Rozdział 7, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do Zielonki dojechali po czterdziestu minutach, a po kolejnych dziesięciu odnaleźli właściwe miejsce. Widzieli z daleka wysokiego żurawia z ciężką kulką pyszniącego się nad dachami okolicznych domów i wyprowadzone na ubłocone ulice koparki. Trzy radiowozy odgradzały potencjalnych gapiów od placu. Konrad zaparkował nieopodal i obaj zarzuciwszy torby na ramiona, ruszyli w stronę kordonu.

— Stać, nie ma wejścia — rzucił nerwowo młody mundurowy, wyciągając przed siebie rękę, by ich zatrzymać.

— Konrad Wilczyński i Aleksander Karczewski. Przyjechaliśmy z ramienia rektora Godlewskiego z Akademii — powiedział cicho Konrad, patrząc na chłopaka znacząco. Fala ulgi, w ułamek sekundy rozpogodziła jego twarz. Skinął energicznie głową i podniósł taśmę, zapraszając ich gestem do środka.

— Jasne, wejdźcie. Przepraszam, sytuacjach jest nerwowa. Komendant jest tam, nie podchodźcie do domu... Ale wy to wiecie... chyba, znaczy... — wydusił, wskazując ręką około pięćdziesięcioletniego mężczyznę z dużym brzuchem, który miał na sobie błękitną koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i czapkę głęboko naciągniętą na czoło. Konrad klepnął poufale młodego stróża prawa i razem z Aleksym ruszyli we wskazanym kierunku.

— A wy? — rzucił opryskliwie komendant, łypiąc na nich groźnie.

— Z Akademii — odparował Konrad, podchodząc bliżej. Wskazując na nich po kolei, dodał: — Konrad Wilczyński i Aleksander Karczewski.

— Kurwa, no nareszcie — sapnął komendant, a zdystansowanie momentalnie zniknęło z jego twarzy i głosu. — Od trzech dni mówię burmistrzowi, żeby was wezwał i musieliśmy stracić człowieka, żeby mnie posłuchali! Wszystko przez proboszcza... — machnął wściekle ręką i uścisnął wyciągnięte dłonie. — Komendant zielonkowskiej policji, Cezary Wójcik.

— Brzmi pan, jakby się pan znał na rzeczy — powiedział Konrad, patrząc znacząco na budynek.

— To moje drugie spotkanie z ludźmi z Akademii. Uratowali wtedy kilka tyłków i mam nadzieję, że dacie radę to powtórzyć, chociaż teraz sprawa wygląda zupełnie inaczej...

— Co było poprzednio? — zapytał Aleksy, nie odrywając wzroku od budynku. 

Dom rozciągał się niemal na całą szerokość niewielkiej działki. Ceglana budowla, bez ocieplenia straszyła powybijanymi oknami i na wpół zapadniętym dachem.

— Leszy. Ktoś z kłusowników strasznie go rozzłościł, więc mocno poturbował każdego grzybiarza, jaki mu się napatoczył. Wasi ludzie zniknęli na dwa dni w lesie, a gdy wyszli, problem był rozwiązany. Mówili, że po prostu ubłagali go o wybaczenie — odpowiedział, wzruszając ramionami. — W każdym razie zadziałało.

— A co tutaj mamy?

— Zwłoki — mruknął ponuro komendant. — Od trzech dni działy się dziwne rzeczy, ale rozbiórka była podobno tylko na zewnątrz. Dziś rano próbowali wejść do środka i to coś wpuściło jednego z pracowników budowy, a potem na oczach kolegów zmiażdżyło go drzwiami, jak jakiegoś mielonego i zamknęło z hukiem frontowe drzwi. Wypytałem dokładnie o to, co widzieli w ostatnich dniach. Samoczynnie odpalające się auta, poprzestawiane przedmioty, a potem spadające ciężkie sprzęty, takie jak spawarki. Chcieli dom roznieść kulą do rozbiórki, ale zabroniłem. Wolę, żebyście weszli, sprawdzili i powiedzieli mi, że jestem nadwrażliwym gryzipiórkiem, szukającym sensacji, niż żebym stracił choćby jednego obywatela więcej.

— Słuszna decyzja — mruknął Konrad, mrużąc oczy, by dojrzeć cokolwiek w środku, ale wewnątrz wyzierała tylko ciemność, która wydawała się pochłonąć wszystko, co tam było.

— Opuśćcie teren, dobrze? — poprosił Aleksy, kładąc torbę na ziemi. Wyciągnął z niej latarkę dla biegaczy, którą zawiesił sobie na szyi i naciągnął na siebie swoją starą sportową kurtkę. Tutaj srebro mu nie pomoże, bo na duchy działała tylko siła perswazji, prośba albo urok guślarza. Aleksy uroku miał niewiele, więc musiał zdać się na intuicję, która do tej pory go nie zawiodła. — Cokolwiek byście nie usłyszeli, nie wchodźcie. Damy sobie radę.

— A jak nie wyjdziemy do jutra, to dzwońcie od razu do Akademii. Naprawdę, panie Komendancie, jeżeli nie wyjdziemy do jutra to macie duży problem. Bardzo duży — dodał Konrad, podkreślając ostatnie dwa słowa. Wójcik skinął głową, patrząc, jak Wilczyński zostawia swoje rzeczy obok bagaży Aleksego. Machnął ręką na młodego oficera, a ten dobiegł do toreb i chwyciwszy je, zaniósł do radiowozu.

— Jakkolwiek możemy pomóc?

— Tak, niech pan trzyma ludzi z dala od działki, bo duch może się naprawdę wkurzyć — mruknął Konrad, poruszając kilka razy ramionami, jak sztangista gotowy do podniesienia ciężaru. — Gotowy? — rzucił do Aleksego, a ten skinął głową. Odczekali, aż wszyscy wycofają się na ulicę i powoli podeszli do niepozornego budynku. Konrad złapał za klamkę i próbował otworzyć drzwi, ale nawet nie drgnęły. — Łom?

— Okno — rzucił Aleksy, wskazując na boczną ścianę. 

Obeszli front i powoli zajrzeli do środka. W środku panowała nadzwyczajna ciemność, ale pracownik budowy był na tyle blisko, że go zobaczyli, a raczej to, co z niego zostało. Drzwi wróciły w zawiasy, zostawiając na podłodze mokrą plamę po czymś, co kiedyś było człowiekiem. Popękane żebra podziurawiły skórę, brzuch pękł i wylały się z niego wnętrzności. Dziwnie nieforemna twarz mężczyzny zastygła w bezgranicznym zdumieniu: śmierć przyszła bardzo szybko.

— Brutalny skurwiel — syknął Konrad, patrząc na Aleksego kątem oka. — Ile on musi mieć lat? Sto? Sto pięćdziesiąt?

— Przesuwa spawarki i zgniótł faceta jak śledzia. Co najmniej sto — powiedział cicho Aleksy, uparcie ignorując dreszcz przebiegający mu po kręgosłupie. 

Duch tu był, wyczuwał go każdą komórką swojego ciała i musiał być bardzo silny, pełen sprzecznych emocji, skoro wyczuwał go już na zewnątrz. Duchy zwykle zabijały z taką brutalnością ludzi z nimi w jakiś sposób powiązanych, dokonywały swojej zemsty. Jakie niewyrównane rachunki z czterdziestoletnim budowniczym mógł mieć stuletni duch? Bronił swojego domu? Taka zajadłość w obronie terytorium nie była normalna dla dziadów.

— Czego on chce? — sapnął Konrad. — Co może czekać sto lat na rozwikłanie?

— Mam nadzieję, że nam powie...

— Okey, wchodzimy, spróbujemy z nim pogadać, a potem przegadamy to na zewnątrz. Zgoda? — zapytał Konrad, a Aleksy skinął głową i chwyciwszy stojącą nieopodal deskę, wybił resztki okna. Złapał się framugi i oparłszy stopę na jednej z plastikowych beczek, wskoczył do środka. Nozdrza wypełnił mu smród stęchlizny, kurzu i metaliczny zapach świeżej krwi. Rozejrzał się powoli po pomieszczeniu, czekając aż Konrad, wyląduje obok niego. Podeszli do budowniczego.

— Nie damy rady go wynieść. Nie w jednym kawałku — powiedział spokojnym, łagodnym głosem Konrad. 

Preferował walkę z demonami, ale jako urodzony guślarz naturalnie przybierał wyważony ton, żeby nie wzbudzać w duchu dodatkowo skrajnych emocji.

— Zostawmy to dla komendanta i patologa — odpowiedział cicho Aleksy i ruszył powoli ku drugim drzwiom, znajdującym się naprzeciwko okna. Otworzył je. Ostrożnie wystawił głowę na zewnątrz. Wyczuwał zjawę, ale nie był w stanie określić gdzie. Dom był przesiąknięty jej obecnością. To była kobieta. Czuł to pod skórą. Konrad zajrzał do składzika, a potem do pomieszczenia, które kiedyś było kuchnią. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i powoli wspięli się po schodach. Aleksy ostrożnie stawiając kolejne kroki, dostrzegł odciski nagich stóp na stopniach. To bardzo źle zwiastowało. Oznaczało, że duch dużo trenował przybieranie fizycznej formy. Zamarł w półkroku, dokładniej przyglądając się śladom.

— Co jest? — zapytał cicho Konrad.

— Widzisz to? — odszepnął Aleksy, wskazując na rozciągające się przed nimi schody.

— Dama trenuje.

— Nie, te obok — szepnął, wskazując na ślady adidasów obok odcisków nagich stóp dziada. Obaj ostrożnie przykucnęli i Aleksy przesunął palcem po najbardziej wyrazistej części śladu. Na jego palcu nie została nawet odrobinka kurzu. — Ktoś żywy niedawno tu był.

— Ale jak? Facet nawet nie doszedł do drugiego pomieszczenia — mruknął Konrad. 

Obaj podnieśli się i kontynuowali wędrówkę. Stanąwszy na szczycie schodów, przyjrzeli się ostrożnie ciągnącemu się przed nimi korytarzowi. Była tutaj. Aleksy czuł ją, aż w kościach. Ruszyli wolnym krokiem. Sprawdzali po kolei wszystkie drzwi, aż Konrad stuknął go w lędźwie. Powoli obrócił się ku niemu. Przyjaciel zamarł z dłonią na klamce i gdy Aleksy stanął obok niego, też to poczuł. Skinął mu głową i Konrad pchnął drzwi.

Pomieszczenie było niemal puste, gdzieniegdzie pod ścianami walały się zniszczone meble, a pod sufitem wisiały resztki żyrandola z kinkietami w kształcie tulipanów.

Stała w kącie, patrząc na nich zaszczutym wzrokiem. Obaj zatrzymali się przy drzwiach, niezdolni do jakiegokolwiek ruchu. Zjawa musiała być w ich wieku, gdy została zamordowana. Na okrągłej buzi widniały ślady siniaków, a włosy po prawej stronie zostały wyrwane. Jednak to, co zwróciło uwagę Aleksego to ubranie. Miała na sobie porwaną bluzkę i jeansy typu dzwony, a na nadgarstku zegarek. Nie mogła mieć stu lat.

— Dzień dobry — przywitał się zachrypniętym głosem Konrad.

— Cześć — dodał Aleksy, nie spuszczając z niej wzroku. Nie drgnęła, ale w jej oczach zalśniła dzika furia. — Jestem Aleksy.

Zapiszczała wściekle, kładąc dłonie na ścianie po obu stronach swoich bioder. Szykowała się do ataku.

— Przyszliśmy ci pomóc — kontynuował spokojnym głosem Aleksy, a jej usta po raz kolejny rozwarły się w dzikim wrzasku. Ta rozmowa szła w bardzo złym kierunku, ale żaden z nich nie drgnął.

— Chcemy ci pomóc — powtórzył Konrad, postępując krok do przodu.

— Pomóc? — zasyczała, a z kącika jej ust pociekła krew. — Tak, jak oni pomogli?

— Jacy oni? — zapytał spokojnie Aleksy, idąc za Konradem. Powinni trzymać dystans, z tym duchem było coś nie tak. Była zbyt młoda, żeby być tak silna.

— Mężczyźni! Ja wiem, czego wy chcecie. Obrzydliwi, podli... Zabiję was — zaklekotała, przekręcając głowę nienaturalnie mocno w bok. — Rozerwę na strzępy. Wypruję flaki.

— Nie mamy złych zamiarów — powiedział szybko Aleksy, łapiąc Konrada za nadgarstek i zatrzymując w miejscu. — Jesteśmy guślarzami. Zajmujemy się pomaganiem duchom w odnalezieniu ich spokoju. Nie musisz być tu sama, nie musisz tutaj cierpieć.

— Powiedz nam, co cię tutaj trzyma. Dlaczego nie możesz zaznać spokoju? — dodał Konrad, próbując się wyswobodzić z uścisku, ale Aleksy trzymał go mocno. 

Prawie zapadał zmrok, musieli stąd wyjść. Aleksy wiedział, że nie dadzą rady jej dzisiaj odesłać. Najwyraźniej jednak Wilczyński był zdeterminowany, żeby wrócić do Akademii jeszcze przed północą. Fatalny pomysł. Dziady, podobnie jak demony, nocą zyskiwały na sile.

— Zemsta! — wrzasnęła wściekle i rzuciła się w ich stronę. Konrad odepchnął Aleksego, ułamek sekundy przed tym, jak zjawa ścięła go z nóg. Kopał wściekle, próbując się wyswobodzić, podczas gdy dziad w furii zamierzył się na jego gardło. Aleksy rzucił się w ich stronę i z bólem wyrywającym mu powietrze z płuc, chwycił ducha i oderwał go od Konrada. Zetknięcie się z duchem było bardzo nieprzyjemnym uczuciem. Tak zimni, że ich dotyk parzył. Wysysali energię nawet przy lekkim muśnięciu skóry. Aleksy miał wrażenie, że trzyma w ramionach trupa.

Zjawa zamachnęła się i przeorała pazurami jego szyję. Wypuścił ją, cofając się o kilka kroków. Rana zadana bezpośrednio od dziada w fizycznej formie była dotkliwsza niż od demona. Rozcięcie pulsowało ostrym bólem, jakby ktoś posypał je solą. Sapnął i chwyciwszy stojący obok stół bez jednej nogi, szarpnął, przesuwając go między nich a nią.

— Zaczekaj, zaczekaj — wydusił, próbując ją powstrzymać, ale odbiła się od ziemi, wskoczyła na kant mebla i rzuciła się na niego. Uskoczył w bok i przeturlał się po podłodze. Poczuł silne ramiona Konrada pod pachami i został postawiony na równe nogi.

— Wynosimy się stąd — syknął mu do ucha. Obrócili się w stronę drzwi, ale zagrodziła im drogę.

— Chcemy ci pomóc! — krzyknął Aleksy, stając na szeroko rozstawionych nogach. — Powiedz, kto cię tak skrzywdził?

— Wy! Mężczyźni! — zawyła i postąpiła krok do przodu. — Obedrę was ze skóry! Zmiażdżę!

— Nigdy w życiu cię nie spotkałem.

— To nie ma znaczenia! Wszyscy jesteście tacy sami! Bestie w ludzkiej skórze! — wrzeszczała i nim zdążył odpowiedzieć, puściła się biegiem w ich stronę. Odskoczyli na boki i rzucili się ku drzwiom. Wypadli na korytarz.

— Unik! — wrzasnął Konrad i Aleksy niewiele myśląc, padł na ścianę. W miejscu, w którym przed chwilą stał, drewniane krzesło rozbiło się z hukiem. Podjęli ucieczkę, przeskakując po kilka stopni. Nim jednak ich stopy dotknęły podłogi, ciśnięta w nich szafka rozbiła się z hukiem o ścianę. Obaj spadli z ostatnich trzech schodków, boleśnie obijając sobie barki i kolana, ale od razu podnieśli się na równe nogi i pędem ruszyli ku wyjściu. Dopadli do nich, ale nadal były zablokowane.

— Zrobię z was krwawą miazgę! — wrzasnęła, zagradzając im drugie wyjście z pomieszczenia. Zostało im przebiegnięcie po budowniczym, albo...

Aleksy chwycił krzesło i zamachnąwszy się, rozbił nim okno po swojej lewej stronie, po czym pchnął Konrada. Ten zanurkował między odłamkami i wyskoczył na zewnątrz, a Aleksy za nim. Szkło rozorało mu kurtkę i skórę na brzuchu, a chwilę później przekoziołkował po trawniku. Konrad złapał go za pasek od spodni i podniósł, zmuszając do biegu. Brama stała otworem, a gdy do niej dobiegli, czterech mundurowych chwyciło ich pod ręce i odciągnęło od działki. W tym czasie komendant i inny budowniczy zamykali stalowe wrota.

— Kurwa, mamy duży problem — wydusił w końcu Konrad, opadając na krawężnik. 

Aleksy stanął nieopodal, próbując wyrównać oddech. Drżącą, pokaleczoną dłonią wyciągnął z kieszeni telefon. Na popękanym ekranie pojawiła się godzina: dwudziesta z minutami. Uciekli w ostatniej chwili. Jeżeli ona była taka silna za dnia, to w nocy nie mieliby szans ujść z życiem.

— Będziecie wołać kogoś do pomocy? — zapytał komendant, patrząc na nich szeroko otwartymi oczami. Aleksy pokręcił głową.

— Ilość nic nie zmieni — odparł Konrad, przeczesując palcami mokre od potu włosy. — To duch w najgłębszej furii. Nie wiem, jak my się z nią porozumiemy.

— Komendancie — zaczął Aleksy, podciągając koszulkę, by spojrzeć na swój brzuch. Bandaż, którym stabilizował żebra, uratował go od rozcięcia powłoki brzusznej. Opuścił materiał i spojrzał na mężczyznę. — Niech pan znajdzie informacje o wszystkich morderstwach, pobiciach i tym podobnych wydarzeniach, jakie miały miejsce w tym domu. Ofiara to około dwudziestoletnia biała kobieta. Jasne włosy do łokci. W dniu śmierci miała na sobie jeansy.

— Zrozumiano — rzucił mężczyzna, wołając do siebie podkomendnego.

— Masz jakiś pomysł, o co jej chodzi? — zapytał Konrad, patrząc na niego spode łba. Palcami dotykał obojczyka. Na ramionach widniały płytkie rozcięcia od paznokci zjawy.

— Tak, chyba tak. Chodź, znajdziemy jakiś nocleg i pogadamy.

— Mamy dla was nocleg — powiedział szybko Wójcik i wydawszy serię poleceń, osobiście zaprowadził ich do pobliskiego hotelu, nieopodal terenów wojska. Zameldował ich w recepcji i po umówieniu spotkaniu na kolejny dzień, pożegnał się. 

Odprowadzili go wzrokiem, gdy sztywnym krokiem przecinał hol i wychodził na skąpany w blasku księżyca ogród. Na zaproszenie podejrzliwej recepcjonistki, udali się do swojego pokoju, gdzie bez słowa rzucili torby na łóżka i usiedli obok.

— Powiedz mi, że masz jakiś cudowny pomysł jak ją odprawić, genialny guślarzu — mruknął z rezygnacją Konrad. — Ona się miota w takiej furii, że nawet nie słucha, co do niej mówimy.

— A zwróciłeś uwagę na to, co mówiła?

— Poza obietnicami wymyślnych tortur? Jakoś nie zwróciłem uwagi — burknął, opierając się rękoma za plecami. Zjawa musiała próbować go udusić, zanim Aleksy ją odciągnął. Na szyi Konrada uformowały się odparzenia w kształcie ludzkich palców.

— To też — przyznał Aleksy i oparł łokcie na kolanach, nie spuszczając wzroku z przyjaciela. — To, co mnie najbardziej zdziwiło to to, że mówiła naprawdę do rzeczy.

— Z jakimi ludźmi ty się zadawałeś przez te dwa lata, skoro takie groźby to dla ciebie sensowne gadanie?!

— Mówiła o mężczyznach. Chciała nas zabić, bo jesteśmy facetami — wyjaśnił spokojnie Aleksy i sięgnął do swojej torby po colę. Pociągnął solidnego łyka z gwinta, czekając aż zbawienny efekt cukru, pozwoli mu, chociaż na chwilę zapanować nad zmęczeniem. — Widziałeś jej porwaną bluzkę? Wyrwane włosy i posiniaczoną twarz? Ona została zgwałcona i jestem przekonany, że nie widziała sprawców. Stąd tak niesprecyzowana nienawiść.

— Powiedzmy, że masz rację, bo to, co mówisz, ma sens, ale skąd jej siła w tak młodym wieku, panie mądraliński? Ona miała jeansy i nie wyrażała się jak kobieta z przedwojennej Polski!

— Nie mam zielonego pojęcia — przyznał Aleksy, wzruszając ramionami. — Ale te odciski butów na schodach nie dają mi spokoju.

— Chciałbym porozmawiać z innymi guślarzami, ale dostajemy zlecenia w takim tempie, że nawet nie mijamy się w drzwiach, a odpowiedzi na maile są... lakoniczne — sapnął Konrad i opadł na łóżko. — Teoria teorią, ale ten Wąpierz i duch... A wcześniej Wodnica, Bagiennik i Bełt...

— Tego nie słyszałem — mruknął Aleksy, ale Konrad zbył go machnięciem ręki, nawet nie podnosząc się z łóżka.

— Opowiem ci w drodze powrotnej, ale gdy tak cały czas się nad tym zastanawiam... w swoich zleceniach zaczynam dostrzegać coraz to więcej... zaskakujących kwestii. Nie we wszystkich, ale w niektórych widzę... różne rzeczy.

Aleksy wzruszył ramionami i bez słowa udał się do łazienki, żeby ściągnąć z siebie brudne ubranie i opatrzyć zadrapania. Maści, które dostawali z Akademii, powinny zadziałać na płytkie rozcięcia w ciągu jednej nocy. To był też jeden z powodów, dla których warto było utrzymywać kontakt z uczelnią. Profesorowie kształtujący wiedźmy i wiedźmarzy, uczyli ich warzenia eliksirów i znajomości ziół, a gdy efekty były zadowalające aktywni guślarze i łowcy mogli je kupić. 

— ... tak to wygląda — dobiegł go głos Konrada, gdy uchylał drzwi z zaparowanej łazienki. — O jest, już ci go daję.

Aleksy wyciągnął rękę i spojrzał na wyświetlacz, po czym przeniósł rozdrażnione spojrzenie na przyjaciela.

— No co? Martwi się — burknął Konrad, mijając go w drzwiach. Zamek kliknął i Aleksy został sam. Przeszedł na drugi koniec pokoju i przycisnął słuchawkę do ucha.

— Hej — zaczął cicho, jedną ręką wycierając ręcznikiem mokre włosy.

— Hej, wszystko dobrze? Co to za zjawa? — Słabo maskowana troska w głosie Gabriela, przyprawiła go o miłe łaskotanie w dole brzucha. 

Odpuść, odpuść, pozwól sobie czuć, po prostu pozwól sobie brać to ciepło, powtarzał sobie w duchu.

— Jeszcze nie wiemy — przyznał i opowiedział mu ze szczegółami wszystko, co zauważył. Gabriel co prawda nie był guślarzem, ale jak Konrad sam powiedział, zawsze dobrze porozmawiać z postronną osobą i dostać opinię.

— Wiem, że to zabrzmi, jak szaleństwo, ale nie wydaje ci się, że człowiek mógł maczać w tym wszystkim palce? — zapytał po dłuższej chwili ciszy Gabriel. Aleksy uśmiechnął się pod nosem. Od spotkania z Wąpierzem chodziło mu to po głowie. Olszewski czytał mu w myślach.

— Mam takie samo wrażenie — przyznał, opierając się plecami o ścianę. Położył wyprostowane nogi na materacu. — Dziwnie się zachowują, a ta pułapka i odcisk stopy są bardzo... niedemoniczne.

— Macie jakiś plan? Jak ją uspokoić? Co z nią w ogóle zrobić?

— Pracuję nad tym, ale jeżeli mam rację i jej zemsta jest tak bardzo niesprecyzowana, to nie będziemy mogli jej pomóc.

— Co wtedy?

— Wyślemy ją mimo to.

— To bardzo ryzykowne — zauważył Gabriel i Aleksy usłyszał, jak otwiera okna. Spojrzał na księżyc, widoczny spomiędzy stor i zastanawiał się, czy on też na niego patrzy.

— To nie pierwszyzna — rzucił cierpko i westchnąwszy, dodał już łagodniej: — Jak tam ognisty koń?

— Źle nam poszło, spalił zagajnik na rogu wsi — przyznał Gabriel, wzdychając głośno. 

Wydawał się rozczarowany i nieco zawstydzony mówiąc to na głos. Aleksy odchylił głowę, przymykając oczy. Był zmęczony i świadomość, że jutro będzie musiał tam wrócić, nie napawała go optymizmem.

— A jak tam poza polowaniem na konia? Zjadłeś pączki? — zapytał po chwili Aleksy, zaciskając dłoń na pościeli. Nie miał żadnego doświadczenia w romantycznych relacjach, ale nawet w jego własnych uszach to pytanie zabrzmiało idiotycznie.

— Pytasz mnie o pączki? — wydusił po chwili Gabriel.

— Wiem, jestem demonem konwersacji — mruknął Aleksy, przymykając oczy z irytacją.

Faktycznie był w tym beznadziejny. Tak naprawdę, chciał go zapytać, czy mogą porozmawiać, jak wrócą. Powiedzieć mu, że chce mu wyjaśnić wiele rzeczy, bo na to zasługuje, ale nie przeszło mu to przez gardło. Gabriel wybuchnął głośnym, ciepłym śmiechem.

— Myślę, że... — zaczął Gabriel i urwał. 

Aleksy nie mógł się powstrzymać, słysząc Gabryszzzz w tle; wywrócił oczami w momencie, gdy z łazienki wychodził Konrad. Wilczyński przycisnął ręcznik do ust, próbując stłumić śmiech.

— Nie będę przeszkadzał. Uważaj na siebie — rzucił Aleksy. Krew w nim wrzała. Gabriel przerwał wymianę zdań z Marc'em i próbował coś jeszcze powiedzieć Aleksemu, ale ten nacisnął czerwoną słuchawkę. Rzucił telefon duszącemu się w napadzie śmiechu Konradowi, który z trudem go złapał.

— Nie wmawiaj mi, że nie jesteś zazdrosny! Ty normalnie się teraz dąsasz, bo Gabryś rozmawia z Marc'em! Jak w podstawówce! — wydusił Konrad, padając z powrotem na łóżko. Aleksy skrzyżował ręce na piersi i w milczeniu czekał, aż przyjaciel opanuje atak wesołości. — Znam cię tyle lat i nigdy w życiu bym nie podejrzewał, że jesteś takim zazdrośnikiem!

— Nie — odpowiedział spokojnie Aleksy i po raz kolejny zamilkł, czekając, aż głośny rechot ustanie. — Po prostu jak słyszę to Gabryszzzzz to odzywa się we mnie żądza mordu. Powiedz mi, zupełnie szczerze, że ciebie to nie wkurwia.

— Uważam, że to urocze — powiedział niewinnie Konrad i widząc pełną dezaprobaty minę Aleksego, pokręcił głową i dodał: — Dobra, zgadzam się. Trochę mnie wkurza to jego cukierkowe podejście do Gabrysia. I w sumie chyba samego Gabrysia też. Nie chcę ci podnosić ciśnienia, ale było gorzej, jak byli razem. Lubię Marc'a, fajnie się z nim gada o demonach, Wiedźminie i pije piwo przy ognisku, ale to faktycznie typ macho. Lubił to, że on i Gabryś zawsze byli w centrum zainteresowania. Adorowani przez wszystkich. Był taki dość... jakby to nazwać...

— Dupkowaty?

— Nie, ty w tej kategorii nie masz sobie równych. Chciałem powiedzieć, że zachowywał się tak, jakby bycie łowcą demonów i związek z Gabrysiem zrobiły go najszczęśliwszym, najlepszym i najsilniejszym człowiekiem na ziemi. Fajna jest taka pewność siebie i zazdroszczę mu jej w pewnym stopniu, ale to jego epatowanie tym było i jest po prostu męczące. W sumie był w ciężkim szoku, jak Gabryś mu powiedział, że to koniec. Pojechaliśmy wtedy z Lidką do Berlina i gdy obaj wrócili ze spaceru, to Marc wyglądał, jakby ktoś mu nagle powiedział, że całe jego życia to był jeden wielki sen i tak naprawdę jest pryszczatym, samotnym wyrzutkiem — mówił Konrad spokojnym głosem. Po jego wesołkowatości sprzed chwili nie pozostało już śladu. — Mnie się wydaje, że on do tej pory nie do końca pogodził się z tym, że Gabryś go rzucił. Nie przyjął do wiadomości, że to koniec. On chyba myśli, że to chwilowa przerwa, a Gabryś... Gabryś jak to Gabryś. Nigdy nikogo nie skrzywdzi, co w tej sytuacji generuje dodatkowe problemy.

— Gabriel nie jest przedmiotem. Koniec to koniec, nie ma tutaj nic do rzeczy, czy jest delikatny, czy nie — odpowiedział Aleksy, wzruszając ramionami. Już wczoraj, podczas wielokilometrowego biegu, przyznał sam przed sobą, że jest zazdrosny o Marc'a. Zaakceptował to, ale to nie było wszystko. Coś w tym facecie mu nie odpowiadało, niezależnie od jego historii z Gabrielem.

— Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak łamiesz Marc'owi nos — powiedział z bezczelnym uśmiechem Konrad.

— Zacznę od twojego. Dla wprawy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro