Rozdział 17- Że jak!? Kutwa co?!(maraton5/5)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mikołaj POV.

Leżałem z Pusią na kanapie w głównym pokoju. Kotka cicho mruczała i przymyka swe oczka może ze zmęczenia, choć sensowną opcją była też odczuwana z tego przyjemność. Z resztą, nie wiem. Ale jednego jestem pewien.

I ja i ona cieszymy się otaczającą nas nienaruszoną przez nic ciszę. W końcu święty spokój, normalnie nic oprócz ciepełka pulsującego od mojego czarnego kotka. Niezdarna życiowa jak i ja. Los dobrał nas wręcz idealnie. Co za ironia. Mnie rodzice zostawili samemu sobie, a ją na ulicy bez kawałka ogona i fragmentu ucha. Oboje pokrzywdzeni przez los, że tak to ujmę. O nie... Ale to ułomnie brzmi.

Puki co wolę się nad tym bardziej nie zastanawiać.

Tak bardzo skupiłem się na swych dawnych wspomnieniach, że przypomniała mi się nawet chwila, gdy pewngo dnia moja "kochana mamusia" spytała się mnie "Czy coś jest nie w porządku synu?". Nie wyobrażacje sobie mojego zdziwienia gdy dotarło do mnie co usłyszałem w tym pytaniu. Jednak potem dotarło do mnie jedno. Moją mamuśkę zaczęły najwyraźniej dręczyć wyrzuty sumienia. Tak naprawdę to ona okłamuje sama siebie aby je złagodzić. Wszelkie kontakty z nią, a właściwie z nimi, z rodzicami, oczywiście nie licząc chwil ochrzanów, opiera się na odchaczeniu rzeczy z listy "do zrobienia".

Oczywiście na tak rzadkie pytanie że strony matki odpowiedziałem kulturalne: "Nic mi nie jest, spokojnie." W myślach dodałem oczywiście to czego nie mogłem rzec na głos: życie mi jest... a toczy się po prostu zajebiście, bez was... Po mojej odpowiedzi uznała pewnie, że zadbała o mnie dostatecznie i może wykreślić punkt "syn" z wczesniej wspomnianej niewidzialnej listy "rzeczy do zrobienia".

Mocne pukanie, ba! Wręcz walenie pięścią, lub kopanie nogą w drzwi zakłuciło moje nietuzinkowe przemyślenia, jak i chwilę rozkoszowania się samotnością wraz z ulubionym, a zarazem jedynym i najlepszym i futrzakiem.

Wstałem odstawiając kotkę na kanapę obok i ignorując jej niezadowolone prychnięcie otworzyłem drzwi. Niezapowiedzianym gościem okazał się oczywiście mój kumpel, Mateusz.

-Siema stary, jak się czujesz po wczoraj?- spytałem i poklepałem go po plecach.

-Ej, nie zachowuj się jak moja stara- rzekł przybijając piątkę.- Lol, nie wierzę, że tak szybko podniosłem się po wczoraj. Normalnie dawno się tak nie schlałem. Po prostu jak prosię.

-Twoja stara to do mnie co wtorek przychodzi.- Zażartowałem- I co jak tam kacyk(kac)?

-Już ci mówiłem, stary, nawet mi nie mów kurwa... Idziemy na rower pooglądać dupy?

Dziś nie miałem na to ochoty. W dodatku przypomniało mi się że muszę poprawić to francuskie gówno i wybrać się do sklepu po whiskasa. Normalnie zasuwać trzeba. Cóż... Zobowiązania rycerza jedi...

Postanowiłem się wykręcić.

-Stary kurwa, nie mogę dostałem pizdę z franca i wiesz kurwa jeśli się starzy dowiedzą to chuj i nie ma biby(biba-impreza).

-Spoko stary nadrobimy tę bibę... Wiesz, słyszałem, że podobno ten chuj Vincent zaprosił na nią kosmitę.

-No, ale będzi jazda. Ciekawi mnie czy się nastuka(nastuka-schleje).

-No mnie też. A teraz muszę spadać... Pa Miken!

-Do zoba Mateo!

***

Dobra idę się przejść, a dokładniej wyciągnę rower i ogarnę sobie trasę następnego wyścigu. Wypadałoby go wygrać, hajsu nigdy dość. Mój znajomy powiedział mi kozackim skrócie przez kanion, a jako, że z impry nici to mogę to teraz ogarnąć.

Szedłem, lub raczej jechałem przed siebie, gdy usłyszałem całkiem głośny szum. Brzmiało jakby włączona na fula klima w aucie. Chwila...

Chyba tam się coś rusza. Szybko wyciągnąłem telefon, aby uwiecznić dziwne zjawisko... Pomału zbierałem się w sobie starając pokonać strach, gdy usłyszalem dziwny odgłos... Wyglądało, choć chyba trafniejszym słowem byłoby: brzmiało to jakby ogromna ilość metalu uderzała co jakichś czas w powierzchnię pustyni. Na koniec nastąpił jeszcze głośniejszy, jednakże podobny do pozostałych trzask. Na wpół zaciekawiony, a na wpół przerażony zbierając całą swoją odwagę wyskoczyłem zza klifu i skierowałem telefon w stronę z której wcześniej dochodził odgłos. Wyszedłem za skały i ujrzałem...

Coś niezwykłego...

.
.
.
.
.
Z mojego gardła mimowolnie wyrwał się jęk zaskoczenia i niedowierzania.
.
.
.
.
.

Spotkałem kosmitę, no kurwa KOSMITĘ!!!!! Tylko to zdanie przebijał się w moim umyśle ogarniętym huraganem myśli. Czułem się chyba jak w transie. Chyba, ponieważ nigdy w nim nie byłem i nie do końca wiem jak to jest. Nie wiem nawet czy jestem bardziej wstrząśnięty, czy zmieszany. Z tego nawet nie wiedziałem kiedy zrobiłem zdjęcie temu czemuś, albo komuś...

Jednak mój czyn nie został niezauważony, bo kosmita odwrócił się do mnie...

***
Hejka! To była ostatnia część maratonu. Uwielbiam przerywać w najlepszych momentach, choć dziś niezbyt mi się to udało. Jednak gwarantuję wam. Następnie dwa rozdziały będą ostre, wręcz gorące! Myślę że wam się spodobają. Pojawią się gdzieś za tydzień. Puki co dziękujemy za uwagę...

Komentujcie, gwiazdkujcie ja się żegnam... Pa!

Magda:D i teczowykarton:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro