Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ociężałość. Znużenie. Odrobina tępego, pulsującego bólu.

Aleksy był pewien, że nie żyje. W każdym razie nicość powinna go pochłonąć, gdy runął z Biesem na marmurową podłogę w galerii, jednak promienie, które padały na jego twarz, wydawały się bardzo prawdziwe. Zacisnął mocno powieki i przez długi czas próbował je otworzyć. Miał wrażenie, że minęły godziny, zanim w końcu mu się to udało. Przestronne pomieszczenie z dużymi oknami i białymi ścianami było skąpane w ciepłym, letnim słońcu. Znał to miejsce. Przychodził tu kilkadziesiąt razy i wielokrotnie odwiedzał Konrada i Wiktora. Leżał w szpitaliku Akademii. Wziął głęboki wdech, ignorując rurkę pod nosem i zmusił swoje ciało do ruchu. Nie czuł bólu w nodze, a wiedział, że nabił się na poroże Biesa. Był tego pewien, to nie był sen.

— Aleksy — zduszony głos Lidki, dobiegł go z boku. Chwyciła jego rękę i otoczyła swoimi miękkimi dłońmi. Zerknął kątem oka na bladą twarz dziewczyny i zaczerwienione oczy. Broda jej drżała, gdy przysuwała się bliżej niego.

— Bies — wydusił po chwili, oblizując spierzchnięte wargi.

— Nie ma go. Uratowałeś nas wszystkich — odpowiedziała szybko, gładząc go delikatnie kciukiem. Uśmiechała się słabo, patrząc na niego z taką czułością, jakiej u niej jeszcze nie widział. — Gdy runął na ziemię, Konrad i pan Sarzyński cięli kark, a w tym czasie Marc ze studentami wycięli serce i przynieśli piły... Został poćwiartowany i spalony przed Akademią.

— Gabr... Konr... — wymamrotał, odchrząkując kilkakrotnie. Irytowało go, że ciało w ogóle go nie słuchało. Czuł się nieco otępiały, ale pamiętał wszystko bardzo dokładnie. Tylko jego usta i ręce nie nadążały za komendami, które wydawał mózg.

— Nikt nie zginął, a to wszystko dzięki tobie. Obaj są trochę poobijani, ale działają na najwyższych obrotach — odpowiedziała szybko, przysiadając na jego łóżku. — Najbardziej ucierpiał rektor — dodała, wskazując brodą na łóżko obok Aleksego.

Przekręcił głowę na tyle, ile był w stanie, aż kątem oka dostrzegł Godlewskiego. Biały jak pościel, którą go otulono, leżał w bezruchu na metalowym łóżku. Nie miał na sobie koszulki, a jedynie grubą gazę opatrunkową na piersi. Zamknięte oczy i regularny oddech sugerowały, że jest pogrążony w głębokim śnie.

— Muszę z tobą porozmawiać, ten Bies... Oh Aleksy, ten Bies... Ja wiem, ja muszę ci powiedzieć... — zaczęła nagle, pochylając się ku niemu. Zamknął oczy, gdy pulsujący ból w skroniach przybrał na sile. Nie powinien był poruszać głową. — Bies wdarł się do Akademii! A ty prawie przypłaciłeś to życiem, ratując nas... I Gabryś... Mogłam... Powinnam była... Gabrysiowi, jakby mu serce z piersi wydarto, kiedy próbował zatamować twoje krwawienie. Z niego życie ulatywało razem z twoim! On cię tak kocha... — mówiła bez składu, a łzy ciekły po jej policzkach strumieniami. Płyną jedna za drugą, a potem skapują z brody, znacząc szarą bluzkę. — To mój najlepszy przyjaciel, przecież kocham go jak brata...

— Panno Mazur — ostry głos Jadłowskiego przerwał jej lament. Podszedł do nich szybkim krokiem i gestem poprosił ją, by się odsunęła. — Powinna była pani natychmiast mi powiedzieć, że pacjent się obudził — ofuknął ją, mrużąc wściekle oczy. — Proszę powiadomić profesora Olszewskiego. Może pani też zadzwonić do panów Karczewskiego i Wilczyńskiego, ale proszę odsunąć się od mojego pacjenta.

— T–tak, oczywiście — wychlipała, nieporadnie ocierając łzy nadgarstkami. Aleksemu przemknęło przez myśl, że musiało być naprawdę blisko, skoro Lidka tak go żałuje. Pod ostrym spojrzeniem profesora wyciągnęła telefon i wycofała się za drzwi.

— Jak się pan czuje? — zapytał rzeczowo Jadłowski, podnosząc kołdrę.

— Do dupy — wymamrotał, próbując dojrzeć, co robi wykładowca przy ranie na jego udzie. Czuł jego dotyk, ale nie był w stanie nawet sobie wyobrazić, jak to wygląda, a miał irracjonalną potrzebę zobaczenia tej rany.

— Spodziewałem się deklaracji, że chce pan umrzeć, więc i tak jest nieźle — powiedział, po czym podniósł głowę i spojrzał na niego łagodnie. — Było blisko, panie Karczewski.

— Idę... na... emeryturę? — zapytał, wzdychając cicho. Nagle zrobił się bardzo śpiący. Z trudem utrzymując oczy otwarte, obserwował, jak Jadłowski staje przy szafce z lekami i napełnia kilka strzykawek.

— Nie. Obaj z rektorem Godlewskim będziecie mogli wrócić do pracy, ale jeszcze nie w najbliższym czasie. W każdym razie nie pójdzie pan w teren.

Aleksy nie miał siły prowadzić dalej rozmowy. Przymknął powieki i bez żadnej reakcji przyjmował kolejne lekarstwa. Podejrzewał, że dostał tyle środków przeciwbólowych, że gdyby Bies znowu nim rzucił, to dalej by tego nie poczuł.

Już prawie przysypiał, gdy do jego uszu dobiegły szybkie kroki. Po raz kolejny zmusił się do otwarcia oczu w momencie, gdy przy jego łóżku pojawił się Konrad i Gabriel. Westchnął cicho, starając się za wszelką cenę utrzymać świadomość.

— Kurwa, Olek — wydusił Konrad, podchodząc ostrożnie. Klęknął obok jego łóżka, przyglądając mu się z całą paletą emocji wypisanych na twarzy. Jak zwykle banalnie prosty do rozszyfrowania.

Aleksy próbował się uśmiechnąć, ale usta nie drgnęły. Przeniósł spojrzenie na górującego nad przyjacielem Gabriela. Olszewski przyciskał dłoń do ust, tłumiąc szloch. Widział łzy toczące się po jego alabastrowych policzkach.

— Hej — wymamrotał, podnosząc ku niemu drżącą rękę. Ledwie udało mu się poruszyć palcami, ale to wystarczyło. W załzawionych oczach Gabriel pojawił się słaby błysk ulgi, gdy drgnął i chwiejnym krokiem obszedł łóżko. Zatrzymał się i przez chwilę przyglądał się Aleksemu w tak absolutnym bezruchu, jakby zapomniał o oddychaniu, jakby zamienił się w kamień. Nagle padł na kolana i chwyciwszy jego dłoń, przycisnął do niej czoło. Jego ciałem wstrząsnął bezgłośny płacz.

— Gabryś, Gabryś... — jęknęła Lidka, klękając za jego plecami. Objęła mocno jego smukły brzuch, przytulając z czułością i siostrzaną delikatnością policzek do jego łopatki. Próbowała za wszelką cenę dodać mu sił, ale ramionami Gabriela wstrząsał hamowany płacz: ulgi i strachu, które wreszcie mógł z siebie wyrzucić.

Pokój stracił na ostrości i Aleksego znowu spowiła błoga ciemność. Najważniejsze, że byli bezpieczni. O resztę nie miał siły się już martwić.

* * *

Kiedy obudził się po raz kolejny ledwie świtało, a Konrad drzemał na krześle obok niego. Z rękoma skrzyżowanymi na piersi i pochyloną głową, oddychał miarowo. Aleksy czuł się tym razem dużo lepiej. Zmusił swoje ciało do ruchu i wyciągnąwszy rękę, stuknął go w kolano. Wilczyński drgnął i spojrzawszy na niego, uśmiechnął się szeroko.

— Cześć — odezwał się, przeciągając się w krześle. Wyglądał na zmęczonego, ale zadowolonego. — Namówiłem Gabrysia i Lidkę, żeby wreszcie poszli się przespać. Ledwo stoją.

— Co się wydarzyło? — zapytał już przytomniej, podciągając nieporadnie kołdrę pod same pachy. Nieprzyjemne zimno wgryzało się w jego ciało, choć przecież lato zawitało już jakiś czas temu. Konrad od razu to zauważył. Chwycił leżący w jego nogach koc i starannie go okrył.

— Bies rozwaliły mury uczelni. Nie wiem jak, nie pytaj. Wielka bestia, ale żeby mieć taką siłę... Łowcy mówią, że to możliwe, ale Godlewski się z tym nie zgadza. Mówi, że z tym Biesem jest coś nie tak... W każdym razie wszedł do galerii i zakleszczył spanikowanych drugorocznych. Potem wkroczyłeś ty. Gabrysiowi i Jadłowskiego cudem udało się wyciągnąć cię z rąk śmierci, bo straciłeś tyle krwi, że powinieneś tak naprawdę nie żyć. Poroże przebiło tętnicę, a potem przygwoździło cię cielsko tego bydlaka. Gabryś odprawia nad tobą jakieś czary, ale... o właśnie, masz to wypić — przerwał swój wywód i wziął do ręki pilota od łóżka. Powoli uniósł Aleksego do pozycji siedzącej. Otworzył butelkę i włożywszy do niej słomkę, podetknął ją do jego ust. — Podobno jest obrzydliwe, ale masz wypić wszystko.

Aleksy wzruszył słabo ramionami i pociągnął przez słomkę. Sapnął i zakrztusił się, próbując wypluć zawartość, ale Konrad przytknął mu chusteczkę do ust, uśmiechając się przepraszająco.

— Masz to wypić wszystko, stary. I potem dostaniesz jeszcze kilka takich.

— Żartujesz sobie? — wydusił, odpychając jego rękę. — Przecież to smakuje jak wymiociny.

— Oh, widzę, że przemawia przez ciebie doświadczenie — powiedział z rozbawieniem Konrad i nim zdążył zareagować, Aleksy chwycił okrycie i zdarł je z siebie. Lekko ugięta w kolanie noga leżała na boku, a spod obsuniętego opatrunku wyzierała słabo zasklepiona dziura. Zmrużył oczy, patrząc ze zdumieniem na mięso i mięśnie, które zaczęły pokrywać pierwsze nabłonki skóry.

— Ile ja byłem w odlocie? — zapytał z duszą na ramieniu. Jeżeli rana była w tak zaawansowanym stopniu zabliźnienia to musiał już długo...

— Tydzień.

— Co? — wydusił, wskazując wymownie na swoją nogę.

— Mówiłem ci, że Gabryś odprawia nad tobą jakieś czary. To nie przenośnia, więc pij to grzecznie — mruknął Konrad, podtykając mu wywar. Tym razem Aleksy wziął głęboki wdech i zmusił się do przełknięcia obrzydliwego lekarstwa. — Chyba sam Jadłowski nie wie, co on robi. Wiesz jak to z wiedźmarzami. Nie dzielą się swoimi tajemnicami.

Aleksy powoli chwycił butelkę i zmusiwszy swoje ciało do ruchu, wziął kolejnych kilka łyków.

— To, co zrobiłeś było...

— Głupie?

— Efektywne, zamierzałem powiedzieć — dokończył Konrad, podtrzymując jego słabnące ręce. — Szybkie działanie, świetne wykonanie... Bez kapituły okrzyknięto cię już najlepszym łowcą naszego pokolenia.

— Jestem guślarzem — rzucił Aleksy i opuścił butelkę, patrząc jak Konrad wyciąga telefon i pospiesznie wystukuje wiadomość.

— Gabryś zaraz przyjdzie — powiedział, odkładając aparat na szafkę. — Co byś zjadł? Kucharki od trzech dni pytają mnie, co mają przygotować dla bohatera.

— Nie jestem głodny...

— Pancakes? Z syropem z malin i miodem? — naciskał Konrad i raz jeszcze chwycił za telefon.

Aleksy opadł na poduszki, przymykając oczy. Próbował ze szczegółami przypomnieć sobie wszystkie chwile z tamtego dnia. Skąd pomysł, żeby skoczyć? Dlaczego wybrał katanę? Tysiące myśli kołatało się w jego głowie razem z przerażającymi obrazami. Pod powiekami widział wyraźnie – a może to była tylko jego wyobraźnia – twarze studentów. Bezgranicznie przerażonych i zszokowanych. Mury, za którymi mieli czuć się bezpiecznie, runęły. Dlaczego? Co takiego się wydarzyło, że ochrona, która nie zawiodła przez pokolenia teraz opadła. Jaką mocą dysponował ten Bies? Wydawało mu się to bez sensu. Skoro unieruchomił go jak każdego innego demona, to nie mógł mieć nadzwyczajnych zdolności. Wydawało mu się, że nie mogła go chronić żadna magia.

— Aleksy — miękki głos Gabriela, wyrwał go z zamyślenia. Otworzył oczy i posłał mu słaby uśmiech, gdy ten przysiadał na jego łóżku. W błękitnych tęczówkach zatańczyła ulga, przy której niczym zły cień czaił się niegasnący strach. Nie zważając na Godlewskiego, Jadłowskiego i Konrada, pochylił się i musnął wargami jego usta. Aleksy westchnął cicho, powoli podnosząc rękę i przerzucając przez jego uda. — Jak się czujesz?

— Świetnie — odpowiedział, gdy ten odsunął się od niego na kilka centymetrów. Gabriel pogładził go po policzku tak delikatnie, jakby się bał, że się rozpadnie. — Naprawdę dobrze się czuję.

— Pewnie, suszona śliwko. Tylko brakuje ci kilku litrów krwi — powiedział z rozbawieniem Konrad, siadając z powrotem na krześle obok. — Chciałbym wam dać trochę prywatności, ale za bardzo się cieszę, że żyjesz.

— Dlatego musisz to pić — powiedział łagodnie Gabriel, wyjmując mu z dłoni zielonkawy napój. Podsunął słomkę do spierzchniętych ust i widząc jego obrzydzenie, dodał: — Wiem, że źle smakuje, ale to ważne, żebyś wypił tego jak najwięcej. Zaraz przygotuję ci nowe i będziesz musiał je wypić jak najszybciej.

Aleksy jęknął z rozpaczą, ale rozchylił wargi, gdy Gabriel podsunął słomkę jeszcze bliżej. Mierzyli się obaj wzrokiem, gdy walcząc z mdłościami, przełykał wywar. Dobrnął do połowy i Olszewski pozwolił mu odpocząć.

— Kiedy będę mógł stąd wyjść?

— Chyba żartujesz — odpowiedział łagodnie Gabriel, podnosząc się z łóżka. Zdjął kołdrę z jego nogi i wyciągnąwszy jeden ze słoiczków z szafeczki obok łóżka, bardzo ostrożnie rozsmarował maść na ranie. Aleksy widział skupienie na jego twarzy. Otarcie na porcelanowej skórze na policzku i na dłoni już niemal całkiem zniknęło. Nie mógł zapomnieć jego rozpostartych ramion, gdy był gotowy umrzeć, by bronić studentów. Ofiarny, czuły i kochający. Cały Gabriel.

— Nie mówię o zleceniach. Chciałbym po prostu wyjść ze szpitalika i...

— Nie zgadzam się — przerwał mu bezbarwnym tonem, nawet nie podnosząc głowy. — Profesor Jadłowski również nie wyrazi zgody, więc odpoczywaj.

— Chciałbym...

— Nie, Aleksy! — Podniósł głos, mierząc go pełnym niedowierzania spojrzeniem. — Przestań. Po prostu przestań! Prawie wykrwawiłeś mi się na rękach! Byłeś zimny jak ten marmur, w który przywaliłeś głową! To cud, że cię nie straciłem, że nie umarłeś! Leż tutaj!

Nim Aleksy zdążył pokonać zdumienie, Gabriel z hukiem odstawił maść na stolik i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami.

— On ma rację — mruknął Konrad. Ku jego zdziwieniu przyjaciel, wcale nie wyglądał na zszokowanego wybuchem Olszewskiego. Patrzył ponuro na Aleksego, obracając bezwiednie telefon w dłoniach. — Kiedy udało nam się zdjąć cię z poroża i wyciągnąć spod tego cielska to byliśmy pewni, że jesteś trupem. To Gabryś utrzymał cię przy życiu na tyle długo, żeby cię tutaj donieść. Zrobił ci na udzie zacisk ze swojego paska. Bardzo ciężko to przeżył... Zrób to dla niego, jeżeli nie dla siebie i po prostu odpoczywaj. Nabieraj sił i daj się ranom zasklepić.

— Żyję i czuję się dobrze.

— Tak, ale... chyba łatwiej być rannym i nieprzytomnym, niż tym, który trzyma twoje prawie martwe ciało w ramionach, a potem czeka. Bo jak opanowali ten krwotok i podali ci leki, to moglibyśmy tylko czekać. Jadłowski powiedział, że albo twój organizm jest na tyle silny, że się wykaraskasz albo nie — westchnął, pozwalając by maska opadła i zmęczenie pojawiło się na jego twarzy. Aleksy zacisnął usta, uświadamiając sobie, że mówił nie tylko o Gabrielu, ale i o sobie.

Aleksy w końcu wypił do końca obrzydliwy wywar i poprosiwszy Konrada o przyniesienie kilku rzeczy z loftu, rozłożył się wygodnie w łóżku. Szpitalik jak wszystkie miejsca dla rannych źle działały na psychikę pacjenta i nosiło go, żeby stąd wyjść, chociażby na chwilę, ale się poddał. Twarze Gabriela i Konrada wyrażały tyle żalu, że obiecał zostać grzecznie w łóżku. Najwyraźniej mieli rację, łatwiej było być tym, który stracił przytomność i po prostu zdał się na innych. Płynął z prądem tak jak teraz. Z drugiej strony, zrobił swoje. 

Czekał na Olszewskiego, ale gdy ten po lunchu nadal się nie zjawił, wziął telefon z szafki i zerkając na pogrążonego w śnie Godlewskiego, wystukał wiadomość.

Aleksy: Przyjdziesz do mnie?

Gabriel: Za dwie godziny. Napar musi się uwarzyć.

Aleksy: Bardzo jesteś zajęty?

Gabriel: Tak.

Poddał się, widząc, że zwykle wylewny Gabriel ucinał rozmowę. Był zresztą tak słaby, że napisanie tych dwóch zdań pozbawiło go resztek sił, jakie mu zostały po rozmowie z Konradem. Rozkoszując się promieniami słońca tańczącymi na jego twarzy, zapadł w krótką drzemkę, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo gdy znowu otworzył oczy, Gabriel siedział na krześle obok jego łóżka i w skupieniu opisywał zakrętki słoików czarnym cienkopisem.

— Jesteś — mruknął bez sensu i poklepał miejsce na łóżku obok siebie. — Chodź.

Gabriel spojrzał na niego nieprzejednany. Aleksy próbował coś wyczytać z jego twarzy, ale znów otoczył się tym wysokim murem, za którym skrywał cały żal i złość. Stłumił w piersi złość: dałby wszystko by móc chwycić tę jego pasywną agresję i cisnąć o podłogę, tak jak powalił Biesa.

— Chodź do mnie — powtórzył, odchrząkując cicho. Olszewski zagryzł wargę i w końcu odłożył medykamenty na stolik. Usiadł na skraju łóżka, mierząc go badawczym wzrokiem, jakby potrafił samym spojrzeniem ocenić jego stan zdrowia. — Nie pocałujesz mnie? — zapytał cicho Aleksy, uśmiechając się, gdy Gabriel uniósł jedną brew. Widział stalowy błysk poirytowania w jego chmurnych oczach.

— Naprawdę się wkurzyłem za te głupoty, które mówisz — powiedział w końcu Gabriel i oparł rękę na materacu tuż obok jego głowy. Aleksy nie odpowiedział, rozchylając lekko wargi i czekając na pocałunek. Nie lubił konfrontacji, ostrej wymiany zdań i tym bardziej nie miał teraz na nią siły. Poza tym tak bardzo cieszył się, że Gabrielowi nic się nie stało, że jest cały i zdrowy, że już nic innego nie miało dla niego znaczenia.

Gabriel pochylił się i bardzo delikatnie musnął jego wargi. Przez chwilę całowali się czule, łagodnie, jakby jeden nieostrożny dotyk mógł rozbić Aleksego na drobne kawałki, aż Olszewski oparł czoło o jego, wzdychając cicho.

— Myślałem, że to koniec — wydusił z zamkniętymi oczami. — Ledwo cię odzyskałem i już miałem cię stracić...

— Kocham cię — przerwał mu Aleksy. Gabriel drgnął i otworzył szeroko oczy. — Kocham cię i jeżeli miałbym oddać życie, żeby cię ochronić, to w porządku.

Gabriel odchylił się, oddychając płytko. Słowa zamarły mu w piersi, najwidoczniej zbyt oszołomiony, by powiedzieć cokolwiek. Aleksy posłał mu słaby uśmiech i powoli objął w pasie.

— Nie musisz nic mówić, ja niczego nie oczekuję. Wydaje mi się, że po Marc'u możesz potrzebować czasu i...

— Kocham cię — wydusił natychmiast Gabriel, kładąc dłonie na jego szyi. Trząsł się, gdy gładził nieporadnie kciukami jego skórę. W błękitnych oczach, w których czasami można było dostrzec to, co naprawdę czuje, teraz odbijał się strach i bezbrzeżna radość. — Aleksy, ja nigdy nie kochałem nikogo innego. To zawsze byłeś tylko ty i tak już zostanie.

— Zawsze to idealnie długo dla mnie — odpowiedział i uśmiechnął się słabo, gdy Gabriel wpił usta w jego wargi. Oplótł mocniej ramionami jego smukłe ciało i odwzajemnił czuły gest z całym zaangażowaniem, na jakie było go stać.

Kocham cię.

Usłyszał to. Tym razem patrzyli sobie w oczy i powiedzieli to. Słowa, które przypieczętowały ostatnie tygodnie, lata w zasadzie. Pasmo szarych dni, układających się w spiralę samotności zostały przerwane tymi dwoma słowami: kocham cię. I dopóki Aleksy ich nie usłyszał, patrząc w najpiękniejsze oczy, jakie widział w swoim życiu, nie wiedział, że tak bardzo ich potrzebuje. Kochać i być kochany i usłyszeć to. Bez wielkich słów, bez gorących zapewnień i spektakularnych gestów. 

Westchnął, zaciskając dłonie na kamizelce Olszewskiego. Jesteś mój, przemknęło mu przez myśl, gdy nieprzytomnie odwzajemniał czułe pocałunki. 

A ja twój.

Aleksy patrzył na krzątającego się przy łóżku Gabriela, gdy ten zarumieniony wprawnymi ruchami rozbijał moździerzem wysypane z foliowych woreczków zioła. Szybkim spojrzeniem ocenił ich stan i raz jeszcze wykonując serię skomplikowanych ruchów, roztłukł je niemal na miazgę, a potem wrzucił do szklanki z wodą i dolał kilka kropel niebieskawej cieczy z niewielkiej fiolki. Aleksy pił wszystko bez zbędnych pytań, starając się nawet na chwilę nie stracić z nim kontaktu fizycznego. Potrzebował tego bardziej niż tych wszystkich leków i ziół, zwłaszcza że pomimo największych chęci, Gabriel musiał szybko wrócić do swoich zajęć.

Godlewski, zanim stracił przytomność z upływu krwi i niedotlenienia, własną krwią odcisnął kciuk na przyniesionych przez Lidkę dokumentach, na mocy których Gabriel został tymczasowym rektorem podczas jego rekonwalescencji. 

Albo do czasu aż zostanie wybrany nowy rektor, jeżeli on umrze.

* * *

Gabriel pozwolił Aleksemu opuścić szpitalik po tygodniu, ale wymusił na nim zakładanie stabilizatora na całą nogę i miał absolutny zakaz wychodzenia poza mury Akademii. I tak nie zamierzał wyściubić nosa na zewnątrz. Częste bóle głowy i mdłości powstrzymywały tylko napary Gabriela, a sztywna noga pozwalała jedynie na bardzo powolne kuśtykanie do wyznaczonego celu. Poobijany i nadal słaby po utracie krwi, marzył tylko o tym, by wylegiwać się na trawie w cieniu kampinoskich drzew.

— Skoro profesor Olszewski się zgodził, a jest pan przede wszystkim jego pacjentem... — westchnął niechętnie Jadłowski, pomagając mu naciągnąć koszulę na nabiegły krwią bark. — Podtrzymuję wszystkie zalecenia profesora Olszewskiego, które domyślam się, że pan zna...?

— Zakaz wychodzenia z Akademii, zakaz ćwiczeń siłowych, zakaz podejmowania zleceń, zakaz guseł w murach Akademii, obowiązkowe drzemki w ciągu dnia i pięć posiłków dziennie, przyjmowanie leków zgodnie z rozpiską — wyrecytował Aleksy, mierząc go ponurym wzrokiem. 

Na pociągłą ze zmęczenia twarz wykładowcy wkradło się rozbawienie. 

— Cieszę się, że ktoś panuje nad krnąbrnymi pacjentami — odpowiedział i uśmiech zastygł, powoli tracąc blask i iskrę wesołości, gdy zerkał przez ramię, na drugi koniec sali.

Wyglądało na to, że Godlewski miał mniej szczęścia. Dużo spał i niewiele mówił. Bies nie tylko rozorał mu pazurem pierś, ale też strzaskał żebra, a jedno z nich przebiło i bardzo poharatało prawe płuco. Dwie uznane w swoim fachu wiedźmy otoczyły go opieką, więc Gabriel nie wiedział, jakie są rokowania. Przyznał zresztą, że nawet jeżeli chciałby pomóc, zwyczajnie nie miał na to sił. Przy obecnym obłożeniu zadaniami przy zastępowaniu rektora i czarowaniu nad Aleksym z trudem zwlekał się rano z łóżka. Odprawianie magii nad kolejną, tak poważnie ranną osobą kosztowałoby go życie. Magia sama w sobie pochłaniała energię, a tak zaawansowane techniki – bardzo dużo. 

— Poza tym, jesteś jedyną osobą, dla której mogłem tyle z siebie dać. Nie zrobiłbym tego dla nikogo innego — westchnął Gabriel, przecierając wierzchem dłoni spuchnięte oczy. 

Blask gwiazd oświetlał salę szpitalną, gdy Olszewskiemu wreszcie udało się uporać z najważniejszymi rektorskimi obowiązkami i odwiedzić Aleksego. Pojawił się tylko po to, żeby przygotować mu napary, które uwarzone przez wiedźmarza miały dużo większą moc, niż te sporządzone przez guślarza.

— A co zrobiłeś? — zapytał, gładząc kciukiem jego kolano. 

Olszewski drgnął i podniósł głowę, uśmiechając się do niego szelmowsko. Zaczerwienione spojówki i podkrążone oczy sugerowały, że cokolwiek robi dla Aleksego i Akademii, jest już na granicy. Aleksy nigdy nie widział go tak zmęczonym, nawet podczas sesji egzaminacyjnej na ostatnim roku.

— Mam dla ciebie specjalny plan leczenia, ale zaczniemy dopiero, jak będziesz mógł stąd wyjść.

— Jaki plan?

— Jeszcze nie mogę ci podnosić ciśnienia, więc musisz poczekać na wyjaśnienia — odpowiedział, puszczając mu oko.

Aleksy sapnął z niedowierzaniem, ale nie kontynuował tematu. Godlewski, nawet jeżeli spał, leżał stanowczo zbyt blisko jego łóżka, by wchodzić w słowne potyczki z erotycznym podtekstem. W końcu dał temu spokój i po prostu cieszył się, że nadal żyje.

I może celebrować swoją pierwszą i jedyną, wielką miłością.

Od kiedy z Gabrielem po raz pierwszy powiedzieli sobie te dwa magiczne słowa, wszystko między nimi się zmieniło. Ostatecznie opadły mury, którymi obaj się otaczali. Nie było już między nimi grzecznej rezerwy, cechującej ludzi w początkowej fazie związku. 

A Gabriel korzystał z każdej nadarzającej się okazji, by powiedzieć mu, że go kocha. Aleksy był pewny, że jego szeroki, głupkowaty uśmiech go do tego zachęcał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro