Rozdział 21, cz. 2 - Koniec tomu I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy tylko Olszewski zniknął za drzwiami, Aleksy wyciągnął telefon i wystukał wiadomość do Konrada.

Aleksy: Chodź do loftu.

Wilczyński zjawił się zaledwie kilka minut później. Po typowej dla niego wesołkowatości nie pozostało ani śladu, a gdy w końcu usiedli we trzech w salonie, Aleksy zaczął mówić. Obejmując ciasno ramieniem, wtulonego w niego Gabriela powiedział im o wszystkim, co odkrył. Zignorował ich pełne bólu spojrzenia, gdy bez żadnych sentymentów mówił o Lidce: o tym, jak dostarczała Antoniemu wszystkie informacje gdzie i kto jedzie, w jakim mieście pojawiły się demony i duchy oraz co się dzieje w Akademii. Szarejko wiedział nawet o tym, że Aleksy ledwo przeżył i jest pod opieką Gabriela. Mówiąc o tym, uważnie obserwował twarz ukochanego, ale Olszewski w niczym się nie zdradził. Odzyskał żelazną równowagę i na powrót kontrolował emocje albo napary Gabriela były zwyczajnymi lekami, a Antoni po prostu chciał zasiać między nimi ziarno niepewności i zwyczajnie kłamał. Aleksy nie umiał na to odpowiedzieć.

— Przez tę idiotkę... — wydusił Konrad, odchylając się w fotelu. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. — Jak ty się tego wszystkiego, kurwa, domyśliłeś?

— Mur nigdy nie zawiódł — odpowiedział, gładząc machinalnie ramię Gabriela. Podświadomie czuł, że Olszewski go potrzebuje. Jego bliskości, dotyku i zrozumienia. — Park Kampinowski to jedno z głównych siedlisk demonów i nie wierzę, że w historii działalności Akademii nie było takiego, który próbował wejść do środka. Nie ma takiej możliwości. A skoro profesor Malinowska nie znalazła na Biesie śladów magii, to nie mógł być tym, co miało moc wejścia do środka. Musiałaby to wyczuć, nawet jeżeli daliście jej tylko chwilę. Z podstaw magii, im większe zaklęcie, tym łatwiej je wyczuć. Zgadza się? — zwrócił się do Gabriela, a ten skinął głową, nie spuszczając z niego swoich lazurowych oczu. — Więc skoro Bies nie miał wyjątkowej siły, żeby się przebić do środka, to oznaczało, że mur był osłabiony. A mógł być osłabiony, jeżeli...

— Nałożono na niego marne zaklęcie — dokończył Konrad, podpierając brodę na dłoni.

— Albo nie nałożono go wcale — dodał Aleksy. — Ja już od jakiegoś czasu podejrzewałem, że za to wszystko musi być odpowiedzialna osoba z Akademii. Tylko porządnie wyszkolony guślarz umie przeprowadzić ducha przez etap materializacji w krótkim czasie, a Teresa była w tym świetna. Wtedy zapaliło mi się światełko, że coś jest nie tak. Potem ten mur... To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to ktoś z Akademii, ale myślałem, że to Julka.

— I miałeś rację. Jesteśmy guślarzami, dobrze wiesz, że możemy z nimi tylko rozmawiać ewentualnie je odesłać, ale nie mamy żadnych narzędzi kontroli nad nimi — odezwał się natychmiast Konrad, przymykając oczy na chwilę na samo wspomnienie dziewczyny. Bolało go, Aleksy to widział. Czuł się odrzucony i zdradzony przez kobietę, na której mu zależało. A przede wszystkim bezwzględnie jej ufał, jako przyjaciółce.

— Ale wiedźmarz może — westchnął Gabriel, podnosząc się z kanapy. Zaczął chodzić po salonie, zaciskając i rozluźniając pięści ze wzrokiem wbity w podłogę. — To bardzo, ale to bardzo ryzykowne. Antek bardzo ładnie to nazwał... Kanał komunikacyjny — wypluł te słowa, kręcąc głową z dezaprobatą. — Nie mamy takiej możliwości. Nie umiemy z nimi rozmawiać tak, jak wy. One jakby... Słyszą nas, ale nie są w stanie nas zrozumieć. Trochę jakbyśmy mówili w innym języku. To, o czym mówił Antek to zaklęcia pozwalające nagiąć wolę ducha i demona... Tak, da się to zrobić, tak, zaczynają nas wtedy rozumieć, nasze słowa stają się dla nich nienaturalnie atrakcyjne, ale.... jeżeli coś wymknie się spod kontroli, trzeba zabić demona. Gorzej jest z duchem... To byty rozumne. Trochę pogubione w swojej egzystencji, ale rozumieją. I jeżeli dojdzie do nich, że wiedźmarz próbuje nimi manipulować...

— To się wkurwią, a wy nie możecie ich odesłać — dokończył Konrad, wykonując zamaszysty gest, by podkreślić wagę swoich słów.

— Więc Julka zmusza je do posłuszeństwa, a gdy coś idzie nie po ich myśli, Kacper albo Antoni je odsyłają — dodał Aleksy, bezwiednie uciskając udo tuż nad kolanem. 

Rana dawała o sobie znać już od wczoraj, ale dopiero teraz ból falami rozchodził się na biodro i łydkę. Gabriel natychmiast to zauważył. Przeszedł szybkim krokiem do kuchni i zaczął wyciągać z lodówki różnokolorowe fiolki, by uwarzyć napar. Ich lodówka w połowie była zapełniona słoikami, których etykiety nic Aleksemu nie mówiły. I nie był pewien, czy chce wiedzieć, co jest w środku.

— Podejrzewam, że obaj tworzą duet, więc mogą też pozbyć się demona — kontynuował Wilczyński, wodząc za Gabrielem wzrokiem, gdy ten pochylał się nad blatem i odmierzał składniki z godną podziwu precyzją i wprawą. — Kurwa, on to wszystko perfekcyjnie przemyślał...

— Wydaje mi się, że eksperymentował już dużo wcześniej... Ale nie pomyślałem, że Julka jest taka zdolna — mruknął Aleksy, patrząc kątem oka na Olszewskiego. Ten jeszcze przez kilka minut przygotowywał napar, a potem odstawił składniki na miejsce i wróciwszy do salonu, podał szklankę z zielonkawym napojem Aleksemu. Westchnął wymownie pod ciężarem ich pełnych wyczekiwania spojrzeń.

— Julka nigdy nie była słaba ani nawet średnia. Po prostu niewiele ją interesowało na zajęciach. Kompletnie nie miała cierpliwości do eliksirów, ale za to czary szły jej naprawdę dobrze. To ją bardziej pasjonowało. Już w Akademii próbowała tworzyć własne zaklęcia.

— A to jest trudne? — zagadnął Konrad, patrząc z nieukrywanym obrzydzeniem na eliksir. Aleksy jednak pił go bez słowa skargi, powtarzając sobie, że zaraz zapije ten smak czymkolwiek innym. Nawet środkiem do dezynfekcji.

— Bardzo — odpowiedział natychmiast. — Tworzenie nowego zaklęcia to tak naprawdę setki prób i błędów, a te pomyłki wybuchają w twarz, dosłownie i w przenośni.... Pamiętacie, jak raz na trzecim roku miałem poparzony policzek?

Aleksy bardzo dobrze to pamiętał. To się wydarzyło dzień po tym, jak odepchnął go w bibliotece. Spotkali się po południu na lunch, a już wtedy piękną twarz Gabriela pokrywały czerwone, tkliwe ranki. Ślad po nich zniknął dopiero po trzech miesiącach.

— Poszedłem na zajęcia wytrącony z równowagi. Powinienem był przeprosić i powiedzieć, że nie jestem w najlepszej kondycji, ale stwierdziłem, że przecież to tylko otwieranie kłódek, co się może złego wydarzyć? Kłódkę wysadziłem, a moją twarz widzieliście... A to było zwykłe zaklęcie, nic wymagającego większych nakładów energii czy zdolności, więc wyobraźcie sobie, co mogło mi zrobić zaklęcie, które dopiero bym tworzył. To trochę jak wkładanie ręki między podłączone do prądu korby, żeby je naprawić. Nie wiadomo, czy i kiedy maszyna zadziała i zmiażdży ci rękę.

— Brzmi fantastycznie, nigdy w życiu nie chciałbym być wiedźmarzem — sapnął Konrad, wzdrygając się teatralnie.

— Nikt nie powiedział, że to bezpieczna robota.

— A ty eksperymentujesz z zaklęciami? — zapytał Wilczyński, przechylając się do przodu. Spoglądał na Olszewskiego zaintrygowany ze słabym uśmiechem błąkającym się po twarzy.

— Oczywiście. W dziesięciominutowej przerwie między zajęciami — sarknął Gabriel, wprawiając ich obu w zdumieniu. Bycie złośliwym, czy sarkastycznym nie wpisywało się w jego wizerunek. Zmitygował się i zawstydzony, usiadł z powrotem obok Aleksego.

— Zjedzmy coś — rzucił ugodowo Wilczyński i obaj skinęli głowami. 

Aleksy obserwował, jak idą do kuchni i rozmawiając o Antku, wyciągają z lodówki owinięte w folie talerze z resztkami z poprzednich dni. Gabriel nadal wydawał się poruszony. Ruchy miał nerwowe i nawet schludnie założona kamizelka nie ukryła napięcia na linii ramion. Nienaturalnie wyprostowany, instruował Wilczyńskiego, gdzie są talerze i przyprawy. Aleksy ocknął się z letargu i machnąwszy im ręką, wyszedł na pusty korytarz. Wyciągnął telefon z kieszeni i zwalczając mdłości, wybrał numer telefonu do kolejnego człowieka, którego unikał od dwóch lat. Osoby, która zniszczyła mu życie i którą w tym samym stopniu nienawidził, co kochał.

— Cześć, tato — wyrzucił z siebie, słysząc trzask w słuchawce.

— Aleksy. — W szorstkim głosie pobrzmiewała czułość, której nie chciał. Bał się jej. — Słyszałem o tym, jak pokonałeś Biesa. Jestem z ciebie dumny. Skończę robotę i przyjadę do ciebie do Akademii...

— Nie jesteś na zleceniu, prawda? Jesteś na ich tropie?

Zapadła cisza. Do uszu Aleksego nie dobiegały żadne dźwięki. Nie wiedział, gdzie ojciec może teraz przebywać. Miasto? Wieś? Pobocze zapomnianej przez ludzi drogi?

— Tak, ścigam członków Ruchu Nowego Odrodzenia — przyznał w końcu. — Skąd o tym wiesz?

— Liderem jest Antoni Szarejko, guślarz. Kończył razem ze mną Akademię — odpowiedział Aleksy, pocierając dłonią kark. Najchętniej rzuciłby teraz telefonem. Wydawało mu się, przez kilka słodkich tygodni, że ułożył sobie życie. Odciął się od ojca i do końca swoich dni będzie szczęśliwy z Gabrielem w ich małym lofcie. Życie jednak brutalnie z niego zakpiło, dając szczęście, a jednocześnie zmuszając, by obejrzał się za siebie i stawił czoło swoim demonom z przeszłości. — Wymieńmy się informacjami. Gdzie jesteś? Przyjadę do ciebie i...

— Siedź w Akademii i odpoczywaj. Jadę do ciebie — wpadł mu w słowo i zanim Aleksy zdążył zaprotestować, Henryk się rozłączył. Zaklął wściekle. 

Karczewski senior był ostatnią osobą, która powinna tu przyjeżdżać. Spotkanie się z nim gdzieś w trasie dawało szansę ucieczki w dogodnym dla Aleksego momencie, a przede wszystkim trzymałby go z dala od Gabriela, który był tak podatny na zranienie, jak nigdy. Nie chciał, żeby jego własny ojciec był powodem kolejnych łez z tych pięknych oczu. Westchnął i oparł głowę o ścianę.

Lidka. Antek. Julka. Kacper. Henryk. Marc.

Chciał, by wszyscy zniknęli. Rozpłynęli się w nicości i by pamięć o nich zaginęła. A jeżeli to niemożliwe, chciał zabrać Gabriela i Konrada gdzieś daleko i już nie wracać. Tylko to wszystko nie było takie proste i wiedział, że Konrad nigdy nie zostawi Akademii, a Gabriel nadal kochał Lidkę. Mimo wszystko.

Odepchnął się od ściany i wrócił do mieszkania. Przez chwilę przyglądał się w milczeniu dwóm najważniejszym osobom w jego życiu. Myślał o tym, co mu dali, ile zmienili w jego życiu. Podszedł do nich bez słowa i przytulił mocno, przyciskając do siebie. Żaden z nich nie zaprotestował, nie powiedział ani słowa. Objęli go mocno w pasie i oparli policzki o jego barki.

Aleksy rozpaczliwie pragnął ochronić to życie, którego fundamenty dopiero budował. Nie miał szansy, by się nim cieszyć, by je celebrować. Czuł pod skórą, że nie ucieknie od Szarejko i jego Ruchu Nowego Odrodzenia. Nie uda mu się to, jeżeli nie zdecyduje się opuścić Konrada i Gabriela.

Czas, kiedy ciągle uciekał, już się skończył. Nigdy więcej nie będzie się ukrywał. Nie jest tchórzem. Już nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro