Rozdział 19, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W Akademii zapanowała lekka, pełna rozprężenia atmosfera, sygnalizująca koniec odbywających się tego dnia egzaminów i roześmiani studenci rozstępowali się przed nim, śledząc go zaintrygowanym wzrokiem. Gdy był w ich wieku, sam był ciekaw absolwentów; wyobrażał sobie łowców jako pobliźnionych, uzbrojonych po zęby młodych motocyklistów, a guślarzy jako długowłosych milczków w czarnych płaszczach, sięgających do kostek. W jego przypadku zgadzał się tylko czarny kolor. No i awersja do mówienia. Wystarczyło jednak spojrzeć na Nikę, jego absolutne przeciwieństwo i płeć nie miała nic wspólnego z tymi różnicami. W Świecie Cieni kobiety były tak samo skuteczne, jak mężczyźni, szczególnie jako działające w terenie guślarki i wiedźmy.

Dotarł do mieszkania i po chwili szarpania się z kluczami, otworzył drzwi i wstawił zakupy do środka. Rozpakował pospiesznie część rzeczy do lodówki, martwiąc się, by te drożdże jednak zachowały swoje właściwości i opadł na krzesło w kuchni. Zmęczony wojażami po galerii handlowej, powoli sączył wodę, co jakiś czas zerkając kątem oka na zegarek. Gabriela najpewniej zatrzymały obowiązki, a poza tym to nie on dzisiaj gotował. W zasadzie im później przyjdzie, tym lepiej, bo nie zobaczy chaosu w swoim mieszkaniu, gdy będą wyrabiać ciasto do pizzy. 

Usta drgnęły w lekkim uśmiechu na tę myśl, ale w końcu dźwignął się z krzesła i sięgnął po telefon. Chciał napisać do Konrada, żeby się pospieszył, bo w tym tempie będą jedli tę pizzę na śniadanie. 

— Cholera — westchnął z irytacją, oklepując się po pustych kieszeniach. 

Musiał zostawić aparat w aucie. Wciągnął buty i szybkim krokiem przemierzył korytarz prowadzący ze wschodniej do zachodniej części Akademii. Przechodząc balkonem nad galerią, usłyszał zamieszanie na parterze, ale nawet nie spojrzał w dół. Jeżeli studenci mają jakiś problem, nie chciał w tym brać udziału. Niech profesorowie się tym martwią. Otworzył drzwi do pokoju Wilczyńskiego kluczem, którego nadal nie oddał i zajrzał do środka. Przywitały go puste ściany i schludnie zaścielone łóżko – nie umiał powiedzieć, czy przyjaciel już tu był. Westchnął i po chwili wahania wyszedł z pokoju. Bez telefonu nic nie zdziała, szamotanie się po Akademii nie miało żadnego sensu. Ruszył w stronę schodów, a potem zszedł niższe kondygnacje, kierując się na parking.

Gdy postawił pierwszy krok na marmurowej posadzce na trzecim piętrze, podłoga pod jego stopą zadrżała. Głuchy huk rozbijanej w drobny mak ściany potoczył się echem po klatce schodowej z taką siłą, że powietrze uciekło mu z płuc. Jakby stał tuż obok koparki obracającej stary dom w pył. Sekundę później jego uszy wypełniła kakofonia dźwięków, którą przeciął dziki krzyk przerażenia. Nim zamilkł, dołączyły do niego kolejne. Wrzaski tak wielkiej trwogi, że Aleksemu ścisnęło gardło. Chwycił się barierki i puścił biegiem w dół.

Tego uczyli ich przez siedem lat w Akademii. Rok w rok. Codziennie. Guślarze i wiedźmy mieli zwalczyć w sobie naturalny odruch i biec ku zagrożeniu, a nie od niego uciekać. Podobne cechy kształcono u mundurowych; straży pożarnej i policji. Nie u każdego się dało, nie każdy mógł działać w terenie.

Zduś swój instynkt, biegnij wprost w ogień.

Ryk rozbrzmiał ponownie, wypełniając każdy centymetr szerokiego korytarza. Potężny dźwięk prosto z trzewi, który wstrząsnął murami Akademii. Natychmiast go rozpoznał – każdego dnia odbijał się echem w jego głowie, od kiedy Gabriel rozpaczliwie ratował ich życie w Borach Tucholskich.

Z ostatnich kilku stopni Aleksy po prostu zeskoczył i puścił się biegiem do galerii. Wyhamował na samym końcu korytarza, serce zamarło mu w piersi. Widział jego masywne nogi i długie ręce, którymi załomotał o marmurową podłogę, gdy wydał z siebie kolejny ostrzegawczy warkot.

Bies.

Wyważył frontowe drzwi i niszcząc mury, wdarł się do środka. 

Uniósł wielką łapę i zamierzył się, ale wbił łokieć w balkon nad sobą. Gruz posypał się obok Aleksego, który zasłonił twarz, przyginając kolana, gotowy zawrócić, gdyby strop zaczął się walić. Wtedy ich dojrzał. Po drugiej stronie galerii kulili się młodziutcy studenci odcięci od drogi ucieczki. Wśród nich widział brunetkę, która z takim uwielbieniem patrzyła rano na Gabriela, a potem zobaczył jego samego. Stał z rozpostartymi ramionami, mocno zaciskając palce na rękojeści długiego miecza. Pobladł, ale miał zawziętą miną, gotowy oddać za nich życie. Widział Marc'a, zasłaniającego Olszewskiego własną piersią z toporkiem w lewej dłoni. Na jego twarzy malowało się bezbrzeżne zdumienie i całkowita bezsilność wobec takiej potęgi jak Bies. Kilka metrów dalej w miejscu, gdzie kiedyś znajdowały się ogromne, dwupłatowe drzwi, ziała wielka dziura, a nieopodal stał Konrad i jeden ze starszych łowców. 

Bies zastrzygł uszami i zwrócił łeb ku Wilczyńskiemu. Nieporadnie obrócił się wśród sterty kamieni, obierając sobie nowy cel. W tym samym momencie, jedna ze studentek wyślizgnęła się zza pleców Gabriela. Wprawnym gestem zerwała miecz ze ściany i ruszyła ku wyrwie w ścianie, a za nią wysoki chłopak. 

To trwało nie więcej niż jeden głęboki wdech, który zaczerpnął otumaniony Aleksy, nim Bies uniósł potężną łapę i zamachnął się na nich. Opuścił ramię, po galerii przetoczył się nieprzyjemny zgrzyt, gdy przejechał pazurami po ścianach, próbując pochwycić dziewczynę. Zahaczył o wystający pręt ze zwalonego balkonu, co spowolniło uderzenie. Łapa zmieniła trajektorię i ułamek sekundy później opadła, zwalając śmiałą dziewczynę z nóg. Potwór szarpnął się i podniósł wysoko ramię, by dokończyć dzieła. Gabriel nie utrzymał za swoimi plecami młodziutkiego blondyna, który wyrwał się ku bezbronnej przyjaciółce. 

Bies, Godlewski i śmiałek starli się w tym samym momencie. 

Cięcie. 

Uderzenie. 

Rozbryzg krwi, który ochlapał marmur.

W końcu ryk Biesa, gdy poderwał potężną kończynę.

Kolejne szkarłatne krople naznaczyły cegły i szary beton.

Konrad i towarzyszący mu łowca wydarli się ile sił w płucach. Krzyczeli i machali ostrzami, próbując odwrócić uwagę Biesa od rannych.

Aleksemu odebrało dech, gdy zdał sobie sprawę, co chce zrobić jego przyjaciel: próbował skupić na siebie wzrok demona i wywabić go z Akademii. Kosztem własnego życia, by ratować chłopca i Godlewskiego. To przegoniło mgły letargu, osnuwające jego umysł. Nogi same poniosły go do przodu, ale gdy wyszedł na galerię, bestia znowu się zamachnęła i rozbiła część muru na wysokości pierwszego piętra. 

Lidka śmignęła pod ścianą, zgrabnie przeskakując po zwalonym gruzie i dopadła do rektora. Złapała go pod ramionami i wciągnęła na swoje kolana gotowa zasłonić go własnym ciałem, gdy Bies ponownie zaatakuje. Bezsensowne bohaterstwo, które nic by nie zmieniło.  

Pierś Godlewskiego przecinała krwawa wstęga, ale mimo to mężczyzna ściskał w dłoni nóż myśliwski. Charczał, wypluwając krople krwi na brodę i nasiąkającą posoką koszulę na piersi. Nieopodal leżał nieprzytomny blondyn. W poprzek smukłej piersi biegło długie od ramienia, aż po biodro rozcięcie, tak głębokie, że beżowa bluzka niemal cała nasiąknęła krwią.

— Remi! — Pełen bólu wrzask Gabriela, niczym strzała trafił prosto w serce Aleksego. 

Zaszklone oczy Olszewskiego, gdy patrzył na poharatane ciało ledwo żyjącego adepta Akademii, stało się zastrzykiem adrenaliny, którego Aleksy potrzebował. Nie zastanawiał się długo. Obrócił się w stronę jednej ze ścian, skąd najpewniej wszyscy zdjęli broń. Ostrza miały znaczenie symboliczne – podobnie jak wielkie drzwi Akademii stojące już zawsze otworem dla każdego guślarza, łowcy i wiedźmy w zawodzie – ale nadal były prawdziwe. Ostrzone i polerowane przez studentów pierwszego roku, jako alegoria ich wiecznej gotowości do walki. 

Chwycił wiszącą najbliżej niego japońską katanę i musnął opuszkiem palca po ostrzu przy rękojeści. Po palcu natychmiast spłynęła brunatna posoka. Rozejrzał się po galerii i z bijącym sercem, szukał jakiegokolwiek pomysłu. Instynktownie powiódł wzrokiem w górę, bo przecież tyle rozmawiali o zrzuceniu plandeki na Biesa. Nie miał plandeki, nie miał jak zastawić pułapkę w pojedynkę.

Drgnął. Obrócił się w stronę ściany i zerwał z haka pokrowiec z przywiązanym do niego sznurkiem obijime. Wcisnął katanę do środka i zarzucił ją sobie na plecy w poprzek piersi. Chwycił jeden ze sztyletów, który włożył za pasek i puścił się biegiem do klatki schodowej. 

Nie myślał. Po prostu działał. Wspiął się po stopniach, nie zatrzymując się nawet na chwilę, gdy murami wstrząsnął kolejny ryk i posypały się zwały gruzu. Słyszał, jak bryły cementu rozbijają się o marmurową podłogę z głuchym łoskotem. Zbliżając się w pełnym pędzie do galerii, wbił wzrok w gęste futro na plecach Biesa. Widział rozłożyste poroże i rękę uniesioną, by zadać cios. Aleksy wystrzelił do przodu, przyspieszając na ostatnich metrach. Odbił się od podłogi i postawił stopę na barierce, a potem wybił się mocno, wyciągając obie ręce przed siebie. 

Przez chwilę był tylko stan nieważkości, gdy przebierając nogami w powietrzu, leciał w stronę Biesa. A po chwili zderzył się z nim z taką siłą, że zadzwoniło mu w zębach. Czuł, jakby uderzył kolanami i rękoma w ceglaną ścianę.

Bies zaryczał wściekle i wierzgnął, odginając rękę do tyłu. Aleksy chwycił się mocno jego sierści, wszystkie mięśnie na ramionach napięły się boleśnie. Zawisł na lewej ręce i wyciągnął zza paska nóż myśliwski. Zagryzł mocno wargę i z całej siły wbił go między żebra demona tuż przy swoim biodrze. Głuchy ryk bólu rozbrzmiał echem w całym gmachu i Bies rzucił się do tyłu. Aleksy słyszał dobiegające z dołu wrzaski, ale nic nie mógł zrobić. Nawet nie widział, co tam się dzieje. Zawisł, wczepiony kurczowo w szorstkie włosy, wciskając w nie twarz. Bies plecami uderzył w balkon, z którego chwilę temu wybił się Aleksy. Posypał się gruz, raniąc mu plecy i policzek, ale nie puścił. Wykorzystując moment, gdy bestia odsunęła się od ścian, podciągnął się na jej sierści i zaparł nogą na wbitym nożu. Bies zawył, a Aleksy mocno odepchnął się od rękojeści i wybił drugą nogę, próbując trafić w krótkie poroże, które posłużyłoby za stopień. Cielsko pod nim szarpnęło i osunął się kilka centymetrów. Fala rozrywającego bólu rozbłysła feerią barw, gdy nie trafił na podparcie, a jego udo nabiło się na róg. Twarde poroże przesunęło się po jego kości i weszło głębiej w miękką tkankę. Zacisnął zęby i się wyprostował. Chwycił długi róg lewą ręką, a prawą sięgnął za plecy, gdzie zwisała katana. Zacisnął palce na rękojeści.

Widział zakrwawionego Godlewskiego i Lidkę, która bez strachu patrzyła na Biesa, przyciskając dłonie do rany rektora. 

Widział łowcę i jego rozszerzone w zdumieniu oczy, gdy ich wzrok się spotkał, a także twarz Konrada wykrzywioną w grymasie zimnej furii.

Wyciągnął broń z pochwy i chwycił oburącz. Zacisnął mocno powieki, pod którymi wyryty miał obraz wtulonego w jego pierś, nagiego Gabriela. Obraz jego ciepłego uśmiechu i zawadiackiego spojrzenia. Opuścił czubek katany dokładnie tam, gdzie poroże rozrastało się na boki. Najpierw poczuł lekki opór, a potem napierając całym ciałem, wbił ostrze aż po ostatnie centymetry. Bies wyprostował się nienaturalnie i zesztywniał, a potem runął na bok. 

Aleksy próbował się odepchnąć, ale całkiem stracił czucie w lewej nodze. Ciało demona uderzyło w pozostałości balkonu i gruz opadł na ziemię razem z nimi. Aleksym szarpnęło i ułamek sekundy później obaj zderzyli się z marmurową posadzką. Błysnęła fala bólu, gdy jego głowa zetknęła się z podłogą. Udało się, przemknęło mu przez myśl.

Kupił im czas.

A potem zapadła ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro