Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksy dotarł do stacji kolejowej tuż przed zmrokiem. Złe przeczucie chwyciło go w swoje kleszcze jeszcze zanim wszedł do starego, ale urokliwego budynku z cegły, w którym nie było ani jednej żywej duszy. Kasa biletowa znajdująca się po przeciwnej stronie od wejścia została zatrzaśnięta na głucho, podobnie jak mały sklepik nieopodal. 

Usiadł z rozmachem na pobliskiej ławce i wyciągnął telefon. Jego najczarniejsze przewidywania potwierdziły się po kilkunastu minutach poszukiwań; dzisiaj nie odjeżdżał już żaden pociąg ani autobus. Opadł plecami na siedzisko, przerzucając nogi przez podłokietnik i wziął kilka głębokich wdechów. Uporczywe ssanie w dole brzucha i wrażenia ściśnięcia płuc po odprawieniu dziadów nie zniknęły. Jego ciałem nadal wstrząsały dreszcze.

— Myśl, myśl... — wysyczał do siebie, przyciskając pięść do czoła. 

Słowa Lidki nadal odbijały się echem w jego głowie. Choć zmęczenie po odesłaniu ducha Eugeniusza na drugą stronę było silniejsze niż cokolwiek innego w tej chwili, to był świadom, że najdalej jutro żądanie rektora Godlewskiego przestanie być odległym snem i uderzy w jego świadomość z całą swoją mocą. Zmusił ociężałe ciało do ruchu i uniósłszy telefon na wysokości twarzy, zaczął szukać hostelu lub jakiegokolwiek innego miejsca, w którym mógłby się zatrzymać. Przejrzał kilka ofert noclegowych w Google i z westchnieniem ulgi podniósł się z ławki. Gdzieś na pewno dostanie wolny pokój. Wyszedł z dworca i idąc w stronę najbliższego hotelu z mapy, zaszedł do Żabki. Przeszedł przed kasą i zgarnąwszy kilka kajzerek, ser i kilka innych drobiazgów, podszedł do lady.

— Dobry wieczór, czy wie pani, gdzie w okolicy mógłbym się zatrzymać? — zagadnął, wykładając towary obok skanera.

— W sensie teraz? To niieeee... Ten na Wiśniowej chyba najbliżej, no ale wiadomo to w sezonie — odpowiedziała oparta o ladę młoda dziewczyna. Absurdalnie duże kolczyki z pawich piór zakołysały się tuż nad jej ramionami.

— Jakim sezonie? — zapytał nieprzytomnie, wciskając napój do torby. Po robocie najlepiej było zjeść coś z dużą ilością cukru. Dzięki słodkościom ręce przestawały się trząść i szybciej mijało uczucie zimna. Sprawdzona wiedza przekazywana guślarzom od pokoleń.

— No w sezonie wakacyjnym — odpowiedziała niecierpliwie, przykucając, by wystawić alkohole na półkę. — Teraz nie ma tutaj nikogo z wakacjuszy, to i większość hosteli jest zamknięta. Najbliższy otwarty jest przy stoku, ale to trzeba samochodem dojechać.

Aleksy, klnąc na czym świat stoi, wrócił na dworzec. Po drodze bezskutecznie przeszukiwał aplikacje, by zorganizować sobie jakikolwiek środek transportu. Nic. Życie w tej dziurze zamierało na ponad pół roku i oczywiście on musiał tutaj trafić na samym początku czerwca, gdy całe miasto dopiero przygotowuje się na falę turystów, a ta rozpoczyna się za dwa do trzech tygodni. Z braku pomysłu i ze zmęczenia, które z każdą minutą stawało się coraz bardziej dokuczliwe, usiadł w samym rogu poczekalni i zwinięty na ławce, przycisnął torbę do piersi. Rozważał poproszenie o nocleg panią Bożenę, ale szybko z tego zrezygnował. Wspólny czas rodził potrzebę rozmowy, a Aleksy nie mógł i nie chciał dzielić się czymkolwiek ze swojego życia. Bo gusła, Świat Cieni, magia i demony musiały pozostać w ukryciu. Na tym też polegała ich praca. Zapewnić światu żywych i umarłych spokój bez poklasku i świateł reflektorów. Ojciec i dziadek kładli mu to do głowy, od kiedy zaczął mówić i stawiać pierwsze kroki.

Ci, co wiedzą, to wiedzą. Nie ukryjesz tego tak całkiem, nie da się. Najważniejsze jest to, by wiedzieli jak najmniej.

Z biegiem czasu Aleksy musiał przyznać ojcu rację. Im mniej ludzie byli świadomi otaczających ich mistycznych stworzeń i duchów, tym lepiej. Pani Bożena dała mężowi wieczny odpoczynek i na tym skończył się kontakt ze światem pomiędzy życiem a śmiercią. Gdyby jednak u niej został i nieopatrznie coś mu się wymsknęło, zaczęłaby drążyć, pytać i szukać tego, co nadprzyrodzone, jak to potocznie nazywano w przestrzeni publicznej. Nie musiała i nie powinna tego robić, ale ciekawość jest silniejsza. Zawsze.

— Pozostaje mi spać tutaj — mruknął do siebie ponuro i nakrywszy ramieniem twarz, zacisnął mocno powieki. Błogi sen spłynął na niego niemal natychmiast.

Bladym świtem obudził go ruch, który jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczął się na dworcu wraz z pierwszymi promieniami słońca wślizgującymi się do poczekalni. Punkt piąta otwarto kasę i sklepik, ludzie w różnym wieku zajmowali krzesła i parapety, czekając na transport do szkoły albo do pracy. Gdziekolwiek do cywilizacji. Aleksy po krótkiej konsultacji z kasjerką zdecydował się na bilety autobusowe do Krakowa. Kupił porządne śniadanie i nieświadomy niczego zjadł je spokojnie na ławce, na której spał. Dopiero kwadrans przed planowym odjazdem udał się na przystanek, gdzie mieszkańcy już ustawili się w kolejkę liczącą sobie bez mała dwadzieścia metrów. Aleksy spojrzał na swój bilet: nienumerowane miejsca, więc liczyła się kolejność wejścia do autobusu.

– Cholera jasna... – wymamrotał, zagryzając wargę. Nic nie szło po jego myśli.

Udało mu się wsiąść dopiero do czwartego autokaru, gdy zegar na budynku wybił południe. Wściekły z bezsilności i własnej głupoty, zajął miejsce z tyłu i wyciągnął telefon, chcąc napisać kilka słów do Konrada albo Lidki. 

— Nie wierzę... — wycedził i wcisnął aparat do otwartej torby. Stracił zasięg, gdy tylko opuścili miasto i nie mógł się z nikim skontaktować. Wziął kilka uspakajających wdechów i oparłszy głowę na dłoni, wbił wzrok za okno.

Miał jeden jedyny powód, który powstrzymywał go od powrotu do Akademii i dwa lata udało mu się od niego uciekać. Nie rozmawiał i nie dyskutował z nikim. Po prostu zniknął.

Gabriel Olszewski.

Samo wypowiedzenie w myślach jego imienia sprawiało, że w gardle narastała mu gula, robiło się słabo i miał mroczki przed oczami. Od kiedy odebrał dyplom, robił wszystko, by wyprzeć ze świadomości fakt jego istnienia. Sześć lat temu w bibliotece Akademii Gabriel pocałował go, brutalnie mu uświadamiając, dlaczego Aleksego nigdy nie interesowały dziewczyny. Dlaczego nie był w stanie mówić o nich z takim zaangażowaniem jak inni koledzy. Dlaczego wszystkie gorące pocałunki w warszawskich klubach kończyły się, zanim zdążył z którejkolwiek z nich, chociażby zdjąć bluzkę.

Aleksy był przekonany, że czas go uleczy i bycie z dala od Gabriela pozwoli mu stać się normalnym, ale lata mijały, a dziewczyny pozostawały tak samo nieinteresujące, jak były. 

Wysiadł z autobusu w Kampinosie, gdy była już ciemna noc. Stanął i obserwował, jak jedyny pasażer opuszczający razem z nim pojazd oddala się w stronę miasta. Gdy widział już tylko zarys jego sylwetki, ledwo powłócząc nogami, ruszył w stronę parku. Czekał go jeszcze godzinny marsz, ale sam był sobie winien, bo mógł napisać do Lidki i poprosić, żeby ktoś po niego wyjechał. Jednak strach, że to właśnie Gabriel będzie tym, który po niego wyjdzie i utkną sam na sam w aucie, był silniejszy, niż zmęczenie. Wyciągnął z torby latarkę na gumce dla chodziarzy i zawiesiwszy ją sobie na szyi, bez obaw skierował się w ciemność. Przebywał tę drogę niezliczoną ilość razy i chociaż dobrze wiedział, że w leśnej gęstwinie czają się demony, to brnął dalej. Studenci z profesorami z Akademii w ramach praktyk codziennie wychodzili na łowy, ucząc się panowania nad własnymi słabościami i wykorzystania swojej wiedzy w praktyce. To właśnie tutaj Konrad rozzłościł Leszego. Wtedy Aleksy pierwszy raz zobaczył, jak człowiek rozmawia z demonem, gdy profesor Jadłowski kajał się i przepraszał za studenta idiotę. Co więcej, opiekun lasu im wybaczył.

Jestem w Kampinosie. Zaraz będę w Akademii — wystukał w końcu do Lidki, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Teraz już było bezpiecznie, mógł dać jej znać, bez obaw, że ktoś po niego wyjedzie. Tak mu się przynajmniej zdawało.

Aleksy wykorzystał ten godzinny spacer także na podsumowanie swoich nadchodzących zleceń. Na obecną chwilę miał do odprawienia jeszcze pięć duchów, ale do tego w kamienicy na warszawskiej Pradze musiał udać się w pierwszej kolejności. Stara zjawa uprzykrzała życie nowym właścicielom mieszkania, ale miarka się przebrała, gdy zarzucił niemowlę pluszakami z półki na drugim końcu pokoju. Rodzice dziecka byli śmiertelnie przerażeni i Aleksy wiedział, że to będzie jedno z brutalniejszych zleceń.

Pokonał ostatni zakręt i w oddali zamajaczył zarys Akademii. Bezwiednie przyspieszył i słabo podświetlone punktowymi lampami ściany uczelni nabrały ostrości. Przystanął i wziął głęboki wdech, zaciskając mocno dłonie na torbie. To tutaj teoria, którą wkładał mu do głowy ojciec i dziadek została użyta w praktyce. W tym budynku odprawił swojego pierwszego ducha, zabił pierwszego demona i handlował z krasnoludkami. Miał z tego miejsca naprawdę piękne wspomnienia; jedyne miejsce, które mógł w pewnym sensie nazwać domem.

Grube, wysokie na trzy metry mury otaczały cały teren Akademii, a chroniąca je magia była tak stara i potężna, że nigdy nie odważono się zmienić miejsca, w którym kształcono nowe pokolenia strażników Świata Cieni. Najlepsi w swoim pokoleniu wiedźmarze i wiedźmy, a wśród nich Gabriel, nakładali kolejne zaklęcia na mury. To był żmudny, wymagający czasu i energii proces. Czary trzymały zwykłych ludzi i demony z dala od Akademii; turyści nagle przypominali sobie o niezwykle ważnych sprawach, które musieli natychmiast załatwić albo wiedzeni przeczuciem zmieniali kierunek wędrówki, a wszystkie demoniczne byty nie były w stanie, chociażby drasnąć murów, nie mówiąc o wejściu do środka. Na dziady nie było rady, więc codziennie wybrani studenci odprawiali gusła. Aleksy też to robił, gdy był studentem. Lubił to robić.

Akademia wymagała ochrony, bo takie skupisko guślarzy było  silnym magnesem dla duchów. W jego fachu nie było odpoczynku. Zdarzało się, że gdy Aleksy kładł się spać w jakimś podrzędnym przybytku w szemranej dzielnicy, to w nocy budziły go jęczące zjawy, proszące o gusła. Wiedźmy i wiedźmarze nie mieli tego kłopotu; widzieli zjawy, ale nie mogli się z nimi porozumieć. 

— Olek! — Raźny krzyk wyrwał go z zamyślenia, gdy przekraczał wielką, posrebrzaną bramę uczelni. 

Srebro stanowiło najważniejszy element ich ekwipunku; działało na niemal wszystkie demony. Większość z nich zabijało, a pozostałe znacząco osłabiało.

Aleksy podniósł głowę i dojrzał trzy sylwetki, stojące przed wysokimi dwuskrzydłowymi drzwiami. Nie musiał się przyglądać, by ich rozpoznać. Lidka i Gabriel pogrążeni w rozmowie, schodzili powoli po stopniach, a Konrad szybkim krokiem zmierzał w jego stronę. — Kopę lat, chłopie!

Nim Aleksy zdążył zareagować, przyjaciel zamknął go w niedźwiedzim uścisku i uniósł o kilka centymetrów. Sapnął i poklepał go niemrawo po plecach.

— Nic się nie zmieniłeś — powiedział z rozbawieniem Konrad i otoczywszy go ramieniem, pociągnął w stronę pozostałej dwójki.

— Widzieliśmy się raptem trzy miesiące temu — przypomniał mu Aleksy, unosząc jedną brew w geście dezaprobaty. Wilczyński był wyższy nawet od niego, szczycił się większą muskulaturą i w przeciwieństwie do Aleksego, który zawsze miał na sobie znoszone swetry, Konrad ubierał się w świeże, proste jeansy i modne koszulki z prześmiewczymi nadrukami. Pewny siebie i zadziorny, szybko podbijał serca otaczających go ludzi.

— Aleksy! — pisnęła Lidka i gdy Konrad go puścił, zarzuciła mu ręce na szyję, przytulając mocno. Poklepał ją po łopatkach, uśmiechając się pod nosem. Reagowała tak na absolutnie wszystkich i był pewien, że było to podyktowane nie tylko wrażliwością. To właśnie Lidka jeździła po nich w różne krańce Polski, gdy jakieś zlecenie kończyło się wyjątkowo brutalnie i nie byli w stanie sami dać sobie rady. Najczęściej ona była też tą, która odbierała telefon z policji z informacją o znalezieniu ich zwłok. Po prostu cieszyła się, że widzi ich w jednym kawałku, niepokrytych krwią.

— Witaj w domu — powiedział z uśmiechem Gabriel i nim Aleksy zdążył odpowiedzieć, objął go mocno. Świat na chwilę stracił na ostrości, gdy Olszewski przycisnął swoje szczupłe ciało do jego piersi. Po chwili uścisk zelżał i Gabriel, wziąwszy od niego torbę, przewiesił ją sobie przez ramię. — Chodź do środka, Lidka kazała podgrzać dla ciebie obiad.

— A widać, że potrzebujesz zjeść, pospać i pogierczyć. Stary, wyglądasz, jakbyś był po ciężkiej grypie. Z jakim ty dziadem walczyłeś? — zagadnął wesoło Konrad, otwierając przed nimi drzwi uczelni.

— Spałem na dworcu.

— Teraz to już jesteś pełnoprawnym żulem — wybuchnął śmiechem, waląc go mocno w plecy, gdy ten przechodził obok niego. 

Aleksy sapnął, rzucając mu wściekłe spojrzenie, ale przyjaciel tylko wyszczerzył się w odpowiedzi i ruszył przodem w kierunku stołówki. Gdy tylko Aleksy przekroczył próg, zalało go przyjemne uczucie znużenia, jakiego można doświadczyć, wracając do domu po ciężkim dniu pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro