Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Konrad otworzył drzwi na korytarz i bez żadnego skrępowania wybuchnął głośnym śmiechem. Najwyraźniej z kimś rozmawiał. Wyrwany z sennego marazmu Aleksy słyszał cichy głos gościa, ale nie był w stanie odgadnąć, z kim przyjaciel tak radośnie dyskutuje. Przetoczył się na plecy i przetarł przymknięte powieki, czując ociężałość w całym ciele, jakby nie drgnął nawet o centymetr od wczorajszego wieczora. Nie pamiętał już, kiedy tak dobrze i głęboko spał. 

— Cześć, śpiąca królewno — powitał go rześko Wilczyński, stawiając na biurku tacę ze śniadaniem. — Jak na największego dupka na roku, jesteś wyjątkowo popularny. Gabryś przyniósł ci właśnie śniadanie, a od szóstej rano Nika wypytuje mnie, czy już wstałeś.

Aleksemu zajęło chwilę zrozumienie, co do niego mówi, ale był zbyt otumaniony, by cokolwiek odpowiedzieć. Podciągnął się na łóżku i usiadł, rozglądając się po sypialni. Było już jasno, słońce musiało wzejść dawno temu. Wychylił się w stronę szafki i chwyciwszy telefon, odblokował ekran. Był kwadrans po ósmej. Wyskoczył z łóżka jak oparzony i rzucił się w stronę swojej torby. Wyszarpnął z niej koszulkę z długim rękawem i wytarte jeansy.

— Dlaczego mnie nie obudziłeś?! Przecież o dziewiątej mamy spotkanie z Godlewskim! — sarknął, rzucając mu wściekłe spojrzenie.

— Do kwadransa możemy się spóźnić — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Pomijając te stare ciuchy, które znowu na siebie wkładasz, wiesz, że wyglądasz do dupy? Nie chciałem cię już wczoraj wkurzać, ale bez obrazy... roboty nie przerobisz, wiesz?

— Mam ostatnio dużo zleceń — rzucił, kierując się do łazienki.

— Ty jedyny — zironizował Konrad, ale Aleksy nie dał się wciągnąć w słowną potyczkę.

Utrzymywanie po brzegi zapełnionego grafiku pozwoliło mu uciekać od problemów i dawało doskonały argument, by nie wracać do rodzinnego domu i Akademii. Innymi słowy, było prostą i zamykającą wszystkim usta wymówką, by wymigać się od życia towarzyskiego. Pracoholik, taka łatka do niego przylgnęła i nie miał nic przeciwko temu. Pospiesznie doprowadził się do porządku i ignorując wymowne spojrzenie, zasiadł do śniadania. Nie wiedział, czy Gabriel sam to przygotował, czy zrobiły to kucharki, ale posiłek był przyrządzony z taką dbałością, że mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Ulubione ciemne pieczywo ułożono w zgrabny stosik, obok dwa rodzaje wędlin i kawałki serów, a do tego miska sałaty oraz kubek kawy przykryty spodeczkiem. Dostał też niewielki talerzyk z pokrojonymi owocami. Wolał myśleć, że to panie na stołówce tak dbały o studentów. Nie chciał nawet dopuścić do siebie choćby cienia podejrzeń, że po tych sześciu latach Gabriel nadal mógł mieć wobec niego stosunek jakikolwiek inny, niż do kolegi ze szkolnych lat.

Wyszli z pokoju na dziesięć minut przed umówioną godziną, więc Aleksy niemal zmusił Konrada do biegu. Zeszli na pierwsze piętro, a potem skierowali się na tyły budynku, gdzie mieściła się  schodząca aż do piwnic za stołówką aula. Tutaj organizowano różnego rodzaju oficjalne wydarzenia, bo na co dzień to pomieszczenie było po prostu za duże i niefunkcjonalne. W Akademii w jednym momencie uczyło się nie więcej, niż siedemdziesiąt osób i to na różnych rocznikach, więc na wykłady sprawdziłoby się nawet pomieszczenie wielkości ich gościnnej sypialni, natomiast aula była ogromną salą z piętrowo ustawionymi stolikami pamiętającymi jeszcze czasy dziadka Aleksego. Panele, którymi była wyłożona, skrzypiały przy każdym ruchu i to tak głośno, że zwracała uwagę osób siedzących nawet w najbardziej oddalonych miejscach. 

— A ten szpetny żyrandol nadal wisi — mruknął Konrad, zerkając kątem oka na kryształowe oświetlenie podwieszone na samym środku sufit. — Wiedźmarze go zaklęli, jestem pewien.

— Próbujesz jakoś uargumentować swoją porażkę z piątego roku? — dogryzł mu z rozbawieniem Aleksy, gdy zatrzasnęli za sobą mahoniowe drzwi i ruszyli schodami w dół.

Schodził po schodach, pozwalając sobie na krótką chwilę uwierzyć, że znowu jest studentem i właśnie idzie na gościnny wykład jednego z najbardziej aktywnych łowców na Pomorzu.

— Nie obrażaj mnie. Trafiłem rakietą w sam środek tego szkaradztwa. Nie ma przyziemnego wytłumaczenia na to, że nie spadł  — odpowiedział wojowniczo Konrad, posyłając mu mordercze spojrzenie. Aleksy zasłonił dłonią usta, próbując zamaskować napad wesołości. 

— Jesteście! — zawołała wesoło Nika, podnosząc się z jednego z krzeseł na katedrze, gdzie znajdowała się długa na pięć metrów tablica i duże profesorskie biurko, za którym siedział już wysoki, szczupły mężczyzna. 

Rektor Godlewski pomimo tego, że przekroczył pięćdziesiątkę, nadal miał atletyczną budowę i bystre spojrzenie. Został uznanym za jednego z najlepszych łowców swojego pokolenia, działającym w pełni w terenie. W ich latach Akademickich był promotorem tezy Konrada, dla którego stał się niedoścignionym wzorem.

Nim Aleksy zdążył zejść z ostatniego stopnia, Dominika wystrzeliła ku niemu i otoczywszy jego szyję rękoma, przylgnęła do niego mocno. 

— Wyglądasz na tragicznie zmęczonego. Potem uwarzę ci jakiś eliksir energetyzujący — powiedziała z szerokim uśmiechem, odsuwając się od niego na długość ramion. Musiał przyznać, że chociaż na co dzień była dla niego zbyt męcząca, bo wyjątkowo głośna, rozchichotana i wymagająca uwagi, to jej pasja i energia nadawały otoczeniu kolorytu. Ruchem głowy odrzuciła długie do łokci popielate włosy i powoli zsunęła dłonie z jego barków na pierś, aż w końcu splotła ich palce i pociągnęła go w stronę biurka rektora. Gabriel i Lidka siedzieli na krzesłach obok Godlewskiego i pochyleni ku sobie, dyskutowali o czymś pospiesznie, wskazując na coś na druku. Nika zajęła miejsce obok koleżanki, a Aleksy z Konradem dwa ostatnie miejsca, rozglądając się dookoła z nieukrywanym zdumieniem.

— Myślałem, że będzie nas więcej — odezwał się Konrad, przesuwając ręką po karku. Spojrzał na Lidkę, unosząc brwi w pytającym geście. — Mówiłaś, że dzwoniłaś do kilku osób...

— Dzień dobry. Cieszę się, że cię widzę, Aleksy. — Godlewski przywitał się z nutą rozbawienia w głosie. — Minęły dwa lata, od kiedy ostatni raz tu byłeś.

— Dzień dobry — mruknął Aleksy, zapadając się w krześle. — Dużo pracy.

— Słyszałem — odparował, zerkając kątem oka na Konrada. Ten wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie mógł przymusić Aleksego do odwiedzin w Akademii.

— A więc gdzie są pozostali? Nie mówcie, że tylko my się stawiliśmy, bo będę się trochę głupio czuł — przyznał Wilczyński, patrząc po zebranych. 

Aleksy podzielał jego zdanie. Lidka jeszcze nigdy nie dzwoniła do niego z taką prośbą, więc odebrał to niemal jak rozkaz. Byłby wyjątkowo poirytowany, gdyby okazało się, że ona przesadziła, a on zbytnio się przejął.

— Już w trasie — odpowiedział Gabriel, podnosząc na wysokość twarzy kartkę zadrukowaną od góry do dołu nazwiskami i dopisanymi do nich odręcznymi notatkami.

— Tyle ludzi wezwaliście? — wydusił Konrad, a wtedy Gabriel pokazał mu pozostałe dwie strony.

Obaj z Aleksym wypuścili powietrze ze świstem, nie mogąc uwierzyć w skalę przedsięwzięcia. Nigdy w życiu nie widzieli więcej niż siedemdziesięciu guślarzy i wiedźm w jednym momencie i było to na apelach albo rozpoczęciu roku. Później już do końca swoich dni wszyscy mieli być rozsiani po całej Polsce i okazyjnie spotykać się z nielicznymi, którym udało się ukończyć Akademię i obronić tezę.

— O co chodzi? — zapytała w końcu Nika, mierząc siedzącego przed nimi mężczyznę podejrzliwym wzrokiem.

— Gabrielu? — poprosił łagodnie rektor, patrząc kątem oka na protegowanego. 

Olszewski skinął głową i wstał z krzesła. Podszedł do tablicy za plecami Godlewskiego i opartym o ścianę hakiem, rozciągnął na całą długość trzymetrową mapę Polski. Aleksy śledził zamyślonym wzrokiem każdy jego ruch. Gabriel pewnymi gestami otworzył laptopa, a potem przełożył dokumenty, nie ulegając nerwom, choć oczy wszystkich bezwstydnie skupiały się na jego poczynaniach. Chodziły słuchy, że rektor Godlewski wychowuje go i przyucza, by za jakiś czas rekomendować go na swojego następcę. Niestety, wielu twierdziło, że Gabriel jest zbyt młody i ma znikome doświadczenie w terenie, a w związku z tym nie będzie umiał wprawnie zarządzać ludźmi ze Świata Cieni.

— Rok temu zaczęliśmy dostawać niepokojące wiadomości i zlecenia z całej Polski — zaczął, odchylając sobie monitor, tak by mógł swobodnie czytać, bez potrzeby pochylania się na nim. Ubrany w szare spodnie w kant, białą koszulę ze stójką i dopasowaną kamizelkę sprawiał wrażenie, jakby już za kilka dni miał być mianowany na miejsce Godlewskiego. — Otrzymaliśmy w sumie ponad sześć tysięcy zgłoszeń.

— Ile?!

— I to mówię tylko o tych, które wpłynęły bezpośrednio do Akademii — uściślił Gabriel, ignorując ich pełne niedowierzania spojrzenie. — Gdy Lidka po miesiącu przyszła do rektora, mówiąc, że po prostu nie daje sobie z tym rady, ja i profesor Jadłowski zgłosiliśmy się do pomocy. Zaczęliśmy sortować zgłoszenia, ale to, co zwróciło naszą uwagę to nie ilość, a typ.

— Poziom okrucieństwa — szepnęła Lidka, otulając się mocno połami luźnego swetra. — Duchy i demony, które są do nas zgłaszane, są bardzo brutalne.

— Lidka próbuje powiedzieć, że zdecydowana większość tych zgłoszeń zawierała informacje o ofiarach śmiertelnych albo poszkodowanych w bardzo ciężkim stanie — dodał Gabriel, postukując palcem w stos dokumentów, spoczywających obok jego laptopa.

Aleksy zmrużył oczy, patrząc na niego z nierozumieniem, ale Gabriel tylko wzruszył ramionami i podjął temat dalej.

— Wydrukowałem dla was kilka zleceń z ostatniego roku, możecie się z nimi zapoznać, jeśli chcecie — powiedział powoli, przesuwając akta w stronę Lidki. Ta wzięła je z biurka i rozdała całej trójce po komplecie.

— Część z nich znacie — powiedziała ponuro Lidka, patrząc znacząco na Konrada i Nikę.

— Znacie? A ja? Dlaczego ja nie dostawałem tych zleceń? — zapytał Aleksy, czując narastającą złość, gdy siedzący obok przyjaciele pobieżnie przeglądali druki, potakując co jakiś czas ze zrozumieniem. Po ich ponurych, ale nie zszokowanych minach odgadł, że znali, chociaż część z przedstawionych przypadków. Aleksy ściskał dokumenty tak mocno, że zaczęły się wyginać, ale nie mógł znaleźć innego ujścia dla kiełkującej w nim irytacji.

— Kiedy dzwoniłam... Byłeś taki zajęty, taki zmęczony... — wymamrotała, kuląc się pod ostrym spojrzeniem rektora. — I tak od zawsze pracujesz ponad swoje możliwości, więc pomyślałam, że potrzebny jest też guślarz, który będzie przyjmował lżejsze zlecenia... Wykonujesz ich tak dużo...

— Więc kiedy wszyscy ryzykowali życiem, ja odprawiałem gusła dziadów... tłukących szklanki?! — wydusił, patrząc na nią z niedowierzaniem.

— Taaaa, ale widać, że robiłeś roboty za dwóch, bo twój obecny stan zmęczenia, wygląda na stan zagrożenia życia — rzucił szorstko Konrad, opierając kostkę lewej nogi na kolanie prawej. Rzucił plik na uda i założył ręce na kark, patrząc na niego bez wyrazu. — No i w sumie zostaw swoje  żale do Lidki na później, jakoś nie mam ochoty tego słuchać.

— Rozpoczęliśmy przydzielanie guślarzy i wiedźmy do rejonów, z których napływały zgłoszenia — kontynuował Gabriel, biorąc wskaźnik. — Zaczęło się na Pomorzu — powiedział, zataczając krąg na północy. — Potem rozciągnęło się na wschód i zachód. Po trzech miesiącach na województwo lubuskie i podlaskie.

— Wtedy Gabryś zadzwonił nawet do Marc'a — powiedziała szybko Lidka i Aleksy zobaczył, jak pochylony nad klawiaturą Olszewski drgnął.

— Który Marek? Krzysztofiak? — rzucił niecierpliwie Konrad, patrząc na nich wyczekująco. Aleksy nie chciał tego przyznać, ale ta delikatna, niemal niewidoczna reakcja blondyna na wspomnianego mężczyznę obudziła w nim ciekawość. Niezdrową ciekawość. Wbił paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, by oczyścić umysł. Coś mu podpowiadało, że starszy kolega, o którym wspomniał Konrad, nie miał z tym nic wspólnego.

— Nie Marek, tylko Marc. Marc Schneider — poprawiła go Lidka, widząc, że Gabriel najwyraźniej nie zamierza nic wyjaśniać. — Nasz Gabryś go rzucił, ale ten i tak zgodził się nam pomóc, gdy dowiedział się, jak dużo napływa do nas zleceń, a my rozpaczliwie potrzebujemy każdego wsparcia — dodała, dotykając opuszkami palców przedramię Gabriela, ale ten nadal pozostał niewzruszony. 

Obojętność na jego twarzy sugerowała, że ten temat wzbudza w nim takie samo zainteresowanie, jak wczorajsza prognoza pogody.

— Pan Schneider był tak miły, że skontaktował się z niemiecką Akademią i zdobył dokładne informacje o aktywnościach demonów i duchów na wschodniej granicy Niemiec — wtrącił rektor Godlewski, pokazując niedbałym gestem na mapę. 

Aleksy słyszał dalszy wywód o statystykach nadsyłanych zgłoszeń po niemieckiej stronie, ale nie był w stanie rozróżnić słów. Krew szumiała mu w uszach i czuł zimny pot spływający mu po karku. Nikogo z zebranych nie obchodziło, z kim umawia się Gabriel, mało tego, to było dla nich po prostu życie uczuciowe jednego z nich, a nie obrzydliwość i wynaturzenie. Żadna sensacja, żaden powód do ostracyzmu.

I gdy ta pierwsza fala tych druzgocących spostrzeżeń opadła, dotarło do niego, że przez ostatnie dwa lata życie przepłynęło mu między palcami, jak mętna woda w zarośniętym stawie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro