Diagnoza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Połamane kości. Pozrywane więzadła. Płuca przebite przez złamane żebra. Krwotok wewnętrzny. Silny wstrząs mózgu. Pęknięta czaszka. Pęknięty kręgosłup. Czy on w ogóle jeszcze stanie na nogi? Skręcony kark. Czy w ogóle jeszcze żyje?

- przestań. - wyszeptałem sam do siebie, siedząc na szpitalnym korytarzu i trzęsąc się z nerwów. Wciąż nie było wiadomo co dokładnie jest z Domenem. Nikt nawet nie miał czasu zatrzymać się choć na chwilę i powiedzieć czy jest bardzo źle. Jedyne czego byłem pewien, to że jest nieprzytomny. Cene siedział tuż obok mnie z kolanami podciągniętymi do schowanej w nich twarzy. Nie trząsł się. Nie pokazywał żadnych emocji. Po prostu spokojnie siedział i czekał aż ktoś nam cokolwiek powie. Zazdrościłem mu tego opanowania. Ja miałem wrażenie, że zaraz się skończę z nerwów.

Czekaliśmy ponad godzinę. W międzyczasie przyjechała nasza mama. Sama. Dziewczyny wróciły z ojcem do domu. I całe szczęście, bo nie wiem czy bym wytrzymał, gdybym w tym stanie miał patrzeć na to, jak dowiadują się co jest z Domenem. A nie miałem co do tego dobrych przeczuć. Minęły kolejne, dłużące się w nieskończoność minuty, kiedy w końcu stanął przed nami lekarz, już z wynikami tomografii, rezonansu i całej reszty. Znów poczułem ból w żołądku, spodziewając się najgorszego. Błagałem w myślach, żeby moje przeczucia się jednak nie sprawdziły. 

Podziałało.

Lekarz stwierdził, że jest niesamowicie zaskoczony wynikami badań Domena. Oczywiście był mocno potłuczony i miał bardzo rozległe otarcia na twarzy, rękach i plecach, ale to było nic w porównaniu do tego, co mógł sobie zrobić. Nie miał bardzo poważnych obrażeń wewnętrznych, jedynie potłuczone płuca, które niedługo zregenerują się same. Nie złamał żadnej kości, nawet ręki na którą spadł. Była jedynie zwichnięta. Wiedziałem, że to tylko dzięki temu, że naprawdę przykładał się do wszystkich treningów, zwłaszcza do rozciągania się. Miał jednak silny wstrząs mózgu. Dużego krwiaka gdzieś po lewej stronie głowy, który niby za jakiś czas miał zniknąć sam. No i najważniejsza sprawa. Dalej był nieprzytomny. To była jedyna niepokojąca informacja. To nie była śpiączka farmakologiczna. Była wywołana mocnym uderzeniem w głowę i nikt nie był w stanie przewidzieć kiedy Domen się obudzi. To się mogło stać za kilka chwil. Mogło za kilka dni. Tygodni. Może nawet jeszcze dłużej. 

Weszliśmy wszyscy do sali, w której leżał. Nie wyglądał dobrze. Miał wiele otarć na twarzy i głębokie rozcięcie na skroni, a opatrunek przesiąkał krwią. Był podłączony do tych wszystkich urządzeń wspomagających oddychanie ze względu na potłuczone płuca, i monitorujących jego stan. Na jego rękach powoli zaczęły pojawiać się liczne siniaki. Przez kolejną godzinę po prostu siedzieliśmy w jego sali. Mama zaraz przy łóżku, Cene obok niej, ja trochę dalej. Nie byłem w stanie podejść. Wciąż nie mogłem się uspokoić. Siedziałem wpatrzony w jego poobijaną twarz, cały czas mając nadzieję, że zaraz otworzy oczy. Złudną nadzieję. Ponieważ po kolejnej godzinie nic się nie stało. Nawet się nie poruszył. To były jedne z najgorszych chwil w moim życiu.

- jedźcie do domu - stwierdziła w końcu mama, smutno na nas patrząc. 

- jesteś pewna? - spytałem - zostaniemy jeśli chcesz.

Wypowiedziałem te słowa z ogromnym trudem, ponieważ nie miałem ochoty siedzieć tam ani chwili dłużej. Najchętniej wybiegłbym stamtąd i już nie wracał. Ale nie chciałem się zachowywać jak wystraszone dziecko. Chociaż tak się właśnie czułem.

- jestem pewna Peter. 

- ja zostaję - stwierdził nagle Cene.

- nie, ty też jedź do domu. Obaj musicie odpocząć. I pomóc ojcu zająć się dziewczynami, one was teraz potrzebują. 

- powiedziałem, że zostanę - powtórzył bardziej stanowczo. 

Mama już nic nie odpowiedziała. Odpuściła. Wszyscy dobrze znaliśmy ten ton. Już nie było możliwości, żeby go przekonać. Był tak cholernie uparty, że siedziałby w tym szpitalu nawet jakby się walił. Ja bez słowa wyszedłem i poszedłem w stronę auta. Po chwili już byłem w drodze do Kranju. Ale nie pojechałem do domu. Byłem zbyt rozbity, żeby spojrzeć w oczy Nice i Emie i tłumaczyć im co się stało, dlaczego tak się stało, jak się czuje Domen, dlaczego póki co nie wróci do domu i czemu nie ma możliwości, żeby z nim porozmawiać. Zwłaszcza z Emą nie chciałem mieć do czynienia, bo doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak będzie to przeżywać. Dlatego pojechałem prosto do swojego mieszkania. Tego samego, w którym mieszkałem z Miną zanim się rozstaliśmy, a w którym teraz bywałem tylko kiedy naprawdę potrzebowałem być sam. Albo spotkać się z kimś, kogo nie wypada zapraszać do domu pełnego ludzi.

Wszedłem do środka i rozejrzałem się dookoła. Wszystko leżało dokładnie w tym samym miejscu, w którym to zostawiłem. Łóżko wciąż było nie pościelone. W lodówce znajdował się tylko jakiś stary jogurt i pół butelki wina kupionego kiedy ostatnim razem zaprosiłem tu kolejną przypadkową dziewczynę, poznaną w klubie. Nawet nie pamiętałem jej wyglądu, ani tym bardziej imienia. Nie miałem żadnego jedzenia. Nie przeszkadzało mi to, i tak nie byłem głodny. Pokręciłem się dookoła i znalazłem kilka rzeczy, które warto byłoby posprzątać, umyć albo wyprać, ale zignorowałem to. Nie miałem na nic siły ani ochoty. Po prostu położyłem się na łóżku i tępo wpatrywałem się w sufit, myśląc nad tym, co się właśnie wokół mnie dzieje i mając nadzieję, że to jakiś cholernie głupi sen. Byłem tak otępiały, że kompletnie nic do mnie nie docierało, zupełnie jakbym się czymś naćpał. Nawet nie zauważyłem, kiedy zrobił się wieczór. Po kilku godzinach bezowocnego leżenia, na chwilę wróciłem do świata żywych i zadzwoniłem do trenera, żeby przekazać mu wszystko co wiem. Poprosiłem, żeby przekazał to reszcie, bo nie miałem najmniejszej nawet ochoty nimi rozmawiać. Zadzwoniłem jeszcze tylko do Kranjca wierząc, że będzie potrafił jakoś mnie wesprzeć i pomóc, ale mimo jego usilnych prób, po rozmowie z nim nie poczułem się lepiej. Przeglądając kolejne kontakty w swoim telefonie, znalazłem numer do Sary. Nie zastanawiając się długo nad tym skąd go posiadam, nie do końca świadomie zadzwoniłem do byłej dziewczyny Domena. Zrozumiałem co zrobiłem dopiero po tym jak odebrała, więc było już za późno żeby zrezygnować z rozmowy.

- czego chcesz? – spytała pretensjonalnie.

- um... Hej... Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że Domen...

- wiem – stwierdziła, przerywając mi. – widziałam.

- aha... A mogłabyś... Przyjechać? Do niego? – spytałem. Nie wiem czego się po niej spodziewałem. I nie wiem dlaczego w ogóle zadałem to pytanie. Nie wiem, czy to było zmęczenie, czy aż taki szok, ale przysięgam, że nie kontrolowałem swoich słów.

- nie. Nie obchodzi mnie to.

- ale... On jest nieprzytomny. Nie wiadomo kiedy się obudzi. Może gdybyś...

- Peter, skończ. – znów mi przerwała, a ja zamiast próbować ją przekonać do swoich racji, byłem tak bardzo pasywny jak tylko było to możliwe. – Nie jestem z nim, nigdy do niego nie wrócę i nie będę sobie tym zawracać głowy. Jest mi cholernie przykro, że to się stało i mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia, ale nie przyjadę. Etap mojego życia w którym on był, już jest zamknięty i to się nie zmieni. Nie proś mnie o to...

- jasne... przepraszam, że zadzwoniłem...

- mhm, cześć.

Rozłączyła się, a ja dopiero po chwili uświadomiłem sobie co właśnie zrobiłem, a co więcej, jak ona się zachowała.

- pieprzona szmata... - rzuciłem na głos sam do siebie i głęboko westchnąłem. Po kolejnej chwili leżenia, włączyłem telewizor. W każdych wiadomościach głównym tematem był upadek mojego brata. A ja, mimo iż nie mogłem na to patrzeć i za każdym razem kiedy widziałem tę sytuację, czułem ból w żołądku i uświadamiałem sobie jak bardzo niebezpieczne to było, oglądałem to, nie mogąc się zdobyć na przełączenie kanału. To było jak masochizm. Po prostu nie mogłem oderwać wzroku, mimo iż każda powtórka i każde słowo, były dla mnie jak cios nożem. I pewnie bym to oglądał całą noc, gdyby ktoś nie postanowił wejść do mieszkania. Ale nawet słysząc zamykane drzwi i kroki osoby, która ewidentnie mnie szukała, nie zareagowałem. Po prostu leżałem, wpatrując się w ekran telewizora. 

- wiedziałem, że cię tu znajdę - stwierdził cicho Cene, stając w progu mojej sypialni. - nie oglądaj tego gówna.

Podszedł do mnie, zabrał mi pilota z ręki i wyłączył telewizor. Nie zmusiło mnie to do spojrzenia na niego. Po prostu spuściłem wzrok, nic nie mówiąc. 

Muszę zacząć zamykać za sobą drzwi. Chociaż wtedy prawdopodobnie Cene będzie wskakiwał przez okno. Albo po prostu przejdzie przez ścianę. Zawsze znajdzie sposób, żeby się do mnie dostać i nigdy nie będzie pytał o moją zgodę. 

- jesteś sam? - spytał po chwili milczenia, rozglądając się dookoła.

- a co, myślisz, że wykorzystałem sytuację i sprowadziłem sobie kolejną dziwkę? - spytałem z agresją, przenosząc na niego zdenerwowany wzrok. 

- uspokój się, zapytałem tylko - odparł spokojnie - przestań każde moje słowo odbierać jako atak. 

Głęboko westchnąłem i nie odpowiedziałem, znów odwracając wzrok. Cene w końcu poszedł do kuchni. A ja po kilku chwilach wstałem i poszedłem za nim. 

- nie obudził się, prawda? - spytałem smutno, doskonale znając odpowiedź.

- nie. - stwierdził krótko, rozpakowując reklamówkę z zakupami. - co chcesz zjeść? 

- nic, nie jestem głodny. 

- jadłeś tylko śniadanie. Musisz coś...

- powiedziałem, że nie jestem głodny, dotrze to do ciebie, czy dalej mnie będziesz wkurwiał?! - rzuciłem zdecydowanie zbyt ostro, przerywając mu.

Spodziewałem się, że Cene też wybuchnie i zaczniemy się kłócić, ale on nie zareagował na to w żaden sposób. Po prostu dalej rozpakowywał zakupy.  

- po co przyjechałeś? - spytałem już trochę spokojniej, chociaż wciąż z niechęcią.

- przywiozłem ci jedzenie. Przecież wiem, że to ostatnia rzecz o jakiej mógłbyś pomyśleć. Nie byłeś w domu, co nie? Nawet na chwilę.

- nie. Chciałem, ale pomyślałem o Emie i... nie dałbym rady. 

Jedna twoja uwaga ten temat i przysięgam, że cię zabiję. 

Wbrew temu co sądziłem i na co byłem przygotowany, Cene tego nie skomentował. I całe jego cholerne szczęście, bo gdyby cokolwiek próbował mi zarzucić w momencie, kiedy byłem opanowany przez nerwy do tego stopnia, najprawdopodobniej szybko straciłbym nad sobą kontrolę. Zacząłbym się kłócić, krzyczeć na niego i pewnie koniec końców bym go wyrzucił z tego mieszkania. Nie chciałem tego. Tak naprawdę cieszyłem się, że przyjechał chociaż na chwilę, tylko po to, żeby upewnić się, że wszystko w porządku. Doceniałem to. Ale nie byłem w stanie nad sobą zapanować. 

- wyjaśniłem im wszystko - zaczął po kolejnych minutach milczenia, nie odrywając wzroku od blatu, na którym przygotowywał jakieś kanapki - Nika szybko się uspokoiła, z Emą musiałem spędzić trochę więcej czasu. Pewnie dzisiaj będzie chciała ze mną spać. Ale w sumie nie ma się co dziwić, co nie? - spytał, patrząc na mnie.

Wiedziałem do czego dążył. Chciał ze mną porozmawiać o tym jak ja się czuję. Ale ja nie miałem zamiaru tego robić. Dlatego po prostu wyszedłem z kuchni i usiadłem w salonie, znów tępo wpatrując się w ścianę. Cene siedział u mnie przez następną godzinę. Zrobił kilka kanapek. Szybko zrozumiałem, że to dla mnie, bo nie tknął ani jednej. Prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Głównie dlatego, że za każdym razem gdy próbował nawiązać ze mną jakiś kontakt, odpowiadałem złośliwie i chamsko, cały czas wystawiając jego cierpliwość na próbę. Ale on to przetrwał bez najmniejszego problemu. Nie dał się sprowokować ani razu. W końcu stwierdził, że musi wracać. Nawet nie pytał czy wracam z nim. Wiedział, że nie. Po prostu wyszedł, znów zostawiając mnie samego ze wszystkimi myślami. Po jakimś czasie, kiedy udało mi się trochę uspokoić, zdałem sobie sprawę z kilku rzeczy. Po pierwsze, Cene w tym momencie zachowywał się dużo dojrzalej ode mnie. Próbował nad wszystkim zapanować, podczas kiedy ja od tego uciekłem. Po drugie, byłem prawie pewien, że mimo zewnętrznego spokoju, rozpierdalało go od środka. Po trzecie, koniec końców zjadłem te cholerne kanapki, ale dałbym sobie uciąć rękę za to, że on nie zjadł nic. Troszczył się o wszystkich oprócz siebie samego. A ja nawet nie zapytałem jak się czuje. Poczułem łzy w oczach, ale szybko je powstrzymałem przed spłynięciem po twarzy. Byłem emocjonalnym wrakiem człowieka, który uciekł w momencie, kiedy wszyscy najbardziej go potrzebowali. Nie rozumiałem tylko dlaczego to akurat mną tak bardzo wstrząsnęło to, co się stało, skoro Domen nie umarł, ani nic poważnego sobie nie zrobił. Bardzo długo leżałem w łóżku, jednocześnie walcząc z wyrzutami sumienia i szukając powodu swojego zachowania. Z sumieniem nie wygrałem. Powodu nie znalazłem. Za to nie spałem całą noc. 

---------------------------------------------------------

Dzisiaj trochę depresyjnie i w sumie nie w sylwestrowym klimacie, ale co ja poradzę? Rozdział pojawia się później, jako iż chciałam koniecznie go wrzucić po dzisiejszych kwalifikacjach. 

A skoro już jesteśmy przy temacie Turnieju Czterech Skoczni >D Piątkowe kwalifikacje znów sprawiły, że zaczęłam wierzyć, że Peter odzyskuje formę, w ogóle wygra turniej i kryształową kulę, Raw Air, igrzyska itd. itp.

No i ten... Przeliczyłam się trochę xD W konkursie spieprzył totalnie i nie wiem czy to wiatr, czy presja, czy jedno i drugie, czy jak. W każdym razie wysnułam wniosek, że Peterowi to zawsze wiatr w plecy, ch** w dupę i chleb masłem do ziemi. Dzisiaj znowu skoczył całkiem nieźle i jestem ciekawa jak pójdzie mu jutro. 

Obecność Domena była dla mnie dość sporym zaskoczeniem, bo byłam przekonana, że on ma się pojawić dopiero w Austrii. I teraz pytanie, czy ja coś pomyliłam, czy Goran się wkurzył na Tepesa i wziął młodego wcześniej xD Też nie skoczył najgorzej, grunt, że się zakwalifikował, ważne, że nie jest ostatni, jedyne czym można się martwić, to że jest w parze z Żyłką. No i komu ja mam kibicować ;__; Pero z Koudelką też nie będzie miał łatwo, ale jak się postara, to da radę. Trzymam kciuki.

A Wam życzę szalonego sylwestra i wszystkiego co najlepsze w nadchodzącym roku <3

Miłego czytania!

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro