Rozdział 7- Pierwsza Misja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Thunder POV.

Aale dlaczego? Przecież to moja pierwsza misja! Nie mogę zrobić czegoś prostszego?-Wypowiedziałem prośbę w myślach, bo na głos się nie odważyłem. Nie mogę podważyć rozkazu lorda, chyba, że marzę o wycieczce krajoznawczej do wszechiskry, w jedną stronę. Narazie wolę nie jechać tam i nie ryzykować złościć Megsia.

-Daję ci wolną rękę...-kontynuował Magatron-...ale jeszcze dzisiaj chcę mieć kuźnię Solusy Prime przed sobą. Tylko spróbuj nie sprostać. Nie będzie litości...

Lord skończył wypowiedź, jedynie skinąłem głową i bez słowa podszedłem do Soundwave'a. As wywiadu otworzył mi most na miejsce mojej pierwszej misji. Dostałem też od niego swego rodzaju wykrywacz cybertronicznego promieniowania stworzony specjalnie dla tego typu misji. Wszedłem w kolorowy wir i już po chwili stałem w...

Lesie?

Okej. Nie będę się dłużej nad tym zastanawiać. W sumie czego innego się spodziewałem...

Może uda mi się uniknąć spotkania z Autobotami? Taką mam nadzieję.

No to biorę się do roboty! Im szybciej zacznę, tym prędzej wrócę na statek. Wyciągnąłem detektor przed siebie i zacząłem skanować teren. Przez pierwsze trzy ziemskie sekundy urządzenie nie dawało znaków życia i myślałem, że znów coś zepsułem, jednak w czwartej zabuczało gwałtownie i wyświetliło hologram. Niestety oprócz miejsca ukrycia artefaktu lokalizator pokazał też dwie zbliżające się w szybkim tempie kropki. A jednak. Autoboty. Cholera. Muszę się pospieszyć. Całe szczęście artefakt został umieszczony w miejscu, gdzie ludzie urządzili wykopaliska, więc nie musiałem się zbytnio martwić o sposób wydobycia pojemnika. Autoboty się zbliżały, więc pobiegłem.

Kolejną sprzyjającą okolicznością był brak węglowców w okolicy i kapsuła pokryta półmetrową warstwą ziemi. W określonym miejscu wbiłem pazury w glebę i bez większych trudności wydobyłem kapsułę.

Otworzyłem ją i moim oczom ukazał się wielki... Młot? Okej, nie oceniam. Po prostu nie tego się spodziewałem. W sumie... To pierwszy artefakt jaki widzę na oczy, ale ok. To teraz pora wrac...

-Nie tak szybko bezmózga pucho!- o smar! Zbyt długo zwlekałem, autoboty!!

Odwróciłem się twarzą to nich. Atakował mnie Zgniło zielony i żółto czarny mech.

-Ej, patrz! To zwykły Vehicon!!! Deceptikony schodzą na psy! Hahaha!-śmiali się. Ze mnie. Jestem pomyłką głupim mutantem, ale udowodnię, że zasługuję na swoje imię. Thunder znaczy Piorun, grzmot. Nikt nie będzie mnie wyśmiewał! Wyciągnąłem miecz, na co ci przestali się śmiać, zielony ponownie zaczął mówić, tylko w jego głosie zamiast drwiny lekko pobrzmiewał strach na przemian że złością.

-To nie jest zwykły Vehicon! To ten ich nowy rekrut! To on porwał Arcee! Na niego!-krzyknął i oboje pełni wściekłości otworzyli ogień. Na chwilę schowałem ostrze i w ruch poszedł blaster.

Jakże się cieszę, że legendarna celność klonów na mnie nie przeszła. Oddawałem strzały które najczęściej sięgały celu.Więcej oberwał zielony, bo to on mnie zdenerwował, jednak żółtego też nie oszczędziłem.
Niespodziewanie oberwałem pociskiem w brzuch, na chwilę mnie zamroczyło, jednak nie trwało to dłużej niż kilka ludzkich sekund. Zezłoszczony podniosłem wzrok i ignorując lekki wyciek energonu pomyślałem.

Koniec zabawy w kotka i myszkę.

Schowałem działko i wyciągnąłem niezawodną klingę. Niczym prawdziwy rycerz Jedi wyskoczyłem, zrobiłem salto w przód... (sam zdziwiłem się, że tak potrafię) ...i wylądowałem na plecach zielonego przeciwnika próbowałem mu odciąć głowę, lecz skubaniec zasłonił się ręką, natomiast żółtek próbował cichaczem przekraść się do artefaktu. O nie. Nie pozwalam. Wycelowałem i... Strzeliłem. Trafiony.

Skończyło się na tym, że zielonek stracił dłoń, a żółtek otrzymał strzała w oponę, która pękła, została wręcz rozerwana. Dobrze mu tak. Nie mam zamiaru się z nimi patyczkować. Postanowiłem zostawić ich już w spokoju. Nie godna jest walka z bezbronnym. Uciekli swoim mostem ziemnym.

Chwyciłem młot mierzący ponad połowę mojego wzrostu i wysłałem prośbę.

~Soundwave, proszę o most.

Po chwili znajdowałem się w kolorowym wirze. Megatrona już na mnie czekał, a gdy zobaczył relikt w moich rękach rzekł:

-Dobrze Thunder, dobrze, bardzo ładnie. Idź do Knockout'a. Zasłużyłeś, nie przyniosłeś chańby deceptikonom. Możesz odejść.

Wyszedłem z mostka i od razu skierowałem się do pokoju medycznego. Ale jestem szczęśliwy! Udało mi się pocharatać boty i przynieść relikt! Idealny start na nowej pozycji. Ale się Knockout zdziwi..!

Idę mu wszystko opowiedzieć!

Jeszcze podokuczam Kremikowi i ten dzień mogę uznać za zaliczony!

***

Hejka! Przepraszam, że rozdział krótszy niż zwykle, ale w połowie skończyły mi się żelk... Ymm... wena.
Okej, wiem, że mało kto czyta te notki, szczególnie gdy są długie, więc koniec ogłoszeń parafialnych...

Komentujcie, gwiazdkujcie, ja się żegnam... Pa!

Magda;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro