Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szli przez las, nawet nie starając się być specjalnie cicho. Mieli ściągnąć na siebie Wąpierza, a nie go zaskoczyć. Na takie szczęślcie nie mogli liczyć. Nie wiedzieli, gdzie dokładnie jest, a jedynie podejrzewali, że jego gniazdo znajduje się w tym lesie, gdzieś w środkowym paśmie. Dowodziło tego symetryczne rozmieszczenie miejsc napaści wzdłuż północnej i południowej linii gęstwiny, wytyczającej granicę z miastem.

— Wiesz... — zaczął Konrad, a Aleksy jęknął, zatrzymując się w miejscu.

— Nie. Po prostu daj mi święty spokój. Jeżeli jeszcze raz poruszysz temat Gabriela, to...

— Nie zamierzałem — przerwał mu ze złośliwym uśmiechem, mijając zgrabnie pień dorodnego dębu, by obejrzeć go z drugiej strony. — Ale skoro już o tym mowa, ma urodziny w lipcu, o czym na pewno nie pamiętasz.

— Nie rozmawiam z tobą na jego temat do czasu powrotu do Akademii. Koniec, daj mi pożyć i nie dać się upolować na tym końcu świata! — odpowiedział ostro i kopnął w leżący nieopodal stos desek. Zachrobotały lekko, rozsypując się na boki.

— Nie ma sprawy, chociaż to kuszące, no wiesz... spacer po lesie, chłodne piwo w ręku i rozmowa o naszym życiu uczuciowym — podjudzał go Konrad, uśmiechając się coraz szerzej z szelmowskim błyskiem w oku. Rozszerzyli teren poszukiwań i teraz oddaleni od siebie o ponad pięć metrów, oglądali dokładnie wszystkie mijane drzewa, u których stóp mogłaby się zmieścić trumna.

— Ty masz życie uczuciowe? — parsknął Aleksy, ale natychmiast zamilkł, widząc, jak bardzo tym komentarzem uraził Konrada. Był ostatnim, który miał prawo cokolwiek mówić na ten temat, nawet jeżeli chciał się na nim odegrać za słowa wypowiedziane w samochodzie. Jakkolwiek nie byłby prawdziwe i bolesne. — Przepraszam, miałem na myśli... Nie wiedziałem, że kogoś masz...

— Nie mam — odpowiedział szorstko i pochylił się nad smętnie zwisającym rąbkiem materiału na cienkiej gałęzi. Robiło się coraz ciemniej i Aleksy nie był już w stanie dostrzec wyrazu jego twarzy, gdy ten oddalił się od niego o kolejne kilka kroków.

— Masz kogoś, kogo lubisz? — zapytał ostrożnie. Konrad bywał oczywiście zainteresowany dziewczynami i żywiołowo dyskutował o nich z Wiktorem, ale Aleksy nie przypominał sobie, żeby przyjaciel mówił o jakiekolwiek na poważnie. Z drugiej jednak strony nigdy nie przywiązywał do tego specjalnie uwagi. Wówczas koncentrował się przede wszystkim na tym, by zmusić swoje ciało i umysł do zainteresowania kobietami. Uczucia nie miały żadnego znaczenia. — Znam ją?

— Lidka — rzucił chłodno. Aleksy bardzo się ucieszył, że zapadł zmrok i Konrad nie może zobaczyć szoku, który niewątpliwie odmalował się na jego twarzy. Znał ich od prawie dziesięciu lat i nigdy nie zauważył, żeby kiedykolwiek między nimi iskrzyło. 

— To świetna dziewczyna — odpowiedział najłagodniej, jak potrafił, biorąc pod uwagę to, jak bardzo był zaskoczony tym wyznaniem i sytuacją, w jakiej się znaleźli. — Jak wam... idzie?

— Nie idzie. Nie jest zainteresowana — westchnął Konrad i wypuściwszy powietrze ze świstem, stanął na niewielkiej polance pomiędzy rosłymi brzózkami. — Wszystko zaczęło się na tym wyjeździe w Alpach, w sensie, bardzo ją polubiłem. Tak inaczej. Chciałem czegoś więcej i próbowałem, no wiesz, zaprosić ją na randkę, czy coś w tym guście, ale... do dziś mi się nie udało.

— Dlaczego?

— Bo zabierała z nami Gabrysia, a jak się wykręcał, to wracała z nim do Akademii albo mówiła, że jest zajęta...

— Ona jest zajęta — zauważył przytomnie Aleksy, rozgarniając stopą stertę liści. Przykucnął, wspierając łokcie na kolanach i spojrzał łagodnie na przyjaciela. — A powiedziałeś jej?

— Co powiedziałem? — zapytał zafrasowany. Przygiął się i zajrzał pod wystające konary, gdzie faktycznie spokojnie taka trumna mogłaby się zmieścić. Po chwili jednak wyprostował się i spojrzał na Aleksego pytająco.

— Czy powiedziałeś, że chcesz ją zaprosić na randkę i że ją lubisz?

Wilczyński wsparł ręce na biodrach i przez dłuższą chwilę taksował go wzrokiem, jakby próbował sobie przypomnieć wszystkie sytuacje, w których dzwonił do Lidki albo rozmawiał z nią w dziekanacie.

— Czy chcesz mi powiedzieć, że... jeżeli, hipotetycznie, zapraszałbyś Gabrysia na randkę, to powiedziałbyś coś w stylu... Cześć, jesteś śliczny jak marzenie, dasz się porwać na randkę? — zapytał podejrzliwie, unosząc brwi w geście niedowierzania. Ton jego głosu sugerował jednak, że pomimo żartobliwego wydźwięku wypowiedzi, pytał go bardzo poważnie.

— Hipotetycznie, tak. Tylko ominąłbym wstawkę o wyglądzie — odpowiedział Aleksy, podnosząc się z kucek i rozglądając dookoła. Wtedy zauważył, że Konrad nadal patrzy na niego wyczekująco, więc westchnął i dodał: — Powiedziałbym, że chciałbym go zabrać na randkę.

— Tak po prostu?

— Tak. Tak, po prostu — przyznał, wzruszając ramionami. — Hipotetycznie.

— Hipotetycznie — przytaknął Konrad, niecierpliwie machając ręką, żeby go zbyć. — Czyli nie kluczyłbyś wokół tematu? Tak prosto z mostu byś walił?

— To chyba nie w moim stylu, żeby prowadzić taką podjazdówkę — mruknął Aleksy, sam zaskoczony tym, że te słowa przychodziły mu tak naturalnie, a przecież nigdy nikogo tak z serca nie podrywał. Próbował zdobyć dziewczyny, gdy wychodzili z Wiktorem, Antonim i bliźniakami do dyskoteki, ale to dlatego, że chciał udowodnić im (i sobie), że może poderwać przedstawicielkę płci pięknej. Owszem mógł, owszem całował się, a nawet wkładał im ręce pod bluzkę, ale niezmiennie poziom jego ekscytacji szorował wówczas po podłodze rzeczonej dyskoteki. — Gdybym już kogoś zapraszał na randkę, to wtedy, gdyby mi naprawdę zależało, a nie żeby się poznać.

— W sumie to nie głupie, żeby tak grać w otwarte karty, skoro ja naprawdę chcę... — zamyślił się, podążając skrajem gęstwiny za Aleksym. Wchodząc między zarośla, podeszli bliżej siebie, by mieć się na wyciągnięcie ręki. — A jakbyś zaprosił Gabrysia na randkę? W sensie co byś powiedział? Hipotetycznie, oczywiście.

— Cześć, chciałbym cię zaprosić na randkę do kina i na kolację, co o tym myślisz? — mruknął po chwili Aleksy, średnio zadowolony z tego teoretyzowania. 

— Takie bardzo... nijakie.

— W prostocie tkwi siła przekazu — odpowiedział, naprawdę starając się być pomocny. Poczuwał się do dania najlepszej rady, jaką umiał. Byli w końcu przyjaciółmi i jakkolwiek Aleksy nie chciałby się do tego przyznać, łaknął kontaktu z drugim człowiekiem. Czuł to od powrotu z Akademii bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. — Wydaje mi się, że znacie się już tak długo, że możesz mówić wprost. Jeżeli odmówi i tak jesteśmy wszyscy na tyle blisko, że nie będzie dziwnej atmosfery.

Między nim a Gabrielem nie było dziwnej atmosfery, pomyślał. Nie powiedział tego na głos po części dlatego, że była to wierutna bzdura, a po części dlatego, że zaszli z tym hipotetyzowaniem już i tak stanowczo za daleko.

— O tak, wspólne zabijanie demonów i oglądanie zdjęć zwłok zbliża — sarknął z rozbawieniem Konrad i już otwierał usta, by coś dodać, gdy po obu stronach rozległ się wyraźny trzask gałęzi. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i ku zaskoczeniu Aleksego, Konrad wyciągnął pięść, sugerując grę w papier, nożyce i kamień. Aleksy poddał się, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą i podjął wyzwanie. Przegrał, więc bez słowa sprzeciwu ruszył za przyjacielem. Położył mu dłoń na lędźwiach i sam, niemal ciągle wpatrując się w zarośla za swoimi plecami, ruszył za nim. Konrad wypadł z krzaków pomiędzy strzeliste sosny i natychmiast klęknął na ziemi, rozglądając się za tyczkowatymi łydkami demona tuż nad ściółką pod iglastą strzechą. Aleksy stanął na rozstawionych nogach tuż obok niego. Uniósł posrebrzany nóż na wysokość twarzy, ale żaden z nich niczego nie dostrzegł.

— Słyszałem go — wycedził Konrad, nadal z klatką piersiową pochyloną blisko do ściółki. — Słyszałeś go, nie?

— Głośno i wyraźnie — szepnął Aleksy. Nadstawiał uszu, próbując wyłapać jakikolwiek dźwięk, ale otaczała ich tylko cisza. — Albo to było zwierzę, albo... on nas wykiwał?

— Niemożliwe — odciął się Konrad, podnosząc się powoli z kolan. Aleksy widział kątem oka jego wykrzywioną w grymasie irytacji twarz, ale w oczach dostrzegł też coś jeszcze. Przebłysk strachu i doskonale go rozumiał. Wąpierze, podobnie jak Wilkołaki umiały polować, były łowcami, poszukiwały zwierzyny, ale obaj byli bezwzględnie pewni, że nie mogły tworzyć skomplikowanych planów. — Gówno nie Wąpierz. To musi być człowiek.

— Wróćmy do tej ścieżki w gęstwinie, gdzie usłyszeliśmy szelesty. Może wychwycimy coś jeszcze.

— Powiedz mi, że masz pistolet — wysyczał Konrad, posłusznie ruszając za Aleksym. Tym razem jednak on bronił ich tyłów.

— Mieliśmy polować na Wąpierza, a nie Wilkołaka — syknął Aleksy i ostrożnie rozejrzał się po ścieżce, po czym wrócił do obranej wcześniej trasy. Guślarze, łowcy i wiedźmy mieli wolną rękę przy zabijaniu demonów, ale nie wolno im było zabić człowieka. Jeżeli znaleźli kogoś, kto ich zdaniem był opętany, musieli wezwać jednego z profesorów i złapać nieszczęśnika żywcem. Najczęściej jednak go krępowali i zabierali ciężarówką do Akademii. Tam sam profesor Godlewski zajmował się problemem. Używanie, czy chociażby noszenie przy sobie pistoletu było również kłopotliwe, bo jeżeli policja ich przeszukała w podróży, to rozpoczynała się skomplikowana procedura weryfikacji licencji na broń. A mundurowi nie zawsze byli skłonni od razu kontaktować się z Akademią albo swoimi zwierzchnikami.

Po raz kolejny wyszli z gęstego zagajniczka i powoli rozejrzeli się dookoła. Tutaj drzewa rosły daleko od siebie, więc mieli nawet nie najgorszą widoczność, pomimo płachty nocy, która otuliła ich szczelnie niczym kokon. Aleksy wyciągnął nieco swój telefon z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Była prawie północ.

— Miałeś telefon od burmistrza?

— Nie — odpowiedział spokojnie Konrad, prostując się nieznacznie. Brak kontaktu ze strony Babickiego oznaczał, że najprawdopodobniej nie doszło do żadnego ataku w mieście. Policja wiedziała, że przyjechali, więc gdyby coś się stało, dostaliby wiadomość relatywnie szybko. Wszystkie jednostki były przecież postawione w stan gotowości. — Albo stoi za tym człowiek i właśnie nam robi Blair Witch Project, albo obiegły nas sarny.

— Czy ty słyszałeś tam odgłos kopyt? — zapytał z przekąsem Aleksy i poprawił nieznacznie torbę na ramieniu. 

Szósty zmysł podpowiadał mu, że są we właściwym miejscu, że podjęli dobry trop. Ruszyli między drzewami, obserwując okolice i jednocześnie mając oko na siebie nawzajem, więc Aleksy nie był w stanie powiedzieć, kiedy im to umknęło. Najpierw usłyszał głośny trzask, a potem gałąź przecięła powietrze i ścięła Konrada z nóg. Widział, jak pada płasko na twarz, a jego głowa odbija się od podłoża niczym piłka. Ruszył w jego kierunku, ale wtedy usłyszał kolejny trzask. Obrócił się napięcie i nie zdążył nawet przyjrzeć się napastnikowi, gdy ten go staranował, uderzając nim boleśnie o konar rozłożystego dębu. Powietrze uciekło mu z płuc i upuścił nóż, a sekundę później nozdrza wypełnił mu odór rozkładu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro