Plan doskonały

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wymyśliłem kilka opcji, ale żadna z nich nie była na tyle dobra, żeby mnie usatysfakcjonować. W końcu chodziło o to, żeby postawić Domena na nogi w miesiąc. To musiał być plan idealny. Czułem, że z każdym nowym pomysłem zbliżam się do rozwiązania, ale zanim udało mi się je znaleźć usłyszałem, że ktoś wszedł do domu. To przywróciło mnie do rzeczywistości i nagle zdałem sobie sprawę, że jest już dawno po północy. Cene wrócił i poszedł prosto do swojego pokoju, więc od razu poszedłem za nim.

- musimy porozmawiać. - powiedziałem szybko, jeszcze zanim zamknąłem za sobą drzwi.

Spojrzał na mnie z pogardą. Nie udało mu się ukryć tego, jak bardzo był zmęczony psychicznie wszystkim, co się ostatnio działo. W tym również mną. 

- dopiero wszedłem do domu. - stwierdził niechętnie.

- wiem, ale to ważne.

Westchnął i stanął na przeciwko mnie z założonymi rękami. Nie odpowiedział. Czekał aż ja zacznę mówić. Zamknąłem za sobą drzwi i stanąłem na środku jego pokoju ze wzrokiem wbitym w podłogę, jak dziecko, które zrobiło coś złego i czeka na karę.

- chciałem cię przeprosić... - powiedziałem cicho po krótkiej chwili przejmującego milczenia.

- chyba nie mnie powinieneś przepraszać.

- właśnie ciebie. Nie powinienem był poruszać tego tematu. Ani w tej sytuacji ani w ogóle. Wiem, że to zjebałem.

- no ciężko się nie zgodzić. Posłuchaj, ja jedynie chcę, żeby do ciebie dotarło, że... okej, masz rację, Domen nie jest dzieckiem i nie potrzebuje ani mojej ani twojej opieki. Ale tym razem naprawdę nie da rady sam. Ja to widziałem od początku i dziwię się, że ty nie potrafisz tego dostrzec.

- już zauważyłem. - stwierdziłem ponuro, odwracając wzrok.

- kiedy? Dzisiaj? - spytał pretensjonalnie.

- tak, dzisiaj wieczorem. Jakie to ma teraz znaczenie?

- takie, że ty się w ogóle nie uczysz na błędach.

- Cene, przestań do tego wracać - powiedziałem, znów przenosząc na niego wzrok i lekko podnosząc głos - dobrze wiesz, że twoja sytuacja była dużo gorsza.

- czyżby? A skąd wiesz co siedzi mu w głowie? Na jaki pomysł wpadnie? Jaką masz pewność, że nie zrobi czegoś, czego nie powinien?

- daj spokój, nie jest głupi...

- a ja jestem?

- nie, ale wtedy byłeś. Nie ważne, wiem do czego zmierzasz. Już rozumiem dlaczego tak się o niego boisz. Chciałem cię tylko przeprosić i zapewnić, że od kilku godzin myślę jak mu pomóc.

- i co, mam ci dziękować, czy bić brawo?

- po prostu powiedz czy mi w tym pomożesz. - stwierdziłem, tłumiąc w sobie narastającą irytację.

- masz co do tego jakiekolwiek wątpliwości?

Nie odpowiedziałem. Odwróciłem się i zacząłem iść w stronę drzwi, jednak zatrzymałem się i jeszcze raz spojrzałem na brata.

- a to co powiedziałem wcześniej... Nawet nie wiem jak mam się z tego wytłumaczyć. Powiedziałem to w nerwach, ale nigdy nawet przez chwilę nie pomyślałem w ten sposób. Dlatego chyba po prostu musisz mi uwierzyć, że skłamałem.

- Peter, obiecałeś mi wtedy dwie rzeczy. Jedną obietnicę łamiesz już trzeci tydzień, drugą złamałeś dzisiaj. Zaczynam powoli wątpić, że ty w ogóle chociaż raz powiedziałeś mi prawdę w tamtym okresie.

- powiedziałem ci wtedy, że nie żałuję żadnej podjętej przeze mnie decyzji. To była prawda. Jest dalej i zawsze będzie.

Przez krótką chwilę Cene w milczeniu patrzył na mnie z taką pogardą, że ledwo udawało mi się utrzymywać z nim kontakt wzrokowy. W końcu jednak głęboko westchnął i odwrócił wzrok.

- jasne... - powiedział cicho - przeprosiny przyjęte. Daj sobie spokój i nie wracajmy do tego. Po prostu wymyśl coś, żeby mu pomóc.

Kiwnąłem głową i bez słowa wyszedłem z jego pokoju. Wróciłem do siebie i już po kilkunastu minutach wpadł mi do głowy idealny plan. Ale nie mogłem tak po prostu wcielić tego w życie. Musiałem to z kimś skonsultować. Z kimś, kto zna się na tej robocie lepiej niż ja. Dlatego też następnego dnia z samego rana podszedłem pogadać z trenerem Domena. Wcześniej oczywiście zaproponowałem mu skontaktowanie się z tym psychologiem, którego polecił mi Kranjec, żeby nie było, że nie próbowałem najrozsądniejszej według mnie opcji. Domen zwyzywał mnie za to, że w ogóle wpadłem na ten pomysł, więc z czystym sumieniem zacząłem opowiadać Gorazdowi o tym, dlaczego młody nie chodzi na treningi. Nie widziałem potrzeby zdradzania mu wszystkich szczegółów, ale zapoznałem go z tematem na tyle dobrze, żeby nie miał większych zastrzeżeń do mojego pomysłu. Z nieszczególnie ukrywaną ekscytacją i dumą opowiedziałem mu jaki mam plan na wyciągnięcie brata z tego emocjonalnego dołka. Gorazd cierpliwie i uważnie wysłuchał mojej propozycji, po czym zareagował zgodnie z moimi oczekiwaniami.

- zwariowałeś?

- wiedziałem, że to powiesz - stwierdziłem z pewnym siebie uśmiechem.

- Peter, pytam poważnie. Oszalałeś? Niby w jaki sposób miałoby mu to pomóc? Tutaj ma do dyspozycji cały ośrodek treningowy, wszystkie skocznie i mnie. I właśnie tego potrzebuje, żeby wrócić do formy, a nie wakacji.

- nie zrozumiałeś mnie. Nie chcę go zabrać na wakacje. Mam zamiar go trenować. Podbudować jego pewność siebie i pomóc mu zwalczyć ten strach.

- przecież ty nie masz pojęcia o takich rzeczach.

- jakieś tam mam. Ale masz rację, dlatego właśnie przyszedłem do ciebie. Żebyś pomógł mi to zaplanować. Zrozum, on potrzebuje totalnego odizolowania się od świata. Żeby mógł się skupić tylko na sobie, a nie na tym co się wokół niego dzieje. I to miejsce jest do tego idealne, bo nic tam nie ma.

- wiesz, że nie mogę się na to zgodzić. To znaczy zabierz go gdzie chcesz, ale mnie w to nie mieszaj. I nie licz na to, że po tym twoim treningu puszczę go na jakiekolwiek zgrupowanie.

Zwiesiłem głowę z rezygnacją i głęboko westchnąłem, po czym już z powagą spojrzałem na Gorazda.

- czy ty nie rozumiesz, że on nie pójdzie do żadnego psychologa? A jeżeli nie pozbiera się psychicznie, to nie będzie chodził na treningi, bez tego nigdzie nie pojedzie i jeszcze bardziej się załamie. I tak to się będzie kręcić w nieskończoność. Został miesiąc do zgrupowania i on do tego czasu musi nabrać pewności siebie. Nie zrobi tego pod twoją opieką, bo do niczego ci się nie przyzna. Zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że ci o tym wszystkim powiedziałem. Wiem, że to mało dojrzałe z jego strony, ale w tej kwestii ufa tylko mi. No i Cene. I tylko nam pozwoli sobie pomóc. Więc albo to zaakceptujesz i mi pomożesz, albo stracisz bardzo dobrze zapowiadającego się, utalentowanego chłopaka, bo on za chwilę rzuci tym wszystkim.

Gorazd przez chwilę uważnie mi się przyglądał, po czym odwrócił wzrok.

- wiesz jak długo nad tym myślałem, rozważając najróżniejsze możliwości? Uwierz, że gdyby istniało jakiekolwiek inne rozwiązanie, to nie próbowałbym cię do tego przekonać, bo ostatnie czego potrzebuję po tym sezonie, to kolejne treningi, jeszcze z dwoma młodszymi braćmi. Naprawdę nie ma innego wyjścia.

Znów rzucił mi podejrzliwe spojrzenie, które następnie z rezygnacją skierował na kalendarz wiszący na ścianie przy jego biurku. W końcu westchnął i spuścił wzrok, by następnie znów skierować go na mnie.

- wiesz co będzie, kiedy Goran się o tym dowie?

- nie obchodzi mnie to. Dobrze wiesz, że pozwalam Domenowi uczyć się na własnych błędach, ale tym razem popełnia błąd, na który nie mogę pozwolić. 

Nie odpowiedział od razu. Przez kilka chwil w milczeniu mi się przyglądał, po czym się zaśmiał.

- ten dzieciak ma cholerne szczęście. Bez ciebie by zginął w tym sporcie, wiesz o tym?

- czyli pomożesz?

- ta... masz dwa tygodnie. Po tym czasie wracacie i będzie trenował tutaj. Jeżeli będzie w porządku, pozwolę mu jechać na zgrupowanie. I jeżeli dowiem się, że go wsadziłeś na narty i puściłeś na skocznię nawet zrobioną z jakiejś zaspy, to będziesz musiał sobie szukać nowego klubu, jasne?

Odetchnąłem z ulgą i znów się uśmiechnąłem.

- wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. To pomóż mi przygotować dla niego jakiś plan treningowy.

Następne trzy godziny spędziliśmy właśnie nad stworzeniem tego planu. Gorazd bardzo dokładnie opowiadał mi o wszystkim na co powinienem zwracać uwagę, a także o rzeczach, które mogłem zignorować i pozostawić jemu do skontrolowania, już po naszym powrocie. Kiedy już ten plan ułożyliśmy, zaczęliśmy rozmawiać o psychologicznych aspektach tego wszystkiego, żebym wiedział, czego mogę się spodziewać. Wiele rzeczy mnie zaskoczyło, o innych wiedziałem od dawna. Wyszedłem stamtąd znacznie bogatszy w wiedzę na temat treningu i radzenia sobie z dość wrażliwą psychiką skoczków. Szczęśliwy i usatysfakcjonowany wróciłem do domu i praktycznie od razu wpadłem do pokoju Cene.

- pakuj się - powiedziałem żywo, z szerokim uśmiechem na twarzy.

Cene przez kilka sekund patrzył na mnie z konsternacją.

- słucham? - spytał.

- no pakuj się, tylko szybko - powtórzyłem.

- sądziłem, że tylko ojciec chce się mnie pozbyć z domu.

- nie o to chodzi. Jedziemy w góry.

- mieszkamy w górach... - odparł niepewnie.

- jedziemy w większe góry. Ty, ja i Domen, na nasz własny, mały, braterski obóz treningowy. Rozmawiałem z jego trenerem, po krótkich namowach się zgodził, przygotowaliśmy plan treningowy dla młodego i jedziemy na dwa tygodnie, w ciągu których musimy postawić go na nogi i potrzebuję do tego twojej pomocy, więc nie pytaj już o nic, tylko zacznij się pakować. Masz dwie godziny.

Nie czekając na odpowiedź, wyszedłem i poszedłem prosto do Domena, by również jemu oznajmić tę informację. Dochodziła jedenasta, więc podejrzewałem, że jeszcze nawet nie wstał z łóżka i nie pomyliłem się. Leżał wraz z Emą, wtuloną w niego i oglądali coś na telefonie. Młoda powitała mnie szerokim uśmiechem i radosnym, przeciągniętym "heeej", a on po prostu ponuro na mnie spojrzał. Chyba zrozumiał, że chcę mu coś powiedzieć, bo przeniósł wzrok na Emę i łagodnie się uśmiechnął.

- pójdziesz po ten rysunek? Chętnie go zobaczę.

- jasne! - rzuciła z radością nasza siostra i wybiegła z pokoju, zostawiając nas samych.

- znowu z tobą spała? - spytałem z powagą.

- przyszła w nocy z płaczem. Przecież nie mogłem jej wyrzucić za drzwi. Nie ważne, czego chcesz?

- zacznij się pakować. Jedziemy na dwa tygodnie w góry. W trójkę.

- ale... - zaczął z zaskoczeniem na twarzy.

- później ci wszystko wyjaśnię. - przerwałem mu, po czym lekko się uśmiechnąłem - chyba, że wcale nie chcesz wyjeżdżać z tego cholernego miasta.

Domen odwzajemnił uśmiech, ewidentnie zadowolony z podjętej przeze mnie decyzji. Po chwili Ema z powrotem wbiegła do pokoju i dała Domenowi kartkę z jakimś rysunkiem, który kazała mu zinterpretować. Przyniosła dwie kartki, z drugą przyszła do mnie.

- dla ciebie też mam!

- o, dziękuję - stwierdziłem z uśmiechem, biorąc ją na ręce i przejmując od niej kartkę z kolorowym, ciężkim do odgadnięcia kształtem.

- zgadnij co to jest. - powiedziała z radością.

- am... hm...

Ma oczy i chyba cztery nogi... Ulubione zwierzę Emy... Ulubione zwierzę sześcioletnich dziewczynek...

- kucyk. - powiedziałem z udawaną pewnością siebie, licząc na to, że w razie pomyłki, moja zdecydowana odpowiedź, przekona ją, że to jednak jest kucyk. Nie udało się.

- nieee, alapaka!

- no tak... oczywiście, że to jest alpaka. Przecież wiem.

- alapaka - poprawił mnie Domen z rozbawieniem, dając mi do zrozumienia, że to wcale nie było przejęzyczenie.

Rzuciłem mu lodowate, karcące spojrzenie za to, że ośmielił się podważać mój autorytet, po czym przerzuciłem sobie Emę przez ramię, wywołując u niej niemożliwy do opanowania wybuch radości i wyszedłem z pokoju, jeszcze raz powtarzając Domenowi, żeby zaczął się zbierać. Zszedłem do kuchni, zrobiłem młodej śniadanie i poszedłem do naszej mamy, by ją również poinformować o wszystkim i wziąć klucze do domu, który znajdował się w malutkiej wiosce, trzy godziny drogi od Kranju.

W tej małej miejscowości, gdzie ilość mieszkańców wynosiła około pięćdziesięciu osób, a najbliższy sklep i jakakolwiek większa cywilizacja znajdowały się w odległości dziesięciu kilometrów, był nasz drugi dom, w którym dawniej często spędzaliśmy wakacje i jakieś wolne dni, a obecnie nasi rodzice wynajmowali go właśnie jako nocleg dla znajomych, albo sami spędzali tam czas. Głównie dlatego, że w okolicy są same lasy i góry, więc jest to idealne miejsce na kilkudniowe wypady. Było to też idealne miejsce dla Domena w jego obecnym stanie. W domu w sumie mogło się pomieścić osiem osób, więc istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że się w trójkę pozabijamy. A co najważniejsze, mieliśmy pewność, że nikt nie będzie nam przeszkadzał. Pomysł zabrania tam Domena był tak genialny i byłem z niego tak dumny, że przez cały czas chodziłem z uśmiechem na twarzy, nie zważając na to, że moi bracia nie podzielali tej radości, jeszcze nie do końca rozumiejąc co się dzieje.

---------------------------------------------------------------

Chciałam wrzucić ten rozdział jutro, ale jakoś tak mnie naszło, żeby zrobić to dzisiaj. Dziś kończymy zdecydowanie bardziej optymistycznym akcentem, niż przez ostatnie tygodnie.

Od kilku dni mam fazę na one shoty, które pojawiają się w mojej głowie z taką prędkością, że muszę je gdzieś zapisywać, żeby ich nie pozapominać, bo przecież nie wrzucę wszystkich w ciągu jednego dnia. Standard podczas nauki do egzaminów xD 

Dzisiejsza drużynówka? Cóż, nie ma nic piękniejszego niż Polski hymn acapella na Polskiej ziemi i Niemcy zmuszeni do słuchania go >D Niedługo wszyscy skoczkowie świata będą znali nasz hymn lepiej niż swój własny :D 

No i upadek Petera. Wybrnął po mistrzowsku, na szczęście nic mu się nie stało, ale kiedy dupnął na zeskok, moja pierwsza myśl była następująca: "no tak. Kto jak nie on." No trudno. Jutro będzie lepiej. Chociaż pewnie nie. xD 

Miłego czytania! 

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro