Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nawet jeśli Konrad był dość porywczy, miał w sobie właśnie tę swojskość, dzięki której każdy szybko czuł się przy nim, jak przy starym kumplu z podwórka. Dużo się śmiał i wracając ze sklepu, obsypywał wszystkich słodkościami, a gdyby teraz nie czekała ich praca, na pewno przyniósłby też sześciopak piwa. 

Podróż z nim zawsze mijała Aleksemu lepiej niż jakakolwiek studencka impreza. Tak było i tym razem.

— Dawaj, teraz Freddie Mercury, cokolwiek — podjudzał go, przerzucając utwory karaoke w telefonie. W głośnikach rozmieszczonych w całym aucie rozbrzmiały czyste dźwięki Bohemian Rhapsody. Aleksy spojrzał na niego wymownie, opadając bezsilnie na fotelu pasażera.

— Nie wezmę się za takie arcydzieło. Wybierz coś lżejszego!

— Wymiękasz?! — zaśmiał się Konrad, ale przesunął palcem po ekranie dotykowym, szukając kolejnego utworu. — No dobra, to co powiesz na...

Konrad zakręcił łagodnie i wjechali na autostradę, zanim wybiło południe. W nogach Aleksego spoczywały siatki z prowiantem i napojami, a on sam rozparty wygodnie obok niego, przeglądał YouTube w poszukiwaniu nowych utworów do zaśpiewania. Dokumenty związane z ostatnimi napaściami, które włożył do torby, ciążyły mu na sercu, ale radość towarzysza była tak zaraźliwa, że po krótkim namyśle zdecydował się przejrzeć druki od Lidki w drodze powrotnej. W końcu i tak jechali zapolować dzisiejszej nocy na wąpierza, wystarczy okropności na jeden dzień.

— Zjedźmy odpocząć, co ty na to? — zaproponował nagle Konrad, gdy po stu kilometrach drogi szybkiego ruchu minęli szyld z informacją o restauracji z fast foodem. Aleksy od razu się zgodził, chcąc wreszcie rozprostować kolana i nieco się przejść. Podejrzewał zresztą, że Konradowi tym bardziej dokuczała niewielka przestrzeń na nogi. Wilczyński zaparkował zgrabnie w wytyczonych liniach i zgasił silnik. — To, co? Jemy w ogródku? Gdyby Gabryś wyczuł zapach burgera w swoim autku, to zesłałby nam krosty na tyłki...

— Ogródek — zgodził się natychmiast Aleksy, chociaż szczerze wątpił, że Olszewski byłby tak mściwy. Chociaż przez te dwa lata wiele mogło się zmienić...

Telefon w kieszeni Aleksego zawibrował, gdy wysiadali nieopodal wybiegu dla psów. Wyciągnął go z kieszeni i gdy dojrzał imię na wyświetlaczu, gorącu uderzyło mu do policzków.

— Mam telefon — rzucił do Konrada, a ten machnąwszy do niego ręką, ruszył w stronę łazienek. Aleksy wziął głęboki wdech i nacisnął zieloną słuchawkę. — Cześć — zachrypiał.

— Hej. — Miękki głos Gabriela przyjemnie pieścił jego ucho. — Żałuję, że nie zdążyłem was pożegnać... Dojechaliście na miejsce?

— Nie, jeszcze nie. Zatrzymaliśmy się po jedzenie dla Konrada — odpowiedział, odchrząkując nieznacznie. Przeczesał palcami zwichrzone włosy, jakby Gabriel mógł go zobaczyć. Oparł się pośladkami o BMW, wciskając pospiesznie rękę do kieszeni. Denerwował się jak licealista przed pierwszą randką. — Jak tam z Drzewicami? Ktoś znalazł czekoladę?

— Tak, mamy kilka perełek wśród studentów — powiedział ze śmiechem Gabriel. 

Aleksy słyszał, jak zamyka drzwi i zgiełk uczelni nagle milknie, niczym ucięty. Nie mógł się nadziwić, jak łatwo rozmawiało mu się z Gabrielem. Na tym pewnie polegał urok Gabriela. Traktował wszystkich życzliwie, nie okazywał otwarcie urazy i to czyniło go tak trudnym do znienawidzenia. Aleksy nie potrafił przecież przestać z nim rozmawiać do samego końca nauki w Akademii. Wtedy nadal tworzyli zgraną paczkę; oni, Konrad i Wiktor. — Wywar od Niki trochę wam pomógł? Jak wrócicie, sam wam taki uwarzę.

— Tak, był zaskakująco skuteczny, chociaż nie wiem, czy w przypadku Konrada to był pożądany efekt. Jest teraz na autentycznym ziołowo-cukrowym haju — odpowiedział z rozbawieniem i obaj parsknęli śmiechem.

— Co ci tak wesoło? — rzucił Konrad, klepiąc go w ramię. Aleksy podskoczył zaskoczony i spojrzał na niego przez ramię, czując się, jakby przyjaciel przyłapał go na czymś niestosownym. — Rozmawiasz z Lidką?

— Nie, z Gabrielem... — zaczął i sapnął wściekle, gdy Konrad wyrwał mu telefon.

— Cudnie, że dzwonisz, Gabryś. Zupełnie zapomniałem, ale jak nazywał się ten facet, co wysłał zlecenie na Wąpierza? — odezwał się Konrad, przyciskając aparat do ucha. 

Idąc w stronę restauracji, niecierpliwie poganiał Aleksego, który wcisnąwszy obie ręce do kieszeni, powlókł się za nim. Poczuł kiełkującą w nim irytację, że Wilczyński wyrwał mu telefon. I to wcale nie z powodu użytkowania jego rzeczy, jak własnych, ale za to, że przerwał mu rozmowę z Gabrielem. Tak łatwo było się z nim śmiać i rozmawiać o niczym, Aleksy zupełnie zapomniał jakie to uczucie. Bo przecież tego właśnie chciał, zapomnieć jak on się uśmiecha, jak wygląda, gdy pochylony nad książkami pisze jakiś artykuł, jak koniuszki włosów opadają na porcelanowe policzki i z jaką wprawą prowadzi każdą rozmowę; zawsze w centrum zainteresowania, dusza każdej imprezy, choć nigdy o to nie zabiegał. 

— Trzymaj. — Głos Konrada wyrwał go z zamyślenia. Zdumiony pochwycił telefon w ostatniej chwili, nim upadł na ziemię. — Mamy iść do ratusza tego zadupia. Podobno sam włodarz miasta nas wezwał. To bardzo ułatwia życie.

Miał rację. Większość przedstawicieli samorządów w Polsce była świadoma istnienia dziadów i demonów, a zaangażowanie ich w zlecenie dawało guślarzom nietykalność. Wszystkie wykroczenia, takie jak wchodzenie na prywatną posesję, czy niszczenie mienia, gdy wybijali szyby w pustostanach, usuwano natychmiast z papierów. Często policjanci musieli ich wozić radiowozami w wybrane miejsca.

Wybrali zestawy i gdy zajęli wybrane wcześniej miejsca pod parasolem, Konrad opowiedział mu o ostatnich zleceniach, jakie przyszły z Akademii. Wszystko zaczęło się w lipcu zeszłego roku od Południcy, która w jednej ze wsi w województwie łódzkim, nie tylko zsyłała udar cieplny na rolników, ale po prostu rzucała się na nich z zębami i kosą. Nie tylko w południe. Południcą przeważnie zostawała kobieta, od której mężczyzna odszedł tuż przed zawarciem związku małżeńskiego, więc w obecnych czasach było ich naprawdę wiele. Zwykle te demonice zsyłały na pracujących na roli ludzi osłabienie i odwodnienie, rzadko decydując się na bezpośredni atak. Bały się kombajnów i innych, dużych maszyn. 

— I zapomniałby o tej cholernej Bizi! — sapnął, postukując nerwowo palcami w drewniany blat. — Pojechałem do niej aż do Wrocławia. Ta mała suka żerowała jak nienormalna! Wyssała krew dziesięciu niemowlaków! Dziesięciu, Aleksy! Trzech nie udało się uratować...

Opowieść Konrada ciągnęła się jeszcze długo po tym, jak zjedli, a przerwał, dopiero gdy wsiedli do auta i włączyli się z powrotem do ruchu na autostradzie.

— Naprawdę było tego jeszcze dużo, dużo więcej. A mówię ci tylko o moich sprawach — powiedział spokojnie, zaciskając dłonie na kierownicy. Zamyślony wbił wzrok w jezdnię przed sobą, jakby próbował właściwie dobrać słowa. — W tych atakach było coś... Dziwnego. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale ostatni rok mam zupełnie inne odczucia, gdy docieram na miejsca, gdzie są ofiary. Próbowałem porozmawiać o tym z Wiktorem i innymi, ale oni nie mogli zrozumieć, co mam na myśli. Ja chyba sam nie do końca wiem, o co mi tak dokładnie chodzi.

Aleksy spojrzał na niego w milczeniu, niezbyt pewien jak powinien zareagować. Zaczął analizować swoją pracę z ostatnich miesięcy, ale nie było w niej nic dziwnego. Nic... nietypowego. Mniej lub bardziej przyjazne duchy; te, które miały sprecyzowany cel wałęsania się po świecie i te, których powody były bardziej abstrakcyjne. Były takie, które odbywały swoją karę i Aleksy odmawiał im spokoju. Wtedy lamentowały i błagały, ale to było całkiem normalne. W każdym razie wydawało mu się normalne.

— Wiesz, Aleksy... — zaczął ostrożnie Konrad po paru minutach, przerywając milczenie. Kilka  kilometrów od wyjazdu z McDonalda, natrafili na korek, więc posuwali się do przodu w ślimaczym tempie. Aleksy zaczął się martwić, że nie zdążą dotrzeć na miejsce przed zapadnięciem zmroku. Wolałby rozejrzeć się tam za dnia, zanim zacznie polować w świetle księżyca na bestię, która marzy, by rozerwać mu gardło. — Gdybym jechał sam albo z Niką, to Gabryś by mi nie pożyczył tego auta.

Aleksy wyprostował się w fotelu, pilnując, by nie zdradzić się z żadną reakcją. Miał nadzieję, że jeżeli nie zareaguje, to Konrad odpuści temat, ale najwyraźniej na to się nie zanosiło.

— Nie musisz przede mną udawać — dodał ponuro Wilczyński, nadal uparcie patrząc przed siebie.

— Nie wiem, o czym mówisz — odpowiedział opryskliwie, czując, że jeżeli jednak nie zareaguje, to Konrad będzie dalej drążył. 

Nie chciał, o tym z nikim rozmawiać. Dlatego właśnie nie wracał do Akademii, żeby nie słyszeć tych pełnych troski słów, a przede wszystkim by nie poruszali drażliwych tematów. A Gabriel był najdrażliwszym z drażliwych tematów.

— Jesteś gejem. Wiem o tym od... od zawsze chyba, a na pewno, od kiedy razem odprawialiśmy gusła po śniadaniu w pierwszym miesiącu twojej nauki w Akademii.

— Odwal się. Skup się na prowadzeniu auta — warknął Aleksy, zapadając się głębiej w sobie.

Konrad czuł tę niepohamowaną agresję z jego strony i Aleksy miał to w nosie. Blada furia zalała mu umysł, miał ochotę złapać przyjaciela za kark i z całej siły uderzyć jego głową o kierownicę. Myli się, myli się, powtarzał sobie wściekle w myślach. Nikt nigdy nie powiedział tego o nim na głos. On sam nie wypowiedział tego nawet w myślach, a tymczasem Konrad mówił o tym, jakby to było oczywiste, jakby stwierdzał fakt.

— Tak naprawdę, to po prostu szkoda mi Gabrysia — kontynuował niezrażony, biorąc płytki wdech. Aleksy nie mógł się pozbyć wrażenia, że Konrad już od dłuższego czasu czekał na okazję, by odbyć tę rozmowę. — To taki dobry chłopak, anioł w ludzkiej skórze, a oddał serce takiej łajzie jak ty. Nie zrozum mnie źle, nadal jesteś moim najlepszym przyjacielem, ufam ci całkowicie, ale jako obiekt westchnień jesteś po prostu najbardziej gównianym wyborem ze wszystkich możliwych.

Aleksy przyjął tę obelgę z niejaką ulgą, bo przecież sam to sobie powtarzał. Niczego nie jest wart, nie ma żadnego znaczenia. Jedyne, do czego się nadaje i na czym powinien się skupić, to polowanie na dziady. Nie czuć, nie myśleć, po prostu brnąć przed siebie, czekając na nadejście nocy, bo koszmary, które go nawiedzały – jak każdego guślarza –, były mniej przerażające, niż własne myśli, które zalewały go w świetle dnia. Wtedy, jego umysł błądził w niewłaściwych kierunkach.

— Ten Niemiec miał być remedium na jego złamane serce po tobie — ciągnął bezlitośnie Konrad. Niemal się nie ruszał, jedynie jego usta wypluwały słowa pełne bólu i złości. — Marc to świetny facet, naprawdę go lubię. Przyjeżdżał do Gabrysia co dwa tygodnie, wysyłał kwiaty i zabierał do kina. Widziałem, jak się nim opiekuje na tym wyjeździe. Naprawdę próbował się z nami zaprzyjaźnić, bo wiedział, że jesteśmy dla Gabrysia ważni.

— Jakim wyjeździe? — wydusił Aleksy, zanim zdążył ugryźć się w język. Nie miał pojęcia o tym, że Gabriel jest z kimś związany, więc tym bardziej nie powinien się dziwić, że nikt mu nie powiedział, że gdzieś wyjechali. Wszyscy razem. Bez niego.

— Pojechaliśmy na narty w Alpy. Wiedziałbyś i byłbyś zaproszony, gdybyś odbierał ten pieprzony telefon — warknął Konrad, zaciskając dłonie na kierownicy. 

Aleksy ze wszystkich sił próbował zachować, chociaż pozory spokoju; nie dać po sobie poznać, że mimo wszystko bardzo go to ubodło. Doskonale wiedział, że nie ma do tego prawa. Z premedytacją nie odbierał telefonu. Tylko nie mógł nic zrobić z tym bólem, który rozrywał mu teraz serce na kawałki. 

— Powiedz mi, tak bez tej całej hipokryzji, pasywnej agresji i maski oziębłego dupka. Za co, ty się tak karzesz? — zapytał i zatrzymawszy auto na poboczu, zaciągnął hamulec ręczny. Obrócił się w stronę Aleksego, patrząc na niego z nieskrywaną złością. — Te stare, znoszone ciuchy, które tak uparcie nosisz i branie każdego zlecenia, jak leci. Przecież gołym okiem widać, że w ciepłym łóżku sypiasz od święta. Nie utrzymujesz z nami kontaktu... Tak bardzo się nienawidzisz, że zaczynasz wzbudzać litość, wiesz o tym?

— Pierdol się — wycedził Aleksy, obracając się z powrotem przodem do jezdni. 

Jeszcze przez długą chwilę czuł, jak przenikliwe spojrzenie przyjaciela wwierca mu się w policzek, ale nie reagował. Serce łomotało mu wściekle w piersi, odbierając dech. Zacisnął mocno skryte pod pachami dłonie w pięści. Martwą ciszę wypełniał tylko przytłumiony pomruk silników aut w korku. Konrad obrzucił go obelżywym określeniem i opuściwszy hamulec, wrócił na drogę. Nie powiedział ani słowa więcej, bo przecież nie było tu już nic do dodania. Uderzył we wszystkie czułe punkty i w ciągu pół godziny obalił mur, który tak skwapliwie budował wokół siebie Aleksy. Konrad zniszczył to bez żadnych oporów i idąc przed siebie jak taran, zostawił Aleksego bezbronnego na łasce swoich najgłębszych lęków.

Jesteś gejem.

...oddał serce takiej łajzie jak ty...

Aleksy przełknął bezgłośnie ślinę i obrócił w stronę okna, próbując z całych sił, jakie mu jeszcze pozostały powstrzymać łzy. Konrad powiedział mu w twarz, że wie, że jest gejem, a jego wściekłość brała się z faktu, że Aleksy złamał Gabrielowi serce. A przecież w tych nielicznych momentach, gdy Aleksy pozwalał sobie wejrzeć w swoje uczucia, nadal był tam tylko Gabriel. 

Jak Konrad mógł mówić o tym tak lekko, podczas gdy ojciec miał tylko jeden plan dla homoseksualistów: eksterminacja? W skutym lodem sercu Aleksego pojawiło się grube pęknięcie. Najbliżsi mu ludzie w jego otoczeniu przedstawiali tak skrajnie odmienne postawy wobec orientacji seksualnej, że w tym momencie on sam nie był w stanie opowiedzieć się, po którejkolwiek ze stron. Wahał się, ale...

Ideologia ojca miała twarz.

Twarz Gabriela.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro