Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Gabrrriel! — zawołał z mocnym akcentem i nie czekając na wysiadających w ślad za nim dwoje towarzyszy, przeciął parking szybkim krokiem. Jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech, gdy porywał Gabriela w ramiona i tulił do siebie, unosząc kilka centymetrów nad ziemię.

— Cześć, Marc — wydusił blondyn po angielsku, gdy tylko jego stopy znów znalazły się na ziemi. Poprawił kamizelkę od marynarki, posyłając w kierunku przybyłych uprzejmy uśmiech. Gabriel bez trudu w ciągu jednej chwili wszedł w rolę przedstawiciela rektora.

— Lydia! Konrrrrad — zwołał wesoło Marc, posyłając im kolejny ze swoich hollywoodzkich uśmiechów.  — Konrad wyglądasz do dupy — przyznał po angielsku, patrząc na niego z troską.

Z burzą rozwichrzonych blond włosów, ciemnymi oczami i kwadratową szczęką do złudzenia przypominał młodego Brata Pitta, ale to nie dlatego Aleksy znienawidził go w jednej sekundzie. To ta swoboda, z jaką się poruszał, ta pewność siebie i okazywanie bez żadnego skrępowania niewątpliwego afektu Gabrielowi, było tym, co sprawiło, że Aleksy miał ochotę wsiąść z powrotem do BMW i po prostu go rozjechać. Z czystej zazdrości za tę pewność siebie.

— Zabiłem Wąpierza, no takiego wampira. To znaczy, Aleksy zabił... Nieważne — odpowiedział również po angielsku Konrad, zbywając go machnięciem ręki. — I chcę się wykąpać...

— Profesor Jadłowski czeka na was w szpitaliku — powiedziała szybko Lidka i chwyciwszy Aleksego i Konrada za ręce, pociągnęła delikatnie w stronę Akademii. — Gabryś, przestawisz auto i zajmiesz się bagażami?

— Tak...

— Ja pomogę — powiedział z zawadiackim uśmiechem Marc, otaczając Gabriela ramieniem. — Poza tym mam dla ciebie duuużo prezentów!

Aleksy przymknął na chwilę oczy z niedowierzaniem, czując się, jakby to on był gościem w swojej Akademii, a nie ten ekstrawertyczny mężczyzna. Prezenty, poufałe gesty, te uśmiechy... Nagle Aleksemu to spojrzenie wymienione z Gabrielem wydało się ulotnym snem, bo jakkolwiek był niedoświadczony w relacjach romantycznych, to nawet on widział, że między Marc'em a Gabrielem nadal coś było. Marc był wysoki, dobrze zbudowany i na pewno od nich starszy. Świetnie wyglądał i niewątpliwie był duszą towarzystwa tak jak Olszewski. Skrojeni dla siebie na miarę.

— Nic mi nie jest, Lidka. Muszę odespać — rzucił sztywno, gdy znaleźli się na pierwszym piętrze. Wyrwał dłoń z jej uścisku i ruszył w stronę pokoi gościnnych.

— Aleksy! Zaczekaj! Profesor Jadłowski... — Lidka krzyczała za nim, ignorując przyglądającym im się z zaciekawieniem studentom, ale Aleksy tylko przyspieszył kroku. Pozwolił sobie na pierwszy oddech, dopiero gdy znalazł się za zakrętem i głos Lidki stał się szumem wśród otaczających go dźwięków. 

Wpadł na kogoś. Bez słowa minął go dalej. Zamroczony własnymi myślami, uderzył jakąś dziewczynę barkiem. Wymamrotał przeprosiny i przyspieszył kroku. Nie chciał znowu spotkać się z Marc'em i jego świtą, a Konrad był pod dobrą opieką. Aleksy zamierzał się zaszyć w czterech ścianach do czasu, aż dostaną zielone światło, aby zapolować na Biesa. Albo do czasu, aż Godlewski wezwie ich na dywanik, żeby złożyli sprawozdanie z tego nietypowego zlecenia.

Dzisiaj zamierzał odpuścić sobie pisanie raportu i po prostu iść spać. Wszedł do ich pokoju i zamknąwszy drzwi, stanął na środku. Czuł się po prostu zagubiony. Pochylił się i wziął z podłogi swoje rzeczy, które w pośpiechu wyciągał z torby przed wyjazdem na Mazury. Rzucił telefon na szafkę nocną i chwyciwszy bawełniane spodnie, poszedł do łazienki. Zdjął ubranie i wziął głęboki wdech, po czym spojrzał w końcu w dół. Sapnął z niedowierzaniem; cały bok nabiegł mu krwią. Pokręcił głową i wziąwszy pospieszny prysznic, wrócił do pokoju. Otworzył szafę, na której drzwiach zawieszono lustro i raz jeszcze spojrzał na ogromny czerwono – fioletowy siniec. Nie wierzył, że Wąpierz złamał mu żebra, uderzając nim o drzewo, ale po chwili namysłu doszedł do wniosku, że jednak pójdzie jutro do profesora Jadłowskiego. Potrzebował mocniejszych środków przeciwbólowych.

Rozległo się pukanie, ale Aleksy nawet nie drgnął. Był zbyt zmęczony, żeby stawiać czoła rozemocjonowanej Lidce. Pukanie jednak nie ustawało.

— No chodź — rzucił, nie obracając się nawet w stronę drzwi, które się uchyliły i po chwili zamknęły. Nie słysząc pełnego przerażenia pisku dziewczyny, uniósł wzrok i w lustrze dostrzegł szeroko otwarte oczy Gabriela. Przez chwilę panowała między nimi cisza, gdy Olszewski wchodził głębiej do pokoju. Aleksy nie mógł oddychać i był pewien, że obite żebra nie mają z tym nic wspólnego.

— To tylko tak źle wygląda — odpowiedział w końcu zachrypniętym głosem i spuścił wzrok, próbując odzyskać nad sobą panowanie. 

Zdrętwiało mu całe ciało, jakby zamienił się w ołowiany manekin. Kątem oka dostrzegł, jak spojrzenie Gabriela ześlizguje się po jego piersi odbijającej się w lustrze, a potem po plecach. Podszedł tak blisko, że niemal się dotykali. Powietrze zrobiło się ciężkie i Aleksy uparcie powtarzał sobie, że ta energia przeskakująca między nimi to złudzenie.

— Jest źle — powiedział w końcu cicho Gabriel i wychylając się zza jego ramienia, spojrzał mu w oczy. Aleksy zaczął rozpaczliwie myśleć nad jakąkolwiek wymówką, by stąd wyjść, gdy Olszewski przesunął palcami po zasinieniu. Zakręciło mu się w głowie i nagła fala bólu uderzyła go aż w szczęki, gdy Gabriel dotknął zdecydowanie jego boku. Odskoczył od niego, obrzucając go pełnym niedowierzania spojrzeniem. Ten tylko westchnął i wyciągnąwszy słoiczek z kieszeni, postawił go na biurku. — Chyba masz pęknięte żebro.

— Myślałem, że właśnie mi jedno złamałeś — mruknął w odpowiedzi, ale usiadł bez słowa sprzeciwu, gdy Gabriel wskazał mu obrotowe krzesło. Zajął miejsce lewym bokiem do oparcia, patrząc kątem oka, jak Gabriel klęka obok niego i tym razem dużo delikatniej, nakłada na jego skórę gęstą, zieloną maść.

Gabriel poza urzędowaniem w Akademii jako pełnoprawny wykładowca był też świetnym wiedźmarzem. Bardzo wprawny w warzeniu eliksirów i nakładaniu zaklęć ochronnych. Podobnie jak Nika, miał w sobie dużo niebezpiecznej seksualności, która w pewnym stopniu zawsze go otaczała. Aleksy nigdy tego nie widział, ale słyszał pogłoski, że wiedźmy są tak pociągające, bo czarami potrafią omamić każdego, nawet guślarza. Zwykle mniej skore do bezpośrednich ataków były jednak diabelnie niebezpieczne, gdy udawało im się zdobyć coś osobistego swojej ofiary. Zabicie albo zniewolenie na odległość wymagało ogromnego talentu i wiedzy. Stąd chodziły słuchy, że wiedźmy i wiedźmarze mieli bardzo mało własnego dobytku. Tak by niczego nie zapomnieć i by przedmioty osobiste nie wpadły w ręce niepożądanych osób. 

— Yghm... — wydusił Aleksy, spoglądając w dół na skupionego Gabriela. Słodki ból rozchodził się falami, za każdym razem, gdy smukłe palce dotykały jego żeber i starannie rozprowadzały specyfik.

— Jak to się stało? — zapytał łagodnie, nakładając kolejną porcję leczniczej maści. 

Aleksy nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą, ale nie miałby nic przeciwko temu, żeby Gabriel wsmarował w niego całą zawartość tego słoiczka.

— Zabrzmi to absurdalnie, ale... on naprawdę zastawił na nas pułapkę. Tylko chyba nie spodziewał się dwóch guślarzy — mruknął Aleksy i stęknął ciężko, gdy opuszki palców Gabriela musnęły miejsce najbardziej drażliwe na dotyk.

— Przepraszam — szepnął skruszony i klepnąwszy go lekko w ramię, podniósł się z kucek. Podszedł do torby pozostawionej przy drzwiach i wziął z niej dużą, plastikową apteczkę. Postawił na biurku i odsunąwszy zamek, wyciągnął z niej bandaż. — Dasz radę wstać i unieść ręce?

— Nie — wydusił Aleksy, zakładając nogę na nogę. 

Wbił wzrok w okno przed sobą, żeby Gabriel nie zauważył rumieńców, które sam widział na swojej twarzy w odbiciu na szybie. Absurdalnie gorąco szalało w każdym milimetrze jego ciała i nie mógł opanować oddechu. 

— To unieś trochę ręce — odpowiedział spokojnie i nim Aleksy zdążył zareagować, przytknął koniec bandaża do jego kręgosłupa i wcisnął rękę z rolką pod jego pachę.

— Mogę to zrobić sam...

— Pozwól mi — uciął, wykonując kolejne owinięcie wokół jego piersi. Aleksy pomyślał z rozpaczą, że powinien jednak wstać. Czuł jak przy każdym okrążeniu, Gabriel przyciska policzek do jego łopatki, by móc otoczyć go ręką i przełożyć bandaż do drugiej ręki pod lewą pachą.

— Konrad wspomniał, że ten Wąpierz był... dziwny — podjął Gabriel, przerywając niezręczną ciszę.

— Jestem pewien, że próbował nas zmylić, rzucając kamieniami po naszych obu stronach, żebyśmy się rozdzielili. A potem taka pułapka... Słyszałeś kiedyś o Wąpierzu, który zastawia sidła?! — zapytał szybko, z radością podejmując tak neutralny temat.

— Nigdy — przyznał Gabriel, poprawiając wiązanie pod lewą pachą. — Demon, który zasadza się na ofiarę to oczywistość, ale ten...

— Jakby na nas czekał — dokończył za niego Aleksy i wziąwszy głęboki oddech, podniósł się z krzesła. Odzyskał władzę nad własnym ciałem, ale nadal obecność Gabriela elektryzowała każdy włosek na jego skórze.

— Spotkamy się jutro z rektorem Godlewskim i wszystko nam opowiecie, a teraz odpoczywajcie. Obaj jesteście wykończeni — powiedział łagodnie Gabriel i bez słowa, pomógł mu wciągnąć koszulkę.

— Powiedz mi, że masz jakieś dobre wiadomości... — mruknął Aleksy, ale urwał, gdy Gabriel pokręci głową.

— Biorąc pod uwagę to, co powiedzieliście o tamtym Wąpierzu i to, że Antoni i bliźniaki nie odpowiadają, to obawiam się, że... Szczególnie Antoni...  — westchnął, zamykając apteczkę. Nie musiał dokańczać myśli, bo Aleksy dobrze wiedział, co chce powiedzieć. Ich przyjaciele zostali zamordowani, tak samo, jak Wiktor. — Jadę z wami na polowanie na tego Biesa i naprawdę, Aleksy, mam gdzieś wasze i rektora zdanie na ten temat.

— Dobrze, że pytasz o opinię — sarknął Aleksy, siadając powoli na swoim łóżku. Gabriel wywrócił oczami, podsuwając sobie krzesełko, na którym przed chwilą siedział Aleksy i usiadł tak blisko, że niemal stykali się kolanami.

— Z tego, co Konrad zdążył mi pobieżnie powiedzieć, to przeżyliście, bo byliście we dwóch — powiedział cierpko, krzyżując ręce na piersi. — Jestem tak samo przeszkolony i biegam dużo szybciej niż wy.

— Świetlaną przyszłość dla nas widzisz w tym spotkaniu z Biesem — parsknął Aleksy i złapał się za bok, wypuszczając powietrze ze świstem. Usta Gabriela wykrzywiły się w grymasie rozbawienia, ale nie powiedział już ani słowa. Aleksy, szukając dogodnej pozycji, która nie byłaby leżeniem na łóżku, odezwał się, za nim w ogóle zdążył pomyśleć: — Ten Marc sprawia wrażenia fajnego faceta.

Absolutnie nie wierzył w to, co powiedział i jedno spojrzenie Gabriela wystarczyło, by utwierdzić się w przekonaniu, że on też mu nie wierzył.

— Jest fajnym facetem.

— Yhym... — mruknął Aleksy, rozpaczliwie szukając wyjścia z kłopotliwej sytuacji, w którą sam się wpędził.

— Mam nadzieję, że znalazł swoje szczęście w Niemczech — dodał Gabriel. Podniósł się z krzesła i nerwowo przeczesał palcami przydługie włosy w kolorze pszenicy, posyłając Aleksemu niepewny uśmiech. — Widzimy się jutro — dodał.

— Dziękuję za leki i opatrunek...

— Zawsze — odpowiedział cicho Gabriel, patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem. 

Niebo za oknem przybrało kolor głębokiego granatu i mrok rozświetlały jedynie boczne lampki na podwieszanym suficie. Aleksy miał wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Po raz pierwszy w życiu wyraźnie zrozumiał podtekst sytuacji, którą widział do tej pory tylko na filmach. Gabriel dawał mu czas, by zaprosił go na noc. Chciał zostać tutaj z nim, a nie iść na dół do Marc'a.

— Dobranoc — wydusił Aleksy, powoli odsuwając kołdrę. Gabriel przez chwilę patrzył na niego pustym wzrokiem, po czym uśmiechnął się sztywno i zgarnąwszy apteczkę, podszedł do drzwi.

— Dobranoc, śpij dobrze. Zbierzemy się, jak wstaniecie — odpowiedział cicho i zgasiwszy światło, wyszedł z pokoju. Aleksy nakrył się pod same pachy i przycisnął dłonie do twarzy. Próbował się wyciszyć, choć każda komórka w jego ciele paliła go żywym ogniem, niemal nakazując, by wstał i pobiegł za Olszewskim. Tak naprawdę tego właśnie chciał. 

Wmawianie sobie, że kochanie mężczyzny jest złe i powinno być leczone elektrowstrząsami było łatwe, gdy podróżował samotnie. Tutaj, z Akademią jako bezpieczną przystanią oraz Konradem, jako kochającą rodziną, wahał się w swoich przekonaniach. W poglądach zaszczepionych mu przez ojca. Zwłaszcza gdy Gabriel był obok: gdy widział jego uśmiech i błyszczące oczy. Umiałby sobą pogardzać, gdyby to była tylko fascynacja seksualna, pragnienie ciała. Jednak to nie było tylko to. Gabriel był dla niego uosobienie absolutnej akceptacji, bezwarunkowej miłości, łagodności i dobroci. 

Teraz wiedział, że Gabriel jest tym, co odbierał sobie całe życie. Przytulną przystanią w szaleństwie codzienności.

Tej nocy spał jak zabity. W sennej marze słyszał Konrada wchodzącego cicho do pokoju, ale nie dał rady nawet drgnąć, nie mówiąc o zamienieniu z nim kilku słów.

※  ※  ※

— Aleksy — zachrypnięty głos Wilczyńskiego, wyrwał go z zamroczenia.

— Co? — burknął, zakrywając przedramieniem oczy.  

Maść przeciwbólowa już dawno przestała działać. Wrażenie zmiażdżenia klatki piersiowej odbierało mu dech.

— Dochodzi południe.

Aleksy nabrał powietrza w płucach, ignorując rwanie w boku i opuścił rękę. Promienie słońca ledwie przedzierały się przez zasłonięte kotary, ale nie miał cienia wątpliwości, że przyjaciel miał rację. Podniósł się powoli do siadu i przeniósł spojrzenie na Konrada opartego o ścianę po drugiej stronie pokoju. Lewą połowę twarzy nadal była opuchniętą, ale maść Gabriela znacząco zmniejszyła obrzęk. W poprzek, na całej długości rozcięcia naklejono wąskie plastry ściągające, a oko nabiegło krwią. Mimo wszystko uśmiechał się sardonicznie.

— Co się tak szczerzysz?

— Nie wierzę, że nie zaprosiłeś Gabrysia na noc — powiedział, całkowicie ignorując rozszerzone w niedowierzaniu oczy Aleksego. — Zszedł do nas z tak nieszczęśliwą miną, jakby to on dostał cięgi od Wąpierza, a nie ja.

— Oh zamknij się, bo zaraz ci podbiję drugie oko — warknął Aleksy i ześlizgnął się z łóżka. Podszedł do sterty swojego dobytku w nogach łóżka i zaczął się rozglądać za najporządniejszymi ubraniami, jakie miał. Bez wahania sięgnął do torby z prezentami od Konrada.

— Dobijmy targu — zaczął, siadając na brzegu łóżka. Aleksy spojrzał na niego kątem oka, ale bezczelny uśmiech zniknął z twarzy przyjaciela. Mówił poważnie. — Nie poruszę więcej tematu twojej relacji z Gabrysiem, ale powiesz mi tu i teraz, zupełnie szczerze, dlaczego tak się przed tym wzbraniasz. Widzę, że cię do niego ciągnie, jak na niego patrzysz, ale... stawiasz między wami mur. Dlaczego? Powiedz prawdę, tylko wtedy dam ci spokój.

Aleksy opuścił ubranie i wyprostował się, patrząc na niego długo, ale Konrad nawet nie drgnął. Mierzyli się wzrokiem i wiedział, że Konrad daje mu czas na podjęcie decyzji. Bił się z myślami, a z każdą sekundą ssący ból w brzuchu przybierał na sile. 

Wiedziony niezrozumiałym impulsem odchrząknął i przysiadł na piętach, opierając rękę o kolano.

— Nie jestem pedałem.

— Bardzo uliczne określenie. Powiedziałbyś, że Gabriel jest pedałem? — zapytał łagodnie Konrad, nie spuszczając z niego wzroku. Aleksy wziął głęboki wdech i zacisnął drżące dłonie w pięści. Oczywiście, że nigdy nie użyłby takiego słowa wobec Gabriela, on był na to zbyt dobry.

— To nie jest normalne. Związek kobiety i mężczyzny jest normalny, właściwy.

— Gabryś nie jest normalny?

— Nie mieszaj go do tego. Mówimy o mnie — warknął Aleksy, ciskając koszulką o podłogę. — Jestem zepsuty. Coś jest ze mną nie tak, to jest problem, ale nie jestem pedałem.

— Powtarzam, czy Gabryś jest zepsuty? — drążył Konrad i widząc, że Aleksy zamierza wstać, dodał szybko: — Dlaczego ty rozgraniczasz siebie i Gabrysia?

— To nie o to chodzi — warknął, siadając z powrotem na podłodze. Sapnął, łapiąc się za żebra. Konrad jątrzył, grzebał i drapał w jego słabo zabliźnionej ranie bez żadnego szacunku i delikatności. Dotykał takich strun w jego duszy, że Aleksy czuł niemal fizyczny ból, gdy Wilczyński wypowiadał kolejne słowa.

— Kochanie osoby tej samej płci nie definiuje cię, jako człowieka. To część ciebie, ale jesteś po prostu Aleksym Karczewskim. Moim przyjacielem, guślarzem, rozleniwionym śpiewakiem, trochę mrukiem i cynikiem, ale świetnym gościem. A przy okazji kochasz faceta, masz czarne włosy i pijesz na śniadanie czarną kawę.

— Czy ty właśnie sprowadziłeś orientację seksualną do preferencji kawowych?! — zapytał z niedowierzaniem Aleksy. Konrad wzruszył ramionami, patrząc na niego w dalszym ciągu tym samym łagodnym spojrzeniem.

— To dlatego tak się karzesz? Uważasz, że zasługujesz na karę, bo kochasz faceta? To trzymanie nas na dystans, praca ponad swoje siły i zaniedbywanie zdrowia to pokuta, tak?

Konrad miał rację. Oczywiście, że się karał. Bo każdy przestępca po odbyciu kary ma znowu czystą kartę, prawda? Jeżeli odpowiednio się ukarze, jeżeli odbędzie swoją pielgrzymkę, to w końcu zaczną go interesować kobiety. 

— Kto ci nałożył do głowy tych faszystowskich bzdur? — zapytał cicho, podchodząc do niego powoli. Aleksy nie odpowiedział, a wtedy Konrad ukucnął obok niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. Kojący dotyk był jedyną rzeczą, która nie pozwalała mu się teraz rozsypać. — Aleksy, Gabryś to dobry chłopak i najwyraźniej nadal cię kocha. I ty kochasz jego, masz to wypisane na twarzy. A ty to sobie odbierasz, bo... jakieś życiowe przegrywy mówią, że to jest złe? Na podstawie jakiejś chorej ideologii? Kim oni są, żeby ci mówić, co jest dla ciebie dobre?

— Mój ojciec — wydusił w końcu Aleksy. 

Zdjął ostrożnie koszulkę i założył na siebie wypchany na łokciach sweter. Podciągnął rękawy i wyjął z torby nowiutkie jeansy od Konrada.

— Bardzo mi przykro, że masz takiego pojebanego starego. Mówię to z serca — powiedział tym samym wyważonym tonem, nie spuszczając z niego wzroku, gdy Aleksy wyszedł do łazienki. Zdjął dół od piżamy i powoli wciągnął na siebie bieliznę, a potem spodnie. Próbował zyskać na czasie, żywiąc nadzieję, że Konrad przestanie drążyć. — To twój stary ma problem ze sobą. Nie ty.

— Marc najwidoczniej nie ma takich problemów ze sobą jak ja. Jest zdecydowanie lepszą opcją dla Gabriela — powiedział po chwili, wchodząc do pokoju. Konrad już stał przebrany z rękoma skrzyżowanymi na piersi i telefonem w dłoni.

— Ale Gabryś nie chce jego tylko ciebie. Nawet jeżeli jesteś w kompletnej rozsypce, a jesteś. Jest z tobą dużo gorzej, niż wtedy, gdy uczyłeś się w Akademii — przyznał powoli Wilczyński i ku zaskoczeniu Aleksego, uniósł telefon na wysokość twarzy. Wystukał na nim wiadomość i wepchnął aparat do kieszeni. — Jeżeli myślałeś, że to zesłanie ci pomoże, to się grubo pomyliłeś, ale tego to chyba jesteś sam świadom — dodał i otoczywszy go ramieniem, przycisnął do siebie. — Jesteś w gównianej kondycji, aż żal na ciebie patrzeć, a teraz idziemy na dół. Człowiek, którego kochasz, a z którym nie chcesz się związać, bo nie ma cycków, ogarnął dla nas lunch i zebrał wszystkich w stołówce.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro