Rozdział 6, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksy nie oponował, gdy Konrad poprowadził go korytarzem, a potem schodami w dół. Zbyt przygnębiony i odrętwiały, by wykrzesać z siebie choćby tyle energii, by cokolwiek odpowiedzieć.

Teraz, gdy widział na własne oczy Gabriela i Marc'a, którzy w ogóle nie kryli się ze swoimi preferencjami i chodzili dumnie wyprostowani, jego nienawiść do samego siebie wydawała mu się groteskowa.

Nadal oszołomiony pozwolił się wprowadzić do piwnicy, gdzie ubrany w modnie zwężane spodnie w kant i różową koszulę Gabriel, wypraszał studentów z pomieszczenia, a Lidka w zwiewnej sukience z burzą kasztanowych loków rozmawiała pospiesznie z jedną z kucharek. Dwójka towarzyszy Marc'a, niska blondynka i młodziutki, szczupły chłopak, zestawiała stoliki, by mogli zjeść wszyscy razem. Konrad opuścił ramię i ruszył w ich stronę ciężkim krokiem.

Aleksy obserwował ich pustym wzrokiem, odtwarzając raz po raz to, co powiedział mu Wilczyński w pokoju. Z jaką czułością i troską, próbował mu wytłumaczyć, że poglądy, które bezmyślnie powtarzał Aleksy, są krzywdzące, nie mają sensu; że rani sam siebie.

— My raczej nie zostaniemy przyjaciółmi. — Śpiewny angielski Marc'a wyrwał go z zamyślenia. Stanął obok niego w koszulce polo, ciasno opinającej się na szerokiej piersi i czarnych jeansach. Głowa uniesiona wysoko do góry i bezczelny uśmiech, który przywdział, jasno dowodził, że w przeciwieństwie do zagubionego Aleksego, on jest pewny siebie, zadowolony i korzysta z życia garściami. Jest panem sytuacji.

— Nie — przyznał sucho Aleksy, krzyżując ręce na piersi, by zamaskować ich drżenie.

— Cieszę się, że nie ma tutaj potrzeby dyskusji i wszystko między nami jest jasne.

— Nie ma w ogóle potrzeby rozmawiania — uściślił, nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem. 

Wyprostował się nieznacznie, próbując daremnie, chociaż sprawiać wrażenie wyższego od Marc'a. Marc parsknął z nieukrywanym rozbawieniem, a wtedy Aleksy ruszył wolnym krokiem w stronę Lidki. Odebrał od niej dwie tace z parujący jedzeniem i skierował się ku złączonym stolikom.

— Rektor Godlewski niedługo do nas dołączy — powiedział Gabriel, podchodząc do nich. — Aleksy, Konrad wszystko dobrze? Jak się czujecie?

— Łeb mi pęka, więc fajnie będzie dostać coś przeciwbólowego, a Aleksemu chyba trzeba już zmienić opatrunek — odpowiedział Konrad z bezczelnym uśmiechem. 

W jego postawie nie pozostało śladu po tym spokojnym, wyrozumiałym Wilczyńskim, z którym rozmawiał jeszcze chwilę temu w pokoju.

— Skończymy tutaj i zmienię ci bandaże — obiecał Gabriel, skupiony na tym by stawiany przez nich obiad nie spadł na dokumenty. Zbierał je zręcznymi gestami i sczepiał klamrami, a potem odkładał na stolik nieopodal.

— Dziękuję — mruknął Aleksy, mimo wszystko nie mogąc sobie odmówić przyjemności utarcia Marc'owi nosa. Nie musiał nawet patrzeć na mężczyznę, żeby wiedzieć, że krzywi się na te słowa.

Usiedli przy złączonych stolikach, Aleksy obok Konrada, a Gabriel między Lidką, a Marc'em. Pozostała dwójka wypełniła pozostałą lukę. Dla każdego z nich było co innego do jedzenia i najwyraźniej Lidka z Gabrielem zadbali o to, by dostali coś, co lubią. Wygłodniali Aleksy i Konrad bez słowa pałaszowali placki po zbójnicku, niezbyt dokładnie słuchając toczących się w języku angielskim rozmów o aktywności demonów przy granicy polsko-niemieckiej.

— Więc sprawdziłem, Gabryszzzzzu, dwa razy, żeby być pewnym — powiedział z uśmiechem Marc, spoglądając wymownie na dokumenty, które najwyraźniej sam dostarczył. 

Aleksy wbił wzrok w talerz, tłumiąc rosnącą irytację, za każdym razem, gdy Niemiec wypowiadał zdrobnienie imienia Gabriela z tym idiotycznym akcentem.

— Ogromnie to doceniam — odpowiedział ciepło Gabriel, skinąwszy głową w stronę pozostałych gości. — I dziękuję Mio, że zajęłaś się sprawą przekleństwa pod Poznaniem. Nie musieliście tego robić.

— Dobrze, że akurat tam byliśmy — powiedział młody chłopak, trącając łokciem koleżankę. — A Mia chętnie się wprawia w zaklęciach.

— Szczególnie tych słowiańskich. U was jest jednak inaczej — odpowiedziała z nieukrywaną dumą, gdy Marc spojrzał na nią z podziwem. 

— Wezmę dokładkę, chcesz, czy już masz niestrawność? — zapytał złośliwie Konrad. Głos miał tak cichy, że zajęci rozmową towarzysze nie mogli go dosłyszeć, zwłaszcza Lidka i Gabriel.

— Wezmę — mruknął Aleksy, podając mu talerz. Konrad wstał, zwracając tym samym na nich uwagę zebranych.

— Podobno mieliście problem z wampirem — powiedział z zainteresowaniem Luis. 

W przeciwieństwie do swojego starszego kolegi, w jego oczach nie było krzty zimnych błysków, gdy spoglądał na Aleksego. Miał w sobie niewinność i ciekawość demonów, cechującą kadetów, którzy jeszcze niewiele pracowali w terenie.

— Tak, z Wąpierzem — poprawił go bezwiednie Aleksy i powoli przeczesał palcami sztywne włosy. — Zastawił na nas pułapkę.

— W sensie, że zapolował na was? — dopytywała Mia, patrząc kątem oka na Gabriela, którego wszyscy zgodnie uznali za osobę dbającą o rzetelne przekazywanie informacji. Już w trakcie posiłku, Aleksy zauważył, że w razie jakichkolwiek nieścisłości tłumaczeniowych sięgano po jego pomoc, a on rozwiązywał sporne kwestie językowe w porozumieniu z Marc'em, który przekładał to na niemiecki. Aleksy podejrzewał, że mieli długi staż związku, skoro dogadywali się w języku, w którym obaj nie byli natywni.

— Nie, dosłownie zastawił na nich pułapkę — potwierdził Gabriel i wyciągnął telefon. Odszukał na nim filmik przesłany przez Konrada i puścił. 

Aleksy również przechylił się do przodu, żeby zobaczyć. Pierwsze ujęcie padło na zdekapitowane ciało Wąpierza, a potem siedzącego pod drzewem Aleksego. Następnie przez chwilę po prostu patrzyli na obraz drzew uwieczniony potrząsaną kamerą, aż Konrad pochylił się i odgiął całkiem grubą gałąź, na końcu której przywiązane były resztki sznura. Widzieli, jak się szarpie i przeprowadza linę wokół drewnianego śledzia, wbitego głęboko w ziemię i w końcu przywiązuje do drzewa. To tutaj prawdopodobnie Konrad potknął się o sznur, który zwolnił mechanizm, przytrzymujący gałąź, a ona ścięła go z nóg. Film się skończył, a oni nadal patrzyli w milczeniu na ekran.

— Jeżeli mi ktoś powie, że byłem niezdarny, to się zdenerwuję — uprzedził Konrad, stawiając talerze z kopytkami dla siebie i dla Aleksego. — To była pułapka i nie kupuję, że zastawił ją człowiek, a Wąpierz przypadkiem tam był i z niej skorzystał.

— Poza tym Wąpierz wiedział, że jesteśmy guślarzami — dodał Aleksy, opierając łokcie na blacie. — Ta pułapka była zastawiona na guślarza, ale nie wiedział, że przyjedziemy we dwóch. Gdyby któryś z nas pojechał w pojedynkę, to rzuciłby się na nas po upadku i po prostu urwał głowę, ale ponieważ byliśmy we dwóch, to musiał jeszcze mnie rozbroić, po tym, jak powalił Konrada.... No co? — rzucił niecierpliwie, widząc rozbawienie Wilczyńskiego.

— Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle powiedziałeś za jednym razem. Ten Wąpierz naprawdę zaszedł ci za skórę — zachichotał, a Lidka mu zawtórowała.

— Nie, po prostu na co dzień robię ci przysługę i rozmawiam z tobą krótkimi zdaniami — burknął Aleksy, budząc tym głośny wybuch śmiechu przy stole. Wywrócił oczami i pochylił się nad swoją dokładką.

— Cieszę się, że humory wam dopisują — odezwał się rektor Godlewski, pojawiając się obok nich bezszelestnie niczym polujący kot. Śmiechy ucichły, a Konrad i Mia natychmiast się rozsunęli, żeby zrobić mu miejsce. Przyciągał sobie krzesełko i usiadł między nimi. — Aleksy, Konrad, cali?

— Cali — przytaknął Konrad z szerokim uśmiechem. — Gotowi na Biesa.

— Aleksy ma pęknięte żebro, a ty przywaliłeś głową... rekomenduję co najmniej dwa dni odpoczynku — powiedział szybko Gabriel, patrząc na rektora znacząco.

— Nie trzeba...

— Siedzicie w Akademii — zarządził rektor, całkowicie ignorując wściekłego Konrada. — Powiedziałem, że dostaniecie przydział do Biesa i dotrzymam słowa, ale nie wolno wam jechać w takim stanie. To w ogóle nie podlega dyskusji.

— Twoje słowa mają moc sprawczą, czy zaklinasz, wiedźmarzu? — rzucił groźnie Konrad, patrząc na Gabriela spode łba. Ten uniósł ręce w górę, sugerując, że jest niewinny, na co Lidka i Marc parsknęli śmiechem. Godlewski uśmiechnął się łagodnie i zmierzwił Wilczyńskiemu włosy.

— Jako dobry łowca musisz wiedzieć, kiedy się wycofać — pouczył go rektor i położył splecione dłonie na stoliku. — Tymczasem ciebie Marc'u proszę byście z Mią i Luisem pojechali na północ. Włodarze miast napisali wspólny list, prosząc, by przyjrzeć się sprawie. Podejrzewam, że to może być ognisty koń.

— Wskazuje na to tempo, z jakim wybuchają pożary w miejscach w żaden sposób ze sobą niepowiązanych — dodała Lidka, odchylając się, by wziąć dokumenty ze stolika obok. Rozdała kartki gościom, którzy natychmiast się w nie zagłębili.

— Gabriel będzie wam towarzyszył, więc nie musicie się obawiać problemów językowych w kontaktach z lokalną władzą — dodał rektor. 

Aleksy widział szeroki uśmiech na twarzy Gabriela i miał ochotę zaprotestować, zasugerować, żeby jednak pojechał z nimi następnym razem, skoro tak bardzo chce działać w terenie, ale nie odezwał się słowem. Zignorował narastający szum w uszach. To stres i zmęczenie, powtarzał w duchu, by nie dopuścić do siebie innej uporczywej myśli. 

— Wspaniale. Na to liczyłem! Wybierzemy się znowu na te dounaty... — powiedział z szelmowskim uśmiechem Marc i Aleksy musiał się powstrzymać, żeby talerzem nie wybić mu tych śnieżnobiałych zębów. 

— Pączki — poprawił go Gabriel i klasnąwszy w dłonie, spojrzał na rektora z zadowoleniem. — Kiedy wyruszamy?

— Dzisiaj. Sami zwlekali z kontaktem, a teraz proszą o błyskawiczną pomoc — westchnął Godlewski, zaglądając Miji przez ramię. — Ja i profesor Jadłowski poprowadzimy twoje wykłady.

Aleksy nie słyszał dalszej wymiany zdań i prawdę powiedziawszy, niewiele go to obchodziło. Bez względu na połamane żebra miał zamiar iść biegać, żeby pobyć wreszcie sam. Wspomnienia ostatnich dni odbijały się echem w jego głowie. Czuł się przytłoczony słowami Konrada, obecnością Gabriela i irytującą pewnością siebie Marc'a. Potrzebował chwili wytchnienia, by chwycić za wszystkie myśli i spleść je jak wstążki w porządną, mocną linę samoświadomości.

* * *

Po powrocie do pokoju natychmiast się przebrał w dresy i wyszedł bez słowa uprzedzenia. Nie chciał, żeby Gabriel zmieniał mu opatrunku i nie chciał ich żegnać. 

Przebiegał właśnie lasem nieopodal drogi, gdy z Akademii nadjechał jeep. Widział Gabriela na siedzeniu pasażera obok kierowcy pochylonego nad telefonem i Marca, trzymającego pewnie jedną ręką kierownicę. Ich oczy na chwilę się spotkały i mężczyzna uśmiechnął się tryumfalnie. Aleksy niewiele myśląc, pokazał mu środkowy palec i puścił się biegiem w stronę uczelni. 

Zazdrość. Czuł obezwładniającą, dziką zazdrość, a przede wszystkim rozrywający serce ból. Rozbijał swoje jestestwo, wszystko, czym był na drobne części i próbował z tych okruchów zbudować siebie od nowa, bez tego ziarna agresji, które wyhodował w nim ojciec. Bez tej nienawiści do samego siebie. Powtarzał sobie słowa Konrada, przypominał to ciepło przyjaciół i to pełne akceptacji spojrzenie Godlewskiego. W jego głowie kłębiły się tysiące myśli, które graniczyły niemal z obłędem i faktycznie niemal kilometr od Akademii padł pod drzewem na dywan z mchu w ataku paniki. Zwinął się w kulkę, podciągając kolana pod brodę i zacisnął mocno powieki, pozwalając płynąć łzom pełnym gorzkiej ulgi.

Julki, dobre duszki lasu, otoczyły go ścisłym kordonem i poszturchiwały, podtykając jagody i wodę zebraną na liściach, najwyraźniej zmartwione, że osłabł.

A on powtarzał sobie, jak mantrę, że nie ma nic złego w tym, że kocha. Miłość jest piękna i czysta i należy ją hołubić.

Dopiero gdy niebo pokryły gwiazdy, podźwignął się na drżących nogach i idąc chwiejnym krokiem od drzewa do drzewa, wrócił do Akademii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro