Rozdział 5, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Guuuuuuśśśśśśślaszzzzzzzz... — wysyczał Wąpierz, wbijając mocniej długie szpony w jego sportową kurtkę. 

Aleksy nie miał czasu zastanawiać się, skąd demon wie, kim jest. Wcisnął ręce pomiędzy oślizgłe ramiona w poszarpanej koszuli i zaparł się dłońmi na jego piersi, wytężając wszystkie mięśnie, by go od siebie odepchnąć. Gdy rozprostował łokcie, jego oczom ukazała się obrzydliwa, rumiana twarz, od której policzka odpadał kawałek skóry. Widział mętne oczy, w których odbijał się blask księżyca i on sam. Wąskie sine usta rozwarły się, ukazując rząd brudnych, ostrych zębów.

Nigdy nie polował na Wąpierza i nigdy nie stanął oko w oko z takim, walczył z Południcami i już zbyt wiele duchów w jego karierze, próbowało go zabić, żeby teraz strach wziął nad nim górę. Odepchnął Wąpierza, jak najdalej potrafił, wciskając między nich kolano i zamierzywszy się na oślep, opuścił stopę dokładnie w staw kolanowy demona. Bestia zawyła i runęła na plecy, przerzucając przez siebie Aleksego. Zerwał z siebie torbę i przetoczył się na brzuch, a potem skoczył na równe nogi w tym samym momencie, gdy Wąpierz stanął prosto, wbijając w niego mordercze spojrzenie. Stanęli naprzeciwko siebie, a po ułamku sekundy Aleksy rzucił się w jego stronę, ignorując przenikliwy ból w prawym boku. Demon zrobił unik i nim Aleksy zdążył się obrócić, założył mu prawą ręką chwyt na szyję. Szarpnął się wściekle, gdy demon wbił zęby w szalik, którym był owinięty pod samą brodę. Szamotali się, boleśnie obijając o konary drzew. Aleksy próbował się wyswobodzić, a Wąpierz chciał zerwać materiał chroniący jego tętnicę.

— Aleksy! — krzyk Konrada dobiegł go gdzieś z prawej strony, ale nie był w stanie go zlokalizować. Panika w piersi przybrała na sile, gdy zdał sobie sprawę, że obraz przed oczami traci na ostrości i coraz trudniej mu złapać powietrze. Wąpierz za wszelką cenę chciał wbić kły w jego szyję i jednocześnie po prostu go dusił. Aleksy rozpaczliwie szarpał, starając się oderwać jego przedramię od swojej szyi, ale wilgotna koszula demona rwała mu się w rękach, tak samo, jak jego skóra. Wrzasnął w końcu wściekle i gdy znaleźli się odpowiednio blisko, zaparł się stopą na drzewie naprzeciwko i odepchnął. Zatoczyli się do tyłu. Wąpierz uderzył plecami w pień, skrzecząc wściekle, a Aleksy w niego. Uścisk zelżał i natychmiast to wykorzystał. Rzucił się do przodu i robiąc koziołka na ściółce, chwycił upuszczony nóż. Demonowi tylko chwilę zajęło rozeznanie się w sytuacji; ruszył w jego stronę. Obolały Aleksy przygiął nogi w kolanach, gotowy do starcia, gdy Wąpierz znieruchomiał i runął jak długi wprost pod jego nogi. Konrad stał nad jego ciałem, oddychając ciężko ze wzrokiem utkwionym w rękojeści noża, wystającej z potylicy demona.

— Kurwa, to jednak był Wąpierz — syknął, kopiąc ze złością truchło. — Jesteś cały?

— Tak — zachrypiał, ignorując nieprzyjemnie mrowienie w krtani. Pochylił się i wsparł ręce na kolanach, próbując opanować falę bólu rozchodzącą się po prawym boku. — A ty?

Konrad wyglądał źle. Z rozciętego łuku brwiowego ciekła po skroni krew, a lewa strona twarzy zdążyła błyskawicznie napuchnąć.

— Jesteś świadkiem. Zastawił na mnie zasadzkę! — warknął wściekle Konrad i machnął ręką na Aleksego. Ten porzucił nóż i pochylił się nad Wąpierzem, rozkładając jego nogi na boki, podczas gdy Konrad wyszarpnął z torby maczetę i bez zawahania uniósł ją nad głowę. Opuścił ostrze, wykonując precyzyjną dekapitację. Wcisnął broń do pochwy i rozejrzał się dookoła. Zlokalizował kamień mieszczący się w pięści i zgarnąwszy go spomiędzy liści, wepchnął w popękane usta demona. Aleksy skrzywił się, słysząc nieprzyjemny zgrzyt, gdy kamień ocierał się o wystające zęby, ale Konrad pozostał niewzruszony. Uniósł głowę demona bez najmniejszego obrzydzenia, przeniósł między nogi Wąpierza i wcisnął twarzą do ziemi.

Istniały dwie metody zabicia Wąpierza. Pierwsza, bezpieczniejsza, polegała na znalezieniu jego gniazda czy też leża, czyli miejsca, gdzie ukrywał się przed promieniami słońca. Trzeba było poczekać, aż zaśnie, odciąć mu głowę i wsadzić ją między nogi, a potem go spalić. Drugą, mniej rekomendowaną metodą, było bezpośrednie starcie i również spalenie truchła, jak to mieli zamiar teraz uczynić, gdy pojawi się zleceniodawca.

— Dzwonię do burmistrza, a ty zrób dokumentację tej pułapki — wydusił Aleksy, siadając pod pobliskim drzewem. Nie spuszczając Wąpierza z oka, chwycił swój nóż i drugą ręką wybrał numer do Babickiego. — Panie burmistrzu? Zabiliśmy Wąpierza. Wysyłam panu współrzędne... proszę tu przyjechać najszybciej... jak pan będzie mógł — wyrzucił z siebie jednym tchem, próbując opanować atak kaszlu. Nim Babicki zdążył cokolwiek odpowiedzieć, rozłączył się i wysłał mu współrzędne ich położenia. Drżącą dłonią wyciągnął wodę z torby i pociągnął z niej solidny łyk. Ciepła woda natychmiast przyniosła mu ulgę, choć niewielką. Oparł się wygodnie o drzewo i stukając telefonem o plastikową butelkę, zerkną na Konrada, który próbował rozpracować działanie pułapki. Bezwiednie wybrał kolejny numer, nie spuszczając wzroku z Wilczyńskiego.

— Aleksy? — Zachrypnięty głos Gabriela rozległ się w słuchawce już po pierwszym sygnale. Przez fale wściekłości i adrenaliny, którymi kipiało jego ciało, przedarło się przyjemne ciepło, gdy tylko go usłyszał.

— Zabiliśmy go — wydusił, z trudem przełykając ślinę. Wąpierz jednak solidnie go poddusił.

— Nic wam nie jest? — Słyszał wyraźną ulgę w jego głosie i pomyślał, że to przyjemne uczucie, mieć do kogo zadzwonić po tak bliskim spotkaniu ze śmiercią. I mieć z kim stawić czoła tej śmierci.

— Poobijani, ale żyjemy.

— Wezmę od Lidki auto i już po was jadę — powiedział raźno, całkiem rozbudzony. Aleksy parsknął, opierając głowę o pień. 

Obserwował, jak ciało Wąpierza podryguje, a dłonie przesuwają się po omacku wzdłuż tułowia, poszukując głowy. Aleksego wyjątkowo bawiło to, że siedzi obok rozczłonkowanego demona i wesoło gawędzi sobie przez telefon.

— Nie trzeba, damy sobie radę. Wrócimy do Akademii przed wieczorem — powiedział cicho i zamilkł, gdy Konrad poszedł do niego chwiejnym krokiem. — Daję ci Konrada.

Przyjaciel chwycił aparat i ze znaną sobie żarliwością zaczął Gabrielowi opisywać wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, jakby nie było trzeciej nad ranem. Aleksy postawił stopy na ziemi i oparł nadgarstki na kolanach, pozwalając myślom swobodnie płynąć. Czuł, jak powoli ogarnia go obezwładniające zmęczenie. Przy każdym wdechu ostry ból rozchodził się po jego żebrach. Gdzieś w tle słyszał wywód Konrada, ale nawet nie wiedział, kiedy upłynęła godzina i z przeciwnej strony, z której przyszli nadjechało terenowe auto policji. Konrad pożegnał się z Gabrielem i oddał Aleksemu telefon.

Na tle lasu skąpanego w bladej łunie nagiego księżyca pojawiła się sylwetka trzech mężczyzn. Wysiedli z samochodu i ostrożnie podeszli bliżej. 

— Nie do wiary... — wydusił burmistrz Babicki, podchodząc do Wąpierza, a gdy dłoń demona drgnęła spazmatycznie, odskoczył do tyłu. Aleksy podniósł się z ziemi i bez skrupułów przydepnął butem drżące palce. Nie czuł kompletnie nic. Wąpierz, jak każdy inny agresywny, żądny krwi demon, nie wzbudzał w nim żadnych emocji.

— Żeby nie było wątpliwości — mruknął Konrad i pochyliwszy się, podniósł głowę trupa. Jego oczy otworzyły się nagle i z ust wydarł się przytłumiony kamieniem pisk. Komendant, leśniczy i Babicki odruchowo się odsunęli, nie spuszczając wzroku z wykrzywionej w grymasie wściekłości twarzy. Kamień znowu zachrobotał o zaostrzone zęby. Konrad wzruszył ramionami i wepchnął głowę z powrotem między nogi, znów twarzą do ziemi.

— Co teraz? — wydusił komendant, patrząc na nich z mieszaniną przerażenia i fascynacji.

— Musi pan wybaczyć, leśniczy — westchnął Wilczyński i wyciągnąwszy z torby butelkę wódki, polał nią wąpierza. — Proszę przynieść gaśnicę z auta, tak na wszelki wypadek — poinstruował i odpaliwszy swoje zippo, przytknął płomień do ubrania demona. Materiał na brzuchu natychmiast zajął się ogniem.

— Wąpierzowi trzeba odciąć głowę i najlepiej od razu spalić — wyjaśnił Aleksy, patrząc z umiarkowanym zainteresowaniem na drżącego w agonii demona. Ogień rozprzestrzeniał się centymetr po centymetrze. Obrzydliwy smród palonego ciała wypełnił ich nozdrza, przylegając do odzieży i włosów.

— A głowa między nogi, to...? — wydusił komendant, spoglądając z ostrożnym zainteresowaniem na płomienie.

— Musieliśmy na was poczekać, więc odcięliśmy mu głowę i wsadziliśmy między nogi, żeby zajął się jej szukaniem — odpowiedział ze wzrokiem utkwionym w ognisku, z którego tlił się coraz to większy, czarny dym. Wiedział, że jeszcze przez kilka dni to wspomnienie będzie go prześladowało za każdym razem, gdy będzie jadł mięso. Przywykł do tego.

Zadarł głowę, patrząc na wychylający się spomiędzy liści księżyc na bezchmurnym niebie. Do tego wszystkiego zdążył się już przyzwyczaić. Do bycia wiecznie poobijanym, do dotyku umarłych i rzutów adrenaliny, które wyzwalały się jeszcze przez jakiś czas po wykonaniu zlecenia, ale polujący z taką zaradnością krwiożerczy demon był dla niego czymś nowym. Sztuczka z odwróceniem uwagi dźwiękiem i pułapka, w którą wpadł Konrad, wieńczyło to, że Wąpierz wiedział, że są guślarzami. Tylko skąd?

Gdy ognisko dogasło i z Wąpierza zostały tylko kości, leśniczy został, by posprzątać, a komendant i burmistrz odwieźli ich do samochodu. 

— Stop — wymamrotał nagle Konrad, kilkadziesiąt metrów od ogniska. 

Aleksy spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami, ale ten nie odpowiedział. Gdy auto zatrzymało się na środku drogi, otworzył drzwi z rozmachem i zawisnąwszy na drzwiach, zwymiotował. Najwyraźniej uderzenie w głowę było mocniejsze, niż mu się wydawało i gdy zlecenie dobiegło końca, a stres opadł, konsekwencje dały o sobie znać. Wilczyński wsiadł z powrotem, ale otworzył okno i przewieszony przez nie, zamknął oczy. 

Aleksy i komendant pomogli mu położyć się na tylnym siedzeniu BMW Gabriela, gdzie zapadł w płytki sen, podczas gdy Aleksy usiadł za kierownicą i zawiózł ich do opłaconego przez Babickiego hotelu w centrum miasta. 

Najlepszy nocleg, jaki mamy!, tak go zapewnił i żaden z nich nie oponował. Uprzedzona o ich przybyciu recepcjonistka osobiście eskortowała ich do pokoju, z pełnym profesjonalizmem ignorując ich brudne i śmierdzące ubrania, a także liczne zadrapania na ramionach i twarzy. Konrad padł na łóżko od razu, nie kwapiąc się nawet do zdjęcia butów. 

— Konrad? — zagadnął łagodnie Aleksy, ale przyjaciel nawet nie drgnął. 

Zrzucił buty i kurtkę, a potem ostrożnie rozebrał Wilczyńskiego z pokrytych krwią i liśćmi ubrań. Wepchnął je razem ze swoimi do worka na śmieci i szczelnie zawiązał. Okrył Konrada cienką kołdrą i ostatkiem sił, rzucił się na swoje łóżko. Raz jeszcze spojrzał na telefon, żeby nastawić budzik. Na wpół otulony płaszczem snu, nacisnął ikonkę nieodebranej wiadomości. Gabriel.

Daj mi znać, gdybyś czegokolwiek potrzebował.

Uśmiechnąwszy się słabo, odłożył aparat na szafkę nocną obok siebie i gdy tylko jego głowa dotknęła poduszki, zapadł w kamienny sen.

Pierwszy raz od lat, nie śniło mu się zupełnie nic.

Obudził go ostry dźwięk dzwonka, ale  długo nie mógł zmusić swojego ciała do ruchu, by go wyłączyć. Konrad drgnął na łóżku, mamrocząc coś bez ładu. Aleksy bardzo ostrożnie przetarł dłońmi. Mimowolne syknięcie wydarło się z jego ust. Ból od żeber promieniował na całą klatkę piersiową, aż do kręgosłupa. Ostrożnie opuścił dłonie, zerkając w stronę okna. Przez źle zasunięte kotary do pokoju sączyło się popołudniowe słońce. 

— Łeb mi pęka — wydusił w końcu na tyle wyraźnie, by można go było zrozumieć. Aleksy podźwignął się na łokcie i spojrzał na niego zaspanym wzrokiem.

— W co ty przywaliłeś? — mruknął, powoli siadając na łóżku. Adrenalina, która jeszcze w nocy krążyła w jego żyłach, działając na obtłuczenia jak morfina, całkiem zniknęła. Aleksy z trudem oddychał i nawet najmniejszy ruch powodował ostry ból, ale na razie nie chciał nawet patrzeć na to, co Wąpierz mu zrobił z żebrami. Był w stanie chodzić, ale Konrad najwyraźniej miał dużo mniej szczęścia i całkiem opadł z sił.

Aleksy zmoczył ręcznik w łazience i bardzo delikatnie otarł Wilczyńskiemu rozcięcie, a potem całą opuchniętą twarz.

— Wracajmy do domu — wydusił Konrad, również próbując podnieść się z materaca. Koniec końców Aleksy musiał mu pomóc naciągnąć ubrania i jeszcze raz obmyć twarz. Dopiero wtedy przebrani w świeże koszulki i jeansy zeszli do hotelowej recepcji. Aleksy posadził Konrada na okrągłej kanapie i powoli, tłumiąc w piersi jęk, zdjął torby z ramion. Położył je obok niego i podszedł do lady, za którą stała ładna dziewczyna w jego wieku.

— Przepraszam za bałagan w pokoju — wymamrotał skruszony, oddając klucze, ale ta zbyła go tylko grzecznościowym pożegnaniem. Byli gośćmi burmistrza, więc bez słowa skargi udzielono im noclegu, ale byli jednak podejrzanymi typami, których z radością się pozbywano. Nie oni pierwsi, nie ostatni. Aleksy nigdy nie chował urazy do postronnych, niczego nieświadomych ludzi.

Na parkingu Konrad bez słowa oddał mu kluczyki i wślizgnąwszy się na tylne siedzenie, nakrył głowę jego kurtką i znieruchomiał. Aleksy zajął miejsce za kierownicą i wyjął z torby bułkę, którą poprzedniej nocy zabrał z gabinetu burmistrza. Obrócił się, by ostatni raz przed odjazdem rzucić okiem na pogrążonego w śnie Konrada. Poobijany, leżał rozciągnięty na tylnym siedzeniu z krwią we włosach i ziemią pod paznokciami. Aleksy, przytrzymawszy kanapkę w ustach, odpalił silnik i wyjechał na mało ruchliwą ulicę.

Cieszył się, że pojechali na to zlecenie razem. I na polowanie na Biesa, też pojadą we dwóch, nie było innej możliwości. To wszystko było zbyt niebezpieczne.

Po drodze Aleksy zatrzymywał się dwa razy, żeby sobie kupić kawę i skorzystać z toalety. Konrad za każdym razem bez słowa wracał na tylne siedzenie i natychmiast zasypiał. Przebudzony reagował na światło i odpowiadał logicznie, więc Aleksy zdecydował się wrócić prosto do Akademii. Tam Jadłowski go zbada i powie, co robić dalej. Jeżeli miał wstrząśnienie mózgu, zabiorą go do szpitala. 

Podczas postojów Aleksy przechadzał się powoli po parkingach Miejsc Obsługi Pasażera, rozprostowując nogi i czekając, aż ból w dociśniętych przez długi czas żebrach zelży. Proszki przeciwbólowe w ogóle nie działały, więc pozostało mu tylko zacisnąć zęby i dojechać do Akademii. 

Po kilkudziesięciu minutach wracał do samochodu i kontynuował podróż. Tym razem bez wesołych rozmów i radosnych przyśpiewek, ale za to obaj żywi. Nawet jeżeli mocno poturbowani.

Dojechaliśmy do Warszawy. Będziemy za 30 minut. Konrad jest poobijany.

Wysłał Lidce wiadomość, gdy dojechał do Warszawy i rezygnując z ostatniego postoju, skierował się prosto do Kampinosu. Słońce powoli chyliło się ku widnokręgowi, gdy skręcił z bocznej drogi do parku i ignorując, jadące za nim auto skierował się do Akademii. Tak, jak podejrzewał, jeep skręcił w leśną gęstwinę i po chwili jego światła całkiem zniknęły.

— Hej, dojechaliśmy — zawołał głośno Aleksy, przejeżdżając przez bramę prowadzącą na parking. Odpowiedziała mu cisza. Wziął głęboki wdech i krzywiąc się z bólu, zaparkował pod samymi drzwiami Akademii. Wysiadł i obszedł auto, wyciągając telefon, by zadzwonić do Lidki, gdy zobaczył, jak wraz z Gabrielem zbiega ku nim po kamiennych schodkach.

— Aleksy! — zawołała ze łzami w oczach i niemal zatrzymała się w miejscu. Rozejrzała się zagubiona, podczas gdy Gabriel blady na twarzy szedł prosto w stronę Aleksego.

Przez tę krótką chwilę, Aleksego nie obchodziło nic innego niż te błękitne tęczówki, wpatrujące się w niego z taką ogromną ulgą i czułością. Znalazł w nich potwierdzenie każdego słowa Konrada. Gabriel naprawdę nadal coś do niego czuł, naprawdę nadal mu zależało. To nie była jego zwykła dobroć i troska o otaczających go ludzi. Wiedział, że obaj patrzą na siebie zbyt długo, wiedział, że powinien się odwrócić, ale nie umiał. Serce w jego piersi przyspieszyło i chyba po raz pierwszy w życiu poczuł przemożną  potrzebę przytulenia się do kogoś. Do niego.

— Gdzie Konrad? — powtórzyła ostro Lidka i Aleksy spojrzał na nią nieprzytomnie. Minę miała zaciętą, a spojrzenie zdradzało z trudem kontrolowane przerażenie.

— Przywalił głową... Dużo śpi — wydusił w końcu, wyrywając się z marazmu i chwytając za klamkę od tylnych drzwi. Otworzył je na oścież, a Gabriel natychmiast wsunął się do środka. Klęcząc obok Konrada, uchylił mu powiekę i dotknął delikatnie rozcięcia, śmiejąc się cicho, gdy ten odganiał go poirytowany ręką.

— Żyję! Nic mi nie jest!

— Możesz mieć wstrząśnienie mózgu — powiedział spokojnie i uśmiechając się pod nosem, zgrabnie wyszedł z samochodu.

— Jestem zmęczony, pobity i głodny, a nie mam wstrząśnienie mózgu — burknął, siadając na fotelu i ignorując wyciągniętą rękę Gabriela, wysiadł. Stanął prosto, ostrożnie przeczesując splątane włosy palcami. Zmrużył oczy w świetle zachodzącego słońca, odnajdując wzrokiem twarz Aleksego. Nie musiał nic mówić, rozumieli się bez słów. Udało im się wyeliminować Wąpierza. Razem. 

Najpierw usłyszeli silnik, a potem na parking wjechał jeep, który wcześniej siedział im na ogonie. Patrzyli, jak samochód podjeżdża i parkuje na jednym z wolnych miejsc, a jego kierowca wysiada z gracją, rozglądając się dookoła z niezachwianą pewnością siebie.

Nikt nie musiał nic mówić, Aleksy doskonale wiedział, kto to jest. Marc Schneider.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro