Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Szanowni Panowie – odezwała się schludnie ubrana kobieta, gdy przechodzili przez recepcję. – Proszę pamiętać, że Panów rezerwacja dobiega końca i niestety nie mamy już wolnych pokoi, które moglibyśmy Panom zaoferować.

– Rozumiem. Dziękuję za informację – odpowiedział uprzejmie Olszewski, popychając łagodnie Konrada w stronę obrotowych drzwi.

Sezon wakacyjny się rozpoczął, a oni nie byli tutaj mile widziani. Codziennie wychodzili zaraz po śniadaniu i wracali późnym wieczorem. Zawsze brudni, spoceni i rozdrażnieni, rzucali się w oczy wśród eleganckich gości hotelu. 

Przeszli do Starbucksa i Aleksy spędził cały poranek, szukając dla nich nowego noclegu – bezskutecznie. Bardzo chciał zostać i przede wszystkim pomóc Konradowi odnaleźć jego spokój, ale w tej sytuacji nie mieli zbyt wielu możliwości. Mogli spać w lesie albo na dworcu, ewentualnie na ławce w mieście. Gabriel nie musiał mówić, co uważa o takim pomyśle. Jego twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów.

— Wróćmy do Akademii — zaczął łagodnie Olszewski. Zajęli stolik na skraju ogródka i powoli popijali przedpołudniową kawę. Musieli zwolnić i pomyśleć, co robić dalej. Nie mieli miejsca do spania, nie wiedzieli, gdzie jest Bies i gdzie go znaleźć. — Powinienem osobiście przeprowadzić ostatnie egzamin i pomóc Lidce opanować chaos ze zleceniami. Możemy tu znowu przyjechać za dwa tygodnie. Będę miał letnie wakacje, a wy w międzyczasie pomożecie przy kilku demonach...

— Mamy złapać Biesa! Nie będę odprawiał guseł nad jakąś smętną staruszką, która nie mogła dokończyć robótki dla wnuka! — warknął, czyniąc zamaszysty gest ręką, by podkreślić znaczenie swoich słów. 

Aleksy miał zgoła odmienne zdanie o takich gusłach. Uważał, że właśnie te dziady najbardziej ich potrzebują i zasługują na opiekę. Jednak nie odezwał się ani słowem.

— Konrad — podjął łagodnie, ale stanowczo Gabriel. Siedział wyprostowany w krześle i ściskając plastikowy kubek z kawą w dłoniach, obserwował Wilczyńskiego. — Nie możemy go znaleźć i jedyny pomysł, jaki obecnie mamy to przeszukiwanie lasu na piechotę, a wygląda na to, że Bies się przemieszcza. To działanie bez planu, tylko w akcie zemsty.

— A masz jakiś inny plan, mądralo?! — wyrzucił Konrad. 

Odstawił kubek z kawą z taką siłą, że kilka brązowawych kropel skapnęło na szklaną powierzchnię.

— A żebyś wiedział — odpowiedział w ogóle nieporuszony jego wybuchem. Gabriel zupełne nie uległ emocjom. Głos miał pewny, mówił wyraźnie i z autorytetem, a z drugiej strony nie było w tym cienia dominacji. — Dron.

— Dron?

— To dość skomplikowana procedura, ale poproszę jednego z moich studentów o pomoc. Zabierzemy go tutaj ze sobą i będzie monitorował las z góry. Mamy na uczelni drona wojskowego, który może latać na wysokości prawie ośmiu i ma zasięg prawie czterech tysięcy kilometrów przez ponad dobę. Wczoraj go zarezerwowałem, ale muszę wypełnić cały stos dokumentów, uzyskać autoryzację i zgodę od rektora Godlewskiego. Potem muszę złożyć drugie tyle dokumentów, żeby pozwolono nam zabrać Arka, który nie ma licencji i ma dopiero siedemnaście lat na misję, której celem jest wyeliminowanie Biesa. Jest niepełnoletni, więc muszę też uzyskać zgodę jego rodziców, a ponieważ została mu tylko mama, która straciła męża w walce z demonem, to uzyskanie jej aprobaty nie będzie łatwe — wyjaśnił Gabriel, ignorując ich pełne zdumienia spojrzenia. Aleksy widział, że Olszewski często odpisywał na wiadomości, domyślał się, że nawet tutaj był bardzo zajęty, ale nie miał wyobrażenia, co dokładnie robi jego chłopak. Teraz już wiedział. – Umiem operować tym dronem, ale nie na takim poziomie jak Arek.

— Czemu nic nie powiedziałeś? — wydusił w końcu Konrad. 

Jego wściekłość powodowana najpewniej w dużej mierze bezsilnością, nagle gdzieś się ulotniła. Teraz gdy Gabriel zapalił dla niego światełko w tunelu, wydawał się spokojniejszy.

— Bo dopiero próbuję to załatwić, to nie jest myślenie życzeniowe — westchnął i spojrzał na niego łagodniej. — Bies to nie duch. Nie zapominaj, że nie jesteśmy cudotwórcami. Nie ożywię zmarłego, a ty nie założysz Biesowi obroży.

— Nie mogę znieść, że on dalej chodzi po ziemi, po tym, co zrobił Wiktorowi...

— Myślę, że Wiktor przede wszystkim nie chciałby, żebyś podzielił jego losu — odpowiedział bez wahania Gabriel i przytknął kubek do ust. Oczy skrzące się w czerwcowym słońcu pilnie lustrowały twarz Konrada, gdy ten brał kolejne bezgłośne wdechy.

Konrad bez żadnej kolejnej dyskusji zgodził się wrócić do Akademii, ale leżąc na tylnym siedzeniu auta, nie umilał czasu żartami i nie inicjował rozmowy. Milczał ze wzrokiem wbitym za okno. Aleksy dał mu tę przestrzeń, podobnie jak Gabriel, który z dłonią położoną swobodnie na udzie Karczewskiego, co jakiś czas zerkał w tylne lusterko. 

Aleksy zadzwonił do komendanta Świderskiego z trasy i słysząc stek bluzgów rzucony w ich kierunku, bez wahania przerwał połączenie. Wszyscy czuli się wystarczająco podle, żeby jeszcze słuchać utyskiwań siedzącego bezpiecznie w budynku biurokraty.

Na nic zdały się tłumaczenia, że demon nie wejdzie do miasta. Nigdy nie wchodziły. Polowały na samotne, osłabione ich zdaniem jednostki, ewentualnie zagrożone – atakowały, ale to nie był amerykański film fantasy, żeby nagle monstrualny Bies wyszedł na miasto i niczym king-kong niszczył okoliczne domy. Demony istniały od dawien dawna, już w pierwszych źródłach pisanych znajdywano o nich wzmianki. Traktowano je jak legendy, podania albo baśnie, a obecnie jako wymysł szukającej atencji młodzieży. Jednak dla ludzi, którzy stawali z problemem twarzą w twarz, życie zmieniało się nieodwracalnie. Nagle wydawało im się, że zewsząd czekają na nie krwiożercze bestie i dopiero zabicie tego, który im zagrażał, przywróci spokój i kolory w ich życiu. Jakby nie pojawiały się kolejne wraz z samobójcami, zmarłymi nagłą śmiercią ofiarami czy tymi, którzy zeszli z tego świata w olbrzymim żalu albo cierpieniu jak Teresa. Świat demonów nigdy nie zniknie, bo są na nim ludzie. Taka była naturalna kolej rzeczy.

* * *

Bezkresna tafla z kłębiących się chmur pyszniła się na czerwonawym niebie zachodzącego słońca, gdy Gabriel przeprowadził ich przez ostatnie metry lasu. Skrywające niezliczone tajemnice cienie lizały ściółkę i wydłużały się, otulając całunem mroku zielone liście, drobne gałązki i wijące się niczym węże grube korzenie. Czerń gęstniała, rozrastała się i pięła po chropowatych konarach drzew, dając schronienie budzącym się ze snów demonom. 

– Egzaminy końcowe – mruknął Aleksy, przyglądając się pogrążonym w rozmowach studentom, którzy okupowali trawnik ciągnący się od Akademii, aż po same mury obronne. Mieli ze sobą napoje i przekąski, a przede wszystkim niezliczone ilości książek. Niektórzy dyskutowali żywiołowo, pokazując sobie notatki, inni prezentowali trudniejsze chwyty ze sztuk walki lub też zwyczajnie wypytywali się nawzajem przed egzaminem. 

Czerwiec. Egzaminy końcoworoczne. Aleksy dobrze pamiętał nieprzytomne spojrzenia przyjaciół, którzy tak samo, jak studenci leżący teraz na trawie, zaczytywali się w swoich zeszytach i porównywali zebrane wiadomości.

Gabriel zaparkował na swoim miejscu i wyłączył silnik. Przyglądał się ustawionym rzędem samochodom, najwyraźniej myśląc o tym samym, co Aleksy: guślarze nadal mieli ręce pełne roboty. Przyjeżdżali po kolejne zlecenia, dyskutowali o tych, których nie udało się zrealizować, albo... leczyli rany w szpitaliku. Aleksy otworzył drzwi, pozwalając, by podmuch gorącego powietrza owiał jego twarz i wdarł się do środka w kilka chwil, rozdzierając na strzępy przyjemny chłód wewnątrz auta.

— Gabryś! — zapiszczała Lidka, wybiegając z budynku. 

Olszewski zatrzasnął za sobą drzwi i wyciągnął ręce w jej stronę. Rzuciła mu się na szyję w pełnym rozpędzie, wciskając twarz w jego szyję. Przytulił ją do siebie, uśmiechając się łagodnie. Po chwili wysunęła się z jego objęć i uściskała Konrada, a potem Aleksego. Wygładziła Karczewskiemu koszulkę, odwracając od niego wzrok. Zmarszczył brwi, ale ona tylko uśmiechnęła się nerwowo. 

— Aleksy... Nabrałeś rumieńców. Mimo wszystko jedzenie i całodniowe maratony po lesie dobrze ci zrobiły...

— Gabryś dobrze mu robi. — Wpadł jej w słowo Konrad, starając się nie pokazać, jak bardzo jest rozczarowany tygodniem bezowocnego polowania, ale uśmiech na jego opalonej twarzy nie sięgał oczu.

— On na niego też dobrze wpływa — odpowiedziała wesoło. 

Odzyskała rezon i już dużo śmielej spojrzała w stronę Aleksego, by zaraz puścić mu oko. Pokręcił głową, biorąc swoją torbę podróżną od Wilczyńskiego. Lidka przytulona do boku Gabriela zaprowadziła ich do pustej stołówki, gdzie już czekał na nich gorący posiłek. Z wdzięcznością zajęli miejsca przy stoliku i bez słowa zabrali się do jedzenia.

— Dużo się wydarzyło, jak was nie było — westchnęła Lidka, nie spuszczając błyszczących oczu z Gabriela. Wyraźnie cieszyła się, że wrócił cały i zdrowy.

— Więcej Biesów do złapania? — zironizował Konrad, nie odrywając wzroku od talerza. 

Lidka spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili zwiesiła ramiona. Bez słowa wyjaśnień zrozumiała posłane jej przez Gabriela porozumiewawcze spojrzenie.

— Codziennie przyjeżdżają do Akademii guślarze. Jedni mniej, inni bardziej poobijani, ale ruch w szpitaliku jest tak duży, że rektor Godlewski rozważa zatrudnienie najbardziej obiecującej absolwentki, bo profesor Jadłowski już nie ma czasu na nauczanie. Leczenie rannych i praca nad napływającymi zleceniami wypełniają cały jego czas — westchnęła, podsuwając Aleksemu sok pomarańczowy. Skinął głową, zachęcając ją, by mówiła dalej. — Ledwie wczoraj wróciło dwóch zeszłorocznych absolwentów, którzy przez tydzień ganiali za zbitymi w grupę Wodnicami.

— Czasy się tym Wodnicom pomyliły? Czekały na spływ towarów Wisłą? — mruknął Konrad bez cienia wesołości w głosie.

— Niestety nie... Atakowały ludzi na miejskiej plaży w Warszawie. Chłopcy próbowali je przekupić paletą soli z Biedronki, ale... Wydawały się w ogóle niezainteresowane.

— Jak to Wodnice były niezainteresowane solą? — dopytał z niedowierzaniem Aleksy.

Wodnice były pięknymi kobietami, które od wieków zamieszkiwały spokojne wody Wisły. Zaczęło się to w czasach, gdy spływ rzeki stanowił główną drogę dla towarów transportowanych  do Gdańska. Te wodne demony uwielbiały sól, więc czyhały na płynący statek, by go przewrócić i zdobyć ukochany skarb. By temu zapobiec, wystarczyło rzucić za burtę kilka kilo soli. Wówczas niewiasty odpływały zadowolone. Nie miały potrzeby niszczenia ani tym bardziej zabijania, więc takie ataki na plażowiczów były dla nich bardzo nietypowe.

— Pan Włodzimierz z Płocka, który stale dostarczał Wodnicom sól, już wcześniej pisał do Akademii, że nie przyjmują jego prezentu, ale mail...

— Zginął wśród innych wiadomości — dokończył za nią Gabriel, przecierając dłońmi twarz. Aleksy odniósł irracjonalne wrażenie, że obwinia się, że nie znalazł tej wiadomości na czas.

— A potem jeszcze dwie wiedźmy ganiały za Płanetnikiem...

— Jak?! Helikopter wynajęli?! — sapnął Konrad, odkładając sztućce i spoglądając na Lidkę szeroko otwartymi oczami.

— Mogłabym tak długo opowiadać o tych zleceniach — westchnęła Lidka, machając ręką, by go zbyć, ale gdy nadal uparcie na nią patrzył, westchnęła i dodała: — Zaklęły Płanetnika tak, żeby mu lina pękła. Jak spadł na ziemię, to go tak długo tłukły, że obiecał, że przestanie się znęcać nad tymi ludźmi. Przestał.

— Co on w ogóle zrobił? Na kogo się uwziął i dlaczego? — wydusił Aleksy, wkładając do ust ostatni kęs bitek.

— Poślizgnął się i spadł z chmury. Poprosił wieśniaków, żeby dali mu mleka od czarnej krowy i jaj od czarnej kury, żeby się posilił... Jak zwykle, normalna sprawa, ale trafił na jakąś imprezę. Młodzież go wyśmiała i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. W zemście zjadł wszystkie jaja z jednego kurnika, a jak dał radę wdrapać się na tę chmurę z powrotem, to zsyłał jedną burzę gradową za drugą na tych biednych ludzi... — westchnęła, wspierając brodę na dłoniach. — Nie dał się przekonać papierosami i był głuchy na bicie dzwonów.

— Wyjątkowo upierdliwy typ — podsumował Konrad. — Zlecenia nadal napływają?

— Nieprzerwanie. Nie dajemy rady z profesorem Jadłowskim, więc rektor Godlewski zgodził się na włączenie w działania dokumentacyjne dwóch najbardziej obiecujących studentów, którzy niedługo będą bronili tezy. 

Aleksy nigdy nie słyszał o takim precedensie. Ukończenie Akademii było dotychczas niezbędne, by móc w ogóle oficjalnie zajmować się Światem Cieni. 

— Kolegium zdecydowało, że trzeba będzie ściągnąć emerytowanych guślarzy i wiedźmy do lżejszych zleceń — dodała, kiwając w zamyśleniu głową. 

Nie mieli innego wyboru i chociaż część z nich nie będzie zachwycona tym pomysłem, to znajdą się na pewno tacy, którzy chętnie dorobią do emerytury. Starsi, których umysły pozostały świeże, ale ogólny stan zdrowia nie pozwalał podjąć się zleceń w terenie, mieli wspomóc wykładowców, takich jak Gabriel, w prowadzeniu zajęć. Wówczas profesorowie mogliby wyjeżdżać do demonów i guseł w województwie.

Innymi słowy, cały Świat Cieni został postawiony w stan gotowości, bo dotychczasowy porządek nie sprawdzał się w czasie kryzysu. 

– Fantastycznie – sarknął Konrad, okładając z brzękiem sztućce na talerz. – Z całym szacunkiem do kolegium, ale oni ostatnio w terenie nie byli, a raporty, które czytają, nie do końca pokazują cały obraz szamba, z jakim musimy się mierzyć.

– Ty to wiesz, ja to wiem, rektor Godlewski to wie, ale nie oni. Pozostają głusi – odpowiedziała Lidka. Oparła się łokciami o blat, wypuszczając powietrze ze świstem. – Gabryś i bardziej postępowi członkowie Kolegium są w mniejszości. Tradycjonaliści nadal mają większość głosów.

Konrad podsumował to kilkoma obelżywymi epitetami, ale nie ciągnął tematu. To nie była ich walka, a w każdym razie nie Aleksego i Konrada.

Skończywszy posiłek, Aleksy i Gabriel skierowali się do loftu, mijając kłaniającym im się grzecznościowo studentów. 

– Panie profesorze Olszewski! – Zdyszany głos dobiegł zza ich pleców. Zwolnili, czekając, aż młody chłopak zrówna z nimi kroku. Wysoki, chudy jak tyczka wychowanek wyszarpał z torby naręcze notatek. Wyjmując jedną z kartek, niemal wypuścił pozostałe z rąk. Gabriel w ostatniej chwili chwycił je od dołu i przejął od roztrzepanego studenta. – Chciałem zapytać o wypracowanie, które musimy oddać do końca semestru i...

– Marcinie – przerwał mu łagodnie Gabriel, zatrzymując się, a oni wraz z nim. Podał chłopakowi notatki i uśmiechnął się uprzejmie. – Dopiero co wróciłem ze zlecenia. Od jutra jestem do waszej dyspozycji.

– Słyszałem! – szepnął z przejęciem, przenosząc zachwycone spojrzenie na Aleksego, a potem znowu na Gabriela. – Jest pan najfajniejszym profesorem w Akademii i jeszcze jeździ polować na Biesa z guślarzami! Czad! Absolutny hit! 

– Jutro, Marcinie. Jutro – odezwał się spokojnym głosem, ale jego oczy zasnuła mgła. Chłopak skinął grzecznie głową i niechętnie oddalił się korytarzem ku klatce schodowej. – Bardzo dużo będzie mnie kosztowało zburzenie tego idealnego obrazu mnie, jaki sobie stworzyli.

– Zabiłeś Strzygę. To, co o tobie mówią, to nie jest iluzja – westchnął Aleksy, poklepując go ramieniu, ale tym razem nie rozpogodziło to ponurego oblicza Olszewskiego.

– Czyżby? – Nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie.

Aleksy wyraźnie dostrzegł ten moment, gdy w jednej chwili twarz Gabriela zmieniła się w maskę; było w niej coś ciepłego, a zarazem dającego wyraźnie do zrozumienia, gdzie jest wytyczona nieprzekraczalna dla studentów granica.

Ten sztuczny uśmiech całkiem zniknął, gdy wreszcie przekroczyli próg loftu. 

— Idź się myć pierwszy. Muszę odpisać na kilka maili, a chcę mieć to szybko z głowy — powiedział łagodnie Gabriel, kładąc swoją torbę na podłodze. 

Najwyraźniej Lidka miała klucze, bo na stole stały świeże owoce i ciasto drożdżowe z ułożonym na nim karteczką z czerwonymi serduszkiem. Aleksy uśmiechnął się na ten widok i skinąwszy głową, odstawił swoją torbę na podłogę tuż obok bagażu Gabriela. Wyciągnął z szuflad w garderobie koszulkę i dresy i zniknął za drzwiami łazienki. 

Dopiero wraz z pierwszymi kroplami wody spływającymi po nagim ciele, poczuł zalewającą go ulgę. Napięcie, jakie mu towarzyszyło od czasu pościgu, nie opuściło go ani na chwilę w Borach Tucholskich. Za każdym razem, gdy stawiał kroki na miękkiej ściółce pokrytej igliwiem, czekał na atak.

Założył pospiesznie ubranie, wytarł energicznie włosy i zarzuciwszy ręcznik na kark, chwycił za klamkę. Już miał ją nacisnąć, gdy usłyszał głos Gabriela dochodzący zza drzwi. Wiedział, że nie powinien podsłuchiwać, ale gdy do jego uszu dotarły pierwsze słowa w języku angielskim, nie był w stanie drgnąć. Ciekawość zwyciężyła i zamarł w bezruchu.

— ... nic mi nie jest, dziękuję, że pytasz. — W miękkim głosie Gabriela, pobrzmiewała nuta zrezygnowania. — Tak... Tak... Wiem, ale proszę... Przestań dzwonić.

Aleksy zmrużył oczy i oparł czoło o białe drzwi, nasłuchując. Jego serce na chwilę straciło rytm i z trudem stłumił kaszlnięcie. Wydawało mu się, że całe powietrze uciekło z płuc. Niemożliwe, żeby to był...?

— Rozstaliśmy się, Marc... Nie, oczywiście, że się nie odcinam, ale jestem w związku i... tak z Aleksym — westchnął Gabriel. Aleksy słyszał, jak Olszewski przesuwa nerwowo rzeczy na stoliku kawowym w salonie. — On nie ma nic wspólnego z naszych zerwaniem. Rozstaliśmy się przecież na długo przed tym, jak wrócił do Akademii... Oczywiście, że doceniam, że tak nam pomagasz, ale... Tak, ja i Aleksy to coś poważnego — tłumaczył spokojnie i zamilkł na dłuższą chwilę, wysłuchując długiej wypowiedzi po przeciwnej stronie. 

Westchnął głęboko i usiadł z rozmachem na kanapie. Maleńkie mieszkanie nie dawało zbyt wiele prywatności, a najwyraźniej Gabriel nie mógł usiedzieć na antresoli. 

— Nie byłeś żadną zabawą! Naprawdę się starałem, chyba to widziałeś... Nie chcę o tym z tobą rozmawiać... Marc, proszę... Czy mógłbyś... Nie... — Głos mu drżał coraz bardziej i znużenie ustąpiło miejsca irytacji. — Kocham go. Kocham go i tak, jestem tego pewien. Jeżeli jesteś tutaj, bo masz nadzieję, że zmienię zdanie, to nie ma to żadnego sensu. Nie zmienię. Wróć do Berlina, jakoś cię wytłumaczę. Wiem, czego chcę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro