||Oberstdorf | Pewność ||

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy otworzyłem oczy było już jasno, a ja potrzebowałem dłuższej chwili żeby przypomnieć sobie co działo się poprzedniego dnia. Już wiedziałem, że nie obudziłem się sam z siebie. I głos Domena, stojącego nad moim łóżkiem tylko mnie w tym przekonaniu utwierdził.

- Peter, podjąłem decyzję, nie chcę wracać do domu, ale musisz wstać w tej chwili!

- kto ci pozwolił tu wejść i mnie budzić...? - spytałem z poirytowaniem

- godzina! - stwierdził, podnosząc głos i pokazując mi aktualny czas na swoim telefonie. Wtedy też zrozumiałem jak bardzo zaspałem.

Ja pierdolę!

W momencie wstałem i szybko westchnąłem, próbując obmyślić jakiś plan działania, żeby jak najszybciej się ogarnąć i dotrzeć na halę treningową.

- zbieraj się - stwierdziłem do Domena i kiedy tylko wyszedł z pokoju, zacząłem się na szybko ubierać. Po dziesięciu minutach byłem już gotowy na trening. Problem w tym, że trwał już dwadzieścia minut.

Z pokoju wyszliśmy praktycznie w tej samej chwili, zrezygnowaliśmy ze śniadania i poszliśmy szybkim tempem do windy. Domen wciąż był przybity i wciąż nie wyglądał za dobrze, ale wiedziałem, że kolejne zawalenie treningu mogło skończyć się dla niego tym, że w ogóle nie byłoby go w konkursie. A ten zaczynał się pojutrze.

Jak tylko wyszliśmy z hotelu, obaj pobiegliśmy do hali treningowej. Próbowałem się oszukiwać, że nie będzie tak źle, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jak tylko Goran nas zobaczy, dostaniemy opierdol życia. Nie myliłem się.

- rozumiem, że jutro spóźni się jeszcze Cene, a za kilka dni nikt nie przyjdzie na trening?

- przepraszam. to się więcej nie powtórzy – powiedział Domen z pokorą, mając spuszczony wzrok. Nie odważył się spojrzeć trenerowi w oczy.

- oczywiście, że nie. Bo wracasz do domu i widzimy się w Azji.

- zaraz – powiedziałem, robiąc krok do przodu – to jest moja wina, nie jego. Trochę się wczoraj zagadaliśmy i jakoś tak wyszło. Nie ma potrzeby odsyłać go do domu, trenerze. Jest w dobrej formie.

Goran rzucił mi lodowate spojrzenie. Reszta kadry wydawała się być wręcz zszokowana moją postawą. Nie dziwiłem się im. Nie dość, że odważyłem się postawić naszemu trenerowi, co samo w sobie było nałożeniem na siebie wyroku śmierci, to jeszcze dość zdecydowanie broniłem Domena, co w ogóle było dla reszty ekipy niepojęte. Przeważnie zmuszałem go do brania odpowiedzialności za to co robi.

- czyli jesteś mi w stanie spojrzeć w oczy i powiedzieć, że ręczysz za niego pomimo tego, że od wczoraj zachowuje się jakby był na wakacjach. I dajesz mi gwarancję, że jeżeli puszczę go na skocznię, to się nie zabije. Tak?

Dłuższą chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią. Wiedziałem, że to ważna decyzja. Na szybko przemyślałem wszystkie za i przeciw i wybrałem jedyną według mnie, prawidłową opcję. Ryzykowną. Ale słuszną.

- tak.

Poczułem na sobie wzrok Domena oraz reszty kadry. On patrzył na mnie z zaskoczeniem pomieszanym z ulgą. Pozostali tylko z zaskoczeniem. Cene miał wzrok pełen wątpliwości i pretensji. Już wiedziałem, że w obecnej chwili nie ma o mnie najlepszego zdania (delikatnie mówiąc), i że czeka mnie kolejna trudna rozmowa z nim.

- słuchajcie... - zaczął trener – nie wiem co się z wami dzieje, czy znowu wam odbija od nadmiaru popularności, ale odkąd przyjechaliście, obaj sprawiacie wrażenie jakbyście byli ważniejsi od wszystkich tutaj. A zapewniam was, że nie jesteście. Więc przestańcie robić ze mnie kretyna i zacznijcie się zachowywać jak dorośli ludzie, bo wbrew temu co sądzicie, mam was kim zastąpić, jednego i drugiego. Nie jesteście nietykalni, a to oznacza, że jeszcze jedna taka sytuacja i obaj wylatujecie na zbity pysk, czy to jest jasne?!

- tak – przytaknęliśmy obaj z Domenem, mając wzrok utkwiony w podłodze.

- zejść mi z oczu. Nie chcę was widzieć aż do wieczora ani w hotelu, ani wokół niego. Nie obchodzi mnie co będziecie robić. Jutro o piątej widzimy się tutaj i zapierdalacie od samego rana we dwóch.

Obaj skinęliśmy głowami i odwróciliśmy się w stronę wyjścia.

- Peter... - rzekł Goran, już spokojniejszym, aczkolwiek wciąż wrogim tonem głosu.

Odwróciłem się i spojrzałem na niego z powagą.

- na twoją odpowiedzialność. – zakończył, a ja jedynie kiwnąłem głową i zaraz za Domenem wyszedłem z hali.

Kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, obaj głęboko westchnęliśmy i spojrzeliśmy na siebie lekko zrezygnowani.

- co teraz? – spytał Domen.

- zaraz coś wymyślę. - odparłem i wolnym krokiem ruszyłem w stronę hotelu. Domen ruszył za mną.

Wróciliśmy do hotelu, zostawiliśmy rzeczy na trening i usiedliśmy w moim pokoju, przez chwilę myśląc o całej sytuacji. W końcu zaczęły mi przychodzić do głowy pomysły na spędzenie dnia.

- przez półtorej godziny możemy tu siedzieć i się porozciągać, potem pójdziemy pobiegać, a potem się zobaczy. Pasuje?

-ta - odparł Domen, ewidentnie zamyślony.

- co jest?

- to pierwszy raz kiedy Goran cię wyrzucił z treningu? – spytał dość smutnym i poważnym tonem.

- Drugi.

W odpowiedzi jedynie kiwnął głową.

- no nie powiesz mi chyba, że się tym przejąłeś? – spytałem, lekko zaskoczony.

- nie. Ale nie czuję się specjalnie zmotywowany do robienia czegokolwiek. Może faktycznie nie powinienem startować w...

- ej – przerwałem mu, chwytając go dłonią za twarz i zasłaniając usta – Teraz będziesz miał wątpliwości? Kiedy podpadłem Goranowi, żeby ratować ci dupę? Nie ma takiej opcji. Bierzesz się w tej chwili w garść i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu.

Cofnąłem dłoń, a Domen posłusznie zamilkł i odwrócił wzrok. Chwilę nad czymś medytował, a potem westchnął i zaczął się rozciągać. Więc zacząłem robić to samo. I tak nas zeszło półtorej godziny, podczas których rozmawialiśmy o pierdołach, trochę ćwiczyliśmy wspólnie, trochę osobno, trochę milczeliśmy. W końcu jednak poszliśmy pobiegać. Wyszliśmy z hotelu i ruszyliśmy truchtem w stronę pobliskiego lasku. Obaj ze słuchawkami, żeby nie zacząć ze sobą rozmawiać. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wymyślili sobie jakichś zawodów. Tym razem na kondycję. Nie ustalaliśmy zasad, nie rozmawialiśmy o tym, ani nic z tych rzeczy. Nie musieliśmy takich rzeczy omawiać. To było oczywiste, że kiedy robimy coś razem, zawsze rywalizujemy o to, który zrobi to lepiej. Biegliśmy dość długo, chyba około godziny, aż w końcu znaleźliśmy się na szczycie wzgórza, z którego było widać całe miasto. Gdy tylko wbiegłem na górę, zatrzymałem się i zdjąłem słuchawki, po czym zacząłem podziwiać widok, czekając na Domena, który został trochę z tyłu. Po chwili stanął obok mnie i również rozejrzał się dookoła, łapiąc oddech.

- ładnie. To co? Chwila przerwy? - spytał.

Spojrzałem na niego z uśmiechem pełnym satysfakcji. On jedynie ponuro westchnął i podszedł do niewielkiej skarpy, po czym przy niej usiadł. Wciąż uśmiechnięty, usiadłem obok niego.

- mówiłeś, że dzisiaj wyleciałeś z treningu drugi raz. Co się stało za pierwszym?

- wszystko przez Kranjca - odparłem z uśmiechem - to były czasy kiedy jeszcze nie wiedziałem co i jak, byłem nowy w kadrze i Robert dostał zadanie wprowadzenia mnie w to otoczenie. Bardzo się w to zaangażował, ale nie byłby sobą gdyby czegoś nie wymyślił. To było moje trzecie zgrupowanie w pierwszej kadrze, jeszcze przed sezonem i Robert wkręcił mi, że każdy nowy członek drużyny, na swoim trzecim zgrupowaniu idzie pić przed treningiem. Mówił, że każdy tak robił, że trener o wszystkim wie i zna zasady, że trzeba i tak dalej. Ja mu oczywiście uwierzyłem no i poszliśmy. Okazało się, że ten "chrzest" dotyczył tylko mnie, a Robert, który miał pić ze mną, w rzeczywistości pił tylko wodę.

- i przyszedłeś pijany na trening? - spytał Domen z rozbawieniem.

- owszem. I uwierz, że w porównaniu do tego, co usłyszałem wtedy, dzisiaj Goran był milutki.

Uwierzył. Nie wiem jak długo siedzieliśmy w tamtym miejscu, ale opowiedziałem mu jeszcze kilka anegdot związanych z poczuciem humoru Roberta Kranjca i Domen zdawał się całkowicie zapomnieć o sytuacji z samego rana. Zgodnie z zarządzeniem trenera, resztę dnia spędziliśmy na wygnaniu, dość daleko od hotelu, ale nie brakowało nam pomysłów i rzeczy do roboty. Byliśmy koło skoczni, później poszliśmy coś zjeść, znowu się przejść po okolicy i w ten sposób zeszło nas do wieczora. Cały czas o czymś rozmawialiśmy i się wygłupialiśmy. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że w ciągu tych dwóch dni rozmawiałem z nim więcej niż w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.

Sielanka skończyła się kiedy wróciliśmy do hotelu. Kiedy tylko Goran pojawiał się w naszym otoczeniu, atmosfera robiła się mocno napięta, a w dodatku Cene wciąż uważał, że popełniłem błąd, wstawiając się za Domenem. Dał mi to jasno do zrozumienia, kiedy po kolacji zostaliśmy sami w jadalni.

- na głowę upadłeś? - spytał, kiedy tylko upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu.

- o co ci chodzi? - odparłem spokojnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, do czego Cene nawiązuje.

- dajesz gwarancję, że Domen w swoim obecnym stanie fizycznym i emocjonalnym da sobie radę na jednej z największych skoczni na świecie? Niby na jakiej podstawie?

- da sobie radę. chce, jest pewny siebie i najgorsze co mógłbym teraz zrobić, to pozwolić żeby go odesłali do domu.

- tak, bo bez Domena wszyscy znowu by się skupili na tobie. Tylko dlatego tak bardzo trzymasz jego stronę.

- dobrze wiesz, że to nieprawda i przestań mi to wmawiać. Sądzisz, że pozwoliłbym mu skakać gdybym nie był co do niego pewny?

- Widzę, że tak jest. Jesteś tak cholernie zapatrzony w siebie, że nic innego nie ma dla ciebie znaczenia, nawet bezpieczeństwo własnego brata.

- skoro tak, to dlaczego sam z nim nie porozmawiasz i mu nie doradzisz, co? Robię co mogę żeby mu pomóc, a ty ciągle wyskakujesz z pretensjami, podczas kiedy sam się tylko wszystkiemu przyglądasz.

- a jaki ja mam na niego wpływ w porównaniu do ciebie? Żaden. Jedyne co mogę zrobić, to tobie kazać się opamiętać, zanim stanie mu się krzywda. I radzę ci, zrób to jak najszybciej.

- pierdol się Cene, doskonale wiem co robię - rzuciłem podniesionym głosem i poszedłem do swojego pokoju.

Mijając go, niechcący lekko trąciłem go w ramię, ale byłem tak zły, że nawet nie przeszło mi przez głowę, żeby przepraszać. Bardzo szybko natomiast zacząłem się zastanawiać, czy on czasem nie ma racji. W końcu zawsze ją miał. Znów zacząłem myśleć nad wszystkimi za i przeciw. I postanowiłem, że ostateczną decyzję podejmę następnego dnia, kiedy będziemy mieli normalny trening.

A trening ten przebiegł bez jakichkolwiek przeszkód. Mimo że my zaczęliśmy go dużo wcześniej i nie byliśmy zwolnieni z kolejnego, dotyczącego już całej kadry, Domen był w dobrej formie. No i nie dało się ukryć, że humor też mu dopisywał. Zwłaszcza, kiedy po treningu Goran zarządził spacer po okolicy, który miał ma celu pomóc nam się wyciszyć przed kwalifikacjami i konkursem. Więc poszliśmy na wycieczkę krajoznawczą. Wszyscy podziwiali widoki, tylko ja szedłem zamyślony i wpatrzony w jakiś punkt przed sobą.

- a ty co? nie podoba się krajobraz?

Spojrzałem w lewo i zobaczyłem uśmiechniętego Tepesa, patrzącego na mnie z typową dla niego, zadziornością w oczach.

- wczoraj udało nam się z Domenem tutaj zawędrować, także dla nas to nic nowego - odparłem, również z uśmiechem.

Domenowi też się nudziło. Poznałem to zaraz po tym jak poczułem uderzenie śnieżką w tył głowy. Odwróciłem się i spojrzałem najpierw na Anze Semenica, który dyskretnie wskazał sprawcę, a potem na Domena, który szedł jeszcze bardziej z tyłu. Udawał, że ogląda okolicę. Głęboko westchnąłem i zignorowałem zaczepkę. Po kilku chwilach jednak znowu dostałem śnieżką, tym razem w plecy.

- Domen, jeszcze chwila i oberwiesz - powiedziałem oschle, nie odwracając się.

- przecież nic nie robię - odparł pretensjonalnie.

Na chwilę miałem spokój. Po minucie czy dwóch, trafiła we mnie kolejna śnieżka i tym razem nie miałem zamiaru tego zignorować. Zwolniłem trochę i pozwoliłem, żeby Tepes, Jernej Damjan i Semenic mnie wyminęli, a kiedy robił to Domen, chwyciłem go za kurtkę i wrzuciłem w zaspę. Zaczął się wyrywać i protestować, więc przytrzymałem go kolanem, jedną dłonią unieruchomiłem jego ręce, a drugą zgarniałem śnieg prosto na niego.

- Uspokoisz się, czy nie? - spytałem, kiedy był już w znacznym stopniu przysypany śniegiem.

Po kilku sekundach Domen przez śmiech wyjąkał, że tak, więc go puściłem i miałem zamiar wstać, ale wtedy on chwycił mnie za kurtkę i przytrzymał. Straciłem równowagę i w efekcie obaj spadliśmy z metrowej skarpy, prosto w kolejną zaspę. Domen wylądował na mnie i śmiał się tak bardzo, że nie był w stanie się podnieść, więc zrzuciłem go z siebie i westchnąłem z poirytowaniem.

- dobrze się bawicie? - spytał Goran, patrzący na nas z zażenowaniem.

- najlepiej na świecie - odparłem niechętnie.

Wstałem, otrzepałem się ze śniegu i spojrzałem z powagą na Domena, który zrobił to samo. Ale on nie przejął się moim karcącym wzrokiem i wciąż cieszył się jak dziecko. Widząc go, sam się roześmiałem. Wróciliśmy na ścieżkę i dołączyliśmy do reszty chłopaków. Szybko dostrzegłem, że Cene bardzo uważnie nas obserwował. Nie odzywaliśmy się do siebie od wieczora, więc minąłem go z dumnie uniesioną głową i jedynie rzuciłem mu chłodne spojrzenie.

Udowodnię ci, że tym razem to ty się mylisz, braciszku.

----------------------------------

Czyżby dzisiaj wyszedł mi krótszy rozdział? O_o Czyste szaleństwo!

Dzisiaj bez ścieżki dźwiękowej. Coś luźniejszego, ale jednocześnie istotnego dla fabuły. A jak istotnego, dowiecie się w kolejnym rozdziale! ^^ 

Który pojawi się... hm... Może w przyszłym tygodniu? Zobaczymy. Czekają mnie ciężkie dni... Uczelnia, kilka urodzinowych imprez (w tym jedne moje :3), kilka prezentacji, powrót skoków <3, a kolejny rozdział będzie już zakończeniem przygody w Oberstdorfie, więc muszę się do niego porządnie, merytorycznie przygotować :D

Ogłoszenie parafialne: Dla osób, które zauważyły (i może tym się kierowały, decydując się na przeczytanie tego opowiadania?), że w tagach jest "love story" - tak, będzie wątek miłosny ^^ I to bardzo mocno nietypowy. Jaram się nim jak dzika szyszka i poświęcę mu dużo uwagi. Nie zdradzę pomiędzy kim, na pewno nie pomiędzy braćmi. Ale na to trzeba będzie jeszcze troszeczkę poczekać :3

Miłego czytania!

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro