobiłeś praktycznie nic! - Cene odpowiedział mu tym samym tonem, równie głośno - dlatego będziesz się z tym męczył, dopóki ci się nie uda!

- bo co, bo ty mi karzesz?! W dupie to mam! I ciebie i ten pierdolony trening!

No to będzie wojna - pomyślałem, próbując przewidzieć co się zaraz stanie. Mimo wszystko nie wtrącałem się. Byłem ciekaw, jak Cene sobie poradzi z tą sytuacją. On przemilczał ostatnie słowa Domena, jednak ten ciągnął dalej.

- nie mam zamiaru tu tkwić ani chwili dłużej, skoro nie jestem w stanie tego zrobić, to znaczy, że się do tego nie nadaję! W kółko powtarzasz mi to samo, ale to nie przynosi żadnego efektu, więc odpierdol się ode mnie i przestań udawać, że wiesz wszystko, bo tak nie jest! Nie będę słuchał kogoś, kto nie potrafi niczego osiągnąć, więc przestań myśleć, że masz nade mną jakąkolwiek kontrolę i mi ciągle wmawiać, że jestem w stanie coś zrobić, bo najwyraźniej nie jestem! Przestań okłamywać siebie i mnie przede wszystkim i przyznaj w końcu, że ja już nie jestem w stanie do tego wrócić i że już nigdy...

Przerwał. Ale nie dlatego, że chciał. Przerwał, ponieważ Cene go uderzył. W twarz, co prawda z otwartej ręki, ale mocno. No i zewnętrzną stroną dłoni, więc boleśnie. Zajęło mi kilka sekund, żeby przyjąć do wiadomości to, co się właśnie stało. Cene zawsze był idealnym starszym braciszkiem, który stał za Domenem murem i chronił go przed każdym, kto chciał zrobić mu krzywdę. Który zawsze kiedy tylko mógł, brał na siebie winę za wszystkie sprawiane przez młodego problemy, był przy nim zawsze, kiedy coś było nie tak, wspierał go i pozwalał mu na wszystko, kompletnie nie zważając na to, że Domen nie doceniał tej troski i często po prostu bezczelnie to wykorzystywał, tak naprawdę to we mnie widząc kogoś za kim warto podążać. Zawsze uparcie się o niego troszczył i nigdy nie powiedział o nim nawet jednego złego słowa. I właśnie ten sam Cene przed chwilą przypierdolił mu w twarz. Z taką siłą, że Domen odwrócił głowę i przez chwilę stał zszokowany, dość szybko oddychając i starając się zrozumieć, co się właśnie stało.

Ale to nie był koniec. Cene chwycił Domena za koszulkę i przyparł go do ściany. Zrobił to na tyle gwałtownie, że w pierwszej chwili chciałem interweniować, ale powstrzymałem się, wiedząc że nie zrobi mu krzywdy.

- chcesz się poddać? – spytał ze wściekłością – proszę bardzo, wypierdalaj do swojego pokoju i się rozpłacz, bo to jest wszystko na co cię ostatnio stać. Robisz z siebie kompletną ofiarę i tylko się nad sobą użalasz, udając, że tak się wyrywasz do skoków. Gdyby rzeczywiście ci zależało, słowem byś się nie odezwał, tylko zapierdalał do skutku. Nie jesteś dzieckiem, więc wybieraj. Albo robisz co mówię, albo odpuszczasz, przyznajesz, że stałeś się kompletną pizdą i przestajesz marnować nasz czas!

Świetnie, Cene zaczął przeklinać. Czyli dla Domena już nie ma nadziei.

Cene puścił Domena i odepchnął go w stronę wyjścia. Wtedy też zauważył mnie, ale w ogóle nie zrobiło to na nim wrażenia. Ja szybko spuściłem wzrok, nie chcąc mu się narażać. Domen przez chwilę patrzył na niego ze strachem w oczach, po czym zaczął iść w stronę wyjścia. Również mnie zauważył i przystanął. Nie zareagowałem, po prostu patrzyłem na niego z powagą. Nie miałem najmniejszego zamiaru się w to wtrącać, ale wolałem być obok na wypadek, gdybym jednak musiał.

Nie wiem co Młody zobaczył w moich oczach, czy zaskoczenie całą sytuacją, czy rozczarowanie jego postawą, czy cokolwiek innego, ale po kilku sekundach wpatrywania się we mnie, odwrócił się znów zaczął iść w kierunku Cene.

Odda mu, czy nie? Interweniować, czy nie? Mogę być świadkiem morderstwa. Co robić?

Jednak Domen ominął naszego wciąż wściekłego brata i wyskoczył na huśtawkę. Spadł z niej. Tak samo jak wcześniej, tylko że tym razem nie próbował nawet ratować się przed upadkiem, po prostu poleciał na ziemię. Ale szybko się podniósł i wyskoczył jeszcze raz. Z tym samym efektem. Westchnąłem i zacząłem iść w ich stronę. Cene patrzył na to z wyrzutem, jakby bijąc się ze sobą w myślach o to, czy go powstrzymywać. Domen wstał po raz kolejny i znów wyskoczył na huśtawkę. I znów z niej spadł.

- przestań, wystarczy. - powiedziałem spokojnie, widząc że właśnie przekracza granice swoich możliwości i chcąc go przed tym powstrzymać.

- zamknij się. – odparł, wstając po raz kolejny – po prostu się zamknij.

Wstał, głęboko westchnął, zamknął oczy i znów na nią wyskoczył. I ustał. Kiedy wytrzymał dłużej niż trzy sekundy, wypuścił powietrze z płuc i zeskoczył, po czym spojrzał na nas z determinacją.

- szczęśliwi?

- jeszcze raz. – powiedział Cene, zdecydowanie zbyt oschle.

Domen bez słowa powtórzył czynność. Znów zamknął przy tym oczy. Ale ustał. Zeskoczył z huśtawki i wziął kolejny głęboki oddech. Widać było, że jest cholernie zmęczony.

- okej, możesz iść.

Domen skinął głową i wyszedł, a ja przez chwilę patrzyłem na Cene z zaskoczeniem, kompletnie go nie poznając. Żadnej pochwały, żadnego miłego słowa, pocieszenia, przeprosin, nic. Jasne, wkurzył się, ja na jego miejscu pewnie sam bym to popierdolił, ale on był innym typem człowieka i takie zachowanie po prostu do niego nie pasowało. Mimo, że zostaliśmy sami, atmosfera wciąż była dość napięta, a ja nie bardzo wiedziałem jak się zachować, więc po prostu patrzyłem na brata z lekką niepewnością.

- wkurwił mnie. - wytłumaczył, widząc mój wzrok.

- nie musisz się z tego tłumaczyć. Nic mu nie zrobiłeś. Co najwyżej go wystraszyłeś, ale pokazałeś, że jak chce to potrafi. Nie przejmuj się. I nie bierz do siebie tego, co ci powiedział.

- taa... - odparł ponuro i obaj wyszliśmy na górę.

Domena już nie było, zabrał kota i poszedł do swojego pokoju. Nie przyszedł nawet na kolację, mimo że kilkakrotnie go wołałem. W końcu jednak odpuściłem, uznając, że skoro potrzebuje pobyć sam, to niech jest. Może nawet lepiej, że już nie miał do czynienia z Cene, który wydawał się być rozdrażniony już do końca dnia.

-----------------------------------------------------

Joł!

Jesteśmy po pierwszym olimpijskim konkursie w skokach narciarskich. No i co mogę powiedzieć no... Smutek, żal i rozpacz [*]. Pogoda tragiczna, decyzja o przeprowadzeniu konkursu na siłę tragiczna, pomysł z kocykami uroczy, ale niezbyt skuteczny, punkty odjęte Huli za wiatr... Szkoda mówić. Pisać. Cokolwiek. 

Szkoda mi Stefana bo po raz kolejny ogromna szansa przeszła mu koło nosa. Kamil to Kamil, on już swoje osiągnął, on już nic nie musi, dla niego nic się nie stało, ale Hula może już nie mieć drugiej takiej okazji, a naprawdę facet na to zasługuje jak mało kto. 

Rozczarowanie łagodzi jednak fakt, że to Wellinger wygrał złoto, bo naprawdę lubię tego skoczka, jest bardzo sympatyczny, oddał dwa fajne skoki i uważam, że w mniejszym stopniu niż Hula, ale też zasłużył.

I ogromny szacunek dla Ammanna i Prevca, którzy pokazali na co ich stać, mimo że byli przetrzymywani na tym mrozie zdecydowanie zbyt długo. Oby w następnym konkursie Hofer i ekipa wyciągnęli wnioski z tego co się działo wczoraj. To był pierwszy konkurs skoków, podczas którego pomyślałam "jezu, niech to się już kończy..."

A takich dobrych informacji, to wróciła mi wena twórcza i mam już dwa rozdziały na zapas i trzeci się tworzy, więc powraca regularność i kolejny rozdział w środę ^_^

Miłego czytania!

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro