Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Weszli do zatłoczonej jadalni tuż za hotelowym lobby. Goście śmiali się i rozmawiali głośno, przechadzając po sali. Światło słoneczne wlewało się do środka, rozgarniając swoimi promieniami półcienie rzucane przez bujną roślinność ustawioną między dębowymi stolikami. Aleksy, Gabriel i Konrad weszli do środka po granatowej wykładzinie, rozglądając się za wolnym miejscem.

— Ale wypas! — zawołał zachwycony Konrad i nim się obejrzeli, oddalił się od nich szybkim krokiem. 

Aleksy wzruszył ramionami i przecisnąwszy się za małżeństwem z trójką dzieci, położył torbę na wolnym krześle przy oknie, za którym rozciągał się widok na równie oblegany taras.

— Mogłem się tego spodziewać — odezwał się z rozbawieniem Gabriel, wskazując brodą pod przeciwległą ścianę. 

Wilczyński z talerzem w dłoni buszował wokół szwedzkiego stołu mieniącego się dziesiątkami kolorów serów, wędlin, warzyw, egzotycznych owoców, piramid z polskich truskawek, świeżo wypiekanego chleba, żurku dla skacowanych gości i wielu, wielu innych pyszności. 

Obaj uśmiechając się pod nosem, ruszyli za Konradem. Wybór był tak szeroki, że Aleksy długo nie mógł się zdecydować na cokolwiek. Rzucił kątem oka na przepełniony talerz Konrada, z którego spadł pomidorek koktajlowy i potoczył się pod stół. 

Razem wrócili do stolika, ale Konrad jeszcze kilka razy wstawał po dokładkę. Aleksy z czarną kawą słuchał jego wesołej dyskusji z Gabrielem o zdrowym odżywianiu. Zdrowe żywienie było jednym z obowiązkowych zajęć przez pół roku w trakcie nauki w Akademii. O ile wiedźmy i wiedźmarze byli świadomi wpływu jedzenia na organizm, o tyle guślarze często bagatelizowali tę kwestię. A to właśnie przeważnie oni stawali się łowcami i potrzebowali tężyzny fizycznej, żeby pokonać demona. Zdrowe ciało i energia były im równie potrzebne, jak zajęcia z fechtunku i sztuk walki, które niemal w połowie wypełniały ich grafik. Musieli mieć tyle siły, żeby odrąbać Wąpierzowi głowę i uciec przed Strzygą. Wystarczyło jedno potknięcie, by stracić życie.

Mimo to Aleksy skrupulatnie ignorował zdobytą wiedzę i przez dwa lata zaniedbywał swoje ciało. Jadł niezdrowe, nieregularne posiłki i mało sypiał, zwykle drzemał w pociągach albo tanich hostelach. Efekt był taki, że gdyby nie Konrad, Wąpierz by go zabił. I był pewien, że gdyby to Wilczyński odprawił gusła na Teresie, doszedłby do siebie dużo szybciej, niż on; nie trzeba by go było reanimować. Wiedział, że musi o siebie zadbać, bo nie dożyje do trzydziestki.

— Aleksy? — zagadnął go łagodnie Gabriel, stawiając między nimi talerzyk z owocami. — Pytałem jak bark?

— Swędzi — odpowiedział po chwili zastanowienia. Nacisnął kilka razy na ranę, ale nie poczuł bólu. Nie pojawiły się żadne zielone nitki w sączącym się wcześniej płynie, więc wczoraj nie posmarował już maścią śladów po palcach Teresy. Wziął truskawkę i wepchnął ją sobie do ust. Gabriel zmierzył go pilnym wzrokiem, szukając jakichkolwiek oznak kłamstwa, więc puścił mu oko i chwyciwszy jabłko, podniósł się z krzesła. — Chodźmy, już czas.

* * *

Na komisariacie pojawili się chwilę przed umówioną godziną, ale i tak wszystkie głowy zwróciły się w ich kierunku, jakby oczekiwali ich co najmniej od kilku godzin. Konrad odchrząknął i ze znanym sobie luzem zaanonsował mundurowemu przybycie ludzi od rektora Godlewskiego. Zaprowadzono ich do jednego z pokoi na tyłach budynku, gdzie jak w szkole zawieszono już na ścianie mapę Borów Tucholskich i okolicznych miasteczek. Po prawej stronie ustawiono czteroosobowy, plastikowy stół i krzesła, a na nich akta spraw. Po przeciwnej zaś skromny poczęstunek i szkolną tablicę z taśmą klejącą i magnesami.

— Nareszcie! — dobiegł ich drżący głos komendanta zza pleców. — Kurwa, ile ty masz lat? — wydusił, patrząc na Gabriela szeroko otwartymi oczami. Twarz Konrada wykrzywił grymas złości, ale Olszewski zdołał się opanować.

— Jestem wykładowcą w Akademii — odpowiedział spokojnie, patrząc bez wyrazu, jak mężczyzna przeciska się między nimi i szybkim krokiem podchodzi do stołu. 

Spojrzał na nich z irytująco wyczekującym wyrazem twarzy, jakby mieli mu tu i teraz podać przepis na pozbycie się Biesa. A najlepiej przekazali mu informację, że pozbyli się kłopotu w drodze na komisariat.

Gabriel istotnie wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia lat i to tylko dzięki stalowym błyskom w oczach oraz aurze autorytetu, która go otaczała. Nawet cienka blizna na policzku nie przydała mu dorosłości i szeroko pojętej męskości.

— A gdzie reszta?

— Jaka reszta? — zapytał cichym głosem Wilczyński, stając naprzeciwko niego.

— Mówiliście, że to tyle trwało, bo zbieraliście ludzi, a teraz pojawia się tu was...? Trzech? — wydusił, wodząc wzrokiem po ich twarzach. 

Aleksy zdecydował się przejąć dowodzenie: facet był po prostu śmiertelnie przerażony, a Konrad gotował się w furii.

— Komendancie Świderski — zaczął, patrząc ostrzegawczo na przyjaciela. Ten zasznurował usta i wycofał się, krzyżując ręce na piersi w obronnym geście. Pomimo gorącego charakteru miał tyle rozsądku i samokontroli, by nie marnować energii na sprzeczki z osobami kompletnie nierozumiejącymi ich świata. — Czy zaznaczyliście na mapie miejsca, gdzie znaleziono ciała i gdzie świadkowie widzieli coś podejrzanego?

— Nie. Przecież nie spisywaliśmy zgłoszeń o wielkiej stopie! — żachnął się, ale jego głos zniżył się o oktawę.

— I nikt z pana pracowników nic nie pamięta? Z tych, którzy przyjmowali takie zgłoszenia?

— Nie pytałem, skoro nie miałem twardych danych...

— Więc zamiast domysłów, nie mamy nic? — zaatakował Aleksy i wskazał na mapę. — My idziemy do lasu, a wy zabierzcie się za oznaczeń na mapie. Chyba że chcecie się zamienić rolami?

Świderski zmrużył wściekle oczy, nie mogąc się zdecydować czy podkulić ogon pod siebie, czy wybuchnąć, ale Aleksy nie dał mu czasu na podjęcie decyzji. Wziął ze stołu akta i nie pytając o pozwolenie, wcisnął je do swojej torby.

— Potrzebujemy wielkiej płachty, takiej jak spadochron albo plandekę do okrywania siana, a także mocnej liny holowniczej. Będziemy w kontakcie — dodał i położywszy Konradowi dłoń na plecach, wypchnął go z pokoju. Gabriel bez słowa udał się za nimi i aż do momentu, gdy wsiadł do auta, pozostawał niewzruszony.

— Czy ja wyglądam na licealistę? — warknął, zatrzaskując za sobą drzwi.

— Mnie nie pytaj. Widziałem, jak autem wbiłeś Strzygę w drzewo — odburknął Konrad, biorąc od Aleksego plecak. 

Wyciągnął z niego akta i przejrzał pobieżnie. Aleksy dobrze wiedział, czego szuka. Pozwolił mu na to, bo chociaż wszyscy trzej czytali ich skróconą wersję i wiedzieli, że nic więcej tam nie ma. 

Wiktor Andrusik.

Kolega z roku, partner w żartach Konrada. Nosił długie włosy i kolczyk z zębem wilkołaka w uchu. Uwielbiał rocka, nie tolerował surowych pomidorów i nawet w upalne dni zawsze nosił jeansy, żeby być gotowym do podjęcia zlecenia. Jeździł motorem wyścigowym i był nieszczęśliwie zakochany w cztery lata młodszej Kindze, guślarce kompletnie nieradzącej sobie z duchami. Taki był Wiktor, którego Bies rozszarpał w wieku dwudziestu pięciu lat.

Aleksy zobaczył zdjęcia dopiero podczas wertowania akt w Akademii i do dziś prześladowały go na każdym kroku. Nie w nocy, gdy spał w pokoju z Konradem albo w objęciach Gabriela, ale na korytarzach uczelni, gdzie pięć lat temu razem śmiali się i dzielili wątpliwościami. Gdzie Wiktor wzdychał do Kingi i po jednym z jej czerwcowych egzaminów zasypał galerię Akademii absurdalną ilością konfetti, gratulując zdania poprawki.

Wiedział, że Wilczyński będzie szukał jego ducha w lesie, żeby sprawdzić, czy odzyskał spokój. Aleksy był pewien, że go tutaj nie ma. Wiktor nie miał niedokończonych spraw, bo ufał, że oni się tym zajmą, że wykończą tego Biesa za niego.

Aleksy przekręcił się w fotelu i spojrzał na trzymane przez przyjaciela dokumenty. Na zdjęciach, gdzie było ujęcie tylko twarzy, Wiktor wyglądał, jakby spał, pogrążony w długotrwałej chorobie. W sprawozdaniu koroner napisał, że Wiktor Andrusik wykrwawił się wskutek odniesionych ran. Na potwierdzenie tych słów zamieszczono w aktach także fotografię Wiktora, leżącego na plecach z ręką przyciśniętą do poharatanego brzucha. Z drugiego rękawa czarnej koszulki ziała pustka. Wokół niego niczym całun rozlał się bezkształtny cień; ciemna plama po wsiąkniętej w ziemię krwi. Wiatr potargał długie włosy, które opadły na twarz Andrusika, maskując poszarpany przez dzikie zwierzę policzek. 

— Zgodnie z wiadomościami, które Wiktor wysyłał mi na bieżąco na chat, to rozmawiał z dużą rodziną zamieszkującą przy północnym krańcu Parku Narodowego. Dwójka ich dzieci utrzymywała, że coś widziała... Siedmiolatka i dziewięciolatek — zachrypiał Konrad, zatrzaskując akta. 

Aleksy wyciągnął rękę i pomasował mocno jego bark, dając mu chwilę, by się wyciszył. Poprzedniego dnia widział, jak z każdą godziną podróży oczy Konrada stopniowo przysłaniała mgła i niekiedy milkł, zaciskając bezwiednie szczęki. Przyjazd tutaj był dla niego ogromnym bólem, zmierzeniem się ze stratą i czasem zemsty, skrywanymi pod płaszczykiem ekscytacji wyeliminowania bardzo niebezpiecznego demona.

Wiktor nigdy nie zdołał złożyć pełnego raportu, nie dożył do tego, ale pisał do Konrada o wszystkich postępach i konsultował z nim swoje odkrycia, więc mieli jako taki wgląd w sytuację z najlepszej możliwej perspektywy. Nawet jeżeli Wiktor był dość chaotyczny i brakowało mu skrupulatności w pracy, która cechowała, chociażby Aleksego czy Konrada.

— Nie zaszkodzi nam z nimi porozmawiać. Może nie są bardzo wiarygodni, ale dzieci nie racjonalizują sobie zjawisk, których nie potrafią logicznie wytłumaczyć, tak jak to robią dorośli — naciskał łagodnie Aleksy i powróciwszy na swoje miejsce, skinął Gabrielowi. 

Ten bez słowa uruchomił silnik i wyjechał z policyjnego parkingu. Olszewski ze swoją doskonałą pamięcią fotograficzną i równie wielką chęcią zemsty, wiedział, gdzie się udać. Żaden z nich nie odezwał się już ani słowem.

Aleksy zasłonił dłonią usta i wbił wzrok za okno, próbując nazwać uczucia, które się w nim kotłowały. Nie rozumiał tej mieszaniny bezwzględnego spokoju, podrygów adrenaliny i ledwie słyszalnych podszeptów żalu. Dlaczego nie czuł takiej furii jak Konrad albo takiego dojmującego smutku jak Gabriel? Dlaczego był tak obojętny? Oparł skroń o szybę i przymknął oczy. Czy jednak wychowanie Henryka częściowo zabiło w nim zdolność odczuwania? Ojciec nigdy nie nauczył go przeżywania straty.

Dom, który opisał Wiktor w swoich wiadomościach, znajdował się pośrodku hektarów pól uprawnych, tuż przy Parku, tak daleko od cywilizacji, że wyprawa rowerem do najbliższego sklepu wydawała się wycieczką na pół dnia. Aleksy odnosił wrażenie, że są widoczni z daleka i faktycznie, gdy tylko zatrzymali się na przestronnym podjeździe między dużym, trzypiętrowym domem, oborą i stodołą, dobiegające czterdziestki małżeństwo już na nich czekało. Zamknięte w sieni psy ujadały wściekle, podczas gdy czwórka dzieci zaganiała kury i gęsi do dużego kurnika tuż przy obejściu.

— Dobry — rzucił mężczyzna, podchodząc do nich, gdy tylko wysiedli z auta. — Co pomóc?

— Dzień dobry — przywitał się Aleksy, mocno ściskając wyciągniętą dłoń rolnika. Ubrany w starą koszulę w pionowe pasy, jasne jeansy i czapkę z daszkiem przyglądał się Aleksemu badawczym wzrokiem; z ogorzałej słońcem twarzy patrzyły na nich dobrotliwie duże, zielone oczy. Sprawiał wrażenie miłego człowieka. — Nazywam się Aleksy Karczewski, a to moi koledzy Konrad Wilczyński i Gabriel Olszewski.

— Michał Kaźniuk. Miło mi — odpowiedział, skinąwszy z szacunkiem każdemu z nich. 

Aleksy kątem oka dostrzegł dwójkę najmłodszych dzieci i odetchnął z ulgą. Przemknęło mu przez myśl, że mogą ich nie zastać. W końcu niedawno rozpoczęły się wakacje.

— Rozmawiał pan z naszym kolegą Wiktorem Andrusikiem — zaczął neutralnym tonem. Nie był pewien, czy rolnik wie, że Wiktor nie żyje. Michał milczał zafrasowany, najwyraźniej kompletnie nie wiedząc, o kim mówi. — Długie, brązowe włosy i kolczyk w uchu — dodał, dotykając wymownie płatek ucha, ale Kaźniuk nadal patrzył na niego zdezorientowany.

— Pan, z którym rozmawiałam o diable! — krzyknęła dziewczyna, podbiegając do nich bez krzty nieśmiałości. Podobnie jak ojciec miała blond włosy i błyszczące niczym wiosenne liście oczy.

— Nie opowiadaj głupot! — żachnął się ojciec, machając ręką, by ją zbyć.

— Nie, nie! — zaprzeczył gwałtownie Aleksy, posyłając dziewczynce szeroki uśmiech. — Dokładnie ten pan! Chcielibyśmy... jeżeli państwo pozwolą... porozmawiać o tym, co widziała państwa córka...

— O diable? Panie to nie Kraków, tutaj diabłów nie ma...

— Nasz przyjaciel nie żyje. Został zamordowany — powiedział cicho Konrad, stając obok Aleksego. Widział żal i łagodność w jego spojrzeniu, pragnienie, by zrobić cokolwiek, co doprowadzi ich do demona, który odebrał im Wiktora. — Bardzo proszę, niech pan nam pozwoli porozmawiać z dziećmi.

— Michał, a co ci szkodzi? — zapytała kobieta, wokół której zebrały się dzieci. Patrzyły na nich szeroko otwartymi oczami, przysłuchując się uważnie rozmowie. 

— Tylko nie oddalać mi się. Nie wolno ich nigdzie zabrać — westchnął, celując ostrzegawczo palcem w Aleksego. Zalała go fala ulgi, gdy wyciągał rękę w stronę dziewczynki.

— Auto zostawiamy u państwa — powiedział szybko Gabriel, zachęcając gestem wszystkie dzieci by podeszły. Nawet najstarszy z nich wydawał się zainteresowany, nie oponował, gdy młodsza siostra chwyciła Aleksego za rękę i pociągnęła w stronę stodoły.

— Pokasę panu, gdzie go wizieliśmy. Choć, Ksysiek! — krzyknęła, machając ręką na chłopca. Nie miała górnej jedynki, więc przy każdym słowie uroczo sepleniła. Aleksy truchtał, by za nią nadążyć, ale ona wydawała się w ogóle tego nie zauważać. — Cytam duso bajek, ale mówię panu, że on był plawdziwy!

— Dlaczego tak myślisz? — zapytał. Torba obijała mu się o biodro, więc przycisnął ją do siebie wolną ręką.

— Widziałam go na własne ocy! — przekonywała, ciągnąc go na skraj lasu. Była wyraźnie podekscytowana, że ktoś słuchał tego, co ma do powiedzenia, ale w jej postawie zauważył coś jeszcze, co zwróciło jego uwagę. Ta bezwzględna pewność, że ma rację. Nawet ostry komentarz ze strony ojca nie zachwiała jej przekonaniem co do swoich racji, a był pewien, że bagatelizowano ją wielokrotnie. — Chcałam temu panu z kolczykiem pokazać, gdzie go zobacyłam, ale tato mi nie posfolił. On nadal nie wierzy, że widziałam tego diabła. A ten diabeł zabił pana s zębem?

— Tak, wierzę, że tak — odpowiedział ostrożnie i gdy puściła jego dłoń, rzucił okiem na spieszące za nimi pozostałe dzieci i przyjaciół. 

Oddaliła się od niego, więc podbiegł do niej i zatrzymał się gwałtownie, gdy stanęła przed lasem z rękoma wspartymi na chudych biodrach. Przez chwilę mierzyła krytycznym spojrzeniem bujne krzaki, po czym nagle odbiła w prawo. Aleksy ruszył za nią. Opanował go irracjonalny lęk, że Bies zaraz wyskoczy i porwie ją sprzed jego nosa.

— Krzysiek! To tutaj, płfawda? — zapytała, po czym bez ostrzeżenia zanurkowała w chaszcze.

— Nie! Jeszcze w prawo! Widzieliśmy tartak, jak uciekaliśmy — odpowiedział poirytowany chłopiec. 

Aleksy całkiem stracił ją z oczu i był gotów rzucić torbę, żeby wejść za nią w gęste zarośla; jego serce drgnęło, poczuł panikę zaciskającą się na gardle niczym imadło. Ruszył w stronę zarośli, gdy nagle coś zaszeleściło po jego prawej tuż na wysokości Krzysia mknącego skrajem lasu.

— Tutaj! Kaśka, gdzie ty jesteś?! — Chłopiec niecierpliwie popędzał Aleksego i po chwili Kasia wynurzyła się z gęstwiny. 

Miała liście we włosach i szeroki uśmiech przyklejony do twarzy. Machnęła ręką na Aleksego, całkowicie ignorując to, że przyciskał dłoń do piersi, próbując odzyskać spokój. Nigdy nie mógł zrozumieć guślarzy, którzy tak jak jego ojciec i dziadek decydowali się na dzieci. On świadomy tego, co czai się w cieniu nigdy nie mógłby zostać ojcem.

— Nikt nas nie słuchał, ale niech pan sobaczy! To chciałam pokasać panu s zębem! — zawołała tryumfalnie, a Aleksy podszedł do niej szybkim krokiem. 

Krzaki we wskazanym miejscu były zgniecione, a gałęzie połamane, jakby ktoś wytoczył samochód z lasu. Niewątpliwie coś tu było i Aleksy nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że nie ma tego w żadnych raportach.

— Kurwa, ale wielki — sapnął Konrad i stęknął, gdy Kasia kopnęła go w kostkę.

— Bsydko pan mówi.

— Przepraszam — mruknął skruszony. 

Po chwili Gabriel stuknął ich obu w ramiona i gdy na niego spojrzeli, wskazał bez słowa na koronę drzew. Aleksy zadarł głowę i zaparło mu dech. Konrad znowu zaklął szpetnie i jęknął, gdy dziewczynka po raz kolejny kopnęła go.

— Duży był ten diabeł? — zapytał ostrożnie Aleksy, patrząc na połamane gałęzie na wysokości co najmniej dziesięciu metrów.

— W stodole by się nie zmieścił — powiedział z przekonaniem Krzyś, krążąc wokół nich, jakby bardzo chciał coś jeszcze znaleźć, żeby zasłużyć na ich uznanie tak jak młodsza siostra.

Aleksy i Konrad spojrzeli po sobie, po czym Aleksy wyciągnął telefon i włączył aplikację do namierzania. Nie musieli nic mówić, obaj myśleli o tym samym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro