Rozdział 4, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na miejsce dojechali chwilę po piątej, więc tak naprawdę nie mieli zbyt wiele czasu, żeby porozmawiać z burmistrzem i rozejrzeć się w miejscu, gdzie grasował Wąpierz. Zatrzaskując za sobą drzwi samochodu, zawarli nieme porozumienie, że ich kłótnia schodzi na dalszy plan i nie będą jej poruszali do czasu powrotu z Mazur. A może wcale? Teraz najważniejsza była praca, bo niesnaski przeniesione w teren mogły ich kosztować życie.

Zbudowany z czerwonej cegły, dwupiętrowy ratusz od razu rzucał się w oczy na tle wiejskich domów z pobielanymi ścianami i czarnymi dachami.  Wilczyński zaparkował na niewielkim parkingu i zgasiwszy silnik, udał się z Aleksym do głównego wejścia.

— Powinni na nas czekać — mruczał pod nosem Konrad, waląc pięścią w przeszklone drzwi. Złożył dłonie w daszek i próbował dostrzec cokolwiek wewnątrz, gdy blokada szczęknęła i z budynku wyłonił się siwy mężczyzna w starym, ale zadbanym garniturze.

— Słucham? — zagadnął uprzejmie portier.

— Konrad Wilczyński i Aleksander Karczewski z Akademii, przyjechaliśmy w sprawie...

— Zapraszam do środka — wpadł mu w słowo, otwierając szerzej drzwi. Rozejrzał się lękliwie dookoła, jakby się bał, że ktokolwiek mógłby usłyszeć słowa, które niewypowiedziane zawisły w powietrzu: Wąpierz. — Pan burmistrz czeka na panów. Proszę za mną.

Zamknął za sobą wejście i zaskakująco żwawym krokiem zaprowadził ich jasno oświetlonym korytarzem na drugie piętro, gdzie za biurkiem zastali Ryszarda Babickiego, włodarza miasta.

— Nie macie pojęcia, jak się cieszę, że udało wam się dzisiaj dojechać — westchnął, ściskając serdecznie ich dłonie. Miał podkrążone, niezdrowo błyszczące oczy człowieka, który na swoich ramionach dźwiga olbrzymie brzemię. — Ta bestia wczoraj zaatakowała.

— Zabieramy się od razu do pracy — powiedział raźno Konrad, klaszcząc w dłonie, by dodać im animuszu. — Nie mamy za dużo czasu do zachodu słońca, więc nie porozmawiamy z ofiarami, ale chcielibyśmy wiedzieć, gdzie uderzał wampir...

— Wszystko przygotowałem, zgodnie z instrukcjami profesora Olszewskiego — odpowiedział nerwowo burmistrz i gestem zaprosił ich na druga stronę gabinetu. Na ścianie wisiała mapa miasta, obejmująca okoliczne lasy, a na niej szpilkami w trzech kolorach oznaczono rozsiane bez ładu punkty. — Czerwone to ofiary śmiertelne, żółte to osoby hospitalizowane w stanie krytycznym, a zielone szpilki to miejsca, gdzie świadkowie twierdzili, że widzą kogoś podejrzanego, samotnie wędrującego nocą w podartych ubraniach, ale... w większości przypadków blisko nie ma cmentarza, więc...

Aleksy obserwował uważnie mapę. Coś mu tu nie grało. Zwykle prosili o zaznaczenie ofiar na mapach, żeby nakreślić zasięg ataków. Wąpierze były demonami, którymi kierowała tylko żądza krwi, nie interesowało je nic innego. Dlaczego więc w tym ogromnym gąszczu szpilek można było dostrzec wzór? Jako guślarze, zawsze go szukali przy innych demonach, ale nigdy przy Wąpierzu. Tutaj rzucało się to w oczy tak bardzo, że nie mogło być mowy o pomyłce.

— Bo Wąpierz nie będzie spał za dnia na cmentarzu — wyjaśnił pospiesznie Aleksy, podchodząc bliżej do mapy. Zmarszczył brwi, przyglądając się czerwonym kropkom na granicach miasta.

— Mówi pan, że profesor Gabriel Olszewski kazał to wszystko przygotować? — zapytał z nutą złośliwej satysfakcji Konrad. 

Aleksy obrzucił go wymownym spojrzeniem, ale ten tylko uśmiechnął się półgębkiem, dając mu do zrozumienia, że taki mężczyzna to skarb. Pożyczył auto, przygotował im dokumenty i jeszcze poinstruował zleceniodawcę, dając im najlepszy możliwy materiał do pracy. Dostali opiekę, o której normalnie żaden guślarz nie może nawet marzyć.

— Tak — odpowiedział szybko burmistrz i gestem wskazał na stolik, gdzie ustawiono napoje energetyczne, batony, oddzielnie popakowane w folie kanapki i butelki Fanty. — Dostałem mailem szczegółową listę, a potem profesor Olszewski telefonicznie odpowiedział na wszystkie moje pytania.

— Czy ty widzisz to, co ja widzę? — Aleksy znowu się cofnął i stanął w odległości trzech kroków od mapy, nie spuszczając z niej oka. Tylko jednym uchem słuchał, pochwał o Gabrielu. To, co niemal całkiem pochłonęło jego uwagę to znaczniki: ataki układały się we wzór, te miejsca nie były przypadkowe i był pewien, że Konrad też to zauważył. Do morderstw dochodziło tylko na zachodnim krańcu miasta, natomiast po wschodniej stronie było więcej doniesień o zaobserwowaniu dziwnych osobników i nawet jeżeli tylko połowa z tego była prawdą, to statystyka mówiła sama za siebie. Wyglądało to, jakby Wąpierz świadomie polował daleko od swojego gniazda. Sądząc po rozmieszczeniu i ilości znaczników, demon ewidentnie grasował tylko w tym mieście.

— O tak — odpowiedział przyjaciel, uśmiechając się szerzej. — W jakich dniach i w jakich godzinach zamordowano ofiary?

Burmistrz podszedł do stolika i pospiesznie przekartkował jeden z przygotowanych plików. Aleksy kątem oka widział, jak mężczyźnie trzęsą się ręce, gdy poszukiwał odpowiedzi na pytania.

— Mam! — zawołał radośnie, po czym odchrząknął zawstydzony i zaczął wyliczać: — Trzy tygodnie temu pierwsza ofiara, tydzień temu druga, a trzy dni temu trzecia. Komendant podejrzewa, że wczoraj mogło dojść do czwartego morderstwa, ale grupa młodzieży wystraszyła napastnika. Cała piątka utrzymywała, że widziała kogoś pochylonego nad ciałem. Z początku myśleli, że to gwałt, więc zaczęli się drzeć wniebogłosy i... Uratowali w ten sposób życie tej kobiecie.

— I niech zgadnę, wszystkie morderstwa i ta ostatnia próba miały miejsce około północy? Pozostałe osoby zostały ranne w godzinach od zmroku do świtu? — zapytał Aleksy, zerkając znacząco na Konrada.

— Skąd pan wiedział? — wydusił Burmistrz, opuszczając dokumenty. Patrzył na Aleksego z mieszaniną fascynacji i przerażenia, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Ludzie niepracujący w ich fachu zwykle tak reagowali. — Wampiry zabijają tylko o północy?

— Nie wampir, a Wąpierz — poprawił go szorstko Aleksy. Nienawidził, gdy mieszano istniejące demony z amerykańską pop-kulturą. Nie znosił filmów i książek na tematy, w których Nika próbowała swoich pisarskich sił. Nie było w nich krzty prawdy, a romantyczne relacje z zimnymi trupami napawały go obrzydzeniem. Poza tym, Wąpierze, będące pierwowzorami wampirów były brzydkimi, rozpadającymi się trupami, a nie pełnymi uroku kochasiami. Absurd gonił absurd w tych powieściach. — Zabijają całą noc, ale ten Wąpierz moim zdaniem próbuje odciągnąć uwagę od swojego gniazda. Wstaje z grobu, od razu idzie na drugą stronę miasta, zabija i wraca. Gdy nie jest w stanie pohamować głodu, żywi się ludźmi, których potem omamia. Niech zgadnę ci, którzy przeżyli, dziwnie się zachowują?

— Otępienie? Nieprzytomne spojrzenie? Wielogodzinne siedzenie w tej samej pozycji? Pozorna reakcja na otoczenie, ale gdy próbuje się z nimi przeprowadzić bardziej wnikliwą rozmowę, milkną? Nadaktywni nocą? — wyliczał Konrad, uśmiechając się tryumfalnie, gdy z każdym wypowiedzianym przez niego słowem oczy burmistrza rozszerzały się coraz bardziej w niekłamanym zdumieniu.

— Panowie to się znają na robocie — wydusił w końcu Babicki, siadając z rozmachem na krześle. Rozwiązał krawat, patrząc na nich ze strachem. — Poprosiłem lekarzy ze szpitala, żeby trochę przeciągnęli obserwacje, wymawiając się rosnącym zainteresowaniem prasy, ale nawet nie musiałem... Lekarze uważają, że pacjenci są w ciężkim szoku i trzeba się nimi zaopiekować, bo są...

— Mają anemię — dokończył Aleksy, na co burmistrz skinął głową.

— Co mam robić? Profesor Olszewski nie dał mi żadnych instrukcji na czas waszego przyjazdu...

— Niech pan wyśle patrole na wschodnią stronę miasta, teraz. Ci mundurowi, którzy mogą, niech wysyłają ludzi do domów, mówiąc, że trwa akcja policyjna, albo coś w tym stylu — zarządził Konrad, otwierając swoją torbę podróżną. Bez skrępowania zagarnął do niej kilka energetyków i kanapek. — Tylko niech się ubiorą porządnie i założą szaliki, to da im czas na reakcję, jak Wąpierz ich zaatakuje.

— Nie mogę zamknąć miasta — jęknął burmistrz. — Nawet nie jestem w stanie tego zrobić w trzy godziny...

— Pan nie ma zamknąć miasta, tylko zabezpieczyć teren — odparował spokojnie Aleksy, chwytając jeden z batoników. Otworzył go i ugryzł, przyglądając się w zamyśleniu mapie. — A my spróbujemy go dorwać. Niech pan będzie pod telefonem.

— Myślałem, że może... powinienem... no, pojechać z wami? Oprowadzić was po terenie, czy coś? — wydukał burmistrz, wyraźnie czekając, aż zaprzeczą. Konrad zrobił zdjęcie przygotowanej mapy i wyszczerzył się do mężczyzny.

— Podłoży pan ogień na sam koniec — powiedział z bezczelną pewnością siebie i ruszył w stronę drzwi. Zwykle guślarze zabijali demony w samotności, ewentualnie z partnerem, a już na pewno nie z postronną osobą. Jednak, gdy zleceniodawcą była jednostka samorządowa albo rządowa, musieli dać potwierdzenie wykonania zadania. I najlepiej było pokazać jak palą rzeczonego demona. Wtedy nie było żadnych niedopowiedzeń i żądania dowodów. Szczególnie stosowali się do tej niepisanej zasady, gdy były ofiary śmiertelne.

Aleksy i Konrad wsiedli do auta w milczeniu, a na ich twarzach nie było śladu innych emocji niż ponurego skupienia.

— Już wiem, co miałeś na myśli, mówiąc, że z tymi demonami jest coś nie tak — wydusił Aleksy, patrząc na niego z nieskrywanym zdumieniem. — Nigdy nie słyszałem o Wąpierzu, który tworzy plany.

— Szczerze, to i dla mnie coś nowego — wymamrotał Konrad, kręcąc lekko głową. Nie chcieli okazywać tego przy burmistrzu, ale to wzbudziło w nich obu niepokój. Widzieli wzór, bo każdy by go zauważył, oni po prostu mieli wiedzę o Wąpierzach i wiedzieli, jak to wykorzystać. Co nie zmieniało faktu, że to nie było normalne. 

Konrad odpalił silnik i sprawdziwszy położenie w nawigacji, udał się na wschód, gdzie podejrzewali, że znajdowało się gniazdo Wąpierza.

Chcieli tam dotrzeć przed świtem i odciąć mu drogę do miasta, a jeżeli ten pomysł się powiedzie, zacznie się polowanie w ciemnym lesie, który zobaczą po raz pierwszy w życiu. Będą próbowali zabić i nie dać się osuszyć z krwi bestii, która pretendowała do mordercy doskonałego. Aleksy przeczytał w swoim życiu bardzo dużo raportów i książek, pisanych na przestrzeni wieków przez guślarzy i łowców demonów, ale nigdy nie słyszał o tym, żeby Wąpierz próbował wyprowadzić kogokolwiek w pole. Zgodnie ze wszystkimi źródłami pisanymi, zabijały bez pomyślunku, próbując się tylko pożywić. Głód i wschód słońca. To były jedyne rzeczy, które rozumiały te poruszające się zwłoki. A przynajmniej tak było dotąd.

Gdy dojechali na skraj lasu, Aleksy wyszedł z auta i wyciągnął z kieszeni telefon, żeby go wyciszyć, a wtedy dojrzał informację o nieodebranej wiadomości. Z uczuciem narastającego bólu w piersi nacisnął ikonkę koperty i otworzył wiadomość od Gabriela.

Uważajcie na siebie. Błagam cię, odezwij się rano.

— Nie masz pojęcia, ile on nocy przez ciebie nie przespał — burknął Konrad, patrząc na niego z ręką opartą na otwartych drzwiach. — Masz wypisane na twarzy, od kogo dostałeś wiadomość.

— Okey, powiedziałeś swoje na ten temat. Odpuść — wycedził Aleksy, drżącymi dłońmi wyłączając wibracje w telefonie. Chciał, żeby Konrad po prostu przestał mówić o Gabrielu.

— To były wyjątkowo chamskie zagrania — ciągnął Konrad, pochylając się nad tylnym siedzenie, gdzie stała jego torba. — Spróbuj przez chwilę wyjść poza ramy swojego egocentryzmu i pomyśleć, co on czuł, gdy wertował te tysiące maili z opisami brutalnych zabójstw, a ty nie odpisywałeś na żadnego SMS-a. Nie byłeś w stanie nawet napisać pieprzonego żyję raz na jakiś czas.

— Czy ty masz mi coś do powiedzenia, poza wpieprzaniem się w moją relację z Gabrielem? — zapytał w końcu ze złością Aleksy, wyrzucając ze swojej torby wszystko, co nie było srebrnymi nożami myśliwskimi, kołkami i prowiantem.

— Całe mnóstwo, tak szczerze mówiąc, bo mi też nie raczyłeś odpisywać i wiedzieliśmy, że żyjesz tylko dlatego, że przyjmowałeś zlecenia od Lidki! — warknął Konrad i trzasnął drzwiami, mierząc go wściekłym spojrzeniem.

— Tobie też odpisywałem!

— Z tygodniowym opóźnieniem! Tygodniowym!

— Wiesz co — sapnął z niedowierzaniem Aleksy, zamykając drzwi również po swojej stronie. — Nie wierzę, że poruszasz te tematy właśnie teraz. Zaraz idziemy zapolować na Wąpierza, a ty mi robisz wymówki, że codziennie się nie meldowałem?!

— Nie mam pojęcia, za co on cię kocha i dlaczego się z tobą przyjaźnię — warknął w końcu Konrad i obróciwszy się napięcie, ruszył w stronę skraju lasu. Aleksy przetarł mocno dłońmi twarz, próbując wyrównać oddech i się uspokoić. On też nie potrafił mu tego wyjaśnić, bo według wszelkich praw logiki Konrad i Gabriel powinni już dawno temu, przestać się nim interesować.

...on cię kocha...

Zmusił się, by zignorować fakt, że Konrad nie użył czasu przeszłego i podążył jego śladem. Ramię w ramię stanęli na skraju lasu, przyglądając się słońcu, powoli chylącemu się ku koronom drzew. Już niedługo będzie zmierzchać.

— Gdzie mam szukać trumny? W ogóle to naprawdę będzie taka... zwykła trumna? — zapytał ostrożnie Aleksy, starannie omijając wzrokiem przyjaciela.

— Taaak — odpowiedział powoli Konrad. Wydawało się, że mimo wszystko chce ciągnąć poprzedni temat, ale w końcu spojrzał na niego bezradnie i wzruszył ramionami. — W teorii to powinna być nie całkiem zakopana trumna, przykryta strzechą, albo schowana pod jakimś drzewem, ale... jeżeli ten Wąpierz umie polować i przerwać w trakcie wysysania krwi dziesiątki razy to... ja jednak bym myślał poza schematami.

— Zadzwonię do Lidki — powiedział po chwili Aleksy, wyciągając z kieszeni telefon. — Niech przekaże tę informację innym, bo jeżeli Wąpierz się tak zachowuje, to może być podobnie z innymi demonami.

Konrad nie musiał nic mówić, bo miał wypisane na twarzy, co sądzi o dzwonieniu do Lidki, a nie Gabriela, ale Aleksy całkiem go zignorował. Gorącą linią dla wszystkich guślarzy, łowców i wiedźm był dziekanat, a nie jeden z wykładowców. Lidka odebrała niemal od razu, ale zanim zdążyła się odezwać, wyjaśnił jej pospiesznie ich obawy i nie dopuszczając do głosu, pożegnał się.

— Nie rozdzielamy się — rzucił ostrzegawczo Aleksy, patrząc na niego spode łba.

— Nawet nie przeszło mi to przez myśl, bo chociaż zabijałeś już demony, to jest to twój pierwszy Wąpierz. A do tego dość... specyficzny — mruknął Konrad. Po chwili wahania poklepał go po bratersku po ramieniu i podał szalik. — Nie daj się zajść od tyłu. Wal w głowę, żeby nie miał czasu cię użreć. Jeżeli będziesz miał szansę, wbij mu nóż gdziekolwiek w czaszkę. 

Wbicie srebrnego ostrza w głowę niemal każdego demona bardzo go spowalniało, a trafienie w podstawę czaszki nawet unieruchomiało. 

Szalik natomiast absolutnie nie dawał żadnego bezpieczeństwa, ale będą mieli zdecydowanie więcej czasu na reakcję, zanim Wąpierz go z nich zszarpie. Oczywiście mógł ich ugryźć w dowolne inne miejsce i zniewolić. Celem nie była jednak obrona przed jego urokiem, ale niewykrwawienie się na śmierć. Bo jeżeli demon rozszarpie tętnice, to już nic im nie pomoże.

Ostatnie promienie słońca znikały za koronami drzew, gdy Aleksy opatulił się szczelnie długim, czarnym szalikiem, wiążąc go porządnie tuż nad obojczykiem. Niebo przybrało pomarańczowo-niebieską barwę, rozświetlając długie cienie wyciągające w ich stronę swoje macki. Zapraszały ich w swoje objęcia, między konary drzew, gdzie czekała na nich ciemność. W jej towarzystwie mieli ruszyć na łowcy.

Skinęli na siebie i ruszyli w gęstwinę, stawiając raźne kroki na suchej ściółce leśnej. Towarzyszyły im przyjemne trzaski brązowawych liści pod stopami, gdy z każdym krokiem coraz bardziej oddalali się od samochodu. Z myśliwskim nożem z posrebrzanym ostrzem w dłoni i drewnianymi kołkami w torbie przesuniętej na plecy, Aleksy nie mógł przestać myśleć o tym, że to niemożliwe, żeby demon taki, jak Wąpierz był w stanie logicznie myśleć. Co innego opiekun lasu Leszy, czy Krasnoludki, zajmujące się domostwem, ale nie taki bezmyślny krwiopijca. Coś tu było nie tak...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro