Rozdział 16- Romantyczna kolacja... z kotem(maraton 4/5)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mikołaj POV.

Lutowanie, to jedno ze sposobów scalania metalu, lub... - bla bla bla. Kobieto! Powiedz cokolwiek czego nie wiem wręcz od urodzenia! Pliss, ratunku, ja tu umieram! Karetki... Albo dwóch...

Nie wytrzymam dłużej tej męczarni... Całe szczęście godzina minęła jak z bicza strzelił, więc teraz tylko lekcja z wychowawcą i do domciu. Izi pizi silwer skłizi, jak to mawiają.

Jeszcze trochę i spaać... w sumie mogę to robić nawet na wychowawczej. I tak facetka najpewniej się rozgada, ona nigdy nie zauważa, że nikt jej nie słucha. Chyba nawet ściany usnęłyby pod jej monologiem. Choć najczęściej, jak na przykładnego ucznia przystało, udaję, że słucham. Niestety dziś nie mogę zadbać o swoją wizytówkę... Zeszłej nocy nie zmrużyłem oka. O tak... Zarobiłem troszeczkę kapuchy za czołówkę w wyścigu. Byłem drugi! Ehh jakiś jebany, krwisto czerwony Astion Martin zajął pierwsze, a nawet nie odebrał nagrody. Prawie cały czas jechaliśmy równo. Miałem wrażenie jakby ten wyścig był tylko pomiędzy mną, a nim. Pieprzony wygrał tylko dlatego, że miał lepszą błyskotkę. Jebany Martin... O tak. Będę go teraz tak nazywać. Teraz pytanie co zrobić z tym hajsem. Mogę kupić sobie coś ładnego, czy jak rodzice zostawić nienaruszone. Nie chcę brać z nich przykładu, więc pewnie szybko wydam, ale puki co... Nie mam pojęcia.

*time skip*

Czułem jak mimowolnie zbliżam się do wrót bezkresnej krainy Morfeusza. W pozostaniu na chodzie nie pomagała mi ostatnia zarwana noc. Co do facetki, to ona także doskonale robiła swoje. Ta kobieta mogła by startować w mistrzostwach w zanudzaniu i założyłbym się, że znalazłaby się w czołówce. Na prawdę, nawet kosmitę zanudziłaby na śmierć. Ej..? Ciekawe czy istnieją... Moim skromnym zdaniem muszą być gdzieś tam, bo skoro wszechświat jest nieskończenie wielki musi istnieć więcej planet na których rozwinęło się życie, więc zdecydowanie TAK. Ale nie zagłębiamy się w to.

Jaką szansa jest, że spotkam w swoim życiu prawdziwego mieszkańca obcej planety?

Oparłem swoją głowę o rękę i mimowolnie przymrużyłem oczy. Papatrzyłem na gościa siedzącego obok. To oczywiście Jack DERBY.

Mądra i naprawdę wspaniałomyślna pani wychowawczyni postanowiła kazać mu przysiąść się, choć ja bym użył słowa, "usadzić" ze mną bo jak oznajmiła " musi pan panie DERBY wzmocnić więzi z rówieśnikami"
A skoro byłem sam w ławce, (kumpel wczoraj się tak schlał na wyścigach i postanowił mnie zostawić na tonącym okręcie) padło na mnie.

Jebać życie, dobrze że zaraz skończy lekcja, dopiero wtedy będzie git.

Pomyślałem sobie o nim i po raz kolejny przypomniało mi się o kosmitach. A to dlatego że, werble proszę...

To nasz szkolny kosmita. To właśnie przewisko, niczym niewidzialny order idioty zawisło dumnie nad głową Derbiego. Szczerze uważam, że słusznie. Każdy, po prostu KAŻDY miał swoje kręgi, i zainteresowania, oraz co za tym idzie, kumpli z nim związanych. Czy to kujon, czy też sportowiec, ba! Może nawet dziwny fan filmów, nigdy, ale to NIGDY nie był sam. Na korytarzu nikt oprócz niego nie siedział samotny.

Żadnych akcji nie odwalał nie chodził na klasowe ANTYalkoholowe(tja jasne) ogniska. Tylko jeździł na swoim motorku i znikał na całe dnie, kiedyś wysłałem Sierrę by po niego poszła i co?? Nie było go. Wróć, czy te małe dzieci z którymi się zadaje można nazwać kumplami? No chyba nie. Przynajmniej moim zdaniem.

Pasknąłem cichym śmiechem zwracając tylko uwagę Jacka. Niech się patrzy, co tam. I tak mam to w dupie. Więc jednym słowem, kosmita odstaje od naszej zabawowej i najlepszej klasy. Chociaż słyszałem trochę korytarzowych szumów że zabujał się w Sierra'rze.

Biedak, prawie mi go szkoda. Na prawdę, ja wcale nie żartuje, na prawdę... Na moich ustach pojawił się soczysty banan co nie zawsze oznaczało dla reszty społeczeństwa coś dobrego.

Skoro... mam integrować naszego kosmitę... Może wprowadzę go w nasz zacny wyścigowy interesik. No słyszałem że Vince go wyzwał. Ale to dopiero za dwa dni spokojnie. Coś się wymyśli....

Dzwonek rozbrzmiał... był dla mnie jak smaczna ambrozja , kocham ten dźwięk... uwielbiem... jak, jak...
moją kochaną czarną Pusię o niebieskich oczach.

Kurczę muszę później dokupić dla niej whiskasa. Moja Pusia je tylko to.

Ehhh....czasami to wkurza. Lekko wynużyłem się że stanu odrętwienia. Dokładnie w tym momencie usłyszałem "...ikołaj" i serdeczne(czyt. Sztuczne) spojrzenie wychowawczyni skierowane na mnie. Obejrzałem się na krzesło obok. Kosmita szybko zmył się do swojego motorka. Motofil jeden. Parsknąłem śmiechem pod nosem.

Wstałem i zmarczyłem nos z podirytowania na sekundę. Ten babsztyl chyba mnie wołała. Japierdole. Dobra pewnie nic takiego "jestem dobrym uczniem".
To pewnie coś związanego z samorządem.

Przejechałem dłonią po swoich białych włosach z niebieskimi pasemkami. Podszedłem do niej.

-Mikołaju pani od francuskiego kazała mi przekazać że oddała sprawdzian i przekazać oceny.- Spojrzała na mnie swoim niby szczerym uśmieszkiem, fałszywa małpa. Do rzeczy. I ciekawe czemu mówi to tylko mi. Nie mogła przeczytać przy całej klasie? A może czytała, a to ja byłem duszą w huj daleko... O to jest pytanie...

-Co dostałem proszę pani?- niech już gada aż trząsłem, ale nie że strachu, czy niepokoju, tylko z chęci opuszczenia tego piekła na ziemi aby tylko pobiec już do domu.

-Dostałeś jeden... Najgorzej z klasy...- cholerna connansse(connansse- idotka po francusku- dop. aut.)

***
Wszedłem do domu trzaskając drzwiami. Nie ma jak dostać pizdę na początek tygodnia. Masz się uczyć języków- słowa moich starych ale puki co, to walić ich.
Rzuciłem torbę na podłogę. Opadając wydała dziwny, głuchy dźwięk. W plecaku zabrzęczały metalowe części z wczorajszego wieczoru, choć prędzej okeśliłbym go jako noc. No tak zapomniałem, że są tam klucze do naprawy. I ja się dziwiłem że ten plecaczek jakoś podejrzanie ciężkawy...

Weszłem do kuchni, po czym skierowałem się prosto do lodówki. Na lodówce widniała mała żółta samoprzylepna kartka, zapisana zgrabnym pismem matki. Ostatnio widywałem je coraz częściej... Nawet nie chce mi się go czytać. Zawsze jest na nim to samo. Czasem tylko do przekazania tej samej informacji używają odmiennych słów.

"Nas nie ma, jedzonko masz w lodówce."

Jak zwierzątko maltańczyk.

Otworzyłem lodówkę. W oczy od razu rzuciła mi się duża miska z sałatką owocową. A co! Nie dość, że pożywne, to jeszcze dobre! :) Wyciągnąłem ją i nie kłopocząc się przygotowaniem odpowiedniego talerza, zacząłem wpierniczać ją prosto z miski. Gdy zjadłem połowę, już prawie syty, wzięło mnie na rozkminy życiowe. Zastanawiałem się nad jedną małą, ale istotną sprawą. Dlaczego rodzice dalej mnie trzymają w domu? Normalnie jak york'a! Choć nie, poprawka. Nawet pies u przeciętnej rodziny dostaje dziennie więcej uwagi niż ja w ciągu tygodnia, albo nawet dwóch! Nie mam z nimi żadnych dobrych wspomnień. Jak już ich widzę, rzucają mi bezuczuciowe "witaj synu" na co ja mam odpowiedzieć "witaj ojcze/matko". Najwięcej czasu spędzam z nimi gdy drą się na mnie o oceny.

Choć jednym z tych bardziej inteligentnych wyjaśnień sytuacji jest to, że skoro całe życie tracą na zarabianie zielonych papierków, to kiedy starość ich przytuli, nie chcą aby dzieło życia przepadło i papierek zobowiąże ich synalka. Oczywiście bardzo dobrze wykrztałconego do podtrzymywania tego całego starego papierowego świata.

Z zamyślenia wyrwało mnie dość dziwne uczucie. Najtrafniejszym jego porównaniem byłyby niezbyt ostre imły jakiegoś drzewa wbijające się w moją łydkę. Nie potrzebowałem nawet patrzeć, aby wiedzieć kto zaszczycił mnie swoją obecnością...

-Pusia - uśmiechnąłem się.- Tylko ty mi zostałaś, tylko ty mnie kochasz. Co powiesz na romantyczną kolację?

***
Sieloł! Witajcie w przedostatnim rozdziale maratonu. Jest mi troszkę smutno, że nie ma zbyt dużej popularności, no ale życie. Rozdział autorstwa teczowykarton z moją korektą...(czyli praktycznie taki jak każdy xddd) Dziękuję za uwagę i do zoba za 30 minut!(23:30 12.05.18r.) B) :D ;) Pa!

Magda:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro