Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekrzywiony neon nocnego klubu "Klub666" mrugał czerwoną poświatą, wyraźnie odcinając się na tle pogrążonych we śnie niskich kamienic. Przed dwuskrzydłowymi drzwiami, do złudzenia przypominającymi wejście do kajuty kapitańskiej stały grupy młodych ludzi pogrążonych w rozmowie. Ich tubalne śmiechy przebijały się przez ciężkie dudnienie muzyki techno, wymykającej się wraz z dymem papierosowym przez stare, nieszczelne okna, pamiętające jeszcze czasy powojenne.

— Czujesz ten klimat? — zagaił Konrad, wskazując brodą na szyld z nazwą lokalu.

— Przytępiłeś wszystkie moje zmysły — westchnął Aleksy, wachlując się ręką przed twarzą. 

Konrad przygotowywał się do tej randki, od kiedy wrócili znad rzeki do obskurnego motelu. Aleksy rozłożony na łóżku spoglądał znad ekranu telefonu na nucącego pod nosem przyjaciela. Nowe ubrania, dokładna toaleta i pospieszne sprzątanie uwieńczyły perfumy, które zdaniem ekspedientki w Sephorze były najnowszym krzykiem mody. Młodzi mężczyźni chętnie kupowali Sauvage, ale Aleksy nie podzielał ich entuzjazmu. Otworzył okno na oścież i wymownie naciągnął sweter na nos, co Wilczyński całkiem zignorował.

Asia i jej koleżanki czekały nieopodal, w różnokolorowym świetle wylewającym się na ulicę z obskurnego lokalu. Wszystkie przygotowały się na dzisiejszy wieczór równie starannie, jak Konrad: obcisłe krótkie spódniczki albo spodenki, bluzki z dużymi wycięciami w najróżniejszych miejscach i błyszczące oczy, podkreślone delikatnym makijażem wskazywały, że cel ich nocy był dokładnie taki sam, jak Wilczyńskiego. 

— Cześć, dziewczyny! — krzyknął Wilczyński, machając do nich ręką. Odpowiedział mu wybuch radosnego śmiechu.

— Pamiętasz, chociaż ich imiona? — zapytał z rozbawieniem i parsknął, gdy przyjaciel obrzucił go oburzonym spojrzeniem.

— Oczywiście!

— Świetnie wyglądasz! — przywitała się Asia, taksując Aleksego wzrokiem. 

Uśmiechnął się niemrawo, powstrzymując się, by nie zerknąć na swoje spodnie i bluzkę z długim rękawem. Wyglądał jak technik przesuwający elementy scenografii na teatralnej scenie podczas trwania spektaklu.

Pogrążeni w rozmowie weszli do środka i od razu udali się do baru, gdzie Konrad bez mrugnięcia okiem postawił wszystkim kolejkę. Asia i jej koleżanki pisnęły z radości, ignorując uwagę, jaką tym na siebie ściągnęły. Najwidoczniej przywykły do atencji i być może dlatego zupełnie obojętny na ich wdzięki Aleksy stanowił dla nich takie wyzwanie, bo tak niewątpliwie było. Ich towarzyszki zarezerwowały stolik w samym kącie sali i gdy tylko zajęli swoje miejsca, na blacie pojawiła się butelka schłodzonej wódki. 

Serca biły w rytm uderzeń hipnotyzującej muzyki. Wypuszczono ciężki dym spod podestu DJ i smukłe, nagie kostki pięknych dziewczyn otoczyły ciężkie szare chmury. Zapach potu mieszał się z drogimi perfumami, a Aleksy w końcu się rozluźnił, oczarowany atmosferą klimatycznej speluny. Dwa shoty wódki przyjemnie paliły go w gardło, ale nie ryzykował wypicia więcej: mieli wracać jutro do Kampinosu. Zamówił piwo bezalkoholowe i rozsiadł się wygodnie, obserwując wyjątkowo utalentowaną dziewczynę, która założyła kilka ledowych bransoletek na nadgarstki i zręcznie wyginała, smukłe ciało na stole. Musiała zawodowo zajmować się tańcem.

— Dość alkoholu? — zagaiła Asia, przechylając się w jego stronę. Zerknął na nią kątem oka. — Ja też już nie piję — dodała, niemal muskając wargami jego ucho. Zamrugał zdezorientowany i po chwili poczuł, jak dłoń Asi zsunęła się po jego udzie wprost między nogi.

Gwałtownie przechylił się do przodu, zakrywając dłonią usta. Zakrztusił się piwem.

— Potrzebuję chwili. Idę do łazienki — wydusił, patrząc na nią kątem oka. 

Kształtne usta dziewczyny rozciągnęły się w figlarnym uśmiechu. Skinęła głową, swobodnym gestem odrzucając złote kosmyki na plecy. Aleksy przecisnął się między nią a stolikiem i przeszedł na drugi koniec ich kanapy. Nachylił się do pogrążonego w rozmowie Konrada.

— Ja wychodzę. Pokój jest twój.

— Kocham cię! — odpowiedział Konrad, posyłając mu wymowne spojrzenie. Oczy błyszczały mu od wypitego alkoholu i uwagi, jaką obdarzały go trzy, śliczne dziewczyny. One dorwały swoją ofiarę i Aleksy był pewien, że dziś jedna z nich będzie tryumfować.

Machnął Asi i skierował swoje kroki do łazienki. Upewniwszy się, że ich stolik zniknął mu z pola widzenia, prześlizgnął się między pijanymi klubowiczami i wyszedł na zewnątrz. Przyjemny chłód owiał jego twarz. Wziął głęboki wdech i powolnym krokiem ruszył w stronę bocznej uliczki, gdzie zaparkowali z Konradem samochód. Umówili się, że gdy Wilczyński będzie gotowy, przyjdzie i od razu wyruszą w drogę powrotną.

Aleksy wyciągnął poduszkę w kształcie pandy, którą Konrad kupił dla niego w galerii handlowej i miękki koc, który stał się nieodłączną częścią ich ekwipunku, po czym wślizgnąwszy się na tylne siedzenie BMW, wyciągnął z kieszeni telefon. Znużony przesłał otrzymane zlecenia do Lidki, żeby rozdysponowała mniej wymagające dziady między starszych guślarzy. Przez lata samotnej wędrówki przylgnęła do niego łatka pracoholika, który podejmował się nie tyle trudnych zleceń, co każdego gusła, jakie wpadło mu w ręce. Koledzy ze starszych roczników wysyłali mu wszystko, jak leci często bez żadnej dodatkowej informacji, czy komentarza. Kiedyś nie zwracał na to uwagi, teraz wydawało mu się to... przedmiotowe, ale nie dziwił się temu, skoro bardzo szybko przestał odpowiadać nawet na grzecznościowe powitania. "Biorę" wydawało mu się wystarczającą odpowiedzią na nadesłane zlecenie. Upewniwszy się, że nie przegapił już żadnego maila, otworzył okienko z konwersacją.

Aleksy: Śpisz?

Gabriel: Nie. Spadłem z łóżka.

Aleksy: Co? Dlaczego?

Gabriel: Przekręcałem się. To łóżko jest za duże na spanie w pojedynkę. 

Aleksy westchnął, uśmiechając się pod nosem. Faktycznie, niektóre noce bywały ciężkie. Gabriel zasypiał wtulony w jego pierś, ale po kilku godzinach budził go, szarpiąc się i rozrzucając ręce na boki. Na początku nic z tym nie robił, ale wtedy Olszewski budził się gwałtownie rano i rozglądał dookoła, najpewniej sprawdzając, czy Aleksy znowu nie odszedł. Śmiał się i wymawiał złym snem po późnej kolacji, ale którejś nocy po kolejnym takim ataku, Karczewski po prostu chwycił go mocno i przycisnął do siebie. Gabriel się uspokoił, nawet nie otworzył oczu. Wtulał twarz w jego szyję i znów oddychał spokojnie. 

Aleksy: Wrócę i dosuniemy łóżko do ściany.

Gabriel: Nie trzeba. Zamówiłem sobie podłużną poduszkę z twoją podobizną. W wersji nieocenzurowanej, oczywiście.

Aleksy: Skąd masz moje zdjęcie w wersji nieocenzurowanej?

Gabriel: A nie zapytasz ile mam takich zdjęć?

Aleksy zmrużył oczy i po chwili zastanowienia, otworzył galerię zdjęć w telefonie. Zrobili sobie kilka zdjęć w łóżku, ale żadne z nich nie zasługiwało, chociażby na rumieniec zawstydzenia. Najwięcej co można było zobaczyć to pierś któregoś z nich. 

Gabriel znowu go podpuszczał. Badał grunt, ostrożnie sondował, zapraszając do ich małego świata, erotycznej gry, w której obaj ustalali własne zasady i przesuwali granice. 

Aleksy parsknął i wystukał kolejną wiadomość:

Aleksy: Nie, ale może potrzebujesz lepszych ujęć?

Nie dostał odpowiedzi, ale po kilku sekundach przyszło połączenie od Gabriela. Odebrał i z uśmiechem przycisnął telefon do ucha. Czysty śmiech Olszewskiego pieścił ucho i czule muskał wszystkie jego zmysły. Pobudzał go dużo bardziej niż dłoń Asi między jego nogami.

— Czyżbyś już wyszedł z klubu? — zapytał z rozbawieniem Gabriel. W tle rozbrzmiewała cicha jazzowa melodia. Aleksy przymknął oczy i na chwilę znalazł się w lofcie w jego smukłych ramionach.

— Zamierzam się wyspać. 

Rozmawiali do północy, ale gdy bladym świtem obudził go nadal nieco pijany Wilczyński, nie potrafił powiedzieć o czym. Blady z podkrążonymi oczami Konrad zapukał w okno, uśmiechając się do niego niewyraźnie. 

— Już? I jak było? — zapytał ostrożnie Aleksy, siadając za kierownicą. 

— Dałem radę. Sprawiały wrażenie zadowolonych — wymamrotał, układając się na tylnym siedzeniu, gdzie przed chwilą spał Aleksy. Naciągnął sweter na głowę i znieruchomiał. 

— A ty? Jesteś zadowolony?

— To mało powiedziane — westchnął rozmarzonym głosem, odsuwając na chwilę materiał z twarzy. Aleksy zerknął na niego z przedniego siedzenia i zobaczywszy jego rozanielony uśmiech, stłumił w piersi śmiech. — Dzięki.

— Zawsze do usług.

Konrad spał już kamiennym snem, gdy Aleksy zatrzymał się przy kawiarni zaledwie kilka kilometrów dalej. Zakupiwszy dwa zestawy śniadaniowe z kawą, ruszył prosto do Kampinosu – niesiony na skrzydłach miłości, z przyjacielem za plecami. Dla Aleksego na tym mógłby kończyć się świat. Może nie był takim samotnikiem, za jakiego się uważał, ale w dalszym ciągu nie był duszą towarzystwa.

Wysłał Gabrielowi krótką wiadomość, że nici z ich rozmowy i ze słuchawkami w uszach, wjechał na drogę ekspresową. Postukiwał lekko palcami o kierownicę, szczerząc się do siebie szeroko. Niech sobie będą gusła i demony, nie wzruszało go to. Razem – on i Konrad – stawią im czoło i ktoś w końcu znajdzie tę tajemniczą guślarkę, a wtedy Godlewski uruchomi całą machinę sądowniczą i kobieta do końca życia będzie oglądała słońce zza kratek. W końcu wpadnie, w końcu ją złapią. Tylko muszą być cierpliwi, bo ich jest ponad setka i mają za sobą cały aparat państwa. Nie ma z nimi szans.

Zrobił tylko jeden postój na odpoczynek i drugi, żeby zajechać do Castoramy. Skoro Gabriel bez najmniejszy skrupułów ciągle wprawiał go w zawstydzenie, zamierzał mu się odwdzięczyć i to z nawiązką. Konrad się nie obudził nawet na chwilę i Aleksy gdzieś pod skórą czuł, że to nie kac, a zmęczenie fizyczne. Odchylił się i przycisnął usta do ramienia by stłumić atak wesołości. Wytrzymał bez obudzenia go, ale był bardzo ciekawy, jak w końcu wyglądała ta noc.

— Dojeżdżamy do Kampinosu — powiedział głośno Aleksy, wyginając rękę do tyłu, by go na oślep szturchnąć w kolano.

— Już? Nie pisałeś do nich, prawda? — wydusił Wilczyński, podnosząc się gwałtownie. Widział we wstecznym lusterku jego zmierzwione włosy, nieprzytomne, nieco przekrwione oczy i panikę, malującą się na twarzy.

— Napisałem Gabrielowi...

— Olek! — jęknął, chowając twarz w dłoniach. — Poniżyłem się przed Lidką i podpadłem Gabrysiowi... Naprawdę, wolałbym wejść niezauważony do Akademii.

Aleksy wzruszył ramionami, dając mu do zrozumienia, że i tak już jest za późno, by zrobić cokolwiek. Skręcił łagodnie w leśną ścieżkę, ciesząc się bezchmurnym niebem rozciągającym się nad zieleniącymi się koronami drzew. 

Nietypowo jak na południe o tej porze roku nikogo nie spotkali na utwardzonej drodze prowadzącej do miasta. W Akademii nie było tak długich wakacji, jak na zwykłych uczelniach w Polsce. Uczniowie mogli wyjechać do domu na dwa ostatnie tygodnie lipca. W czerwcu zwykle odbywały się egzaminy, a później poprawki, bądź pierwsze zlecenia z profesorami dla co zdolniejszych adeptów. Studenci trenowali w lesie, jeździli do Warszawy i zwyczajnie spacerowali. Aleksy podejrzewał, że niedługo wyjadą z guślarzami w terenie. Stracili ponad trzydziestu ludzi, a w tym roku w najlepszym wypadku do grona aktywnych łowców dołączy dziesięciu nowych. Nadal nie starczało im rąk do pracy. On sam do tej pory nie myślał o urlopie, ale tym razem zawitała mu w głowie nieśmiała myśl, że mógłby wreszcie, po raz pierwszy wyjechać za granicę. Do Paryża? Do Włoch może?

Poprowadził auto przez szeroko otwartą bramę i wjeżdżając na parking, od razu go zauważył. Tak naprawdę to szukał Gabriela wzrokiem. Ten euforyczny stan, pierwszy etap miesiąca miodowego w związku, gdy wydaje się, że bez tej drugiej osoby nie jest się w stanie nawet oddychać, zawładnął nim bez reszty. Nie widzieli się raptem kilka dni, a każda komórka jego ciała wołała, by wziąć go w ramiona. Skóra wręcz płonęła potrzebą jego dotyku.

Gabriel stał z Lidką na szczycie schodów, prowadzących do tylnych drzwi uczelni. Rozmawiali o czymś, niezbyt uradowani. Napięcie na linii barków i skrzyżowane na piersi ramiona zdradzały zdenerwowanie. Olszewski stał w lekkim rozkroku, ubrany w szare, zwężane spodnie w kant i kamizelkę. Rękawy czarnej koszuli podwinął pod łokcie i Aleksemu odebrało oddech, gdy mężczyzna powoli przeczesał palcami jasne włosy, tłumacząc coś Lidce z ponurym wyrazem twarzy.

Taki piękny.

Chwycił swoją torbę leżącą na fotelu obok i wysiadł z auta.

— Cześć! — rzucił, zerkając kątem oka na Konrada, który robił wszystko by odłożyć w czasie spotkanie z dwójką przyjaciół.

Aleksy z uśmiechem obserwował, jak ponurą twarz Gabriela rozświetla szeroki uśmiech, gdy ich oczy się spotkały. Szybkim krokiem pokonał dzielącą ich odległość i zatrzymał się naprzeciwko niego na wąskich schodach. Gabriel stał stopień wyżej, nie spuszczając z niego wzroku i był teraz odrobinę wyższy, więc gdy ręce Aleksego oplotły jego pierś, Olszewski wtulił miękki policzek w jego skroń.

— Tęskniłem — mruknął Aleksy, wciągając cicho powietrze. Mocny zapach głogu z perfum Fahrenheit od Diora zakręcił go w nosie. Uwielbiał to.

— Ja też, skarbie — szepnął Gabriel, przyciskając go mocno do siebie. Lidka dała im chwilę we dwóch, po czym podeszła i pogładziła go sztywno po plecach.

— Wyglądasz na zadowolonego, chociaż zmęczonego — przyznała, gdy Gabriel wypuścił go ze swojego uścisku. Nadal trzymał dłoń na jego biodrze, uśmiechając się lekko, jednym kącikiem ust.

— Nie jestem z zamiłowania kierowcą. Wolę pociągi — westchnął Aleksy, wzruszając ramionami.

Cała trójka spojrzała w stronę bramy, gdy do ich uszu dobiegł łagodny pomruk silnika. Konrad wreszcie zdecydował się wyjść z BMW, a chwilę później na parking wjechało auto na niemieckich numerach rejestracyjnych. Aleksy stłumił westchnienie irytacji, widząc wysiadającego z terenówki Marc'a. Nie tak sobie wyobrażał powrót do Akademii przez ostatnie pięć godzin jazdy. Zwłaszcza że Schneider wyglądał, jakby właśnie wyszedł od projektanta mody. Miał na sobie koszulę w kratkę, świetnie dopasowaną do jego muskularnej sylwetki, jasne jeansy i skórzane buty za kostkę. Z włosami starannie zaczesanymi na bok, lekko podgolonymi z lewej strony po raz kolejny całym sobą reprezentował to, czego brakowało Aleksemu: pewność siebie, swobodę i świetny gust.

— Gabrrrryszzz — zanucił miękko i porwał go w ramiona, specjalnie uderzając przy tym Aleksego łokciem w pierś. Skrzywił się, ale nie dał po sobie poznać, że chociażby to poczuł. Już nie wiedział, co go bardziej drażni. To oznaczanie swojego terytorium, gdy przyciskał do swoich boków Gabriela i Lidkę, czy wypowiadanie zdrobnienia imienia Olszewskiego, jak mruczący tygrys.

— Marc... Miło cię widzieć. — Gabriel płynnie przerzucił się na angielski, posyłając wystudiowany uśmiech Konradowi, Miji i Luisowi. Odczekał chwilę i swobodnie wyślizgnął się z objęć. — Zamówiliśmy dla was obiady z Lidką. Zjecie?

— Z przyjemnością — odpowiedział Marc, śledząc łakomym wzrokiem każdy jego gest, gdy Olszewski otwierał drzwi i przepuszczał ich przodem.

— Jak ty go nienawidzisz — szepnął ze słabo tłumionym rozbawieniem Konrad, potulnie idąc za gośćmi z Niemiec do piwnic.

Aleksy już wolał mieć wypisane na twarzy, jak bardzo go drażni Marc, niż uczucie rozczarowania, jakie ciążyło mu w piersi. Jechał tutaj na złamanie karku, żeby zjeść posiłek tylko z Gabrielem, bo to był jego jedyny wolny moment między zajęciami, aż do wieczora. Tymczasem musiał spędzić ten czas z Marc'em. Nawet nie ukrywał swojej irytacji.

— Serdecznie — odmruknął. 

Z pomocą Luisa zestawił ze sobą dwa okrągłe stoliki i widzą, że Marc poluje, by usiąść obok Gabriela, Aleksy zrezygnowany padł na jedno z krzeseł, rzucając torbę pod nogi. Olszewski jednak okazał się szybszy, razem z Lidką przyniósł dla wszystkich posiłki i wymawiając się wypełnionym po brzegi grafikiem, uścisnął ramię Aleksego. Nim ktokolwiek się zorientował, wyszedł ze stołówki, zostawiając ich pod opieką przyjaciółki. 

Telefon zawibrował Aleksemu w kieszeni. Odłożył widelec i wyciągnął go na kolana.

Gabriel: Wybacz. Bardzo się cieszę, że jesteś już w Akademii. Dokończę ile dam radę i widzimy się wieczorem w mieszkaniu, dobrze? Będziemy mogli spokojnie spędzić czas razem.

Aleksy: Jasne.

Schował aparat i udał, że słucha Luisa, opowiadającego o mogylnyku (Mogilniku), który tak bardzo zawodził przy jednej ze zjaw, że zamiast o niej ostrzegać, jak miał to w naturze, to uniemożliwiał pozbycie się jej. Terroryzowane miasteczko błagało o pomoc i Luis z wypiekami na twarzy przyznał, że nigdy nie doświadczył takiej wdzięczności, jak po odprawieniu tego dziada. Dostali tyle prezentów od szczęśliwych mieszkańców, że muszą prosić o pomoc we wniesieniu ich do Akademii.

Lidka zmusiła Aleksego do towarzyszenia jej aż do dziekanatu i napisania raportu o Wisielcu od ręki, a potem ubłagała jego i Konrada, by pomogli jej przenieść akta do archiwum.

— Nie masz litości, dziewczyno! — sapnął Konrad, mierząc ją pełnym niedowierzania spojrzeniem. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem, spoglądając na niego spomiędzy burzy loków. — Jak przyjechaliśmy, to żałowałaś Olka, że taki zmarnowany, a teraz każesz nam biegać między archiwum a dziekanatem!

— Nie mam kogo poprosić, a przecież widzisz, że tutaj już nie ma gdzie usiąść! — jęknęła, wskazując na rozłożone po całym pomieszczeniu teczki. Obróciła się nagle tyłem do nich i odsunąwszy ścierkę, którą przykryła blachę na szafce, po chwili podetknęła im pod nos słodkie wypieki, obsypane cukrem pudrem. — Ale upiekłam wam babeczki z jagodami! To wszystko tylko dla was!

— A nie mogłaś nam upiec babeczek z sympatii i zagonić do roboty studentów?!

— Mają poprawki z egzaminów... albo egzamin... albo gusła! — odparowała, patrząc na niego błagalnie. 

Konrad machnął rękę i chwycił pierwszą stertę dokumentów, po czym wyszedł bez słowa. Aleksy, podnosząc drugą, spojrzał na nią przelotnie. Widział jej spojrzenie pełne żalu utkwione w plecach Konrada. Wydawało się, że z jednej strony ma mu za złe, że próbował się z nią umówić, a z drugiej strony jest jej autentycznie przykro, że musiała mu odmówić. Próbowała utrzymać ich przyjaźń, nawet jeżeli nastąpiło w niej ogromne pęknięcie. Tak samo, jak przez lata robił to Gabriel po pocałunku w bibliotece. Jemu się udało, więc zapewne wierzyła, że ona też będzie mogła to zrobić. Tylko nie był pewien, czy taki choleryk jak Konrad tak łatwo się na to zgodzi.

Po tym, jak oczyścili dziekanat z dokumentów, opadli na krzesła i skubiąc pyszne, domowej roboty babeczki, słuchali sprawozdania z działań innych guślarzy i łowców. Największą sensacja na uczelni była sprawa Jeziornic, wodnych demonów, które zwykle kusiły mężczyzn, ale tym razem zebrały się w większe stado i wywróciły prom na Wiśle. Cały prom wycieczkowy. Kilku emerytowanych guślarzy i pięciu młodych łowców pojechało do Warszawy, ale zastrzegli, że mogą potrzebować pomocy. Lidka dostała kilka godzin temu wiadomość od jednego z nich, że podejrzewają stado co najmniej dwudziestu bestii. Gdyby nie ostatnie wydarzenia, Aleksy nigdy by w to nie uwierzył. Mogło ich być pięć, może siedem w jednym akwenie, ale nie ponad tuzin.

Lidka wypuściła ich z dziekanatu dopiero wieczorem, gdy ostatnie promienie słońca znikały za widnokręgiem. Znużony Aleksy powlókł się do loftu i włożywszy klucz do zamka, ze zdumieniem stwierdził, że drzwi są otwarte. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro