Rozdział 14, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez chwilę żaden z nich nie drgnął, aż w końcu Olszewski bardzo powoli położył się na nim, wtulając twarz w jego szyję. Aleksy cudownie rozluźniony, czując senną ociężałość w każdym milimetrze swojego ciała, przesunął dłonie po jego plecach i przycisnął do siebie. Tkwili przez dłuższą chwilę w tej półleżącej pozycji, rozkoszując się swoją bliskością.

— Nie wiedziałem, że masz tatuaże — wydusił w końcu Aleksy. 

Zachrypnięty głos zdradzał zmęczenie. Aleksy był kompletnie pozbawiony sił, a Bies nie miał z tym nic wspólnego. Kręciło mu się w głowie, jakby wypił kilka kieliszków wina i już zupełnie nie miał ochoty gdziekolwiek dzisiaj wychodzić.

— Nie wiedziałem, że jesteś tak hojnie obdarzony przez naturę — wymamrotał cicho Gabriel, gładząc go po karku. Przycisnął usta do jego szyi, tłumiąc rozbawienie. — Bardzo hojnie — podkreślił, parskając śmiechem. 

Wspólny wybuch wesołości przeciął ciszę. Jednak pomimo chęci rozładowania atmosfery, żadnemu z nich się to nie udało.

— Jeżeli jesteś zadowolony to chyba wszystko w najlepszym porządku — odpowiedział ostrożnie, mimo wszystko nie chcąc pozostać dłużnym po tym docinku. Cieszył się, że Gabriel daje mu tę chwilę bez kontaktu wzrokowego, żeby dojść do siebie. — Kiedy je zrobiłeś?

— Tatuaże? Większość na ostatnim roku — szepnął i Aleksy zadrżał, gdy Olszewski musnął zębami płatek jego ucha. W ogóle nie pomagał mu się wyciszyć, wręcz przeciwnie. — A co, nie wyglądam na takiego, co by sobie zrobił tatuaż?

— Nie o to chodzi... Po prostu ta dzisiejsza jazda i te tatuaże... A to podobno ja jestem buntownikiem — mruknął i westchnął, gdy Gabriel w końcu się wyprostował. 

Zrelaksowany usiadł na jego udach i powoli, z rozmysłem odgarnął włosy z twarzy. Aleksemu znowu zakręciło się w głowie. W końcu Olszewski zaczął powoli odkrywać przed nim prawdziwego siebie, bez tej otoczki sztywnej poprawności i nieskończonej wyrozumiałości. Pokazywał mu dobrze skrywaną namiętność, żelazne nerwy i rozpalony wzrok, który znowu sprawił, że Aleksemu zabrakło tchu.

— Jesteś buntownikiem bez dwóch zdań — przyznał, uśmiechając się lekko jednym kącikiem ust. 

Namyślał się przez chwilę, po czym przesunął palcami po piersi Aleksego, a potem w dół po żłobieniach na brzuchu.

— Wybacz, że jestem trochę... No... nienajlepiejmiidątakiesprawybomammałodoświadczenia — wybełkotał Aleksy i wypuścił powietrze ze świstem, gdy twarz Gabriela przyozdobił jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie u niego widział.

— Z największą radością będę to z tobą odkrywał — odpowiedział, najwyraźniej wszystko rozumiejąc. Aleksy nie wiedział, czy wyczytał to z jego zakłopotania, czy naprawdę rozróżnił słowa. Gabriel pocałował go czule w usta i wziąwszy głęboki wdech, spojrzał wymownie w dół na swój brzuch i spodnie. — Czy dasz radę zadzwonić do Lidki z tym raportem? Ja muszę się doprowadzić do porządku...

— Zdecydowanie i jestem pewien, że mój telefon dzwonił co najmniej pięć razy. Konrad nie ma cierpliwości — wydusił Aleksy, czując niezrozumiałą tęsknotę, gdy mężczyzna zszedł zwinnie z jego kolan. 

Ich spojrzenia się skrzyżowały i Aleksy spłonął ognistym rumieńcem. Gabriel podszedł do niego raz jeszcze i schyliwszy się, ucałował mocno jego spragnione usta.

— Marzyłem o tym od dziesięciu lat.

— Tylko o tym? — szepnął Aleksy i zdał sobie sprawę z dwuznaczności tych słów, dopiero gdy je wypowiedział.

— O tobie — uściślił Gabriel i złączywszy ich wargi w długim czułym pocałunku, pogładził go po policzku. 

Odprowadził go wzrokiem do łazienki, a gdy drzwi się za nim zamknęły, Aleksy opadł bez sił na kanapę. Kręciło mu się w głowie od naporu doznań i był zwyczajnie zmęczony. To była dziwna mieszanka uczucia bezwładności ciała z jasnością umysłu, ociężałości i skrzącej niczym pokaz fajerwerków energii. Podciągnął niedbale spodnie i sięgnął po telefon. Nie miał ochoty rozmawiać z Lidką, więc tylko pospiesznie wystukał jej krótką wiadomość, zawierającą lakoniczny opis spotkania z Biesem i problemów z lokalną policją. Chwilę po tym, jak nacisnął wyślij, Gabriel wszedł do pokoju; uśmiechał się tajemniczo, przepasany ręcznikiem nisko na biodrach. Woda zbierała się na końcówkach kosmyków w kolorze dojrzałej pszenicy, skapywała na ramiona i spływała po smukłej piersi.

— Udało ci się? — zapytał łagodnie, uśmiechając się coraz szerzej, gdy Aleksy nie mógł utrzymać wzroku na jego oczach.

— Dużo rzeczy mi się udało — wydukał, zupełnie nie rozumiejąc sensu pytania. 

Westchnął, gdy Gabriel wybuchnął radosnym śmiechem.

Na komisariacie zjawili się po ponad dwóch godzinach, więc oczy Wilczyńskiego ciskały w nich gromami, gdy tylko przekroczyli próg. Poza tym panował bezruch i niemal idealna cisza. Policjanci pochyleni nad swoimi biurkami, tym razem nawet nie drgnęli.

Gabriel zostawił Aleksego i Konrada w przydzielonym im pokoiku, a sam poszedł po raz kolejny tłumaczyć się z szaleńczej jazdy, po której zatrzymali go drogowcy.

— Mieliście złożyć raport! — sapnął z niedowierzaniem Konrad, gdy tylko drzwi zamknęły się za Olszewskim i zostali sami. — Zrobiliście to chociaż?!

— Osobiście napisałem do Lidki — mruknął Aleksy, podchodząc do mapy. 

Oderwał jedną z czerwonych, okrągłych nalepek ze znaczników i przykleił w miejscu, gdzie zaatakował ich Bies. Chwycił długopis, żeby dopisać datę i orientacyjną godzinę.

— Przy okazji, tak? — dogryzł Konrad i gdy ten spojrzał na niego kątem oka, klepnął go mocno w plecy. — Masz dwie malinki na szyi.

— Co? — wydusił Aleksy, łapiąc się za miejsce, gdzie ukąsił go Gabriel. 

Ten nerwowy gest sprowokował niepohamowany atak śmiechu u Wilczyńskiego, który w przypływie wesołości zgiął się w pół, aż w końcu musiał usiąść. Złapał się za brzuch i teatralnie otarł łzę spod oka, rechocząc jakby usłyszał najlepszy żart.

Aleksy miał na sobie bluzkę, całkowicie odsłaniającą szyję, więc nie było sensu nawet próbować tego zakryć. Pozostało mu nosić godnie znamiona gorących chwil z Olszewskim i ignorować łzy radości spływające po policzkach przyjaciela.

— Nie wiem, czemu ci tak wesoło...

— Twoja reakcja jest bezcenna — wydusił Wilczyński, próbując się opanować. 

Aleksy wywrócił oczami, usilnie starając się przyjąć obojętny wyraz twarzy, ale Konrad nie był w stanie się uspokoić, dopóki Gabriel nie wrócił do salki. Olszewski obrzucił ich badawczym spojrzeniem i stanął przy mapie z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

— Co się stało? Ominęło mnie coś? — zapytał, zerkając kątem oka na Aleksego. 

Nie mógł pojąć, jak Gabriel to robi, że jest taki spokojny. Nic w jego twarzy ani postawie nie zdradzało, że jeszcze godzinę temu rozpaleni do szaleństwa, zrywali z siebie ubrania.

— Chyba mnie! Zrobiłeś mu malinki na szyi! — zawołał radośnie Konrad. 

Wskazał palcem na szyję Aleksego, mierząc Olszewskiego zaciekawionym spojrzeniem, ale ten nie dał się wytrącić z równowagi.

— Tak, między innymi na szyi — odpowiedział spokojnie i wetknąwszy Konradowi druk, raz jeszcze wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ich pogrążonych w głębokim szoku. 

Aleksy z niemałą satysfakcją obserwował, jak jego najlepszy przyjaciel zbiera szczękę z podłogi. Bez słowa wziął od niego druk i omiótł wzrokiem zdjęcie.

Kamera ustawiona na rondzie uchwyciła nie tylko ich auto wyjeżdżające w szaleńczym pędzie z lasu, ale także Biesa. Bestia zatrzymała się przyczajona między sosnami, trzymając wielkie łapska na konarach, jakby bez trudu rozgarniała na boki.

Stąd ta grobowa atmosfera i martwa cisza na komisariacie. Wszyscy policjanci po raz pierwszy w swoim życiu zobaczyli demona i to jednego z najbardziej drapieżnych i największych, jakie udokumentowano w historii polskiej demonologii.

— Niemożliwe, żeby tam było gniazdo — powiedział po chwili Aleksy, próbując skupić się na czymś innym niż wspomnienie mięśni Gabriela kreślących drogę w dół pod sam ręcznik. Był pewien, że Olszewski specjalnie je odsłonił po prysznicu. — Tam jest autostrada, jest za głośno...

Założył ręce za kark, ściskając mocno kartkę i wbił wzrok w mapę. Biesa nie było w pobliżu domu rolnika, gdy tam dotarli, niemożliwe, żeby żył przy drodze szybkiego ruchu i nie znaleźli go w dziesiątkach innych miejsc, które Gabriel wytypował na podstawie mglistych doniesień z social mediów. Mieli hektary lasu do przeszukania, ale z drugiej strony tak wielki demon potrzebował równie okazałego schronienia, więc gdzie mógł się tak dobrze ukrywać? Byli w każdej z lokalizacji, gdzie Bies rozerwał ludzi na strzępy. Miejsca zgonu były potwierdzone przez patologa, więc jak to się stało, że dosłownie nigdzie nie było śladu po jego legowisku, jakby w ogóle nie stworzył swojego gniazda?

Pod koniec dnia, po obiedzie, zebrali się w pokoju i po długiej  – burzliwej ze strony Gabriela – dyskusji, zdecydowali, że następnego dnia wrócą w miejsce wycinki. 

— Postanowione — podsumował Konrad, nadal ignorując Olszewskiego. — Gabryś zaczeka w aucie, a ja i Aleksy przeszukamy teren. Upewnimy się, że jest bezpiecznie i zamontujemy plandekę. 

— Jak chcesz ją zamontować? — wyszeptał Gabriel, mierząc go wściekłym spojrzeniem.

— Aleksy nieźle wspina się po drzewach, to będzie jego robota — odpowiedział, wzruszając ramionami, a gdy obaj obdarzyli go pełnym niedowierzania spojrzeniem, dodał: — Twoja wspinaczka za tą Drzewicą pozostała legendą...

— Musiałem za nią wejść, bo ty spadłeś — przypomniał mu Aleksy, na co przyjaciel machnął ręką.

— Fantastycznie i co dalej? — dopytywał Olszewski, siadając z rozmachem na łóżku. 

Założył nogę na nogę i z rękoma skrzyżowanymi na piersi, wwiercał w Konrada błękitne niczym wzburzone morze tęczówki. Był niewątpliwie dumny ze swoich umiejętności prowadzenia auta, a jednocześnie wyraźnie go drażniło, że w każdym punkcie planu Wilczyńskiego, został usadzony w samochodzie.

— Zwabimy go w pułapkę. Ty autem, a my pieszo...

Gwałtowny protest Olszewskiego zapoczątkował zajadłą dyskusję między nimi oboma. Niemniej Aleksy zgadzał się z tym, że Olszewski dużo więcej zdziała za kierownicą, niż biegając po lesie. W najgorszym scenariuszu będzie ich ostatnią szansą na uratowanie życia.

Położyli się do łóżek późno, w nienaturalnej ciszy. Gabriel wtulony w pierś Aleksego, bez słowa wodził dłonią po jego brzuchu i tym razem nie było w tym zaproszenia do zbliżenia. Patrzył na ścianę, oddychając spokojnie i miarowo, ale nawet gdy Konrad zgasił światło, Aleksy wiedział, że Olszewski nie spał. Jego pierwszego pokonały wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia i odpłynął w objęcia Morfeusza.

Rankiem obudził się zwrócony przodem do Gabriela, który obejmował go ciasno ramionami z czołem wtulonym w jego obojczyk.

— Idziemy — odezwał się nagle rozbudzony Olszewski, unosząc gwałtownie głowę. 

Aleksy sapnął zaskoczony, nie mając pojęcia, jak Gabriel wyczuł, że się obudził. Olszewski podniósł się do siadu i rozejrzał dookoła.

— Spałeś dzisiaj w ogóle? — zapytał Aleksy, przekręcając się na plecy. 

W Gabrielu było coś obcego. W tym, jak siedział sztywno wyprostowany i chwyciwszy nerwowo telefon, wystukiwał jakąś wiadomość. Po chwili wahania Aleksy wyciągnął rękę i przesunął palcami po jego udzie. Ten drgnął i spojrzawszy na niego, uśmiechnął się łagodniej.

— Nie. Schodzi ze mnie adrenalina — przyznał Gabriel i ujął jego dłoń. Ucałował jej wierzch, mierząc go nieodgadnionym spojrzeniem. 

Aleksy patrzył na jego z pozoru swobodne ruchy, gdy rozplatał ich złączone dłonie i przechodząc do łazienki, podrapał Konrada po wystającej spod kołdry łydce.

— Idziemy na Biesa? — zapytał nieprzytomnie Konrad, wynurzając się gwałtownie ze skotłowanej kołdry. Włosy miał w lekkim nieładnie, ale stalowy błysk przebijał się przez senną mgłę w jego oczach.

— Idziemy.

Wykupili wszystkie kanapki, jakie były dostępne w Starbucksie nieopodal hotelu i uzbrojeni po zęby w srebrne ostrza przywiezione z Akademii, weszli do lasu. Gabriel czekał na miejscu kierowcy z włączonym silnikiem, a Konrad i Aleksy metr po metrze badali miejsce wycinki. Poprzedniego dnia Bies rozrzucił pieczołowicie ułożone przez drwali bale, więc tym razem nie miał się gdzie schować. Stanąwszy przed zdewastowanym polem, mieli doskonałą widocznością. Sprawdzili dokładnie ślady, a potem przenieśli się w stronę gęstwiny na skraju lasu, tuż przy rondzie, na które wjechali z rozpędem, ratując swoją skórę. Po dwóch godzinach bezowocnych poszukiwań Gabriel ostrożnie wysiadł z auta i wdrapał się na dach. Podczas gdy on próbował cokolwiek dostrzec z góry, oni metodycznie przeszukiwali ściółkę i konary w poszukiwaniu świeżych wskazówek, ale te urywały się niecałe pół kilometra od ulicy. Olszewski zeskoczył w końcu z auta i otworzywszy z rozmachem drzwi, zniknął wewnątrz samochodu.

— Tutaj go nie ma — sarknął Konrad, podchodząc z Aleksym do BMW. 

Stanęli w kółku, bez słowa przyjmując kanapki od Gabriela, który stał oparty pośladkami o wóz i wcisnąwszy ręce do kieszeni, spojrzał na nich ponuro.

— Znaleźliście cokolwiek, co mogłoby przypominać legowisko?

— Wielkie nic — odpowiedział Wilczyński i uderzył pięścią w blachę. 

Aleksy już wcześniej zauważył, że z każdą kolejną godziną bezowocnych poszukiwań przyjaciel robi się coraz bardziej poirytowany.

Nie powiedział tego głośno, ale przeczuwał, że stracili jedyną okazję, żeby zabić potwora. Jego przelotnie wymienione z Gabriela spojrzenie utwierdziło go w przekonaniu, że nie on jeden tak uważa. Mimo to, bez słowa skargi zgodzili się wrócić do lasu następnego dnia i jeszcze kolejnego. Konrad robił się coraz bardziej opryskliwy i powoli zamykał się w sobie. A oni nie wiedzieli, jak mu pomóc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro