Rozdział 3, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— I właśnie to jest najbardziej zadziwiające. — Rzeczowy głos Gabriela przebił się przez chmury otumanienia spowijające jego mózg i jednej chwili przywrócił do rzeczywistości. — W miejscu, w którym przebiega granica Polski, kończy się ta fala nienaturalnej agresji ze strony duchów i demonów.

— I dzięki Gabrielowi dostaniemy pomoc z Niemiec — dodała Lidka, uśmiechając się szeroko, jakby to była najlepsza nowina, jaką usłyszą tego dnia. 

— Wojsko nawet teraz nam nie pomoże? — Poirytowany głos Konrada wskazywał na to, że tak jak pozostali obecnie, dobrze znał odpowiedź na to pytanie.

— Nie — odpowiedział Gabriel, a po chwili dodał łagodniej: — Rektor Godlewski kontaktuje się z nimi...

— Wytłumaczyłem im sytuację. — Wpadł mu w słowo Godlewski, taksując Wilczyńskiego wzrokiem. Mięsień na jego policzku drgnął. Ściskał splecione pod brodą palce z taką siłą, że skóra pod paznokciami pobielała. — Nieustannie mi przypominają, że nie taka jest umowa między rządem a Akademią. Premier powiedział mi wprost, że nie po to ładują tyle pieniędzy w waszą edukację, żeby teraz wyprowadzać wojsko.

— I wyprowadzenie wojska w czasach pokoju, nigdy nie kończyło się dobrze. Chiny, Białoruś... — dodał ponuro Gabriel, spoglądając na rektora kątem oka. Ten skinął głową, przymykając na chwilę oczy, by się wyciszyć. Najwyraźniej nie poddawał się w kwestii pertraktacji z radą ministrów.

— Ty to serio porównujesz? — zapytał z niedowierzaniem Konrad. — Może i Polska nie jest jakimś Eldorado opływającym w złoto, no ale bez przesady...

—  Zacytował premiera — wtrąciła Lidka, wzdychając ciężko. Aleksy miał nieodparte wrażenie, że są już kolejną grupą, której muszą to tłumaczyć. — Żaden rząd nie wyprowadzi wojska, jeżeli nie wejdzie w stan wojny z innym krajem, bo przegrałby kolejne wybory. Obywatele nie powierzą ponownie władzy komuś, kto raz sięgnął po armię. Zwłaszcza że powodem są demony i duchy, o których nie mogą i nie chcą mówić.

— Media zżarłyby ich żywcem — podsumował Gabriel i oparł się obiema dłońmi o blat biurka rektora. Iskra determinacji błysnęła w jego oczach, gdy spoglądał w twarze trójki kolegów.

— No dobra, to co teraz? — zapytała Nika, rozkładając ręce. — Idziemy na łowy?

— Dokładnie tak — odpowiedziała Lidka, pospiesznie przerzucając dokumenty, aż znalazła to, czego szukała. Podała całej trójce po jednej kartce, znów uśmiechając się czule do Aleksego. Odpowiedział jej niemrawym gestem i pochylił się nad notatką.

— Wąpierz? — zapytał z niedowierzaniem Konrad, zerkając Aleksemu przez ramię.

— A dlaczego ja z nimi nie jadę? — wydusiła Nika, wyrywając Konradowi kartkę. — Przecież choroba może jeszcze trochę zaczekać...

— Nie, nie może — przerwał jej ostro rektor, postukując nerwowo palcem w blat. Gabriel stanął prosto, zaciskając mocno usta. Pozostali również zamilkli, widząc zmrużone w irytacji oczy Godlewskiego. — Masz tam jechać natychmiast i zatrzymać to, zanim przerodzi się w zarazę albo rozprzestrzeni na resztę kraju. A wy — spojrzał znacząco na Aleksego i Konrada. — znajdźcie tego Wąpierza i pozbądźcie się go.

— Zabił już trzy osoby i podejrzewamy, że kilka jest pod jego urokiem — dodał Gabriel, zerkając na Godlewskiego z ukosa. — Uważam, rektorze, że powinienem z nimi pojechać i...

— Nie — uciął tamten natychmiast, nawet na niego nie spoglądając. — Jesteś mi potrzebny tutaj, a po dwóch latach w Akademii na pewno nie puszczę cię na Wąpierza. Zapomnij o tym.

— Znajdę ci tę Babę Jagodową — zaszczebiotał Konrad, wyraźnie szukając ujścia dla buzującej w nim wściekłości. Kiedy się denerwował, robił się złośliwy, a nawet przykry. Gabriel zignorował przytyk, mierząc mentora pustym wzrokiem. — Powinniśmy się zająć najpierw Biesem, rektorze. Zabił Wiktora, jednego z naszych. Nie podaruję szmaciarzowi...

— Nie — powtórzył coraz bardziej poirytowany. — Najpierw wyeliminujecie z Aleksym Wąpierza, a może do czasu jak wrócicie do Akademii bliźniaki albo Antoni też tu przyjadą. Dojedzie też pomoc z Niemiec. Będziemy mogli im przydzielić inne zlecenia, a wy wtedy pojedziecie zapolować na Biesa — wyjaśnił szorstkim głosem. Odchylił się na oparcie i dodał: —  Mierz siły na zamiary.

— Ale jeżeli się nie pojawią i tak pójdziemy z Aleksym, prawda? — naciskał Konrad, przechylając się do przodu. — Chcę go zabić osobiście. Za Wiktora.

Aleksy był pewien, że Konrad nie tylko chciał się zemścić, ale próbował ukoić bezsensowne wyrzuty sumienia. Wilczyński wierzył, że może pomóc każdemu i zbawić cały świat. I jakkolwiek nie chciał parać się zleceniami związanymi z demonami, to tym razem rozumiał pobudki Konrada. Pomoże mu, nawet jeżeli do tej pory nie miał okazji stanąć oko w oko z Biesem.

— Masz moje słowo. Po wyeliminowaniu Wąpierza i powrocie do Akademii, macie wolną rękę i możecie polować na Biesa.

Konrad opadł na krzesło, najwyraźniej zadowolony z efektu negocjacji.

— Dałbym wam jeszcze dzień albo dwa na odpoczynek, ale... — podjął rektor, patrząc wymownie na Aleksego. — Wąpierz to nie Wilkołak i każda noc zwłoki...

— Ale będziemy się świetnie bawić, zobaczysz — zawołał Konrad, któremu po obietnicy Godlewskiego, dopisywał wyjątkowo dobry humor. — Kupimy energetyki i chipsy i całą drogę będziemy śpiewać hity z końca lat dziewięćdziesiątych. Jaki ty masz głos!

— Śpiewasz? — zapytał zdumiony Gabriel, patrząc na Aleksego z nieskrywanym zainteresowaniem. Odpowiedział mu słabym uśmiechem, wzruszając ramionami. Śpiewał i to w zasadzie całkiem nieźle, a nawet musiał przyznać, że to lubi. Może gdyby poświecił temu chociaż trochę czasu, jak Konrad jeździe na nartach, to brzmiałby jeszcze lepiej, ale od czasu ukończenia Akademii może raz poszedł na karaoke. O lekcjach śpiewu już nie wspominając, bo na takie nigdy nie uczęszczał.

— Nie wlewaj w Aleksego tych śmieciowych napoi! Zdążę zrobić wywar dla siebie i dla was, zanim wyjedziemy — burknęła Nika, podnosząc się z krzesła. 

Dziekan Godlewski również wstał i powoli podszedł do Aleksego. Położył mu rękę na plecach i poklepał go delikatnie, a gdy ten spojrzał na niego zaskoczony, uśmiechnął się z ojcowską czułością. Nigdy nie zrozumiał tej łagodnej opieki, jaką otaczał go rektor i nigdy by mu tego nie powiedział, ale czuł się przy nim szczęśliwszy, niż przy własnym rodzicu. Bezpieczniejszy.

— Musisz zmienić metodę pracy, przynajmniej na czas, aż nie opanujemy tego szaleństwa. Nasi guślarze wracają do Akademii bardzo poturbowani, stawiają czoła niespotykanie niebezpiecznym bytom. Między innymi dlatego nie chcę wypuścić Gabriela i profesora Jadłowskiego z Akademii. Poza zajęciami pomagają w opiece nad rannymi, którzy stale napływają — wyjaśnił spokojnie, prowadząc go delikatnie w stronę schodów. — Koniec z podejmowaniem zlecenia za zleceniem bez odpoczynku. Musisz się przestawić na mniejszą ilość wykonywanej pracy, ale dużo bardziej niebezpieczną. Wiem, że chcesz i pracujesz z duchami, ale nie mam wystarczająco dużo rąk do pracy i muszę cię prosić o eliminowanie też demonów. 

— Rozumiem — odpowiedział krótko Aleksy, wspinając się po schodach. Godlewski mocno przyciskał go do swojego boku. — Oczywiście, jestem gotowy do takiej pracy.

— Nika, zrób im te wywary, proszę — dodał Godlewski, oglądając się przez ramię na drepczącą im po piętach dziewczynę. — Odpocznij jeden dzień i ruszaj jutro.

Gdy dotarli do szczytu schodów, spojrzał na Aleksego przeciągle, a potem puściwszy go, rzucił okiem na Konrada i Nikę. Wydawało się, że sprawdzał po raz ostatni, czy faktycznie może ich wysłać przeciwko demonom. Nim ktokolwiek z nich się odezwał, odszedł szybkim krokiem w głąb korytarza. Aleksy podejrzewał, że sytuacja wymagała od niego pozostania w Akademii, więc jako jeden z najlepszych łowców demonów czuł się po prostu bezużyteczny. Prawda była jednak taka, że musiał być pod telefonem, w miejscu, w którym wszyscy wiedzieli, gdzie go znaleźć. Skoro guślarze i wiedźmy zostali postawieni w stan gotowości, potrzebowali ktoś, kto będzie im przewodził. A tylko rektor Konstanty Godlewski miał taki autorytet u absolutnie wszystkich zaangażowanych. No i, był jedynym prawomocnym kontaktem z polskim rządem.

— Wybaczcie — zaczęła Lidka ze wzrokiem wbitym w czubki swoich butów. — Rozdysponowałam już wszystkie samochody i jeszcze nikt nie wrócił, więc musicie jechać pociągiem...

— Cudownie, kurwa. Na Mazury, gdzie diabeł mówi dobranoc! — sarknął Konrad, wypuszczając powietrze ze świstem. Nie miał pretensji do Lidki, po prostu na terenach słabo skomunikowanych z niewielkimi miastami, łowy stawały się bardzo skomplikowane z bardzo prozaicznego powodu: nie mieli jak dojechać, musieli łapać stopa.

— Weźcie mój — powiedział Gabryś, wyciągając z kieszeni spodni pilota do auta. — Potem poproszę cię Lidko o użyczenie swojego samochodu. Nie mam dużo pracy poza murami Akademii w tym tygodniu, muszę tylko pojechać do zielarza.

— Naprawdę? Pożyczysz nam auto? — zapytał zachwycony Konrad i bez wahania chwycił pilota. — Jesteś najlepszy! Dzięki!

— Weźcie, macie pół baku — powiedział z szerokim uśmiechem i spojrzawszy na zegarek, westchnął wymownie. — Spróbuję zdążyć, żeby was pożegnać, ale muszę pędzić na zajęcia.

— Teoria odsyłania duchów dla wiedźm? — zapytał zaciekawiony Konrad, kierując swoje kroki w stronę galerii, gdzie mieli się rozdzielić.

— Nie, schowałem w parku dwa kilo czekolady ze zwolnieniem z czerwcowego egzaminu. Studenci pierwszego roku muszą namówić Drzewice, żeby pomogły im je znaleźć — powiedział z rozbawieniem Gabriel, wyciągając z kieszeni telefon. 

Drzewice były pogodnymi duszkami, żyjącymi w parku Kampinoskim od zawsze. Uczynne, rozchichotane demony często wskazywały im drogę, gdy nocą po pijaku zgubili ścieżkę do Akademii. Lubiły pomagać na swoich warunkach, ale niekoniecznie spełniać czyjeś polecenia, więc trzeba było wiedzieć, jak z nimi rozmawiać, żeby nakłonić je do czegokolwiek. No i średnio w ogóle lubiły rozmawiać.

— Te dzieciaki muszą cię uwielbiać. Ja bym cię uwielbiał — westchnął Konrad, zerkając kątem oka, jak przyjaciel odczytuje wiadomość i wciska telefon z powrotem do kieszeni.

— Dlaczego za naszych czasów nie było takich wykładowców? — jęknęła Nika, patrząc tęsknie na Gabriela. Jej awersja do siedzenia w klasie i kucia demonologii była powszechnie znana. Niestety, braki w wiedzy dawały o sobie znać i często wpadała w tarapaty. To jak uzyskała licencję i obroniła tezę, do dziś stanowiło dla Aleksego tajemnicę.

— Marc już jedzie? — zagadnął Konrad, gdy telefon w kieszeni Gabriela zawibrował po raz kolejny. Nie sięgnął po aparat, ale uśmiechnął się bez wyrazu.

— Tak, ruszają dzisiaj w nocy — odpowiedział i nim Wilczyński zdążył rozwinąć temat, machnął im ręką na pożegnanie. Obrócił się i puścił biegiem w stronę wschodniego skrzydła.

— I tyle go było — westchnął z rozbawieniem Konrad, odprowadzając go wzrokiem, aż zniknął za zakrętem. Wzruszył ramionami, spoglądając na Aleksego wymownie. — To, co? Zbieramy się?

— Dajcie mi chwilę i przyniosę wam coś energetyzującego! — odpowiedziała Nika i puściwszy Aleksemu oko, wzięła Lidkę pod ramię. Pogrążone w rozmowie, ruszyły w stronę sal wykładowych, gdzie najłatwiej było znaleźć miejsce do uwarzenia eliksiru. Pochylone ku sobie mówiły coś przyciszonymi głosami.

Przeszli z Konradem wijącymi się bez końca korytarzami wprost do swojego pokoju. Chociaż wcześniej korzystali z pokoi studenckich, znali całą Akademię jak własną kieszeń. Snując się po budynku w poszukiwaniu zawodzących dziadów już od pierwszego roku nauki, mieli wiele okazji do poznania labiryntu korytarzy od podszewki. 

Aleksy sprawdził w torbie broń, wrzucił do środka trochę ubrań, latarkę i ładowarkę. Czekając na Konrada, przysiadł na skraju łóżka i wprowadził adres ratusza Nowosolic do nawigacji.

— Jak dobrze, że Gabryś dał nam to auto — sapnął Konrad, gdy Aleksy pokazał mu ekran z wyświetloną mapą. Zmrużył oczy, przyglądając się dokładnie połaciom lasów i niemal jęknął, widząc lokalizację niewielkiego miasteczka kilkadziesiąt kilometrów od Olsztyna. — Po prostu zadupie i tyle. Bez auta zajęłoby nam to tydzień.

— Zakładając, że już pierwszej nocy zabilibyśmy Wąpierza — mruknął Aleksy, zarzucając swoją starą torbę podróżną na ramię.

— Widzę, że wraca ci energia, mój sarkastyczny przyjacielu!

Aleksy pokręcił głową z dezaprobatą i oparł się o framugę drzwi, czekając aż Konrad, wybierze koszulki na zmianę i wyciągnie ładowarkę z kontaktu za łóżkiem. Choć w latach akademickich nie mieszkali razem, Aleksy nie mógł pozbyć się zabawnego wrażenia, że znowu są studentami ostatniego roku, którzy idą na swoje pierwsze poważne polowanie. Pamiętał to, jakby to było wczoraj. Razem z Antkiem Szarejko musieli zlokalizować i wyeliminować Kłobuka, którego widziano w Kampinosie. Dano im dwanaście godzin na wykonanie zadania. Zrealizowali je w trzy.

Fala cudownych wspomnień otuliła go niczym miękka pierzyna, na chwilę odsuwając wspomnienie rozmowy z rektorem w auli. Choć na kilka minut mógł zapomnieć o tym, że niebezpieczne z natury demony stały się jeszcze bardziej krwiożercze w ostatnim roku. Przynajmniej według słów Gabriela, Lidki i Godlewskiego.

Doszli do klatki schodowej, a potem niespiesznym krokiem skierowali się w stronę parkingu na tyłach Akademii. Pierwsze promienie słońca oślepiły Aleksego, zmuszając go, by zmrużył oczy. Nie zauważył Niki, która w jednej chwili znalazła się tak blisko niego, że stykali się łokciami.

— Wypij grzecznie — odezwała się, wtykając Aleksemu dwie butelki jaskrawożółtego napoju. Zamrugał kilkakrotnie i przyjrzał się podejrzliwie zawartości, na co dziewczyna parsknęła śmiechem. — Możesz dać troszkę Konradowi, ale tylko odrobinkę.

— Okey, a gdzie bryka Gabrysia? Nie widzę jego Skody... — zapytał Konrad, bez pardonu ignorując koleżankę. Rozglądał się dookoła po zaparkowanych samochodach, najwyraźniej wiedząc, jakiego konkretnie modelu szuka. 

— To czarne BMW — odpowiedziała pospiesznie Lidka, wskazując na terenowe auto pod murami uczelni. Cała trójka wytrzeszczyła oczy w zdumieniu. Zaintrygowani, podeszli do lśniącej nowością maszyny.

— Rektor go kocha, a on kocha nas — wydusił z nabożnym uwielbieniem Konrad. — Ja prowadzę.

Jeszcze przez chwilę słuchali utyskiwań Niki, że ona musi jechać pociągiem, podczas gdy oni dostają niemal limuzynę i mrukliwych tłumaczeń Lidki, że nie może oddać swojego auta, bo korzysta z niego kilka razy dziennie, a teraz jeszcze Gabryś będzie go potrzebował. Aleksy wrzucił swoją i Konrada torbę na tylne siedzenie i bez słowa skargi zajął miejsce pasażera. 

Zamknęli drzwi i Aleksy rozejrzał się dyskretnie po wnętrzu, mimowolnie poszukując jakichkolwiek osobistych drobiazgów Olszewskiego. Schludnie włożone w przegródkę chusteczki, guma do żucia i kilka kartek z notatkami spiętych klipsem stanowiły jedyny ślad świadczący o tym, że ktokolwiek użytkował to auto: pedantyczny porządek i nienaturalna czystości. 

Aleksy oparł się przemożnej pokusie zajrzenia do schowka, chociaż zapach perfum Olszewskiego kręcił go w nosie, wzbudzając ochotę na eksplorowanie wnętrza. 

— Ale i tak kupimy sobie energetyka — powiedział z konspiracyjnym uśmiechem Konrad, odpalając silnik. Aleksy pomachał na pożegnanie dziewczynom, a Wilczyński, wyprowadziwszy auto z parkingu na tyłach Akademii, wyciągnął telefon i podłączył bluetoothem do nagłośnienia. Aleksy zdusił w piersi rozbawienie i na tyle ile miał miejsca, wyciągnął przed siebie długie nogi.

W jednej chwili wpadł w stan błogiej lekkości.

Nawet jeżeli świadomie skazywał się na samotność przez ostatnie dwa lata, to wypady na łowy z Konradem były czymś, co dało mu olbrzymi zastrzyk energii i rozświetliło szarą codzienność. Uwielbiał jego prześmiewcze komentarze o innych kierowcach albo przechodniach, jego chorobliwą wręcz potrzebę ciągłego przegryzania słodkości i wesołe podśpiewywania, chociaż tragicznie fałszował. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro