Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z obskurnego motelu wyszli bardzo szybko i niemal od razu dostrzegli urokliwą kawiarenkę po drugiej stronie wąskiej uliczki. Lekki podmuch wiatru wprawił w ruch dzwoneczek zawieszony u wejścia, nim zdążyli otworzyć drzwi na oścież. Przywitało ich przytulne wnętrze, skąpane promieniami słońca odbijającymi się różowawą poświatą od starych, bordowych kanap. Pod sufitami podwieszono oldschoolowe, witrażowe lampy z przydymionych szkiełek, które oświetlone ciepłą bielą z żarówki pogrążały pomieszczenia w przyjemnym półmroku. Kawiarnia stanowiła miłą odmianę po pokoju z obdrapaną tapetą, w którym się zatrzymali. Zajęli miejsca przy oknie, uśmiechając się do siebie porozumiewawczo. Śniadanie tutaj było dobry pomysłem.

— Dzień dobry — przywitała się kelnerka o długich włosach w kolorze gorzkiej czekolady. — Dziś na śniadanie mamy tosty francuskie z serem, sałatkę coleslaw i jajecznicę.

— Dwa razy podwójny zestaw poprosimy — odpowiedział natychmiast Konrad, puszczając jej oko. Uśmiechnęła się pod nosem, ale nie wyglądało na to, by poddała się urokowi flirciarza. 

— I duża, czarną kawę — dodał Aleksy.

Dziewczyna odeszła na zaplecze, a Konrad wyciągnął tablet. Wisielca widywano trzykrotnie w okolicach ruin cerkwi w Krywem. Dwóch świadków nie było pewnych, co dokładnie widzieli, ale trzeci obstawał przy tym, że gdy przejeżdżał nieopodal, jego auto gonił trup. Widział go dokładnie, a kamera samochodowa nagrała szybkie, ale nieco nieskoordynowane ruchy typowe dla tego demona.

— To co, eliminujemy obrzydlistwo i szukamy sznura? — zapytał z nutą ekscytacji Konrad. 

Aleksy dobrze rozumiał, o co mu chodziło i choć w życiu by się do tego nie przyznał, to jakiś malutki fragment jego duszy podzielał entuzjazm przyjaciela. Ciała wisielców były owiane złą sławą od zawsze. Dawniej, nawet jeżeli znaleziono osobę, która się powiesiła, nie wzywano grabarza, a właśnie guślarzy. Dotykanie samobójcy przynosiło pecha całej wsi, więc miejscowi nie zbliżali się, ale sznur, na którym wieszał się nieszczęśnik, miał ogromną moc; był to potężny magiczny artefakt i talizman przynoszący szczęście, a tak przynajmniej twierdzili posiadacze. Do człowieka szukającego majątku przyciągał pieniądze, a do dziewki przywiązywał ukochanego, nawet tego, który do tej pory nawet nie raczył na nią spojrzeć. Bywali więc niekiedy śmiałkowie, którzy czekali, aż ciało zgnije i spadnie z liny, by wspiąć się po drzewie i ściągnąć amulet. Niestety, wisielec, który ożył był bardzo szybki i spragniony krwi. Mścił się za wszystkie swoje nieszczęścia za życia bardzo brutalnie. Jednak nawet świadomość takiego niebezpieczeństwa nie odstraszała poszukiwaczy od przeczesywania lasu.

— Szybciej znajdziemy złoto na końcu tęczy — westchnął Aleksy, wywracając oczami, ale gdy po obfitym śniadaniu wsiedli z powrotem do samochodu, napisał do Gabriela wiadomość.

Aleksy: Jadę szukać dla ciebie sznur wisielca.

Gabriel: Nie musisz jechać po niego aż w Bieszczady. Bardzo chętnie dam ci się związać nawet sznurem z Castoramy.

Aleksy wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i szybko wyłączył ekran telefonu, bojąc się, że Konrad może przeczytać ich bardzo nieprzyzwoitą wymianę zdań. Przyjemne gorąco zaczynające się w dole brzucha pięło się w górę, aż po dekolt i uderzało do policzków, więc po chwili Konrad wybuchnął głośnym śmiechem. Zerkał na niego kątem oka coraz bardziej rozbawiony, gdy wjeżdżali na wyboistą, leśną drogę.

— Co się stało!? — zapytał w końcu, nie mogą opanować wesołości.

— Coś mi się przypomniało — skłamał kulawo, pocierając dłonią kark. 

Gabriel potrafił zdeprymować, gdy tego chciał. Było to niewątpliwie pociągające i dotykało takich strun w duszy Aleksego, że rumienił się w sekundę. Kompletnie sobie z tym nie radził. Nie wiedział, jak zareagować i co odpowiedzieć na takie zaproszenie do erotycznej gry, nawet jeżeli bardzo mu się to podobało. 

— I chyba nawet wiem co — powiedział niskim głosem Konrad, patrząc na niego z wymownym uśmiechem i gdy Aleksy zapadł się głębiej w fotelu, wybuchnął po raz kolejny głośnym, czystym śmiechem.

Z parkingu pod ich kwaterą do cerkwi była niecała godzina drogi wśród kwiecistych łąk i mieniących się zielenią pagórków. Sielankowy obraz, taki jak widuje się na filmach, gdzie główni bohaterowie, trzymając się za ręce, biegną ku zachodowi słońca. Aleksy z lekkim uśmiechem obserwował ciągnącą się przed nimi dziką drogę, prowadzącą między rozłożystymi dębami wprost do ceglanych murów świątyni.

— Pięknie tutaj — odezwał się, wysiadając z auta. 

Cerkiew znajdowała się na wzniesieniu, z widokiem rozciągającym się na migoczącą taflę wody rzeki i bezkresny lasy u ich stóp. Cisza, która ich otaczała, nie miała w sobie nic niepokojącego, była wręcz kojąca. Gdzieś z daleka dobiegał ich cichutki trel słowika. 

— Fantastyczne miejsce na randkę. Wyobraź sobie, że spacerujesz ze swoją drugą połówką za rękę, podziwiasz przyrodę i zastanawiasz się, jak dobrać jej się do majtek, a tu nagle zaczyna cię gonić rozwrzeszczany trup. Drugiej randki już by nie było — snuł Konrad, otwierając bagażnik. 

Pochylił się i podniósł klapę w dnie. Wprawnym ruchem, wyciągnął pasy i podał jeden Aleksemu. Zawiązali je, dopinając na udzie, a potem dopięli do nich broń.

Aleksy nie skomentował wywodu Wilczyńskiego, a miał odmienne zdanie na ten temat. Po ucieczce przed Biesem reakcja Gabriela na taką adrenalinę i prawie siedmiometrowego demona była daleka od panicznego strachu. 

Zarzucili na plecy niewielkie plecaki z prowiantem i rozejrzawszy się dookoła z wydrukami zdjęć z kamery samochodowej świadka, nakreślili z grubsza obszar poszukiwań na najbliższe godziny. Ramię w ramię, ruszyli zboczem w dół.

— Tak się zastanawiałem... — zaczął Konrad, który w przeciwieństwie do Aleksego nie delektował się ciszą i szumem, letniego wiatru. — Co my zrobimy z tym Biesem? W sensie Gabryś zdobędzie dla nas tego drona i pojedziemy z tym dzieciakiem z powrotem do Borów, ale co potem?

— Znajdziemy jego legowisko i zastawimy pułapkę tak, jak zaplanowaliśmy.

— Wyobrażasz sobie wyrywać mu serce, jak on będzie się tak rzucał pod tą plandeką? — ciągnął z powątpiewaniem. Aleksy spojrzał na niego, unosząc jedną brew ku górze, ale ten jedynie wzruszył ramionami. — Tak tylko głośno myślę. Nie chciałbym, żeby tobie albo Gabrysiowi coś się stało...

— Dostajemy cięgi cały czas, taka robota. Nie zmienisz tego — odpowiedział szorstko, potykając się o wystającą gałąź. 

Wbrew swojemu lakonicznemu komentarzowi co do sznura Wisielca, ciągle spoglądał w górę, szukając go na gałęziach. Miał nieokreśloną potrzebą przywiezienia go Gabrielowi, nawet jeśli to mało romantyczna pamiątka z Bieszczad.

— Czasami mnie tak nachodzi, jak myślę o Wiktorze...

— Każdy z nas jest na to przygotowany. Sam wiesz, że emerytury dożywa tylko dwie trzecie z nas i to wiedźmarze podnoszą statystyki.

— Niby tak, ale jak zobaczyłem zdjęcie zwłok Wiktora, to przestał to być tylko slogan — odpowiedział szybko i zgrabnie przeskoczył rów. — Do dzisiaj nie znaleziono Antoniego, bliźniaków i kilku innych... Jak tak dalej pójdzie, to Akademia nie zdąży wykształcić nowych łowców...

— Nie spieszy mi się na tamten świat — przerwał mu Aleksy tonem kończącym dyskusję. Dźwięki natury wokół nich powoli cichły.

Konrad jeszcze przez dłuższą chwilę walczył ze sobą, by czegoś nie powiedzieć. Aleksy wskazał zagajnik po lewej stronie, a sam skręcił w prawo, by dać mu trochę przestrzeni. Zawód guślarza, nigdy nie rokował długiego, szczęśliwego życia i założenia dużej rodziny. Mimo że Akademia zachęcała ich do wchodzenia w związki, byli zbyt pochłonięci pracą. Ciężko było też wytłumaczyć potencjalnej partnerce lub partnerowi naturę swojej pracy, bo przecież nie dało się ukrywać przez całe życie siniaków, wielodniowych nieobecności i broni walającej się po samochodzie. Gdy w końcu się na to odważyli, mało kto z osób spoza Świata Cieni był w stanie zostać i założyć rodzinę. Świadomość otaczającego ich niebezpieczeństwa odstraszała dojrzałych, chcących się ustatkować ludzi. Także przyjaciół.

Mama Aleksego była jedną z tych, którzy odeszli.

Guślarze i wiedźmy próbowali więc wiązać się między sobą, ale byli niewielką społecznością i znalezienie kogoś z kim chciałoby się spędzić życie było trudne. Aleksy wiedział, że Nika ma na niego oko, od kiedy spotkali się po raz pierwszy w Akademii. Wielokrotnie rozważał zduszenie swoich pragnień i uczuć, żeby się z nią związać, ale koniec końców, zawsze się wycofywał. Nie tylko dlatego, że była kobietą, ale przede wszystkim ze względu na bardzo męczący charakter, który doprowadzał go do nieustającej irytacji. Nie wyobrażał sobie zestarzeć się u jej boku, chyba że jakiś demon pozbawiłby go słuchu.

— To jest za proste! — sapnął Konrad, stając nagle w miejscu. 

Aleksy obrócił się w jego stronę, a potem powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem i westchnął z zadowoleniem. Między drzewami, chwiejnym krokiem, bardzo powoli zmierzał ku nim Wisielec. Zwieszone ramiona okrywały resztki ciemnozielonego swetra, a poszarpane spodnie sprawiały wrażenie, jakby trzymały się na jego biodrach przyklejone doń jedynie nadgniłym ciałem. Lekko przekrzywioną głowę pochylał do przodu, jakby ciągle patrzył pod nogi. Słyszeli jego ciche, chrapliwe zawodzenie wydobywające się przez zmiażdżoną krtań, tak bardzo niepasujące do kojącego lasu wokół nich.

— Bierz i nie pytaj — burknął Aleksy i obaj, bez słowa puścili się biegiem w stronę demona. 

Ten zawył wściekle i ruszył ku nim, ale było widać, że ich taktyka zadziałała; nie mógł się zdecydować na kogo się rzucić. Jęczał przeciągle, Aleksy widział coraz wyraźniej siny język wystający spomiędzy rozchylonych szczęk i nabiegłe krwią oczy.

Zgrani niczym doskonała maszyna, natarli na Wisielca. Konrad, mający dużo większą krzepę, przyłożył mu w brzuch mocnym ciosem z dołu, a gdy ten zgiął się z donośnym charkotem, Aleksy rzucił się na niego całym ciałem. Zwalił go z nóg i oparł się o jego bark obiema rękoma, dociskając do podłoża.

— Gulslaaaar! — zaskowyczał wściekle i jego głowa potoczyła się kilka centymetrów, gdy Konrad opuścił maczetę, przecinając płynnym ruchem wygiętą szyję. 

— Czy on powiedział guślarz, czy mi się rzuciło na uszy na świeżym powietrzu? — sapnął Wilczyński, pomagając Aleksemu podnieść się z kolan. — Niech mnie ktoś uszczypnie... au! To była przenośnia!

— Powiedział guślarz — przyznał, zdejmując plecak i wyciągając z niego łopatę wojskową na krótkiej rączce. — Ciebie po Teresie coś jeszcze dziwi?

— Niezmiennie — westchnął Konrad. Ukucnął i zaczął rozgarniać liście, żeby Aleksy mógł wykopać dół. 

Wisielca należało zakopać w porządnie przygotowanym grobie. Nie były potrzebne marmury i dębowa trumna, ale uczucia. Zorganizowanie pochówku z myślą o spokoju zmarłego działało na niego równie dobrze, jak płomienie na Wąpierza. Kończyło jego męki, a zdaniem Aleksego, Wisielec był wyjątkowo godnym współczucia demonem. Samobójcy zmieniali się po śmierci w potwory, bo byli bardzo nieszczęśliwi za życia. Tak bardzo, że zdecydowali się odebrać sobie życie i to właśnie ten dojmujący smutek i żal, zmieniały ich w Wisielce. Aleksy miał nieodparte wrażenie, że gdyby w jego życiu nie pojawił się Konrad, sam mógłby stać się jednym z tych biedaków. 

— Może jednak nie mamy takiego pecha? — dodał Wilczyński.

— Na pewno nie — odpowiedział Aleksy, uśmiechając się do niego szeroko i wskazał na koronę drzew za jego plecami. Na jednej z grubych gałęzi wisiał urwany sznur.

Odprawienie godnego pochówka zajęło im więcej czasu niż poszukiwanie demona i polowanie na niego, ale gdy wracali do samochodu, słońce jaśniało jeszcze wysoko nad widnokręgiem. Obaj mieli w kieszeniach sznur Wisielca podzielony na pół.

Ubrudzeni ziemią i liśćmi zrzucili ubrania przy aucie i pospiesznie wciągnęli na siebie czyste koszulki i dresy. Kopanie małą łopatą dołu dla dorosłego mężczyzny było ciężką, wymagającą czasu pracą. W pewnym momencie, gdy Konrad zmienił go przy szufli, wskoczył do dołu i rękoma orał ziemię, więc był pewien, że mają teraz na twarzy i we włosach.

— Gabryś się ucieszy! — powiedział z szerokim uśmiechem Konrad. Nadal w jego oczach czaił się smutek, ale powróciła sprężystość ruchów i cała sylwetka jakby odzyskała lekkość. — Jutro rano obudzi się z tobą w łóżku.

— A może pojechalibyśmy na kajaki? — zagadnął ostrożnie Aleksy, zerknął na niego znad dachu BMW. Konrad zamarł, wbijając w niego pełne niedowierzania spojrzenie. — No wiesz, mamy jeszcze tydzień w tym zapyziałym motelu, więc szkoda wykorzystać tylko jeden nocleg... Moglibyśmy pojechać na spływ kajakami na Sanie i urządzić sobie gdzieś ognisko z piwem i kiełbaskami... Tylko w drodze powrotnej do Warszawy musimy zajechać do Castoramy.

— Tak! — wrzasnął radośnie i wpadł do samochodu, zamykając za sobą z rozmachem drzwi. Po krótkiej chwili wyłonił się ponownie z auta, obrzucając go pełnym konsternacji spojrzeniem. — A po co, do Castoramy?

Aleksy westchnął z rozbawieniem, ale nic nie odpowiedział. Wyciągnął telefon z kieszeni i wystukał krótką wiadomość do Gabriela, podczas gdy Konrad wrócił do samochodu i niecierpliwie odpalił silnik.

Aleksy: Pochowaliśmy Wisielca. Zostaniemy jeszcze na spływ kajakowy i ognisko.

Gabriel: Beze mnie? Nie wysyłaj mi zdjęć, bo znam zaklęcie na rozgazowanie piwa.

Aleksy: Nie ma takiego zaklęcia. Poza tym nie dałbyś rady z takiej odległości...

Gabriel: Udowodnić ci?

Parsknął stłumionym śmiechem i schowawszy aparat, wsiadł do auta. Konrad był w szampańskim nastroju. Włączył głośno radio i nucił wesoło, wycofując ostrożnie BMW przy ruinach cerkwi.

— Gabriel powiedział, że z zazdrości rozgazuje nam piwo czarami. Da się tak? — zapytał po chwili Aleksy, patrząc na niego sceptycznie. 

Z tego, co wyniósł z zajęć z teorii magii dla guślarzy, siła czarów była bardzo indywidualną sprawą i zależała od bardzo wielu czynników. Nigdy nie pytał Gabriela, jakie on ma możliwości i nie widział go używającego swoich zdolności. Świetnie warzył mikstury i leki, ale do tego wystarczyła jedynie precyzja wiedźmarza. Obiecał sobie, że następnym razem go podpyta.

— Nie wiem... Ale po co, ryzykować? Kupimy wódkę — odpowiedział z szelmowskim uśmiechem Konrad. 

— Przecież nie o to mu chodziło i... — Aleksy urwał, patrząc na niego z rosnącym niedowierzaniem. — Ty mówisz poważnie!

— Oczywiście, że tak. Nie będę ryzykował rozgazowanego piwa z dala od sklepu. Ognisko bez procentów to jak palenie kadzidełek — odpowiedział oburzony i zaśmiewając się w głos, docisnął pedału gazu.

Zaparkowali samochód w dole rzeki, a potem stopem udali się do najbliższego miasta, skąd busem dowieziono ich do stacji spływu. Od razu zlokalizowali miejsce zbiórki i widząc tłoczących się na mostku ludzi, szybkim krokiem przeszli przez ulicę. 

— Wódeczka, żelki, wódeczka, kiełbaski, wódeczka... — wyliczał zafrasowany Konrad, pochylając się nad półką ze słodkościami. Stojący obok nastolatek prychnął poirytowany, gdy zwalista postać Wilczyńskiego uniemożliwiła mu podejście do lodówki na końcu sklepu.

— Powiedziałeś wódka trzy razy — zauważył Aleksy, wrzucając do koszyka leki na kaca i izotonik.

— Wybacz, mój błąd. Powinno być wódeczka, wódeczka, wódeczka i wódeczka.

— Taniej wyjdzie, jak kupisz denaturat — mruknął Aleksy, wywracając oczami. — A tak poważnie, przecież nie dasz rady wypić czterech ćwiartek i pójść potem na dyskotekę.

— Ćwiartki? Nie obrażaj mnie. Mówiłem o półlitrowych butelkach.

— Chcesz tym grilla rozpalać?! — sapnął Aleksy, krzyżując ręce na piersi. Z rozbawieniem obserwował Wilczyńskiego, który nie mógł się zdecydować między żelkami o smaku coca-coli i wieloowocowymi misiami.

— Prawie. Jak polejesz kiełbaskę wódką i włożysz do ogniska, to upiecze się z chrupiącą skórką!

— Ty, czy kiełbaska?

Dziewczyny, które przechodziły obok, musiały usłyszeć tylko ostatnią wypowiedź Aleksego, bo wybuchnęły tak głośnym śmiechem, że wszyscy klienci w sklepie się obejrzeli. Konrad także, bo każda członkini tego stada piękności miała absurdalnie krótkie spodenki, długie, błyszczące włosy i figlarne uśmiech przyozdabiające muśnięte letnim słońcem twarze.

Aleksy i ciągle obracający się w stronę dziewczyn Konrad podeszli do kasy. Opłaciwszy zakupy, udali się w stronę miejsca zbiórki na spływ. Nimfy z Żabki pojawiły się kilka minut później i piszcząc z radości, pokazywały palcami w ich kierunku. Wilczyński był zachwycony, Aleksy nie do końca.

— Chcielibyśmy kajakami popłynąć jeszcze w dół rzeki, gdzie zaparkowaliśmy samochód. Rano wysłałbym ci lokalizację kajaka, co ty na to? — zagadnął Aleksy, podchodząc do stojącego przy aucie przewodnika. Wyciągnął z portfela dwustuzłotowy banknot i wysunął w jego kierunku. 

— Czy ja wiem... To niebezpieczne, gdybyście...

— Rano znajdziesz w kajaku drugie tyle — zachęcał Aleksy, który od razu przyjął taktykę przekupienia go. Mistrzem gładkich słówek był Wilczyński, ale teraz jego cała uwaga była skierowana gdzie indziej.

— Stoi.

Najwyraźniej magia sznura wisielca już działała, bo wszystko wydawało się układać zgodnie z ich życzeniem.

Aleksy podał mu banknot i skinąwszy na Konrada, podszedł do jednego z kajaków, do którego wepchnęli wałówkę. Zalani żarem z bezchmurnego nieba ostrożnie wślizgnęli się do dwuosobowego czółna. 

Jednak szczęście Aleksego szybko się skończyło. Wszystkie sześć studentek płynęło w tej samej grupie i bardzo bezpośrednio zabiegały o ich atencję. Odtrącony przez Lidkę Konrad pławił się w tej uwadze i zalotnych spojrzeniach, a on czuł się zwyczaje osaczony. Długonoga blondynka ze ślicznym uśmiechem obrała go sobie na cel i pomimo jego obojętności nieustająco szturchała go w ramię, przepływając prowokacyjnie bardzo blisko ich kajaka. Wyglądało na to, że im bardziej niedostępny był Aleksy, tym bardziej ona była zachęcona do dalszych flirtów. Gdzieś w jego głowie pojawiła się nieprzyjemna myśl, że wybrała go na trofeum z dzisiejszych łowów towarzyskich.

— Gdybyś nie był zaklepany, namawiałbym cię do zabrania ich ze sobą — szepnął Wilczyński, posyłając słodkiej brunetce wymowny uśmiech. Parsknęła dźwięcznym śmiechem i przeczesała palcami włosy, wypinając imponujący biust i prezentując rzędy białych zębów.

— Ich jest sześć. Nawet jakbym nie był gejem, to jak sobie wyobrażasz nas dwóch z całą grupą? — parsknął, nachylając się do przodu, by żadna go nie usłyszała.

— Chłopie, musisz zasmakować życia! — syknął, patrząc na niego wymownie. Aleksy sapnął i wyprostował się nieznacznie. Napiął bicepsy i obserwując ruch mięśni na nagich plecach Wilczyńskiego, zgrał z nim ruchy. — Nie martw się. Podzieliłem się przed chwilą tym pomysłem z Gabrysiem, ale powiedział bardzo dokładnie, co mi zrobi, jak to zrealizuję i obiecał solennie, że nawet sznur wisielca mi nie pomoże, jak mnie dorwie. Zaborczy gość.

— A myślałeś o tym, żeby go na przykład nie prowokować?

— Seks grupowy, drażnienie najlepszego wiedźmarza naszego pokolenia... Po prostu dodaję mojej szarej codzienności trochę kolorytu!

— Faktycznie — przyznał z przekąsem Aleksy, patrząc kątem oka, jak jedna z dziewcząt wychyla się niebezpiecznie z kajaka i wrzuca mu do środka liścik. — Walka z demonami jest taka nudna jak praca w korporacji. Trzeba koniecznie uważać, żeby nie przysnąć.

Odłożył ostrożnie wiosła i wiedziony ciekawością zajrzał do środka.

Zadzwoń do mnie, nawet dzisiaj. Asia

Sapnął, widząc starannie wykaligrafowany numer telefonu i wcisnął go głęboko do kieszeni spodni. Dobrze wiedział, że było ich tylko dwóch, a ich sześć, więc dziewczyny same się wzajemnie nakręcały, żeby ich podpuścić, zobaczyć, która wygra. Nie powiedział im brutalnie, co o tym myśli, tylko dlatego, że przez cały czas Konrad wydawał się wniebowzięty ich uwagą. Śmiał się, żartował i prężył muskuły, uśmiechając złośliwie pod nosem, gdy zgrzany Aleksy odmawiał ściągnięcia T-shirta. I właśnie ten doskonały nastrój przyjaciela sprawiał, że i on mimo wszystko w końcu się zrelaksował.  Pozwolił Konradowi umówić się z nimi do dyskoteki na następny wieczór i zgodził się pójść, pod warunkiem że Konrad nie będzie go namawiał do wspólnego picia absurdalnej ilości alkoholu. Na jego oczach ponury i zraniony Wilczyński, powoli znowu rozwijał skrzydła i było to warte wszystkiego. Nawet napastowania przez rozchichotane dziewczyny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro