Rozdział 2, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksy zadarł głowę i wciągnął głęboko powietrze. Zapach wspomnień wspólnej nauki, godzin wypełnionych rozmowami i śmiechu wypełnił jego nozdrza. Przyjemny letarg osnuł go jedwabną mgłą, pozwalając na chwilę przenieść się w czasie do tych beztroskich lat nauki. Rozejrzał się dookoła i uśmiechnął pod nosem. Budynek już dawno temu przestał, chociażby sprawiać wrażenie reprezentacyjności, ale nadal miał w sobie nieuchwytny, mistyczny urok. 

Blade światło księżyca wpadało przez dach ze szkła pancernego, wieńczącego wysoką na sześć pięter, przestronną galerię, oświetlając broń z różnych krańców świata zawieszoną na ścianach – przypominała ludziom Świata Cieni, że nie są w tej walce osamotnieni. Są inni na całym świecie, którzy także stawiają czoła demonom. 

Nie znacie dnia ani godziny, powtarzali im wykładowcy, gdy polerowali ostrza. 

Gotowe do użycia toporki, miecze i kusze były alegorią nieustannej gotowości do niekończącej się służby. Broń wieszano w galerii, by każdy guślarz i łowca mógł z niej skorzystać, gdy będzie w potrzebie. Obecnie pełniły jednak przede wszystkim funkcję edukacyjną i dekoracyjną, a ekwipunek przechowywano w akademickiej zbrojowni.

W galerii Aleksemu zawsze towarzyszyło wrażenie spacerowania pod gołym niebem, zwłaszcza gdy wodził wzrokiem po metalowych barierkach balkonów piętrzących się, aż pod sam szklany sufit i wychodzących wprost na główne drzwi Akademii. Niejednokrotnie z Konradem, Wiktorem, Kacprem i Antonim, przewieszeni przez balustradę na którymś z pięter, obserwowali przyjeżdżających łowców i guślarzy. Marzyli o tym, że pewnego dnia będą tymi, którzy w towarzystwie ciekawskich spojrzeń młodych adeptów, pewnym krokiem wejdą przez te dwuskrzydłowe drzwi. 

Lidka poprowadziła ich przez galerię w stronę wąskich schodów prowadzących do piwnicy. Mijali pogrążone w mroku korytarze, które niczym ramiona gwiazdy rozchodziły się w głąb Akademii. Długie, ciemne tunele bez okien z gęsto zamontowanymi lampami, z których nieprzerwanie sączyło się ciepłe światło; gdy zaczynało mrugać albo — gorzej — gasło, wiedzieli, że gdzieś w pobliżu jest duch, którego trzeba odprawić albo przegnać. 

Każde nowe pokolenie profesorów dbało o to, żeby wprowadzać i wykorzystywać nowinki technologiczne do zabezpieczeń przed duchami i demonami. Z tego, co Aleksy słyszał od Konrada, kilka miesięcy temu Gabriel dostał zgodę od rektora i zaczął budować zespół, który zajmował się tworzeniem siatki termowizyjnej wokół murów Akademii. Badania wykazały, że w niektórych demonach pozostały cechy ludzkie, w tym oddawanie znikomego ciepła.

W stołówce podobnie jak na korytarzach nigdy nie gasło światło, więc gdy zeszli do opustoszałego podziemia, Aleksy miał nieodparte wrażenie, że zaraz za nim nadciągnie tu fala głodnych studentów szukających czegoś na kolację.

— Siadaj — rzucił władczo Konrad, popychając go w stronę najbliższego stolika. 

Sam ruszył szybkim krokiem na drugą stronę pomieszczenia ku wahadłowym drzwiczkom, prowadzącym na zaplecze kuchni. Lidka zajęła miejsce obok Aleksego, a Gabriel, postawiwszy jego torbę na sąsiadującym stole, z właściwym sobie taktem usiadł naprzeciwko niego, dając mu tym przestrzeń, której tak rozpaczliwie teraz potrzebował.

Po nieszczęsnym pocałunku Gabriel nie naciskał, nie powiedział więcej ani słowa o tamtym wydarzeniu i choć Aleksy go odpychał, nadal pozostawał w pobliżu, zachowując się tak neutralnie, jakby nic się między nimi nie wydarzyło. 

— Cieszę się, że dotarłeś — odezwała się nagle Lidka z autentyczną ulgą w głosie.

— A to ktoś ośmielił się nie stawić? — zapytał z przekąsem, próbując bezskutecznie doprowadzić swój stary sweter do porządku. Podróżował niemal bez ustanku i ostatnie lata żył w parszywych warunkach, więc jego ubrania szybko zaczynały wyglądać jak wymięte ścierki. Nie miał pojęcia, jak Konrad to robił, że nadal udawało mu się wyglądać jak człowiek, a nie włóczęga.

Lidka i Gabriel spojrzeli po sobie, ale nim zdążyli odpowiedzieć, pojawił się Konrad z talerzem parującego jedzenia. Dopiero teraz Aleksy poczuł, jak bardzo jest głodny. Bez słowa rzucił się na postawiony przed nim posiłek.

— Głodujący żul — skonstatował Konrad i siadając obok Aleksego, przerzucił rękę przez oparcie swojego krzesła. — To chyba Olek, jest ostatnim, do którego dzwoniłaś? Jesteśmy w komplecie?

— W każdym razie z tych, do których się dodzwoniłam — uściśliła Lidka i wspierając brodę na dłoni, popatrzyła na Aleksego z matczyną czułością, choć przecież była ledwie rok starsza od niego.

— Kto był tak głupi, żeby nie przyjechać? — zapytał Aleksy, między kęsami wołowiny, łypiąc na nią znad talerza.

— Antoni Szarejko, Adam Nabielski, bliźniaki Cieśla i jeszcze kilku innych, starszych absolwentów — odpowiedziała cicho, prostując się nieznacznie. Na jej twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny cień, który zaraz zniknął.

— A Wiktor Andrusik? — rzucił Aleksy, przyciągając do siebie talerz z szarlotką. 

Wiktor nie odpowiadał na jego wiadomości od jakiegoś czasu, ale gdy ostatni raz rozmawiali, wspominał, że piętrzą mu się zlecenia na Mazurach.

— Wiktor nie żyje — odpowiedział po długiej chwili milczenia Gabriel. 

Aleksy poczuł, jak coś ciężkiego opada mu na dno żołądka. Wyprostował się powoli i po raz pierwszy od lat spojrzał mu prosto w oczy. Serce zatrzymało mu się w piersi, gdy dostrzegł ogrom żalu i współczucia w tych lazurowych oczach. Śmierć Wiktora uderzyła go z całą mocą. To nie było jakieś górnolotne określenie stanu zmęczenia, czy alkoholowego upojenia. Bliski kolega, z którym przez siedem lat uczył się w Akademii i razem z nim uzyskał licencję, nie żył.

— Co się stało? — wydusił w końcu, odkładając sztućce na stół.

— Oficjalnie wszedł na teren puszczy w Borach Tucholskich i rozszarpały go wilki. A naprawdę próbował zapolować na Biesa — odezwał się Konrad, wypluwając słowa z taką furią, że Aleksy oderwał wzrok od Gabriela i spojrzał na niego zszokowany. — Dzwonił do mnie. Mówiłem mu, żeby poczekał, że skończę robotę i do niego jadę, ale ten idiota poszedł sam!

Wszyscy drgnęli, gdy ten zwykle zblazowany żartowniś odsunął raptownie krzesło i wstał od stołu. Patrzyli w milczeniu, jak nerwowo spaceruje wokół nich, próbując się wyciszyć. Wiktor złamał jedno z niepisanych praw wśród absolwentów Akademii; gdy pojawiało się zagrożenie, z którym nie mogli sobie poradzić w pojedynkę, prosili o pomoc z Akademii albo kontaktowali się między sobą. 

Profesorowie rekomendowali, by stawiać czoła niebezpiecznym demonom co najmniej w parach, a jeżeli to możliwe – większą grupą. Na co dzień nie mieli takiego luksusu, by było ich zbyt mało w stosunku do ilości napływających zleceń.

— Ten Bies nadal tam jest... — powiedziała cicho Lidka ze wzrokiem wbitym we własne dłonie.

To ona odebrała telefon z policji z informacją, że znaleźli ciało Wiktora. W końcu była wpisana, jako osoba upoważniona do uzyskania ich dokumentacji medycznej i wszystkich innych oficjalnych zawiadomień. Prywatnych także. Guślarze kontaktowali się z nią w razie potrzeby i do niej dzwoniły ich rodziny, gdy coś poszło źle.

— Niedługo. Pójdę i osobiście zrobię z niego dywan — warknął Konrad, uderzając pięścią w filar nieopodal. Spojrzał wojowniczo na Aleksego. — Pomożesz mi, prawda?

Aleksy, Wiktor, Gabriel, Antoni, bliźniaki Cieśla i Nika byli z jednego rocznika, a że Konrad szybko złapał kontakt z Aleksym, to zupełnie naturalnie stali się drużyną. W razie potrzeby zawsze dzwonili najpierw do siebie, a dopiero potem do Akademii. Aleksy jako jedyny z nich zajmował się wyłącznie odprawianiem duchów, więc zawsze stał trochę na uboczu. 

— Wiesz, że nie zajmuję się demonami na co dzień, ale Nika...

— Daj mi spokój z Niką — rzucił Konrad, wywracając oczami. 

Dominika, zwana przez nich Niką, również interesowała się demonami i chciała się w tym specjalizować. Pochodziła z bogatej rodziny z wiedźmińskimi tradycjami i chociaż życie w Akademii miało na nią duży wpływ, to coś jej z wychowania pozostało. Traktowała ich pracę jak przygodę, a nawet świetną zabawę. Kiedyś na jednej z imprez w Akademii powiedziała Aleksemu, że pisze i bez powodzenia próbuje wydawać fabularyzowane książki o swoich walkach z demonami.

— Ja z wami pojadę — powiedział szybko Gabriel, przechylając się do przodu w krześle.

— Nie! — odpowiedziała mu chóralnie cała trójka, na co skrzywił się i opadł na krzesło, krzyżując ręce na smukłej piersi. Przydługie blond włosy opadły mu na oczy, gdy wodził po nich wściekłym wzrokiem.

— Gabryś, siedzisz w Akademii dwa lata — zaczęła już łagodniejszym głosem Lidka. 

Położyła mu dłoń na ramieniu, ale strącił ją, podnosząc się gwałtownie z krzesła. Na jego twarzy porcelanowej lalki pojawił się grymas złości. To były te nieliczne momenty, gdy zdradzał jakiekolwiek inne emocje, niż łagodny uśmiech.

— Właśnie dlatego chcę wyjść! Muszę wrócić do formy, a to kwestia kilku zleceń. Zabijam demony tutaj na uczelni i w Kampinosie, więc po prostu muszę poćwiczyć w terenie...

— Ale może nie od razu Bies, okey? — rzucił szorstko Konrad. — Zacznijmy od... No nie wiem, Baby Jagodowej?

Lidka i Aleksy parsknęli, nieudolnie próbując ukryć rozbawienie. Baba Jagodowa przypominała wielką, włochatą kulę na pajęczych nóżkach i polowała na bawiące się przy lesie dzieci. Mało rozgarnięte dzieciaki próbowała udusić, ale nawet ośmiolatek mógł sobie z nią poradzić, jeżeli wymierzył celnego kopniaka. Baba Jagodowa zwykle przemieszczała się w leśnych zaroślach i wysokich trawach, więc często mylono ją z małym, zagubionym dziczkiem.

— Potrzebna wam pomoc, a ja mogę też leczyć na miejscu — zauważył cierpko Gabriel, opierając się z rozmachem o pobliski filar. — Poza tym i tak muszę wrócić do gry, bo patrząc na to, co się dzieje, to wszyscy będą potrzebni, nawet emerytowani guślarze i studenci.

— A co się dzieje? — zapytał szybko Aleksy, wbijając natarczywe spojrzenie w Lidkę. 

Przez telefon potrafiła być stanowcza i decyzyjna, ale wywarcie na niej presji było zdecydowanie łatwiejsze podczas spotkania twarzą w twarz, a na pewno było łatwiej zmusić do mówienia ją niż Gabriela.

— Jutro rektor Godlewski wam powie, a na razie, odpocznijcie. Aleksy musi się wyspać — odpowiedział szybko Gabriel, wybawiając blednącą Lidkę od udzielenia odpowiedzi. 

Aleksy wzruszył ramionami, próbując zamaskować zakłopotanie. W ustach Gabriela jego imię brzmiało tak miękko, że ten łagodny głos docierał w najgłębszego zakamarki jego duszy. A nie zamierzał na to pozwolić. Nie mógł pragnąć mężczyzny. To było sprzeczne z naturą, obrzydliwe i takich ludzi należało zsyłać do obozów. Tak przy każdej nadarzającej się okazji od zawsze mówił mu ojciec. Powtarzał to głośno i wyraźnie, a wychowany w tym duchu Aleksy gorąco w to wierzył. Ale czy Olszewski mógł być zły? I jak w ogóle miłość mogła być zła? Aleksy nie był w stanie tego zrozumieć. Za każdym razem, gdy wpadał w ten wir przemyśleń i wpojonych zasad, czuł, że traci oddech, że ból rozrywa mu klatkę piersiową. 

— Przede wszystkim jednak musi się wykąpać — zauważył Konrad, uśmiechając się do niego złośliwie. — Stary, widać i czuć, że nocowałeś na dworcu.

— Przepraszam — wydusił, dotykając nerwowo swoich tłustych od potu włosów. 

Poprzednią noc spędził na ławce, a jeszcze poprzednią w wagonie pociągu. Potem wysyłał ducha w zaświaty i jechał tu na łeb na szyję. Napięty grafik zleceń trzymał go w pionie, ale teraz, gdy znalazł się w Akademii, fala zmęczenia spowodowana wydarzeniami minionych dni rozeszła się po jego ciele, niemal całkiem pozbawiając energii.

Wstał z krzesła i pochylił się, by posprzątać swoje talerze, ale Gabriel go uprzedził.

— Idź się wyspać — powtórzył łagodnie, zbierając ze stołu naczynia. — Widzimy się jutro w auli o dziewiątej. Śniadanie jest niezmiennie od siódmej.

— Chodź, zdobyłem dla nas dwuosobowy pokój — rzucił tryumfalnie Konrad i machnąwszy Gabrielowi i Lidce ręką, ruszył z powrotem w stronę schodów. 

Aleksy posłał im słaby uśmiech na pożegnanie, który oboje odwzajemnili. Chwycił swoją torbę i podążył za Wilczyńskim na ostatnie piętro zachodniego skrzydła, gdzie rozlokowano pokoje gościnne dla wizytujących guślarzy, zaproszonych wykładowców albo członków rodzin studentów i pracowników Akademii. Zatrzymali się przed drzwiami na końcu pogrążonego w ciszy korytarza. Konrad chwycił klamkę i uśmiechnąwszy się szelmowsko, otworzył drzwi.

— Dziękuję — jęknął Aleksy, mijając go w drzwiach. Rzucił torbę w nogi łóżka i przeciągnął się sennie. Niewielkie pokoje wyposażono we wszystko, czego taki wędrownik, jak on potrzebował. Dwa jednoosobowe, wygodne łóżka ustawiono wezgłowiem do okna. Po prawej od drzwi wejściowych, pod beżową ścianą stało sosnowe biurko z krzesłem i lampką oraz szafa, a po lewej znajdowały się drzwi prowadzące do prywatnej łazienki. — Mogę iść pierwszy...?

— Nawet musisz — zaśmiał się Konrad i rozsiadł się na obrotowym krześle, przyciągając do siebie jakiś zeszyt. Aleksy podejrzewał, że redagował swoje dzienniki, żeby złożyć je w formie raportów u Lidki w dziekanacie. Profesorowie uważnie czytali uwagi aktywnych guślarzy i gdy ich zlecenie było wyjątkowo ciekawe, dopisywano je do tekstów źródłowych rekomendowanych na zajęciach. 

Aleksy bez słowa wygrzebał z torby pomiętą piżamę i udał się pod prysznic. Ulga. To właśnie czuł, gdy odkręcił kurki i pozwolił, by ciepła woda spłynęła po jego nagim ciele. Wreszcie był wśród swoich. Uśmiechnął się do siebie, przymykając leniwie oczy. Po chwili usłyszał szczęk opadającej klamki.

— Ej! — sapnął zirytowany, gdy dobiegł go zduszony chichot Konrada.

— Patrzcie go, jaki wstydniś! — zakpił i wcisnął rękę w szparę w drzwiach. — Masz tu nowe ciuchy, a starą piżamę wywal. Najlepiej ją spal jutro.

Wypowiedziawszy ostatnie słowa, upuścił kłębek ciemnozielonego materiału na podłogę i zamknął drzwi. Aleksy po raz kolejny uśmiechnął się do siebie i wyszedł spod prysznica. Szorstki materiał drapał mu skórę, gdy wycierał ostatnie krople wody. Oderwał metki i wciągnął na siebie nowe ubranie.

— Kupiłeś mi nowe ciuchy? — zapytał z rozbawieniem, wchodząc do pokoju z ręcznikiem zarzuconym na kark. Od razu zauważył pękatą torbę z logiem jednej z popularnych sieciówek odzieżowych spoczywającą na jego łóżku. — Cały zestaw nowych ciuchów?

— Tak. Nie ma za co — rzucił Konrad, nadal pochylony nad biurkiem. — Mam nadzieję, że dasz radę zasnąć przy lampce, chcę to skończyć...

— Mną się nie przejmuj — odpowiedział szybko i podszedł do przyjaciela. Po chwili wahania poczochrał mu włosy, uśmiechając się szeroko. Obecność Konrada zawsze była balsamem dla jego duszy, bez względu na to, czy był akurat bezgranicznie szczęśliwy, czy depresyjnie melancholijny. — Dziękuję za ubrania.

— Ty zawsze odkładasz wszystkie zakupy na święte nigdy. Pewnie twój telefon też już nadaje się tylko na cegłówkę?

— Nie, mam nowy — odciął się z satysfakcją i padł na łóżko. 

Wiedział, że przyjaciel był gotowy kupić mu nowy, gdyby faktycznie sam jednego nie nabył. Konrad był zawsze bardzo hojny, choć zarabiał dużo mniej, niż Aleksy; był wyjątkowo wybredny w kwestii doboru zleceń. Aspirował do przebranżowienia się z guślarza na łowcę, więc Lidka z jakąkolwiek prośbą o polowanie na demony najpierw dzwoniła właśnie do Konrada. A gdy on dostawał zadanie odprawienie dziadów, odsyłał interesantów do Aleksego, który lubił obcować z duchami bardziej, niż z cielesnymi bytami. To dzięki temu przez ostatnie dwa lata utrzymywali jakikolwiek kontakt. 

Niewielu uczniów miało tak sprecyzowane poglądy na temat swojej przyszłości, a światu byli bardziej potrzebni specjaliści z konkretnej dziedziny, niż stado średnio wyuczonych guślarzy do wszystkiego. Z tego powodu jeździli więcej po całej Polsce, bo nie mogli się podzielić obszarami, ale z drugiej strony nawet rektor Godlewski przyznał, że dostają mniejsze cięgi od duchów i demonów niż niezdecydowani, co do fachu guślarze.

Aleksy rzucił się na łóżko i nakrył szczelnie kołdrą, zerkając po raz ostatni na szerokie plecy szatyna. Przycisnął policzek do poduszki, uśmiechając się sennie. Otępienie wyciągnęło w jego stronę czułe ramiona i Aleksy pozwolił porwać się do krainy nieświadomości. Błogie rozluźnienie przyszło w kilka sekund, a ostatnim, co zobaczył pod zamkniętymi powiekami, był uśmiechający się na jego widok Gabriel.
I Aleksy zapadł w tak głęboki sen, jakiego nie doświadczył od co najmniej kilku miesięcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro