Widma Przeszłości #2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

9 lat wcześniej

Aleksy z duszą na ramieniu zagłębił się w labirynt spowitych mrokiem korytarzy. Cienie tańczyły na ścianach w rytm migających świateł podwieszonych pod sufitem, dając mu wyraźnie znak, żeby się wycofał. Znajome zimno szczypało skórę, wdzierało się przez nogawki, kołnierz i rękawy, obłapiając całe ciało lepką trwogą. Mimo to nie zatrzymał się, brnął do przodu, rozważnie stawiając kolejne kroki. Wychylił się zza zakrętu i zlustrował wzrokiem przestrzeń przed sobą.

Pustka.

I cisza, bo zgiełk galerii zostawił za sobą. A to oznaczało, że nikt go nie usłyszy, nawet jeżeli będzie krzyczał ile sił w płucach. Po plecach przebiegł mu dreszcz, ale zacisnął pięści, ujarzmiając strach, jakby można go było zamknąć między palcami i przejąć nad nim kontrolę. Ruszył przed siebie. 

Zbliżał się do tego dziada, czuł to przez skórę. Wrażenia kłucia tysiącem lodowych igiełek weszło głębiej, dotykało już jego mięśni. Wziął głęboki wdech i nogi same poniosły go do kolejnego zakrętu. Usilnie starał się odepchnąć od siebie wspomnienie trwogi na twarzy drugorocznego, gdy opowiadał, jak uciekali przed wściekłym duchem czającym się na trzecim piętrze. Pogrążona w furii zjawa rzuciła się na studentów, zanim ci w ogóle zdążyli, chociażby zamienić z nią słowo. Wszyscy trzej koledzy z roku wyżej stwierdzili, że do tych guseł potrzebny jest wykładowca.

Aleksy od razu tam poszedł.

I teraz zastanawiał się, co go podkusiło do tak lekkomyślnego zachowania. Może i od kilku lat odprawiał gusła, ale Henryk zawsze był obok i starannie selekcjonował duchy, z którymi mierzył się Aleksy. 

— A mleko spod nosa już wytarłeś? — rozległ się cichy głos. 

Aleksy odskoczył jak oparzony, ledwie rejestrując kątem oka opierającego się o ścianę chłopaka. Nieznajomy z rękoma założonymi na piersi i bezczelnym uśmiechem przyglądał mu się spomiędzy jasnobrązowych kosmyków. W jego oczach zamigotało rozbawienie, gdy spojrzał na dłoń, którą Aleksy przyciskał do piersi.

— Ty też na wykładowcę nie wyglądasz — burknął, wychylając się w bok. Światła migotały tutaj jak szalone. 

Był blisko. 

Chłopak rzucił okiem na drugi koniec korytarza i po chwili podszedł do Aleksego, wzruszając ramionami. 

— Ale nie pierwszoroczny — odpowiedział z rozbawieniem i opuściwszy rękę, wyciągnął ją ku Aleksemu. — Konrad Wilczyński. Guślarz na trzecim roku. Przyszły łowca.

— Aleksy Karczewski. Guślarz. Przyszył guślarz — mruknął, gdy wymienili mocne uściski. 

— Dowcipniś — odparował Konrad, posyłając mu zawadiacki uśmiech. 

Aleksy nie przestawał się gapić na jasnozieloną koszulkę z wizerunkiem Małego Głoda firmy Danon. Wściekły potworek miał okulary przeciwsłoneczne na kartoflastej buzi i ręce skrzyżowane na piersi, patrząc na niego wyzywająco. Pod spodem umieszczono napis „Jesteś głodna? Schrup mnie!".

Jak można schrupać jogurt?! pomyślał zszokowany, ale w końcu podniósł wzrok na Wilczyńskiego.

— Przyszedłem na gusła.

— Domyślam się, że nie na spacer — odgryzł się Konrad i natychmiast zakrył dłonią usta, hamując śmiech, gdy Aleksy wywrócił oczami. — Musimy zaczekać, aż się uspokoi. Drugoroczni uciekali z krzykiem, więc trochę się wkurzył.

— To taki duch kiedykolwiek się uspokaja? — zapytał z przekąsem, ale nie drgnął. Mimo wszystko czuł ulgę, że Konrad też tu jest.

— Lubię twoje poczucie humoru, mój niedoświadczony przyjacielu.

— To nie był żart.

— Zabawny jesteś — odpowiedział i bez wahania poklepał go mocno po plecach. — Przeczekamy go. Wyciszy się i będzie łatwiejszy do odesłania na drugą stronę. Musi się zmaterializować, a rozsądniej będzie, jeżeli stawimy mu czoła, gdy nie będzie się na nas rzucał w zmaterializowanej formie. Nie uważasz? Nie grzeszysz siłą fizyczną, a ja nie dam rady go odsyłać i jednocześnie trzymać za ręce, żeby nie rozorał mi tej pięknej twarzy.

Aleksy spojrzał na niego z niedowierzaniem, ale ten kompletnie to zignorował. Przysiadł pod ścianą i poklepał miejsce obok siebie.

— Chodź tutaj, narwany pierwszoroczniaku.

— Nie jestem narwany. Już to robiłem i...

— Tak, wiem. Jesteś synem Karczewskiego. TEGO Karczewskiego. Mama mi mówiła, że ojciec już cię trenuje. Ile ty miałeś lat, jak zacząłeś? Dwanaście?

— Osiem — mruknął Aleksy, kapitulując. Usiadł obok Konrada i oparł przedramiona na kolanach, nie spuszczając wzroku z przeciwległego końca korytarza.  

— Ja pierdole. Bawiłem się wtedy w piaskownicy — westchnął Konrad.

Aleksy wyprostował się nieznacznie, mimowolnie odsuwając się od chłopaka. Nie podobał mu się ten mentorski ton. Obaj zamilkli, pozwalając, by czas przepływał między nimi, studząc furię zagubionego ducha. Każdy duch, nawet ten w fazie najgłębszego obłędu był łatwiejszy do odesłania, gdy zwyczajnie snuł się bez celu, mamrocząc i utyskując na swoją egzystencję, niż wtedy gdy rzucał się na guślarza. Najlepiej byłoby oczywiście przekonać go, żeby odszedł dobrowolnie, ale sądząc po postawie Konrada i strachu tamtych drugorocznych etap pertraktacji już minął i teraz pozostawał element zaskoczenia, a potem odesłania wbrew jego woli.

Wilczyński podniósł się z podłogi po godzinie. Otrzepał jasne jeansy i przeczesał palcami miękkie kosmyki, jakby szykował się na randkę, a nie starcie z duchem. 

— Chodź, stawmy mu czoła razem — odezwał się Konrad, posyłając mu piękny i tak szczery uśmiech, że jego ciepło trafiło w samo serce Aleksego. Bez trudu przebiło się przez zimno i aurę śmierci, jakie roztaczał duch i utuliło go niczym najczulsza pieszczota. Troskliwy uścisk przyjaciela, który go objął i otoczył prawdziwym wsparciem, choć Konrad nawet nie drgnął. Stał z rękoma w kieszeniach i uśmiechał się, spoglądając na niego dobrotliwie. 

Aleksy skinął głową i ramię w ramię ruszyli przed siebie. Zawodzenie ducha nagle przestało być tak straszne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro