Widma Przeszłości #7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie znosił lata. Serdecznie nienawidził suchego powietrza ogrzewanego przez bezlitosne promienie słońca na bezchmurnym niebie. W tej niesprzyjającej aurze nauka w tak starym budynku, jak Akademia i bieganie za demonami po lesie dawało się we znaki bardziej niż najcięższy trening siłowy z Godlewskim.

Telefon zawibrował mu w kieszeni. Wyciągnął go i odblokował ekran, mrużąc brwi w roztargnieniu.

Konrad: Utknąłem na A1. Kurwa, nie zdążę na twoją obronę. W sumie masz to w małym palcu. Dawaj, mordo. Odwal papierki i jedziemy w świat! XOXO

Konrad: PS. Gabryś zdał?

Konrad: PSS. Głupie pytanie. Ten cholerny kujon to by Godlewskiego przegadał. Pytanie właściwe: Ma to już za sobą? 

Aleksy: Nie wiem. Nie widziałem go, ale pewnie tak.

Kłamał. Znowu kłamał, a Konrad najwyraźniej pamiętał tylko godzinę obrony Aleksego.

Westchnął, przymykając oczy. Niemal niewyczuwalny powiew wiatru wślizgnął się przez uchylone okno i rozwiał czarne kosmyki. Nie było nostalgii ani wzruszenia. 

Tylko chłodna kalkulacja. 

Z premedytacją zataił przed wszystkimi, kiedy zaplanowano obronę jego tezy i zgodnie z tym, co im powiedział, miał jeszcze godzinę do spotkania z Godlewskim i Jadłowskim. Rano, gdy ciągle zagadywał Wiktora i Antka przy śniadaniu, wzbudził niemałe zdumienie, ale miał to w nosie. Chwytał ostatnie chwile z nimi, zapamiętywał brzmienie głosu i wypalał pod powiekami wspomnienie ich roześmianych twarzy. Niemal chwycił Gabriela za rękę, gdy ten po śniadaniu z napojem proteinowym w dłoni oświadczył, że idzie pobiegać przed wiedźmińskim egzaminem. Oczy Aleksego i Olszewskiego spotkały się na chwilę się i wydawało mu się, że Gabriel już wszystko wie, że go rozgryzł. Wiedział, że Aleksy ucieka, że spakował torbę i gdy tylko Godlewski powie, że jego praca została przyjęta, że został pełnoprawnym guślarzem, ucieknie. 

Ale Gabriel posłał mu tylko szeroki uśmiech. 

— Przyjdę do ciebie przed obroną i odprowadzę cię pod same drzwi — zapewnił z uśmiechem. To były ostatnie słowa, jakie do niego powiedział. Ostatnie w życiu, jakie miał usłyszeć z jego ust.

Obaj od dawna udawali, że pocałunek w bibliotece cztery lata temu nie miał miejsca i choć już nigdy nie zostali sam na sam w jednym pomieszczeniu, to ich paczka przyjaciół przetrwała to wydarzenia. 

Bo nikt o tym nie wiedział, a oni nigdy o tym nie rozmawiali.

— Panie Karczewski. — Znużony głos Jadłowskiego rozszedł się echem po opustoszałym korytarzu. — Czy jest pan gotowy? Możemy rozpocząć obronę?

— Tak, profesorze. Jestem gotowy — odpowiedział po chwili wahania. 

Wepchnął aparat do kieszeni i wszedł do sali, gdzie na katedrze już siedział Godlewski pochylony nad dokumentami. Podniósł głowę, gdy Aleksy zamknął za sobą drzwi. Profesor Jadłowski szybkim krokiem przeszedł pomieszczenie i usiadł obok rektora. W sali zapadła cisza, gdy obaj w milczeniu metodycznie porządkowali akta studentów. Szelest kartek wydawał się Aleksemu odgłosami burzy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to jego własne serce tłucze o żebra jak szalone, krew szumi w uszach. Zapach zbutwiałego drewna zakręcił go w nosie, dłonie zawilgotniały od potu. To nie obrona doprowadziła go do tego stanu, tylko świadomość, że niedługo stąd wyjedzie. Na zawsze.

 — Aleksy — zaczął łagodnie Godlewski. Aleksy drgnął i spojrzał wprost w szare oczy rektora. Przełknął ślinę i skinął głową. — Doskonały temat, świetnie napisana teza. Adepci i absolwenci uczą się codziennie o opiece nad duchem. Mówi się o tym tak dużo, że mam wrażenie, że dla niektórych stało się to wręcz intuicyjne jak oddychanie, a to bardzo niebezpieczne przyzwyczajenie. Twoja praca jest świetna, włączamy ją do kanonu lektur obowiązkowych na czwartym roku.

— Dziękuję — wymamrotał Aleksy, nie do końca pewny, jak powinien zareagować.

Zdarzało się, że członkowie kolegium aprobowali dobre tezy do programu edukacyjnego, ale nadal było to ogromne wyróżnienie.

— A teraz, Aleksy, przekonaj mnie, że odmówienie duchowi seryjnego gwałciciela jest warte podjęcia ryzyka. Może skrzywdzić żywych, dlaczego go nie odprawić? Chociażby dla spokojnego sumienia? — podjął Godlewski, nie spuszczając z niego błyszczących oczu. Prześwietlał Aleksego na wylot. Nie tylko jego wiedzę, ale i samą duszę. 

W głowie Aleksego pojawiła się nieproszona myśl, że mężczyzna wszystkiego się domyśla. On już wiedział, że po obronie Aleksy wyciągnie spakowany plecak spod łóżka i na zawsze zniknie z Akademii. Otrząsnął, gdy dotarł do niego sens pytania. Znów był w swoim żywiole.

— Każda zbłąkana dusza zasługuje na wieczną szczęśliwość albo pokutę w zależności od dokonanych czynów — zaczął głosem tak pewnym, że wydawało mu się iż nie należy do niego. — Jest powód, dla którego dziad pozostał na ziemi i nie należy tego ignorować. Podobnie jak żywy, także i dziad musi zapłacić za swoje czyny. Niekiedy udaje mu się za życia uniknąć kary, więc pokuta duszy jest jedyną formą zadośćuczynienia. 

— A jak ma się to wobec tego, że może skrzywdzić innych?

— Osiągnięcie stanu, w którym duch może wyrządzić fizyczną krzywdę, wymaga czasu. Prawdopodobieństwo, że uda mu się wyćwiczyć możliwość materializacji bez prób na żywych ludziach jest niezwykle niskie. A to daje szansę guślarzowi na reakcje w odpowiednim momencie.

— A co jeśli nie uda nam się tego wyłapać na czas? Jeżeli dziad z na wskroś przegniłą duszą zdobędzie te umiejętności w odosobnieniu, a potem będzie siał zniszczenie? Śmierć?

— Skalkulowane ryzyko — skontrował Aleksy. Pewny swego i świetnie przygotowany przez Henryka nie pozwolił Godlewskiemu zachwiać filarami swojej wiedzy. — Nie jesteśmy w stanie wykryć wszystkich duchów, nie jesteśmy w stanie też wszystkich odprawić. Zarówno tych, które na to zasługują, jak i tych, które sprawiają problemy.

— Czy to więc daje ci prawo do samodzielnego decydowania o podjęciu ryzyka? — odezwał się nagle Jadłowski. W jego oczach zatańczył płomień, którego Aleksy nie rozumiał. Godlewski mu sprzyjał, ale jego własny promotor obrócił się przeciwko niemu.

— Jest nas zbyt mało, by zwoływać sądy nad każdą błąkającą się duszą — wydusił Aleksy, ignorując nieprzyjemne mrowienie na karku. Nie spodziewał się tego. 

— Wiesz, że zaczynasz brzmieć niebezpiecznie podobnie do swojego ojca? — powiedział w końcu Jadłowski i wsparty na łokciach, przechylił się do przodu. Nie spuszczał z niego świdrującego wzroku.

Aleksego zatkało na tę osobistą dygresję, zupełnie niezwiązaną z tezą. Dotknęła go do żywego i już chciał zaprotestować, gdy zdał sobie sprawę, że profesor ma rację: przekonania ojca wypływały z jego ust swobodnie niczym oddech. Tembr głosy, niezachwiana pewność siebie. Poczucie absolutnej władzy nad duszami.

Z trudem stłumił jęk w piersi.

— Jak to się ma wobec twojej tezy, której temat brzmi "odprawianie guseł, a wybrane niezbywalne prawa człowieka należyte duchom; godność, wolność, prawo do obrony"? — drążył Jadłowski, a rektor milczał. Z dłońmi splecionymi przed sobą przyglądał się Aleksemu bez wyrazu. — Gdzie są te niezbywalne prawa, Aleksandrze?

— Przynależą duchowi — odpowiedział ciszej. Jego pewność siebie zniknęła. Przecież miał im wyjaśnić, o czym jest jego teza, a nie obwieszczać prawdy, które wydawało się, że sam próbował ustanowić. — Guślarz powinien pamiętać o tym, co duch zrobił za życia. Nie powinniśmy odpuścić cierpienia, którego dziad stał się bezpośrednią przyczyną. Nie jesteśmy bogami, którzy mogą decydować o wiecznej szczęśliwości, ale posiedliśmy dar, który jest narzędziem do odkupienia dla dusz. Znaczna część duchów popada w szaleństwo w samotności, ale są i takie, które proszą o wybaczenie za swoje winy. 

— Lepiej, Aleksandrze — odpowiedział Jadłowski, siadając z powrotem na swoim miejscu. 

Na twarzy młodego profesora pojawiła się najprawdziwsza ulga, która z niezrozumiałych powodów rozgrzała serce Aleksego.

Ulga, że nie jest taki jak Henryk Karczewski – samotny mściciel, wymierzający sprawiedliwość zgodnie z literą prawa własnego kodeksu. Człowiek, który uratował prawdopodobnie tysiące ludzi, ale nie szanował absolutnie niczego. Nie bał się ubrudzić sobie rąk, co spotykało się z aprobatą, jednak jego chęć do zanurzenia się w tym, co zakazane budziła powszechny strach i zwątpienie w jego sukcesy.

Ludzie zawsze krytykują to, co jest inne od ustalonego porządku. Nie daj się wsadzić w sztywne ramy Akademii, to cię ograniczy. Bądź wizjonerem powtarzał mu ojciec przy każdym z nielicznych spotkań podczas nauki w Akademii.

Słońce górowało na horyzoncie, gdy Aleksy opuszczał Akademię z fenomenalnymi osiągnięciami. Zdobył 100% ze wszystkich egzaminów końcowych – nawet podstaw eliksirów – oraz oceną wybitną za napisaną i obronioną tezę, która znajdzie się w kanonie lektur obowiązkowych dla młodych guślarzy. Godlewski w raportach z polowań na pomniejsze demony określił go jako szybkiego i zdecydowanego w akcji, z niezbędną wiedzą w terenie.

Złote dziecko Akademii. 

Tylko że Aleksy wcale nie czuł się zwycięzcą. Wiedział, że przegrał wszystko. Przegrał swoje życie.

Spojrzał na wyświetlacz wibrującego telefonu: Henryk Karczewski. Zablokował ekran i wepchnął aparat do torby. Zegarek nieubłaganie odmierzał czas: niedługo miał odjechać autobus, na który musiał zdążyć. Jeżeli do niego nie wsiądzie, spotka Konrada albo Gabriela, to by zniweczyło wszystkie jego plany. Wystrzelił do przodu i jednym susem pokonał dwa stopnie za otwartymi drzwiami autokaru.

— Do Warszawy — rzucił do kierowcy, wyjmując z tylnej kieszeni spodni przygotowane wcześniej banknoty.

Do Warszawy, a potem w Polskę. 

Usiadł pod oknem na jednym z wolnych miejsc i po raz ostatni spojrzał na las, za którym znajdował się jego dom. Już nigdy nie spotka ojca ani nie pójdzie z Konradem na piwo. Już nigdy on i Antek nie staną ramię w ramię, by pokonać demona. Już nigdy nie spojrzy w błękitne oczy Gabriela, nie usłyszy jego słodkiego śmiechu...

Przycisnął pięść do ust, by stłumić szloch. Łzy bezgłośnie spłynęły po jego policzkach, ustępując miejsca pustce, która minuta po minucie brała w posiadanie jego serce i duszę. Gęsty, zimny niczym lód mrok chwycił go w swoje szpony. Dał Aleksemu siłę, by samotnie iść dalej, a jednocześnie odebrał wszystko, co Aleksy zdążył zbudować w Akademii.

Odebrał mu życie, pozostawiając martwą skorupę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro