Rozdział 12, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksy rozciągnął mapę samochodową Borów Tucholskich i raporty związane z Biesem przy panoramicznym oknie w lofcie Gabriela. Wyjął czerwone, okrągłe znaczniki ze swojego kajetu.

— Gotowy — rzucił Aleksy, przysiadając na piętach przed mapą.

Konrad usiadł po turecku obok niego z wachlarzem dokumentów rozłożonym wokół siebie.

— Mamy tego bardzo mało, no ale... Lepsze to niż nic — westchnął Wilczyński ze wzrokiem wbitym z wydruki chatu z telefonu. 

Aleksy był pewien, że wymiana wiadomości z Wiktorem. Spuścił wzrok, pozwalając Konradowi samotnie skonfrontować się ze wspomnieniami. 

Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, ale nie odezwał się słowem. Przez kilka sekund w milczeniu wertował kartki, aż w końcu wziął głęboki oddech i pochylił się mapie. Razem z Aleksym odnajdywali nazwy miast i ulic, a potem zaznaczali prawdopodobne miejsca, w których Wiktor odnalazł ślady pobytu Biesa: duże odciski stóp, zadrapania pazurem na korze drzew. Raport i wiadomości od Wiktora były najbardziej wiarygodnym źródłem informacji, jakie mieli, więc Aleksy nanosił wszystkie dane na mapę czerwonymi znacznikami. Użył tego samego koloru, by oznaczyć miejsca znalezienia zwłok – pięciu osób, w tym Wiktora, które Bies rozszarpał na kawałki.

— Dopytam Lidkę, czy dosłali jeszcze jakieś informacje — dodał Konrad, podając mu ostatni skrócony raport patologa. Demon zabijał swoje ofiary w miejscu, gdzie je spotkał. 

Nie ciągał po lesie, nie wlekł do swojej kryjówki i nie urządzał polowania. Chwytał ostrymi jak sztylety zębami i rozrywał na drobne kawałki. Kończyny jednego ze spacerowiczów były rozrzucone w promieniu pięciu metrów od korpusu.

— Cześć, Lidka — zagaił Konrad, wyrywając Aleksego z zamyślenia. — Przygotowujemy się do wyjazdu na tego Biesa... Tak, jak najszybciej... A coś nowego ci dosłali?... Dosłali?!... Słabe... Przykro mi... Tak, podeślij na mój telefon, proszę. Jesteś aniołem! Dziękuję!

— Dosłali? — dopytał Aleksy, po raz kolejny podnosząc z podłogi znaczniki.

— Taaak... Lidka zaraz mi dośle akta, ale Bies zabił jeszcze dwie osoby. Tamtejszy komendant wysłał jej tę informację mailem, razem z dosadnym określeniem naszej użyteczności — mruknął ze wzrokiem wbitym w telefon. — Kategoria takiego małego chujka.

Aleksy wywrócił oczami, starając się nie zakładać z góry, że współpraca z policją w Borach Tucholskich będzie trudna. 

Lidka dosłała im raporty po kwadransie. Konrad przejrzał je dokładnie i po konsultacji z Aleksym, nakleił ostatnie dwa znaczniki na mapę.

— Małe chujki dołączyły jeszcze maila od zwierzchnika leśniczych w Borach Tucholskich — dodał Konrad, przesuwając palcem po ekranie. Zmarszczył brwi i wypuścił powietrze ze świstem, nie kryjąc irytacji. — Leśniczy znaleźli rozmyte albo zatarte ślady Biesa, podrapane i otarte z kory drzewa, a poza tym nic. Podejrzewam, że większość fotopułapek mają zepsutych albo w ogóle nie działają, bo udało im się uchwycić niemożliwy do zidentyfikowania cień, albo Bies... tudzież ptak... zasłonił obiektyw. Nie chciało się pewnie leśnym chujkom przeszukiwać zdjęć — sapnął, odkładając telefon z rozmachem. Przetarł dłońmi twarz i spojrzał na niego ponuro.

— Czyli nic nie mamy — podsumował Aleksy, a Wilczyński skinął głową.

Nie dostrzegali żadnego wzoru ze znaczników na mapie. Czegokolwiek, co pozwoliłoby im stworzyć plan i wyznaczyć miejsce, w którym zaczęliby poszukiwania.

Przygotowania do drogi skończyli kilka minut przed trzecią. Aleksy spakował jedzenie i ubrania całej trójki, a Konrad raz jeszcze sprawdził broń i upewnił się, że mają wszystko, co może im się przydać. Do bagażnika BMW Gabriela włożył maczetę, strzelbę na naboje ze srebra i kilka noży myśliwskich. Broń palna zabijała przede wszystkim Wilkołaki, pod warunkiem że postrzał był celny. Srebrne kule sprawiły ból większości demonom, ale nawet ich nie spowalniały. Kolegium wraz z wykwalifikowanymi łowcami już od lat prowadzili badania, ale do tej pory nie znaleźli odpowiedzi na pytanie, dlaczego cięcie, a nie postrzał unieruchomiały demony. Najchętniej powtarzana teoria głosiła, że kula, która utkwiła w ciele demona, w żaden sposób nie wpływała na jego układ nerwowy. Dopiero cięcie ostrza prosto w mózg, odcinało mu na chwilę zasilanie, ale nie zabijało. Dawało wystarczająco dużo czasu, by go zdekapitować, a potem spalić.

Poza tą – w tym przypadku – mało użyteczną bronią, musieli zdać się na swoją inteligencję i sami zastawić sidła na Biesa. Żeby zabić demona wielkości co najmniej dorodnego słonia, musieli go unieruchomić i wyrwać mu serce, albo wpakować w nie cały ładunek śrutu (musiałby stać w bezruchu). Aleksy nie miał pomysłu, jak zrobią to we trzech. Jak Wiktor mógł porwać się sam na takie zlecenie? Nawet studenci wiedzieli, że to misja samobójcza.

Według raportu sprzed pięciu lat, który wyciągnęła dla nich Lidka guślarzowi i wiedźmarzowi udało się zabić Biesa tylko dzięki wyjątkowemu szczęściu. Demon wpadł do olbrzymiego zapadliska, więc mieli relatywnie dużo czasu, by wymyślić, jak go wykończyć. Koniec końców użyli przewodów elektrycznych i porazili go prądem z agregatu, a zaostrzonym drewnianym kijem i maczetą wydłubali serce. Potem w tym samym dole go spalili i zakopali szczątki, więc to była koronkowa robota. Mogli spróbować zrobić to samo, ale musieliby wypożyczyć skądś koparkę. Żaden z nich nie miał uprawnień na prowadzenie takiego pojazdu, a poza tym huk maszyny zaalarmowałby Biesa, więc i tak wiedziałby, co planują. Bez sensu.

Pomimo największych chęci, nie udało im się wyjechać tego samego dnia. Obłożony zadaniami Gabriel potrzebował więcej czasu na przekazanie opieki nad delegacjami, poproszenie wykładowców o poprowadzenie jego zajęć, przygotowanie materiałów dla studentów i rozplanowanie wielu, wielu innych zadań, które wziął na swoje barki. Konrad i Aleksy czekali na niego w kuchni w lofcie, rozparci na śnieżnobiałej kanapie, podczas gdy Olszewski gorączkowo wydzwaniał po wykładowcach, jedną ręką wystukując maile.

Wszystkie zadania i obowiązki udało się dopiąć na ostatni guzik następnego dnia, więc o świcie spotkali się na parkingu, ściskając w dłoniach kubki termiczne z kawą.

— Niech zgadnę — westchnął Konrad, patrząc na podchodzącego do auta Gabriela. Ubrany w luźne, bawełniane spodnie i bluzkę typu oversize z długim rękawem, w niczym nie przypominał tego wykładowcy, który nieustannie zajęty, biegał po akademickich korytarzach. — Ty prowadzisz, a Aleksy ma być twoim pilotem?

— Możesz spać z tyłu, nie przeszkadza mi to — zapewnił Gabriel, kładąc swoją podręczną torbę na podłodze w nogach pasażera.

— Nie o to mi chodziło — mruknął Konrad, ale uśmiechnął się, widząc szampański humor Olszewskiego. Aleksy w ogóle nie podzielał ich entuzjazmu. Cieszyłby się, gdyby to był męski wypad pod namiot albo na żagle, bo nigdy nie miał okazji wziąć udział w takiej wyprawie, ale polowanie na Biesa nie wchodziło w zakres aktywności przynoszących mu jakąkolwiek przyjemność. — Jesteście słodcy — dodał, gdy zajęli swoje miejsca. 

Lidka bardzo chciała ich pożegnać, ale w związku z urlopem Gabriela osobiście odpowiadała za przygotowywanie rektora do spotkań z polskim rządem.

— Wiem — odpowiedział bezczelnie Gabriel i odpalił silnik swojego terenowego BMW. 

Auto wróciło z naprawy i wszyscy trzej odetchnęli z ulgą. Wyjazd uczelnianą Skodą do Borów Tucholskich był bardzo ryzykowne. Chcieli część lasów przeczesać autem, a samochód z nisko zawieszonym podwoziem zupełnie się do tego nie nadawał.

Wyglądało na to, że Gabriel nadal uwielbiał prowadzić. Zrelaksowany zapiął starannie pasy i płynnie wrzucał kolejne biegi, zręcznie manewrując między innymi uczestnikami ruchu. Jeździł dużo spokojniej niż Konrad, lepiej oceniał odległości i preferował jednostajne tempo, które było miłą odmianą, po szybkiej albo często przerywanej ostrym hamowaniem jeździe Wilczyńskiego.

— To ustalmy, co robimy najpierw — zaczął Konrad, stukając Aleksego w ramię. Ten wyciągnął z torby notatki i część z nich podał Wilczyńskiemu. — Ja zadzwonię do tego buca z policji.

— Kopalnia informacji — mruknął Aleksy, opierając się ramieniem o fotel. 

Konrad wziął głęboki wdech i zadzwonił do komendanta z informacją, że już wyjeżdżają. Rozmowa nie trwała długo, ale nie przejęli się tym zbytnio. Na odległość i tak nie mogli teraz nic więcej zrobić. Po kilkunastu minutach atmosfera rozprężyła się i zeszli z tematu Biesa. Konrad był w doskonałym humorze: żartował i podpuszczał Aleksego, żeby coś zaśpiewał, więc w ruch poszedł telefon. W aucie rozbrzmiały dźwięki starych przebojów, ale pomimo próśb Aleksy nie zgodził się na zaimprowizowane karaoke. Nie miał śmiałości przed Gabrielem, szczególnie gdy ten z lekkim uśmiechem patrzył w ciągnącą się przed nimi autostradę. Czym innym były wygłupy z Konradem, a czym innym ośmieszenie się przed Olszewskim.

W szale przygotowań do wyjazdu zapomnieli o jednej, bardzo ważnej rzeczy: rezerwacji hotelu. Obaj z Konradem wyciągnęli telefony. Aleksy obdzwaniał wschód miasta, a Wilczyński zachód.

Zafrasowany Karczewski wbił wzrok telefon, zapominając o otaczającym go świecie, więc gdy poczuł delikatne muśnięcie na kolanie, drgnął zaskoczony. Spojrzał w dół, w momencie, gdy dłoń Gabriela powoli zsunęła się ze skrzyni biegów na jego udo. Żaden z nich nic nie powiedział. Aleksemu zrobiło się w jednej chwili gorąco i był pewien, że widać to na jego twarzy. Konrad nie zauważył rumieńców na jego twarz, ale Gabriel musiał je dostrzec, bo próbował ostrożnie zsunąć rękę. Aleksy chwycił jego dłoń i położył na swojej nodze, ponownie pochylając się nad telefonem, jak gdyby nigdy nic.

— Powiedz mi, że coś dla nas znalazłeś— westchnął Wilczyński, wsadzając głowę pomiędzy nich. Nie zauważył albo umyślnie zignorował intymny gest, który tak wzburzył Aleksym. W tym dotyku było coś więcej niż tylko czułość i słodka tęsknota. Było w tym coś porywczego jakby gwałtownego. 

— Nie mamy, ale zostały mi jeszcze dwa hotele na liście. Oba czterogwiazdkowe.

Obaj jęknęli rozczarowani. Akademia nie wypytywała ich o każdego wydanego grosza, ale zatrzymywanie się w luksusowych hotelach było problematyczne. Przy zleceniu często wracali bardzo brudni i tak poobijani, jakby pokłócili się z jakimś ulicznym zabijaką. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że wypraszano guślarzy z renomowanych miejsc z powodu ich fatalnej prezencji.

Pierwszy, do którego zadzwonił, zaoferował im czteroosobowy pokój i Aleksy wziął go bez szemrania, obiecując, że zapłacą za cztery osoby. Żaden z nich nie wierzył, że pozbędą się problemu z Biesem w jeden dzień, więc poprosił o tygodniową rezerwację. Uważał, że ma szczyt szczęścia, bo przecież za kilka dni zaczynały się wakacje i do takich turystycznych miejsc zjeżdżało się mnóstwo wycieczek.

To oznaczało też pojawienie się więcej potencjalnych ofiar.

Do Borów Tucholskich dojechali z jedną przerwą w trasie krótko po dwudziestej. Ku rozdrażnieniu Aleksego, tylko Gabriel wyglądał świeżo i z zapałem wyciągał ich bagaże. Wprost tryskał energią, zachwycony pierwszym poważnym zleceniem, od kiedy zajął profesorskie krzesło.

W recepcji napotkali jednak mały problem, bo pracownik hotelu nie chciał im wynająć pokoju, nawet jeżeli zgodzili się opłacić pełen plan rezerwacji. Jego słowne przepychanki z Konradem i Aleksym trwały tak długo, aż w końcu interweniował kierownik zmiany i wydawał im kartę magnetyczną do pokoju.

— Jutro jesteśmy umówieni z komendantem o dziewiątej. Facet jest w ciężkiej panice, więc raczej nam nie pomoże. I ciągle ma pretensje, że tak długo na nas czekali. Tłumaczenie, że Bies zabił jednego z naszych, nie zrobiły na nim wrażenia, więc pilnujcie mnie, żebym mu jutro nie złamał nosa — wyjaśnił, wtykając kartę do czytnika wewnątrz pomieszczenia. 

Światła zamigotały i otulił ich przyjemny półmrok. Konrad i Aleksy znużeni podróżą wzięli pierwsi prysznic, podczas gdy Gabriel odpisywał jeszcze na kilka maili przy stoliku kawowym, domykając ostatnie sprawy, zanim wyłączy komputer na dłuższy czas. Skupiony, pochylał się nad monitorem i pospiesznie wystukiwał kolejne zdania, sprawdzając coś, co jakiś czas w swoim oprawionym w skórę kalendarzu. Aleksy ułożony na plecach z twarzą skierowaną ku niemu walczył z sennością. Sam musiał w końcu przyznać, że zaczął czuć dreszczyk ekscytacji na mające się rozpocząć polowanie. Nadal dominował sceptycyzm i powątpiewanie, ale z drugiej strony, jeżeli miał z kimś u boku zmierzyć się z Biesem to właśnie z nimi.

— Dobranoc. — Szept Gabriela dobiegł go gdzieś w pobliżu. 

Materac ugiął się pod jego ciężarem, ale Aleksy nie miał siły rozchylić powiek. Zasnął chwilę po tym, jak Olszewski złożył na jego ustach słodki pocałunek.

Słońce ledwo wychyliło się zza widnokręgu, gdy Aleksy się obudził. Pokój nadal tonął w mroku. Jedynie słabe promienia światła wkradały się przez źle zasłonięte story i tańczyły na beżowej tapecie niczym ledwie tlące się płomyki. Gabriel leżał z policzkiem przytulonym do jego piersi, nogą przerzuconą przez jego udo i ręką ciasno otulającą brzuch. Aleksy uśmiechnął się, obejmując go delikatnie i zakładając drugą rękę pod kark. W takiej pozycji mógł zostać do następnego dnia, ale...

Przyjemny poranek zakłóciło głuche stęknięcie Konrada, gdy przekręcał się na dużym, dwuosobowym łóżku.

— Aleksy — zawołał cicho zachrypniętym głosem. Aleksy go zignorował, mając nadzieję, że odpuści. Usłyszał szelest pościeli i uchylił jedną powiekę w momencie, gdy Wilczyński w białej bokserce siadał na brzegu łóżka. Przetarł zaspane oczy, próbując dojrzeć, czy nadal śpią. — Aleksy.

— Co?

— A może zastawimy pułapkę na tego Biesa, tak jak na Strzygę? — wyszeptał, nic sobie nie robiąc z tego, że Gabriel nadal śpi.

— Co masz na myśli? — odszepnął, spoglądając na niego z zainteresowaniem. 

Przez tyle godzin w trasie nie udało im się wymyślić żadnego planu, więc każda, nawet najbardziej szalona myśl była mile widziana.

— Rozciągnęlibyśmy linę holowniczą. Przywiążemy ją do jednego drzewa, przeciągniemy przez drogę aż do drugiego, a tam do auta. Jeden z nas ściągnie Biesa na właściwy trakt, drugi napręży linę autem, a gdy ten się zwali na ziemię, trzeci wydłubie mu oczy — wyjaśnił, gestykulując bez związku z przedstawionym planem. — Jest nas trzech, więc dalibyśmy radę. To jedyny sensowny plan, jaki mam, bo drugi obejmuje wjechanie w niego cysterną.

— Zrzućmy na niego spadochron z drzewa — odezwał się nagle Gabriel. Odetchnął sennie, wtulając się mocniej w Aleksego. Nie otworzył oczu nawet na chwilę, a jego oddech nadal pozostawał równomierny, więc obaj drgnęli zaskoczeni na dźwięk jego głosu.

— To nie jest zły pomysł! — wydusił Konrad, patrząc na Olszewskiego w pełni rozbudzony. — Zarzucimy na niego płachtę, podetniemy tak, jak Wąpierz mnie załatwił, a potem podziurawimy jak sito! Możemy mu nawet związać nogi albo go do czegoś przywiązać, jak będziemy mieli wystarczająco dużo szczęścia!

— Tak, łut szczęścia to jest coś, na czym chcę polegać — mruknął Aleksy, bezwiednie przesuwając dłonią wzdłuż kręgosłupa Gabriela. Ten powoli wyprężył się z cichym westchnieniem i równie nagle oderwał od Aleksego, zabierając całą kołdrę. Otulił się nią szczelnie i obrócił do nich tyłem. Nakrył głowę poduszką, ignorując rozbawionego Wilczyńskiego.

— Za głośni jesteśmy? — zaszczebiotał słodko Konrad, podnosząc się z łóżka. Na jego ustach błąkał się bezczelny uśmiech, gdy Gabriel mamrotał coś niezrozumiałego, zwijając się w ciasny kłębek.

— Kiedyś musi odespać — westchnął Aleksy, wywołując tym atak śmiechu u przyjaciela.

— Odespać?

— Idź się myć i schodzimy na śniadanie, wesołku — burknął, rzucając w niego swoją poduszką.

Konrad odrzucił mu ją i nadal w doskonałym humorze, zniknął za drzwiami łazienki. 

Pomysły ze spadochronem i liną holowniczą wydawały mu się wyjątkowo dobre. To miało szansę powodzenia, pod warunkiem że faktycznie uda im się zdobyć tak duży i gruby materiał. Źródła pisane, a także sprawozdania innych łowców demonów nie były jednoznaczne co do wielkości biesa. Jedni podawali, że są to bestie wielkości auta osobowego, a jeszcze inni utrzymywali, że widzieli takie, które przewyższały tira. Jak dużemu Biesowi oni stawią czoło? A przede wszystkim, gdzie on ma swoje gniazdo? Żywił się prawdopodobnie ludźmi i zwierzętami zamieszkującymi lasy. Może nawet farmerzy nie zgłaszali zaginięć pojedynczych sztuk bydła.

Rolnicy.

— Gabrielu, nie będzie łatwo znaleźć spadochron, ale możemy bez problemu zdobyć płachty na siano od rolników — odezwał się, klepiąc go delikatnie po ramieniu. Olszewski ściągnął poduszkę z głowy i spojrzał na niego błyszczącymi oczami.

— Chyba mamy plan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro