Rozdział 9, cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie! — syknął Gabriel, łapiąc go mocno za kurtkę. 

Patrzył na niego z mieszaniną złości i strachu i Aleksy wiedział, że ma rację. Ten plan był tak głupi i lekkomyślny, że mógł się dla niego skończyć źle na dziesiątki sposobów, ale nie widział innej możliwości.

— Na trzy? — szepnął w końcu Konrad, całkiem ignorując wściekłe syknięcie Gabriela. 

Aleksy przytaknął i gdy Wilczyński odliczył, wytoczył się z auta, wyszarpując kurtkę z uścisku Olszewskiego. Zatrzasnął za sobą drzwi i chciał wybiec na otwartą przestrzeń, gdy ręka Strzygi wystrzeliła spod BMW. Chude, mocne palce otoczyły jego kostkę, rozrywając mu spodnie paznokciami i pociągnęły go z taką siłą, że padł twarzą na trawę. Oparł się na łokciach i zmuszając ciało do nadludzkiego wysiłku, kopnął ją drugą stopą w twarz, gdy wynurzała się spod podwozia. Zawyła wściekle, ale puściła. Ten moment wykorzystał Aleksy. Podniósł się i puścił się biegiem w stronę lasu. Znajdował się niecałe dwa metry od pierwszej linii drzew, gdy Strzyga rzuciła się na niego i zwaliła go z nóg. Sapnął i odepchnął się od ziemi. Przeturlał się na plecy i szarpnięciem, rozpiął zamek kurtki, z której próbował się wyplątać. Poczuł silne ręce Konrada: chwycił go za ramię i pomogły wyswobodzić jedną rękę z demonicznego uścisku. Aleksy wyrwał się z kurtki i Konrad postawił go na nogi, a potem odciągnął w momencie, gdy Strzyga również się podniosła. Wielkie umięśnione ciało górowało nad nimi, gdy wlepiła w nich swoje żądne krwi, czerwone ślepia.

Do ich uszu dobiegł pomruk silnika. Cała trójka obróciła się w kierunku BMW. Gabriel odpalił auto i z grymasem wściekłości, wrzucił bieg. Koła zakręciły się w miejscu i maszyna wystrzeliła do przodu. Strzyga miała tyle rozsądku, że próbował uciec, ale nim wyminęła drzewo, Olszewski wbił ją w pień. Konrad nie czekał na czyjąkolwiek reakcję. Chwycił upuszczony przez Strzygę nóż, doskoczył do auta i chwycił ją za rękę, którą próbowała go zranić. Wbił jej nóż w sam czubek głowy, aż po rękojeść. Wrzasnęła i opadła bez życia.

Obleczony szarą skórą szkielet zwisał bezwładnie z podrapanej długimi pazurami maski. Spod zderzaka, którym Gabriel zmiażdżył biodra demona, wystawała poszarpana przepaska na biodra przesiąknięta czarną posoką. Konrad wyszarpał ostrze i bez wahania chwycił za długie włosy, po czym odgiął głowę Strzygi. Szpiczaste uszy wyłoniły się spomiędzy splątanych kosmyków, a w promieniach letniego słońca zabłysły rzędy ostrych niczym grube szpile do szaszłyków zęby. Półprzymknięte powieki skrywały krwistoczerwone oczy bez białek. Wyglądała jak zwykła Strzyga.

Gabriel zaciągnął ręczny hamulec, wyłączył silnik i powoli wysiadł z BMW. Aleksy podszedł do Konrada wolnym krokiem, gdy ten zaczynał energicznie dekapitować demona piłką z drugiej strony ostrza.

— Gabryś... Jesteś bad boy najlepszej kategorii! To był Szybcy i wściekli kolejny film, jak nic! — zawołał zachwycony Konrad, mocnym szarpnięciem odcinając ostatni mięsień na poszarzałej szyi. — Jestem tobą obłędnie zachwycony!

— A ja jestem na ciebie zły — wydusił Gabriel, patrząc na Aleksego szeroko otwartymi oczami. Trudno było odgadnąć, co tak naprawdę czuł: wściekłość czy przerażenie. — Naprawdę zły.

— Wrócimy do Akademii i możesz się na mnie wściec. Nie odezwę się słowem — wydusił Aleksy, osuwając się na ziemię. Oparł stopy o ziemię i z rękoma wspartymi na kolanach, zwiesił głowę między ramionami.

— Spalmy sukę i wracajmy do domu — powiedział ugodowo Konrad i przechodząc obok, poklepał Aleksego po plecach. — Mam głowę. Gabryś, wycofuj tę bestię z drzewa.

Olszewski jeszcze przez dłuższą chwilę taksował ich obu wzrokiem, po czym wsiadł z powrotem i przekręcił kluczyk. Wrzucił wsteczny i bezgłowe ciało opadło z głuchym łoskotem na ziemię. Aleksy nie był w stanie się ruszyć, więc Gabriel i Konrad sami przeciągnęli resztki demona na środek i oblali wódką, a potem podpalili. Smugi czarnego dymu uniosły się nad ciałem, wyciągając pokrzywione palce w stronę nieba. Wspinały się coraz wyżej, rozpływając tuż przy koronach drzew. Swąd palonej skóry niczym mgła otulił polanę. Wdzierał się w nozdrza, wślizgiwał pod ubrania, przylegając ciasno do ciepłego ciała. To była część ich pracy i jakkolwiek by to nie brzmiało: najprzyjemniejsza. Ten zapach był nieodłączną częścią tryumfu. Pokonali demona i przeżyli.

Wsiedli do auta, gdy już robiło się ciemno. Z kośćmi Strzygi zapakowanymi do worka i wrzuconymi do bagażnika ruszyli w drogę powrotną do Akademii. Aleksy zakopał się pod kocami na tylnym siedzeniu, słysząc tylko część z rozmów przyjaciół. Konradowi usta się nie zamykały, ale Aleksy powoli tracił wątek w rozmowie. Nie miał na tyle sił, żeby utrzymać skupienie. 

— Przecież ty nią wytapetowałeś drzewo! Precyzyjnie, bez zawahania... Coś pięknego! — Piał z zachwytu zupełnie niezrażony obojętnym wyrazy twarzy Gabriela.

Aleksy nakrył się kocami na głowę i pozostawiając sobie tylko taki przesmyk, żeby docierało do niego powietrze, pozwolił, by zmęczenie wzięło nad nim górę. Olszewski faktycznie ich zaskoczył i zrobił na obu ogromne wrażenie, ale Aleksy mógł z powodzeniem pogratulować mu jutro. Albo za trzy dni. W każdym razie nie teraz.

Wewnętrzne zimno ustąpiło pod uczuciem wszechogarniającej ulgi z uratowania Gabriela i przeżycia. Zdążyli. Olszewski był trochę poobijany, miał głębokie rozcięcie na policzku, ale był żywy. Nic innego nie miało dla Aleksego znaczenia. Teraz chciał po prostu się wyspać, a potem mógł stawiać czoła światu i konsekwencjom, wymuszenia na Lidce wydania alertu. W obecnej chwili było mu doskonale wszystko jedno, co rektor z nim zrobi za taką samowolkę. Dwa lata przeżył sam, tylko zakupując leki z Akademii, więc w tej chwili banicja nie robiła na nim takiego wrażenia. Nie w opozycji do tego, że wszyscy guślarze wiedzieli, co się dzieje, że byli podwójnie ostrożni. Było warto. W jego ocenie zyski przewyższały straty.

— Zabierzmy go do pokoju — odezwał się łagodnie Gabriel, gdy Konrad zatrzymał auto i wyłączył silnik. 

Usta Aleksego drgnęły w ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Dojechali do domu. Gabriel otworzył drzwi nad głową Aleksego i zręcznie wcisnął mu dłonie pod pachy. Wykonał chwyt i opierając jego głowę na swojej piersi, pomógł Konradowi wyciągnąć do z samochodu.

— Jaki on wielki! — sapnął Konrad, kładąc na chwilę jedną nogę Aleksego na ziemi. Przez chwilę szarpał się z klamką i Aleksy bardzo chciał mu pomóc, ale resztkami sił utrzymywał świadomość.

— Jest niższy i szczuplejszy od ciebie — zauważył Gabriel, przyciskając policzek do czubka jego głowy. Zapierał się o kamienną barierkę przy bocznym wejściu do Akademii, starając się trzymać Karczewskiego we względnie stabilnej pozycji.

— To się ciesz, że nie mnie niesiecie — skwitował wesoło Konrad. Olszewski parsknął w odpowiedzi i razem wnieśli półprzytomnego Aleksego do korytarza. — Tak się może skończyć robota w terenie, panie i panowie! — odezwał się głośno, gdy grupka przerażonych studentów rozstępowała się przed nimi.

— Profesorze Olszewski — zagadnął niepewnie jeden z chłopców. — Czy możemy pomóc?

— Nie — wysapał Gabriel, co jakiś czas oglądając się do tyłu ponad ramieniem, żeby o nic się nie przewrócić. — Wracajcie do swoich zajęć.

Najdłużej szarpali się na schodach, gdzie Gabriel zachwiał się i usiadł z rozmachem na stopniu, w ostatniej chwili przyciągając do siebie Aleksego, by nie odbił sobie nerek o kant. Sapnął wściekle i z nadludzkim wysiłkiem podniósł z powrotem.

Tuż przed ich pokojem, Konrad złapał Aleksego pod pachami i przyciskając do ściany, utrzymał w pionie, podczas gdy Gabriel wyciągnął klucz z jego kieszeni. Otworzył drzwi na oścież, a po chwili Wilczyński wciągnął do pokoju ledwo żywego Aleksego.

— Konrad! — sapnął wściekle Gabriel, gdy Wilczyński rzucił Aleksego na łóżko niczym worek ziemniaków.

— Jeżeli Teresa go nie zabiła, to już nic go nie ruszy — odpowiedział z rozbawieniem, rozmasowując sobie kark.

Gabriel wyszedł z pokoju, a w tym czasie Konrad chwycił jeden z noży z bagaży Aleksego i rozciął mu nogawkę. Bez wahania ściągnął mu buty, a potem otworzył piersiówkę i bez grama delikatności polał nią poharataną przez Strzygę łydkę. Gabriel wrócił po kilku minutach i rozciąwszy nożyczkami koszulkę Aleksego, posmarował ciepłą maścią ramię, w które Teresa wbiła swoje paznokcie. 

Głowa Aleksego opadła mu na bok i jego świadomość skurczyła się, a potem nie słyszał już nic. Zapadł w spokojny, kamienny sen.

Obudził się po ponad dwudziestu godzinach; obolały, z ciężką głową i językiem wyschniętym na wiór. Położył się na plecy i przycisnął obie dłonie do twarzy, próbując zmusić do dalszego ruchu ciało, które wydawało się, jak z ołowiu. W końcu po kilku minutach usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. Był sam w pomieszczeniu zaciemnionymi storami, ale na jego szafce nocnej stała paczka Delicji i Coca-Cola. Podniósł na wysokość oczu opartą o napój karteczkę i parsknął, widząc niedbałe pismo Konrada:

Czekam na ciebie! XOXO

Zignorował słodkości i otworzywszy butelkę, zaczął się krzątać po sypialni. Popijał powoli z gwinta, szykując sobie ubrania i biorąc niespieszny prysznic. Miał prawo odpocząć po tym wszystkim. Miał prawo się nie spieszyć. Od momentu, kiedy wrócił do Akademii, jego życie pędziło w zastraszającym tempie. Spędzony tu czas był najbardziej intensywnym okresem w jego życiu pod każdym względem. Nigdy nie zabił tylu demonów i nie odprawił guseł w tak krótkim czasie, nie mówiąc o byciu wplątanym w tę całą przedziwną sprawę z ludzkimi demonami. A raczej człowiekiem, który... przyjaźnił się z nimi? Szczuł je? Potrząsnął głową i przyjrzał się swojej nagiej piersi. Siniak na żebrach po Wąpierzu przybrało już zielono-fioletowy kolor, ale rana zadana przez Teresę nadal była świeża. Z pięciu dziur po jej zaostrzonych paznokciach sączył się biały płyn. Aleksy wziął go odrobinę na palec i przyjrzał się z zaintrygowaniem. 

Z obrażeniami spowodowanymi bezpośrednio przez duchy mogły się dziać bardzo dziwne rzeczy, ale coś takiego widział po raz pierwszy. Naciągnął na siebie bluzkę z rękawem za łokcie, a potem sprane jeansy. Oparł stopę o łóżko i podciągnął nogawkę, przyglądając się cięciom zadanym mu przez Strzygę. Po tym, jak Konrad zdezynfekował ranę i najpewniej posmarował ją maścią od Gabriela, skóra wokół czystych cięć przybrała lekko różowy kolor. Westchnął i opuścił spodnie. Nie pamiętał, od kiedy był taki poobijany. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i szybkim gestem ujarzmił sztywne, czarne włosy. Miał podkrążone oczy i skórę białą, jak papier, ale winą za to obarczał swój zły tryb życia przez ostatnie dwa lata, a nie wydarzenia ostatnich dni. Miał dużą szramę na kości szczęki, jakby przesunął twarzą o beton, ale poza tym nic więcej. Upewniwszy się, że nie wzbudzi większej sensacji, wciągnął buty, wsadził telefon do kieszeni i wyślizgnął się z pokoju.

Akademia jak zwykle tętniła życiem. Studenci śmiali się na korytarzach, zbici w małe dwu–trzyosobowe grupki. Nie zatrzymywał się, choć obrzucali go zaciekawionym spojrzeniem. Sam pamiętał dreszczyk emocji, gdy widział jednego z popularniejszych łowców demonów. Wtedy snuli marzenia, że też tacy będą. Niepokonani, bezbłędni, zawsze tryumfujący. Dopiero po obronie tezy i swoich pierwszych, samodzielnych gusłach w terenie, Aleksy dowiedział się ile łez, strachu i przykrości to ze sobą niesie. Każdy sukces był okupiony bólem i wieloma innymi niepowodzeniami.

Z rękoma w kieszeniach szedł przed siebie, nie myśląc o niczym, na nic się nie przygotowując. Wszedł do dziekanatu, w momencie, gdy Lidka odsyłała jednego z ponurych studentów.

— ... sam załatwiaj sobie dodatkowy termin egzaminu! — sarknęła, wspierając ręce na biodrach.

Aleksy spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, nie spodziewając się takiej surowości z jej strony. Gdy go dostrzegła, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Władczym gestem wskazała chłopcu drzwi i zmierzyła Aleksego czujnym wzrokiem. — Jak się czujesz?

— Jakbym odprawiał ciężkie gusła i bił się ze Strzygą — odpowiedział, wzruszając ramionami. Westchnęła urażona, ale zupełnie to zignorował. — Rektor Godlewski u siebie? Mogę wejść?

— Czeka na ciebie.

— Dzięki — rzucił i podszedł do masywnych drzwi po lewej stronie od biurka Lidki. Zapukał i usłyszawszy głośne proszę, wszedł do środka.

Pojawił się tutaj zaledwie kilka razy, gdy coś wyjątkowo zbroili z Konradem i Wiktorem, a także po obronie tezy i uzyskaniu absolutorium. Rektor żegnał każdego z absolwentów na prywatnym spotkaniu. Pamiętał, że prosił go wtedy, by został w kontakcie z uczelnią, a Aleksy potwierdził. Złamał dane słowo już w pierwszym tygodniu po opuszczeniu tych murów. Nigdy zresztą nie zamierzał go dotrzymać. Kłamał.

Ścianę naprzeciwko i obok drzwi zastawiono regałami wypełnionymi aż po sam sufit książkami i aktami. Po prawej stronie od wejścia stało oddzielne biurko na komputer i dwa monitory: rektor gorąco wierzył, że nowoczesne technologie są tym, czego guślarze i wiedźmy potrzebują w dzisiejszych czasach i chociaż w każdym z krajów zmagano się z czym innym, dzięki połączeniu internetowemu mogli dzielić się doświadczeniami i wzajemnie sobie pomagać. Tak jak teraz delegacja z Niemiec im.

Rektor Godlewski stał przed wysokim oknem, tuż za swoim mahoniowym biurkiem, pamiętającym zapewne jeszcze dwudziestolecie międzywojenne. Patrzył na Aleksego z mieszaniną zainteresowania i ulgi.

— Wyglądasz dobrze, Aleksy.

— Dzień dobry, rektorze — mruknął i zajął wskazane mu miejsce dla interesantów. 

Ten sam fotel co dwa lata temu, był tego pewien. I nadal czuł się jak uczniak. Godlewski podszedł do szafki obok komputera i wziął z niej paterę z ciastem. Podstawił przed Aleksym i nalał mu kawy.

— Dopiero się obudziłeś?

— Tak.

— Miło mi, że zajrzałeś do mnie pierwszego, chociaż Konrad pewnie odchodzi od zmysłów — powiedział łagodnie i wręczywszy Aleksemu kubek, wziął drugi dla siebie. Zasiadł naprzeciwko niego w dużym, obrotowym fotelu z czarnej skóry. Nie spuszczał z niego wzroku. — Nakazałeś Lidce uruchomienie alertu i zrobiła to. Nie miałeś do tego prawa. Ona także.

Alertem nazywano potocznie system ostrzegawczy, do którego miała dostęp tylko Lidka i rektor. Mogli zadzwonić do wszystkich guślarzy i wiedźm jednocześnie, wysłać do nich wiadomość sms lub alarm SOS, który wyświetlał się na ekranie telefonu, nawet jeżeli był wyłączony. Z tej ostatniej opcji do tej pory nie skorzystano. Aleksy wymusił na Lidce wysłanie wiadomości w imieniu rektora.

— Jestem gotowy ponieść konsekwencję — odpowiedział Aleksy, opierając kubek na udach. — Odejdę z Akademii.

— Obawiam się, że na ostracyzm poszedłby za tobą Gabriel i Konrad, a na to stanowczo nie mogę sobie pozwolić — powiedział rektor, uśmiechając się delikatnie jednym kącikiem ust. — Nie wyrzucam cię z Akademii.

Aleksy zapadł się głębiej w fotelu, czując niejaką ulgę. Przecież kilka dni temu właśnie postanowił, że chce być częścią tego miejsca i tej społeczności. Chce tu być, a po wymuszeniu wydaniu alertu zaczął sobie powtarzać, że nie przejąłby się ostracyzmem. Znowu wmawiał sobie coś, z czym kompletnie się nie zgadzał.

— Dlaczego kazałeś wydać alert?

— To przez to, co powiedziała mi Teresa, ten duch, którego odprawialiśmy w Zielonce. Była młodziutka, zmarła pięć lat temu, a miała tyle sił, by zgnieść na miazgę człowieka. Zepchnęła na nas szafę i rzucała nami oboma po całym pokoju. Kiedy odprawiałem gusła, prawie mnie ze sobą zabrała — wyjaśnił, przechylając się do przodu. Wypił pospiesznie kilka łyków kawy, parząc sobie język i odstawił naczynie na blat. — Kiedy ją odsyłałem, powiedziała mi, że nie jest samotna, że jakaś ona dała jej cel i pomogła.

— Guślarka albo wiedźma.

— Dokładnie. Stawiam na guślarkę. To ona musiała ją nauczyć, jak przybierać materialną formę. Okey, Teresa miała w sobie dużo gniewu i furii, ale nie umiałaby jej tak szybko ukierunkować. Ktoś nią pokierował, przeprowadził ją przez cały proces — ciągnął Aleksy, patrząc twardo na rektora. — Wąpierz, który zastawia pułapki, Strzyga która ma nóż myśliwski i setki innych, dziwnych demonów... W to zamieszany jest człowiek, tak jak powiedziała Teresa. A to oznacza, że guślarze, łowcy i wiedźmy stawiają czoła nie tylko groźnym bestiom, ale też zorganizowanej akcji, którą prowadzi rozumna istota. Jeden z nas. Ktoś, kto uczył się tutaj w Akademii, bo nie wierzę, że samouk zdobył taką wiedzę i umiejętności.

— Powiedzmy, że się z tobą zgadzam. Powiedzmy. W jakim celu ktoś to robi? — zapytał rektor. Siedział naprzeciwko Aleksego z rękoma splecionymi pod brodą i przyglądał mu się intensywnie swoimi piwnymi oczami.

— Nie mam pojęcia, ale to nie są przypadki to... — Aleksy urwał i przez chwilę patrzył na mężczyznę badawczo. Po chwili opadł na oparcie, wbijając z niego pełen niedowierzania wzrok. — Pan o tym wie. Pan ma te same podejrzenia... Dlaczego? Dlaczego nie powiedział nam pan o tym?

— Z braku dowodów. To były tylko moje domysły.

Aleksy wypuścił powietrze ze świstem, zaciskając palce na podłokietnikach. Miał ochotę złapać rektora za jego świetnie skrojony garnitur potrząsnąć nim i kilka razu uderzyć o ścianę. Godlewski o wszystkim wiedział, sam się domyślał, a mimo to przed niczym ich nie ostrzegł.

Zaskoczenie ustępowało miejsca wściekłości: siejącej w jego sercu zniszczenie niczym pożoga. Blade płomienie złości trawiły ostatnie oddechy spokoju, jakie Aleksy z taką pieczołowitością w sobie pielęgnował w ostatnich tygodniach.

— Wiktor nie żyje — wydusił, czując, jak wszystko w nim zaczyna wrzeć.

— Mówisz, że gdybym wydał alert wcześniej, to by żył?

— Tak — warknął Aleksy, podnosząc się powoli z fotela. — Ma pan jego krew na rękach.

To były mocne słowa, które zdecydowanie nie powinny paść w kierunku najbardziej wpływowego człowieka w ich kręgach, ale Aleksy nie umiał zapanować nad zalewającą go wściekłością.

— I będę musiał z tym żyć — odpowiedział Godlewski, nie poruszywszy się ani o milimetr. — Musiałem podjąć decyzję i zrobiłem to. Bazując na domysłach i szczątkowych informacjach nie zdecydowałem się na wszczęcie paniki. Guślarze musieli pracować, a demonicznej aktywności było bardzo dużo. Musieli być skupieni na swojej pracy. Teraz gdy wydałeś alarm, to się zmieni. Będą ostrożniejsi, mniej skorzy do podejmowania zleceń i będą pracować w parach, więc mniej pracy zostanie wykonane. Musisz być tego świadom, Aleksy. Uratujemy mniej ludzi.

Aleksy słyszał każde wypowiedziane przez niego słowo i nie mógł uwierzyć, że można być tak ślepym. Zacisnął dłonie w pięści, biorąc kilka płytkich wdechów. Ojciec miał rację, ludzie w Akademii i Kolegium o niczym nie mieli pojęcia. Siedząc za murami, w swojej różowej bańce szczęścia nie dostrzegali niczego, co działo się w terenie. Nie mieli pojęcia o prawdziwych łowach, a pośrednio decydowali o życiu i śmierci aktywnych guślarzy i wiedźm.

— Nie jesteśmy mięsem armatnim — warknął Aleksy, patrząc na Godlewskiego z góry. — Wstępując do Akademii, chcieliśmy bronić ludzi i kończąc ją, przysięgaliśmy to robić, ale żadne z nas nie pisało się na śmierć w imię czegokolwiek. Wierzymy i ufamy Akademii, jako centrum dowodzenia, a pan to zaufanie zawiódł.

— Zawsze byłeś buntownikiem. Chyba takiej wzburzonej krwi nam tutaj brakowało — powiedział rektor i ku rozdrażnieniu Aleksego, uśmiechnął się lekko. — Wywrotowcy są potrzebni, by dokonywać zmian i wyciągać nas, zwolenników pokoju, ze stagnacji.

— Dupy wam się do krzeseł przykleiły, rektorze — rzucił wściekle i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Zignorował Lidkę, która wstawała zza biurka, by do niego podejść i wyszedł na korytarz. Miał ochotę pobiegać w Kampinosie albo chociaż iść na długi spacer, ale jego ciało głośno zaprotestowało już na samą myśl. Klnąc w duchu, na czym świat stoi zszedł do stołówki. 

Podszedł do lady i chociaż było już po śniadaniu, zatroskana kucharka wydała mu posiłek bez żadnego komentarza. Chwycił tacę i usiadł przy stole za filarem. Chciał się ukryć przed wścibskimi spojrzeniami studentów, pobyć chwilę w samotności. Potrzebował oddechu.  Poprosił o dokładkę i wrócił na swoje miejsce. Jego dłonie nadal drżały w tłumione złości. I zawodu. Rozumiał pobudki rektora. Wiedział, że sam uruchomił machinę, której nikt nie jest już w stanie zatrzymać, ale miał to w nosie. Musiał dbać o swoich, skoro Godlewski stawiał dobro obywateli Polski ponad życie własnych wychowanków.

Był wściekły, ale nie mógł go nienawidzić. Nie umiał, bo mimo wszystko obaj mieli rację, a z obecnej sytuacji nie było wyjścia, które zadowoliłoby obie strony. Godlewski nadal nie miał jednoznacznych dowodów, że to człowiek manipuluje demonami. Aleksy też mu ich nie dostarczył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro