Rozdział 20, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwszego poranka, prosto ze szpitalika udał się pod mury, gdzie w dziurze po Biesie pełniono warty zmianowo. Wielu emerytowanych guślarzy zgłosiło się tylko do tego zadania. Poczuwali się do obrony młodych studentów i Akademii, która była bastionem walki Polski z demonami. Bez niej nie byłoby już niczego. Poza tym pełnienie wart było łatwiejsze niż polowanie na demony albo gusła w terenie. Mieli całą broń pod ręką, nie musieli dużo chodzić i się głowić. Wystarczyło zabić zbliżającego się demona albo włączyć przygotowany alarm i wtedy, któryś z wykładowców albo obecnych młodych łowców biegł na ratunek.

Tego dnia wartę pełnił Konrad. Usadowiony na leżaku, przodem do wyrwy w murze, popijał chłodną colę i sprawdzał coś na telefonie.

— Cześć! — krzyknął z daleka Aleksy, kuśtykając wzdłuż muru. 

Wilczyński uniósł wzrok znad ekranu i zerwawszy się z siedziska, podszedł do niego szybkim krokiem. Pomógł mu powoli dojść do drewnianej altany, gdzie zorganizowano kwaterę dla strzegących dziury i posadził Aleksego na jednym ze składanych krzeseł.

— Gabryś pisał, że cię wypuścił, tylko musisz dostać zgodę od Jadłowskiego. Miałem iść, jak skończę wartę — powiedział, uśmiechając się do niego radośnie. Usiadł bokiem na leżaku i wyciągnął Fantę z lodówki turystycznej. Otworzył ją zdecydowanym gestem i podał Aleksemu.

— Nie mogłem już tam wysiedzieć — westchnął, popijając przyjemnie schłodzony napój. O tym marzył, od kiedy po raz pierwszy otworzył oczy w szpitaliku. Wyjść na zewnątrz. — Dużo się schodzi demonów?

— Średnio dwa razy dziennie jakiś przychodzi — odpowiedział, postukując się palcem w nieogoloną brodę. Wydawał się Aleksemu, że postarzał się od spotkania z Biesem w galerii. — Podobno wiedźmy i wiedźmarze już nad tym pracują. Każdą pieprzoną cegłę muszą zaczarować, dlatego to tyle trwa. A ponieważ wszyscy są w terenie, to mało kto może pomóc. Emerytowani nie mają tyle mocy.

— A kiedy poćwiartowaliście tego Biesa, to udało wam się cokolwiek dowiedzieć?

— Nic a nic. Gabryś był zajęty ratowaniem twojego życia, a profesor Malinowska nic nie znalazła w tak krótkim czasie, jaki jej daliśmy... — przyznał Konrad, przeczesując palcami włosy. Nie tylko jakby się postarzał, ale wyglądał na bardzo zmęczonego. Blask w jego oczach przygasł, a kąciki ust znaczyły płytkie zmarszczki, a może Aleksemu się wydawało? — Nikt nie ma pojęcia, jak mógł rozbić mur. Studenci, którzy już zaliczyli egzamin, próbowali coś znaleźć w starych raportach, ale... gdyby mur został, chociażby draśnięty to nie byłaby to wzmianka małym druczkiem! Wiedzielibyśmy przynajmniej, jaki demon to zrobił. Jaką moc posiada i skąd wiedział, jak to zrobić...

— A mur? Były jakieś wzmianki o samoistnych pęknięciach? Cokolwiek? — dopytał Aleksy, podnosząc się ciężko z krzesła. Przeszedł pod mur i dotknął palcami wyrwy. Wiele by teraz dał, by być wiedźmarzem i móc odczytać szczątki magii, które mógł pozostawić tutaj Bies...

Zatkało go. Zamrugał powiekami i odchylił się, patrząc na pobielane cegły, które ochraniały najsłabszych z nich przed demonami. Niemożliwe, żeby... Przełknął ślinę, serce na chwilę zgubiło rytm.

— Zaklęcia na murze są odnawiane co roku i idą falą, tak? — zapytał, patrząc na Konrada kątem oka.

— Tak. Czary nie utrzymują się wiecznie, trzeba na te rzucone dziesiątki lat temu nakładać nowe. I to zakładając, że poprzednia wiedźma była dobra w tym, co robi. W sensie im mocniejsza wiedźma, tym dłużej trzyma zaklęcie, bo trzeba je też poprawnie wykonać, co trwa wkurzająco długo... Ale do czego zmierzasz?

— Kiedy rzucano zaklęcia tutaj?

— Myślisz, że rektor mógłby przegapić czas, w którym trzeba ochronić Akademię?! — zapytał zbulwersowany, ciemne tęczówki lustrowały jego twarz z nieukrywanym oburzeniem. Aleksy pokręcił głową, czując jak żołądek zawiązuje się w supeł. 

Elementy układanki zaczęły wskakiwać na właściwe miejsca.

— Tutaj jakoś ostatnie roczniki rzucały zaklęcia, prawda? — dopytywał, wskazując zamaszystym gestem na mur wokół wyrwy.

— No tak, Gabryś, Nika i Julka byli gdzieś tutaj... Nie zwróciłem uwagi, ale faktycznie jakoś na wysokości wschodniego skrzydła... Rektor ma chyba w papierach dokładnie wypisane, który metr muru, kiedy został obrzucony zaklęciem, ale... Ej, gdzie idziesz?! Powoli! — krzyknął Konrad, gdy Aleksy ruszył szybkim krokiem w stronę Akademii. Nie zważając na ból w udzie, wsparty jedną ręką o ścianę wspinał się po schodach na trzecie piętro. 

Musiał porozmawiać z Lidką. Od jakiegoś czasu, gdy leżał bezczynnie w łóżku myślał o tym, że gdy pierwszy raz się obudził, to ona przy nim siedziała. W bardzo emocjonalnej wypowiedzi ciągle powtarzała, że musi z nim porozmawiać, ale później już go nie odwiedziła. Nie pojawiła się u niego ani razu. To też powinno było wzbudzić w jego niepokój, ale był tak skupiony na Gabrielu i Konradzie, że nie przywiązywał do tego wagi.

Pchnął drzwi do dziekanatu i wszedł do środka, ignorując stojącego przed biurkiem Lidki studenta. Ten nie drgnął, patrząc na niego okrągłymi jak spodki oczami. Wydawał się w ogóle nie oddychać.

— Wyjdź i zamknij za sobą drzwi — polecił Aleksy, wskazując kciukiem wyjście za swoimi plecami. Młodzik obrócił się i bez słowa opuścił pomieszczenie. — Chciałaś ze mną porozmawiać po ataku. Słucham.

— Usiądź, zrobię ci herbaty... Jak się czujesz? — zapytała łagodnie, ale unikała jego wzroku. Widział, że ręce zaczęły jej się trząść. Coś było bardzo nie tak.

— Nie chcę herbaty. Mów, Lidka — rzucił opryskliwie, mierząc ją lodowatym wzrokiem.

— Byłam wtedy w szoku, to nic ważnego... Po prostu bardzo się martwiłam. Gabryś cię tak kocha i...

— Myślę, że to jest kurewsko ważne — warknął i obszedł biurko, stając metr od niej. Zwalczyła w sobie odruch cofnięcia się, kuląc się pod jego spojrzeniem. Jej zachowanie tylko utwierdziło go w przeświadczeniu, że coś wiedziała, że mogła potwierdzić jego teorię.

— Aleksy, naprawdę...

— Mów! Prawie mnie zmiażdżył ten bies i zabili naszych! Zabili Wiktora, do kurwy nędzy, Lidka! — wrzasnął i chwyciwszy klawiaturę od jej komputera, cisnął nią o podłogę. Podskoczyła, patrząc na niego z przerażeniem, ale w jej oczach było coś jeszcze. To była rezygnacja. — Mów, zanim będziesz miała krew kolejnej osoby na rękach — warknął, podchodząc bliżej niej.

— Nie! — zapiszczała, odpychając go od siebie stanowczo. — To nie tak miało być! To wszystko wyszło nie tak!

— To Julka, tak? Julia Cieśla z Kacprem — wyrzucił w końcu. Jednocześnie bezbrzeżne przerażenie ścisnęło go w piersi, bo wiedział, że tego oskarżenia nie będzie już mógł cofnąć. A jakaś część jego duszy podszeptywała mu, że może się mylić. — Ona nie zniknęła. Ona żyje i nigdy nie rzuciła zaklęcia na mur wokół Akademii. To ona przyprowadziła za nami Biesa z Borów, zgadza się? Wytłumacz mi tylko po co i jak, bo zupełnie tego nie rozumiem!

— Antek — wydusiła w końcu, ukrywając twarz w dłoniach. Serce Aleksego zatrzymało się na minutę. Antoni zaginął podobnie jak bliźniaki Cieśla, a przynajmniej tak myśleli. — Antek — powtórzyła. — Nie wiedziałam, że Julka nie rzuciła zaklęć na mur. Antek... On chciał dobrze, on...

— Co on zrobił?

— Aleksy...

— Kurwa, mów!

— Nie wiem... Ja... Prowadziliśmy pracę nad demonami. Julka i Nika miały udowodnić, że da się kierować demonami i duchami za pomocą zaklęć. Można czarami stworzyć z nimi kanał porozumienia. Jeżeli to by się powiodło, można by je było nakierować przeciwko sobie. Nikt by nigdy nie zginął... Demony szłyby na pierwszy ogień walki z innymi demonami... Wyobraź to sobie... — tłumaczyła pospiesznie. Język jej się plątał i strzelała wzrokiem na boki. Aleksy wiedział, że powtarza wyuczone frazy, w które już sama nie wierzy. Nie obchodziło go to.

— Skąd on wiedział o demonach? — wycedził, chcąc to po prostu usłyszeć, choć przecież już dobrze znał odpowiedź.

— Dawałam mu te dane, przecież ich potrzebował, żeby mieć na czym pracować...

— Sypiałaś z nim? — zapytał, pocierając dłońmi twarz. Nie musiała odpowiadać, miała to wszystko wypisane na twarzy. Przechylił się do tyłu na piętach, biorąc kilka głębokich wdechów.

— Olek... Jesteśmy zakochani i ja wierzę w to, co on robi...

— Wykorzystał cię, jako swojego szpiega, ty durna idiotko! — wrzasnął Aleksy, ignorując dźwięk otwieranych drzwi za swoimi plecami. Gotowała się w nim taka furia, że było mu po prostu niedobrze. Zaciskał mocno pięści, walcząc całym sobą, żeby jej nie uderzyć.

— Aleksy! — ostry głos Gabriela przeciął ciszę. Podszedł do nich szybkim krokiem, mierząc go wściekłym wzrokiem. Aleksy nawet na niego nie spojrzał. Oni musieli porozmawiać we dwoje, sama musiała mu to wyjaśnić. Byli najlepszymi przyjaciółmi, ale potem to on będzie zbierał rozbitego emocjonalnie Gabriela. Będzie próbował skleić jego roztrzaskane serce.

— Wytłumacz mu to, a ja idę do Godlewskiego — warknął Aleksy, patrząc na nią z całą nienawiścią, jaką miał w sercu. Minął Olszewskiego i wyszedł, trzaskając drzwiami. Ogień wściekłości trawił resztki zdrowego rozsądku i odbierał oddech. Musiał go z siebie wyrzucić, bo inaczej płomienie furii rozerwą go od środka. Obrócił się i nie zważając na stojących nieopodal studentów, uderzył z całej siły pięścią w ścianę. Ból momentalnie rozszedł się falą od jego knykci, aż do łokcia. Nie poczuł ulgi.

Szybkim krokiem przeszedł na koniec korytarza i wcisnął się za barierkę schodów, a potem wyciągnął telefon.

"Antek, skurwielu, zadzwoń teraz!"

Nacisnął wyślij i ze wzrokiem wbity w ekran czekał. Tak jak się spodziewał, nieuchwytny od miesięcy Antoni Szarejko od razu do niego zadzwonił.

— Aleksy — zaczął łagodnie. Słyszał w tle przyciszone rozmowy, ale po chwili umilkły, jak cięte nożem.

— Pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać. Co powiesz na piwo? — wycedził, słysząc własny drżący głos, choć zdawało mu się, że kto inny przemawiał jego ustami.

— Oh chyba nie jesteś jeszcze w takiej kondycji, żeby pić alkohol. Na pewno nie przy takich wywarach, jakie serwuje ci Gabryś — odpowiedział spokojnie i Aleksy widział oczami wyobraźni, jak uśmiecha się jowialnie. — A tak się zarzekał, że nie sięgnie po tego rodzaju magię... No, ale rozumiem, że pragnienie uratowania twojego życia jest dla niego cenniejsze niż własna dusza.

— Co ty pierdolisz? — wyszeptał, zaciskając palce u nasady nosa.

— To nie wchodzi w zakres podstaw magii, więc musisz sam poszukać u innych źródeł — powiedział lekko. Nie było w jego głosie choćby grama cynizmu. Nigdy nie było. Nie wyśmiewał ludzi, nie lekceważył. Zawsze słuchał i otaczał dobrym słowem. Nie cechowało go ciepło, które roztaczał wokół siebie Gabriel, a raczej siła, która dawała absolutne poczucie bezpieczeństwa. Jakby otaczał rozmówcę ogromnymi skrzydłami. Zawsze był niekwestionowanym liderem, gdziekolwiek się nie pojawiał.

— Zabiłeś Wiktora — wydusił w końcu Aleksy, biorąc się w garść. To mogła być jego ostatnia rozmowa z Antkiem, musiał zdobyć tyle informacji, ile był w stanie z niego wyciągnąć.

— Wiktor był wypadkiem przy pracy. Miałem nadzieję, że zrozumie naszą ideę. Wierzyłem, że jest otwarty na zmiany... Ale muszę ci przyznać, Aleksy, że od kiedy wróciłeś do gry, przeczuwałem, że w końcu mnie przejrzysz. Zawsze umiałeś myśleć poza schematami. Diabelnie dobry łowca i śmiertelnie niebezpieczny przeciwnik. Zresztą, macie to chyba we krwi wy, Karczewscy. Oddech twojego ojca czuję już od miesięcy na karku — odpowiedział, a Aleksy zyskał pewność, że to ich ostatnia rozmowa. Mówił mu zbyt wiele, za bardzo się odsłaniał.

— Niewiele brakowało, a ja bym był twoim pieprzonym wypadkiem przy pracy.

— Ofiara konieczna, Aleksy. Nie wierzę, że przejdziesz na naszą stronę, więc nawet przez chwilę nie rozważałem negocjacji z tobą. A skoro ty zostajesz po stronie tego betonu, który reprezentuje Godlewski i kapituła to Konrad i Gabryś też. Gabryś to dla mnie niepowetowana strata, potrzebuję takiego wiedźmarza — westchnął i ze słuchawki znów dobiegł go stłumione głosy. Próbował je rozpoznać, ale nie był w stanie nawet rozróżnić czy mówi kobieta, czy mężczyzna, a może oboje?

— Gabriel nigdy nie przyłączyłby się do twojej tresury Biesa. Co ty chcesz zrobić? Zrównać Akademię z ziemią?! Wyrżnąć nas w pień?! Swoich?!

— Ah, czyli jeszcze nie rozgryzłeś, o co mi chodzi? — zapytał z irytującą życzliwością Antek i westchnąwszy teatralnie, dodał: — Aleksy, demonami i duchami można sterować. Można mieć nad nimi całkowitą władzę.

— Lidka pochwaliła się twoim rzekomym pomysłem — wysyczał Aleksy, zaciskając mocno pięści. — Tylko coś ci nie wyszło, skoro demony nie walczą ze sobą, tylko wybijają naszych — podpuszczał, przyciskając policzek do zimnej ściany. Marzył, żeby Antka udusić gołymi rękoma.

— Ah Lidka... Słodka, dobra dziewczyna, ale tak bezgranicznie głupia, że nigdy nie przeszło mi przez myśl wtajemniczenie jej w moje plany. Natomiast agentką była perfekcyjną. — Głos miał spokojny, jakby szykował się do tej rozmowy od dawna. — Demony mają wybić naszych. Każdemu z zabitych została złożona propozycja. Poza Wiktorem, bo jednak Bies wyrwał się wtedy spod kontroli... Mogli do nas dołączyć albo zostać po stronie Akademii. Brak im było wizji... I siły działania. Mam kontrolę nad demonami, Aleksy. Koniec z życiem w cieniu i umieraniem samotnie w ciemnych lasach. Wyprowadzimy je na ulice i przejmiemy całkowitą kontrolę nad wszystkim. My, Aleksy. My.

— Ciebie pojebało — parsknął Aleksy, nie mogąc powstrzymać histerycznego śmiechu rozpaczy. — Jest was garstka. Dorwiemy was, zanim zdążycie pokazać się, chociażby w jednym mieście.

— Więc zaczyna się polowanie, przyjacielu. My i demony kontra wy. Polecam szybko naprawić mury Akademii, bo nic z was nie zostanie. — Aleksy był pewny, że uśmiecha się tryumfalnie. Chciał mu o tym wszystkim powiedzieć, naprawdę czekał na tę okazję. — Julia co prawda nadal jest na mnie wściekła za to uwodzenie Lidki i mam zimne łóżko, ale rozumie powagę sytuacji i działa pełną parą. Kto będzie szybszy? Wy, czy ona?

Rozłączył się, ale Aleksy jeszcze długo tkwił w bezruchu. Próbował zrozumieć, co się wydarzyło w przeciągu ostatniej godziny, co usłyszał i co to dla nich oznacza. Wiedział doskonale. Antek, bliźniaki i zapewne inni guślarze, przemierzali cały kraj i nakłaniali demony do posłuszeństwa. Objął ramionami głowę, biorąc kilka płytkich wdechów, by nie wpaść w panikę. Po jaką magię sięgnął Gabriel? Co to za wywar, który każe mu ciągle pić?

Podniósł się na chwiejnych nogach i otępiały z przerażenia, powlókł się do szpitalika. Rozejrzał się i upewniwszy się, że nikogo nie ma w środku, podszedł do rektora. Przyciągnął sobie krzesełko, a potem usiadł na nim ciężko. Przyglądał się poszarzałej twarzy mężczyzny, którego uważał za najsilniejszego człowieka na ziemi. Powiódł wzrokiem po nieogolonych, zapadniętych policzkach, potarganych włosach i wielkiej, poszarpanej szramie na piersi i musiał uwierzyć, że otrzymał tytuł rektora z jakiegoś powodu.

Odepchnął od siebie nieproszoną myśl, która nadal kołatała się niczym wojenne werble w jego głowie: jak Gabriel to zrobił, że on jest przytomny i chodzi, podczas gdy Godlewski nadal nie może się podnieść z łóżka.

— Rektorze — zaczął zachrypniętym głosem i potrząsnął mocno jego ramieniem. Godlewski sapnął i powoli otworzył oczy. Spojrzał na niego zaskakująco przytomnie. — Musimy porozmawiać.

Aleksy opowiedział mu wszystko. Nie szczędził niczego, zacząwszy od potwierdzonych informacji, poprzez domysły, kończąc na jego wizji ich przyszłości.

A Godlewski słuchał. Widział po sokolim wzroku, wwiercającym się w jego twarz, że rozumie i nadąża, a jego głowa pracuje już na pełnych obrotach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro