Czy teraz wszystko będzie dobrze?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Domen musiał się obudzić chwilę wcześniej, ponieważ kiedy na niego spojrzałem, właśnie się rozglądał i chyba próbował ustalić gdzie jest i co się dzieje. 

- no wreszcie - stwierdziłem, podchodząc do niego - mam nadzieję, że się wyspałeś.

Spojrzał na mnie z lekkim strachem w oczach, przyspieszając oddech.

- co mi jest? - spytał cicho, drżącym głosem.

Usiadłem na skraju jego łóżka, lekko się uśmiechając.

- uspokój się, nie umierasz. Jak się czujesz?

Nie odpowiedział. Zamiast tego, gwałtownie się podniósł. Skutkiem było natychmiastowe uderzenie silnego bólu, więc od razu głośno jęknął i szybko się pochylił.

- nie wstawaj! - rzuciłem, mocno zaskoczony tym, że w ogóle był w stanie usiąść.

W pierwszej chwili próbowałem go nakłonić do ponownego położenia się, ale on nie miał zamiaru się kłaść. Dlatego po prostu pozwoliłem mu się o mnie oprzeć. Poczułem, że zaczął się trząść, a jego oddech był bardzo nierówny i zbyt szybki. Wtulił się we mnie i mocno zacisnął dłonie na moich barkach, zapewne czując dotkliwie każdą poranioną część swojego ciała. Odruchowo chciałem go objąć, ale zrezygnowałem z tego. Prawdopodobnie zadałbym mu tylko więcej bólu, dotykając jego otartych pleców.

- pomóż mi... - powiedział cicho, łamiącym się głosem.

- spokojnie. Oddychaj głęboko. Co cię boli?

- wszystko... Głowa najbardziej...

- połóż się. Pójdę po lekarza, żeby ci dał coś przeciwbólowego.

Chciałem go od siebie odsunąć, ale nie pozwolił mi na to. Zbyt mocno mnie trzymał.

- nie... Zostań.

- zaraz wrócę.

- Peter, zostań. Za chwilę się do tego przyzwyczaję. Nie zostawiaj mnie teraz.

Przez kilka sekund siedziałem w milczeniu, zastanawiając się co robić, ale w końcu westchnąłem i odpuściłem.

- okej, ale połóż się w tej chwili.

Domen powoli się ode mnie odsunął i przyłożył dłoń do głowy, wciąż krzywiąc się z bólu.

- już... Zaraz, tylko daj mi coś do picia...

Bez słowa sięgnąłem po butelkę wody stojącą obok i podałem bratu. Wziął kilka łyków i odstawił ją na miejsce, a potem spojrzał na mnie ze smutkiem.

- musisz mi w tej chwili powiedzieć co się stało i kto ze mną był.

- że co? - spytałem z zaskoczeniem.

- miałem wypadek, tak?

- no... tak, można to tak nazwać.

- kto jeszcze brał w tym udział?

Przez chwilę patrzyłem na niego z kompletnym zaskoczeniem, zastanawiając się o co chodzi i szukając jakiejś sensownej odpowiedzi. 

- ty nic nie pamiętasz... - stwierdziłem w końcu - miałeś wypadek, ale nikomu poza tobą nic się nie stało.

- jesteś pewny?

- tak, byłem przy tym.

- nie kłamiesz?

Zauważyłem, że jest jeszcze bardziej roztrzęsiony niż wcześniej, a jego oczy lekko się zaszkliły. Mimowolnie się zaśmiałem, bardziej z zaskoczenia niż jakiejkolwiek innej emocji i delikatnie oparłem dłonie na jego barkach.

- Domen, uspokój się. Nikomu nic się nie stało, wszyscy mają się dobrze. Czemu miałbym kłamać? Mam zadzwonić do domu i wszystkich twoich znajomych, żebyś z każdym porozmawiał?

Mój brat przez chwilę patrzył na mnie podejrzliwym wzrokiem, jednak w końcu go odwrócił.

- nie... W porządku, wierzę ci... Gdzie poszedł Cene?

- skąd wiesz, że on tu jest?

- słyszałem go. Był tu, prawda?

Znów przez dłuższą chwilę patrzyłem na Domena ze zdziwieniem, analizując jego słowa.

- tak. Poszedł coś zjeść, zaraz przyjdzie. Czyli ty wszystko słyszałeś przez cały ten czas?

- mniej więcej, ale wszystko mi się miesza... Więc co się stało?

- nie mów mu. Niech sam sobie przypomni. - powiedział z powagą Cene, który niespodziewanie znalazł się w sali. Podszedł do nas i ostrożnie przytulił Domena.

- jak się czujesz? 

- jakby mnie palili żywcem... 

Cene lekko się uśmiechnął i przyłożył dłoń do jego głowy uważając, żeby nie zrobić mu krzywdy. Wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze z płuc, jakby chciał w ten sposób pozbyć się wszystkich złych emocji, które w nim siedziały. Dopiero wtedy dał po sobie poznać jak ciężkie były dla niego ostatnie dni.

- jak długo byłem nieprzytomny? - spytał Domen, patrząc na mnie. 

- jak się w końcu położysz, to może odpowiemy na większość pytań - stwierdziłem z poirytowaniem.

Posłusznie wykonał moje polecenie i głęboko westchnął z grymasem bólu na twarzy. Zaczął nas wypytywać o wszystko, łącznie z tym jaki jest dzień, rok, co dokładnie mu jest, kiedy może wyjść i tak dalej. Później go wzięli na jakieś kontrolne badania, a kiedy wrócił, próbował wyciągnąć z nas informacje na temat powodu jego stanu zdrowia, ale nie powiedzieliśmy mu. W końcu zapytał o Sarę. Nie pamiętał, że się z nią rozstał. Chciałem mu o tym powiedzieć, ale zamknąłem się, czując łokieć Cene na moich żebrach. Jego zanik pamięci był o tyle specyficzny, że pamiętał większość wydarzeń z całego sezonu, z poprzednich lat, czy z ostatnich tygodni, ale nie był w stanie wydedukować, co mogło mu się stać. Lekarz powiedział, że za jakiś czas przypomni sobie o wszystkim i że nie trzeba się tym przejmować, bo ta utrata przytomności nie była na tyle długa i niebezpieczna, żeby wywołać jakieś trwałe zmiany w jego mózgu. Nie zmieniało to faktu, że był bardzo osłabiony, obolały i najbliższe dwa, może trzy tygodnie musiał spędzić w szpitalu. Niezbyt mu się to podobało. Domen nigdy nie przepadał za szpitalami. Widziałem rosnący smutek w jego oczach, kiedy wychodziliśmy i miał zostać sam. Mimo wszystko do domu wracaliśmy z poczuciem ogromnej ulgi i z radością zdaliśmy relacje nie tylko rodzinie, ale też trenerowi i chłopakom z naszej kadry. 

Tego dnia, znów miałem problemy z zaśnięciem, ale tym razem tłumaczyłem to tym, że opuszczał mnie cały stres z ostatnich dwóch dni. Była druga w nocy. Po prostu leżałem i ze spokojną głową myślałem sobie, że teraz będzie już tylko lepiej. Myślałem o swoich planach na najbliższe tygodnie, kiedy wyrwał mnie z tego dźwięk przychodzącego smsa. Wziąłem telefon w dłonie i sprawdziłem od kogo dostałem wiadomość. Domen.

"śpisz?"

Zgodnie z prawdą odpisałem, że nie i już po chwili do mnie zadzwonił.

- co tam?

- przeszkadzam ci? - spytał cicho, smutnym głosem.

- nie. Coś się stało?

- wiem dlaczego tu jestem. Przypomniałem sobie.

- o. To dobrze. Cieszę się.

- ale nie pamiętam wszystkiego. Pamiętam, że to była druga seria. Że siedziałem na belce. Wybiłem się z progu i tyle. nic więcej.

- możliwe że tego nigdy sobie nie przypomnisz. Czasem tak jest, nie przejmuj się.

- powiedz... Bardzo źle to wyglądało?

Westchnąłem i przez chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią. Znów odtworzyłem w głowie jego skok. Każdy szczegół. 

- na 190 metrze bardzo mocno zawiało ci z boku i ściągnęło lewą nartę w dół. Nie miałeś szans, żeby się z tego wyratować.

- ty byś się wyratował...

Otworzyłem usta, żeby mu odpowiedzieć i nagle zdałem sobie sprawę z tego, że Domen właśnie się do mnie porównał. Nigdy tego nie robił. I nienawidził, kiedy ktoś próbował nas porównywać.

- ale ja mam dużo więcej doświadczenia. Próbowałeś coś zrobić, ale z taką prędkością i z tej wysokości... Domen to cud że nic ci się nie stało.

- przecież ledwo mogę się ruszać.

- tak, ale otarcia ci za chwilę znikną, potłuczenia przestaną boleć, a krwiak i tak już jest mniejszy. Uderzyłeś głową o lód, gdyby nie to, że najpierw upadłeś na rękę... - przerwałem, nie chcąc myśleć o tym, co mogło się stać. On jednak nie miał zamiaru mi tego oszczędzać.

- to co?

- mogłeś się połamać. Albo skręcić kark i zabić na miejscu - powiedziałem cicho.

Przez chwilę milczał. Usłyszałem, że westchnął. 

- popełniłem jakiś błąd, prawda? To nie tylko wiatr... To moja wina..

- bardzo często musisz korygować pozycję w locie. Masz problemy z równowagą, ale to jest normalne. I tak są dużo mniejsze niż rok temu. Na pewno popełniłeś jakiś drobny błąd, ale główną przyczyną był wiatr.

- na pewno?

- na pewno. Domen, co się dzieje? Przecież dobrze wiesz ile trzeba czasu i cierpliwości, żeby skakać stabilnie. To nie są rzeczy do nauczenia w miesiąc, czy nawet rok.

- wiem...

- no to czym się martwisz?

Znów zamilkł na chwilę.

- i o Sarze też sobie przypomniałem - stwierdził, zmieniając temat.

- to dobrze. Chciałem ci powiedzieć, ale Cene się uparł...

- w porządku. Jebać ją. Dam sobie radę bez niej. Idę spać, chciałem się tylko pochwalić, że odzyskałem pamięć.

Udawał. Próbował grać pewnego siebie, ale coś było nie tak. Coś z psychiką. Ale nawet nie było sensu próbować tego z niego wyciągać. Teraz mogłem go tylko wspierać, a później mieć nadzieję, że da sobie z tym radę sam.

- dzwoń, jeśli będziesz chciał pogadać. Albo jeśli będziesz czegoś potrzebował. - stwierdziłem łagodnie.

- jasne, dzięki.

Rozłączył się, a mi nie pozostało nic innego, jak tylko położyć się z powrotem i też spróbować zasnąć. I już wiedziałem, że o ile gorzej nie będzie, to najbliższe tygodnie nie będą łatwe. Przede wszystkim dla niego.

------------------------------------------------------------------

Dzisiaj dużo dialogów, mało akcji. No czasem i to jest potrzebne :D

Totalnie nie mam weny na notatkę ._. Dlatego napiszę tylko, że jestem dumna z Kamila za wczorajsze zwycięstwo, był stres, dużo radości, łzy szczęścia i śmiech kiedy po skoku po prostu sobie usiadł, tak jakby zastanawiał się "co ja właśnie odjebałem" xD Hannawald też się bardzo ładnie zachował, gratulując mu, Kubacki ma mój dożywotni szacunek za to, że pomógł Kamilowi wygrać, za to kocur mógłby czasem ogarnąć swoje fochy ;) 

Na Słoweńców też nie mogę narzekać. Co prawda młodzi się chyba trochę pogubili pod koniec turnieju, ale na przykład taki Peter może być zadowolony z miejsca w pierwszej 10 ^_^ 

A teraz będą loty, więc pewnie pokażą na co ich stać.

Miłego czytania! 

~ Kurolilly


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro